„Mój pies pomógł choremu chłopcu odzyskać radość z życia. Połączył ich wspólny pojazd”
„Borys bardzo szybko opanował sztukę poruszania się. Nie miał oporów ani przed spacerami, ani przed zabawą z psimi kumplami. Jak dawniej biegał po trawnikach, szczekając radośnie”.
- Ewa, 38 lat
Ta diagnoza mnie przeraziła
Byłam zdruzgotana, kiedy dowiedziałam się, że mój ukochany pies Borys ma przerwany rdzeń kręgowy i będzie mógł poruszać się tylko przy pomocy specjalistycznego wózka podtrzymującego tylne łapy i część tułowia. Przygarnęłam go pięć lat wcześniej ze schroniska i od tamtej pory był moim najlepszym i najwierniejszym przyjacielem. Chciałam, żeby był radosny i szczęśliwy do końca swoich dni, biegał po trawnikach z innymi pieskami. A tu nagle ten wypadek i związane z nim komplikacje…
– Niech się pani nie martwi. Pies postrzega świat inaczej niż człowiek. Nie myśli o swojej niepełnosprawności, nie czuje się gorszy, nie pyta, dlaczego go to spotkało. Po prostu przystosowuje się do nowych warunków i nadal korzysta z życia – uspokajał mnie weterynarz.
– A tam, tylko pan tak mówi, żeby mnie pocieszyć – pociągnęłam nosem.
– Nic podobnego. Zresztą sama pani zobaczy. Za kilka, kilkanaście dni, gdy już przyzwyczai się do wózka, będzie radosny jak dawniej – upierał się przy swoim.
Chciałam być taką optymistką jak on, ale jakoś nie potrafiłam. Bałam się, że mój psiak już zawsze będzie smutny.
Zobacz także
Moje przewidywania na szczęście się nie sprawdziły. Borys bardzo szybko opanował sztukę poruszania się na wózku. Nie miał oporów ani przed spacerami, ani przed zabawą z psimi kumplami. Jak dawniej biegał po trawnikach, szczekając radośnie.
Może powinniśmy go odwiedzić?
Któregoś popołudnia jak zwykle wyszłam z nim na spacer. W pewnym momencie dostrzegłam, że przygląda nam się jakaś kobieta. Miałam wrażenie, że chce ze mną porozmawiać. Podeszłam bliżej.
– Widzę, że pani nas obserwuje. Chce pani o coś zapytać? – uśmiechnęłam się.
– Przepraszam… Myślałam, że jestem dyskretna… Ale patrzę, patrzę i napatrzyć się nie mogę. W tym psie jest tyle radości i energii, mimo że porusza się na wózku…
– To niesamowite, prawda?
– Prawda… Wie pani, mój piętnastoletni syn Olek też jest skazany na wózek. Rok temu miał wypadek… Pijany kierowca potrącił go na przejściu dla pieszych. Dopóki wierzył, że stanie na nogi, to jeszcze się trzymał. Ćwiczył, snuł plany na przyszłość… Ale jak się dowiedział, że nigdy nie będzie chodził, kompletnie się załamał. Nie chce nigdzie wychodzić, z nikim się spotykać… Czasem wydaje mi się, że chce umrzeć. Woziliśmy go z mężem do różnych psychologów, ale nic nie pomogło – opowiadała smutnym głosem.
Nagle zaświtała mi w głowie pewna myśl.
– To może przedstawimy mu mojego Borysa? – zaproponowałam.
– Ale po co? – spojrzała zdumiona.
– Żeby zaraził pani syna swoją energią i radością!
– O Boże, myśli pani, że to możliwe? – jej oczy rozbłysły.
– Jak nie sprawdzimy, to się nie przekonamy – odparłam.
Przyjaźń na dwóch kółkach
Kobieta mieszkała dwa bloki dalej, więc chwilę później byłyśmy już na miejscu. Gdy znalazłyśmy się w mieszkaniu, Olek nie zareagował, mimo że jego matka powiedziała, że ma gości. Leżał na kanapie w salonie i tępo gapił się w telewizor. Zareagował dopiero wtedy, gdy Borys zaszczekał i podbiegł do kanapy.
– O rany, a co to za cudak? – spytał.
– To nie cudak, tylko pies. Ma po wypadku bezwładne tylne łapy i jak widzisz, porusza się na wózku. A mimo to ma świetne samopoczucie – odparłam.
Chłopak nachylił się i pogłaskał psa.
– Ciekawe, jak on to robi… – westchnął.
– To proste. Nie rozpamiętuje tego, co mu się przytrafiło, nie myśli o tym, co stracił, tylko co tu zrobić, by żyć jak dawniej. Borys szybko przyzwyczaił się do wózka, bo dzięki temu znowu może biegać…
– Rzeczywiście, to proste – przerwał mi chłopak. – Dla psa. Ale ja jestem człowiekiem!
– I dlatego pewnie będzie ci trochę trudniej. Ale to nie oznacza, że nie możesz wziąć z niego przykładu. W niektórych przypadkach psy są mądrzejsze od ludzi.
– Chyba nie mam na to ochoty! – odburknął.
– W takim razie się zastanów. Będę jutro przed waszym blokiem o siódmej rano. Oczywiście z Borysem. Jak wyjdziesz, w porządku. Jak nie, twoja strata – odparłam, pożegnałam się z jego matką i ruszyłam w stronę drzwi. Psiak oczywiście podreptał za mną.
– Będę jutro o siódmej! Nie dlatego, że mnie pani przekonała. Chcę po prostu zobaczyć, co ten cudak potrafi – dobiegł mnie głos chłopaka.
Spojrzałam na jego matkę. Uśmiechała się lekko, a w jej oczach dostrzegłam iskierkę nadziei. Olek rzeczywiście czekał na Borysa następnego dnia o siódmej rano. Ale to nie było ich jedyne spotkanie. Od tamtego czasu minął już miesiąc i obaj bardzo się zaprzyjaźnili. Spacerują razem po osiedlu, wzbudzając trochę sensacji. Cieszę się z tego, bo jak jestem w pracy lub mam coś pilnego do załatwienia, to nie muszę się już martwić, kto wyprowadzi Borysa. Olek jest zawsze chętny. I coraz częściej się uśmiecha…