Reklama

Kuchenny blat lśnił w promieniach wpadającego przez okno słońca. Mimo to przetarłam go ponownie wilgotną ściereczką. Rzuciłam się w wir sprzątania, by za dużo nie myśleć. Chciałam, by każdy kąt mieszkania błyszczał, gotowy na zbliżający się wielki dzień. Do tej pory życie mojej rodziny toczyło się od misji do misji, czas odmierzały kolejne rozmowy na Skype’ie. Nie byłam pewna, czy będziemy umieli żyć inaczej, zwyczajnie, kiedy za kilka dni mój mąż Adrian wróci ze swojej ostatniej misji.

Reklama

– To już koniec? – pytałam go drżącym głosem. Obraz zacinał się co chwilę, a z głośnika wydobywały się trzaski.

– Pora odpocząć – Adrian uśmiechnął się smutno, a potem ekran całkowicie zgasł.

Wreszcie zaczniemy normalne życie

Zostawił mnie z rozterkami, ale i z nadzieją. Pamiętam wybuch radości, kiedy o powrocie taty poinformowałam naszego ośmioletniego syna. Spontaniczne zachowanie Mikołaja dodawało mi wiary. Wreszcie zaczniemy normalne życie. Przestanę się czuć jak samotna matka i słomiana wdowa. Dni do powrotu Adriana dłużyły się niemiłosiernie. Mikołaj rysował hurtowo laurki, ukazujące uśmiechniętego tatę w mundurze albo całą naszą rodzinę trzymającą się za ręce. Ja bez przerwy sprzątałam. Przekładałam przedmioty z miejsca na miejsce, układałam wciąż na nowo. Wyjęłam z szafki naszą ślubną fotografię i postawiłam na szafce nocnej. Chowałam ją, gdy Adrian wyjeżdżał, bo jej widok bolał niemal fizycznie. Teraz mogła wrócić na miejsce już na stałe.

– Mamo, to już dzisiaj! – krzyknął Mikołaj, z impetem lądując na mojej kołdrze.

Zerknęłam na zegarek. Dopiero szósta, ale wiedziałam, że już nie zasnę. Nerwy i synek mi nie pozwolą. W akompaniamencie entuzjastycznych okrzyków Mikusia zwlokłam się z łóżka i poczłapałam pod prysznic. Intensywny aromat parzonej kawy rozbudził mnie na dobre. Delikatnym makijażem zakryłam cienie pod oczami.

Kilka godzin później stałam w hali przylotów, w spoconej dłoni ściskając rączkę podskakującego z podekscytowania synka i walcząc z napływającymi do oczu łzami.

– Tata, tata! – krzyczał Mikołaj, próbując dostrzec ojca w tłumie podróżnych.

Resztę pamiętam jak przez mgłę. Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło, gdy ujrzałam męża. Dotknęłam dłonią jego szorstkiego policzka i spojrzałam w piwne oczy. Czas na moment stanął w miejscu. Na całym świecie byliśmy tylko my dwoje.

Potem wróciliśmy do domu. Zrobiłam Adrianowi kąpiel i podałam obfity posiłek. Mikołaj nie odstępował taty na krok.

– Koniec tego dobrego – zarządziłam. – Tata jest zmęczony, musi się wyspać.

Adrian siedział w fotelu, błądząc gdzieś wzrokiem. Rozumiałam, że musi się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Zaledwie kilkanaście godzin temu być może rozbrajał ładunek wybuchowy. Ostrożnie stąpał po zakurzonej ziemi, otoczony drżącym od wystrzałów powietrzem. Nawet gdybym bardzo chciała, to nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego, co przeszedł. Mogłam tylko okazać zrozumienie.

Kiedy wychodziłam za mąż, zdawałam sobie sprawę, z jakim człowiekiem się wiążę. Adrian marzył o karierze żołnierza od dziecka. Skończył szkołę chorążych i został saperem. Wciąż mu jednak czegoś brakowało. Wyleciał na misję, potem kolejną. Już wiedział, że właśnie tego szukał i po to się urodził.

Bałam się o niego. Cholernie się bałam, ale jak mogłam mu tego zabronić, odbierając marzenia? Pogodziłam się z losem i żyłam czekaniem. Gdy zaszłam w ciążę, a potem urodziłam Mikusia, było i trudniej, i łatwiej. Tęskniłam za mężem jeszcze bardziej, ale przy małym dziecku miałam czym zająć ręce i myśli. W pionie trzymała mnie nadzieja, że w końcu przecież przyjdzie ten dzień, kiedy Adrian wróci do domu na stałe. No i wreszcie się doczekałam…

– Tato, tato, wstawaj! – do naszej sypialni wpadł jak burza Mikołaj.

Naciągnęłam kołdrę na głowę, zbudzona nagłym hałasem. Potem przesunęłam dłonią po poduszce obok, ale natknęłam się na puste miejsce. Przez chwilę myślałam nawet, że wczorajszy dzień mi się przyśnił. Odwróciłam głowę. Mikołaj szarpał się drzwiami na balkon. Na zewnątrz stał Adrian i palił papierosa. Było zimno, a on miał na sobie tylko bokserki i podkoszulkę. Wstałam, narzuciłam szlafrok, a potem podeszłam do syna i pomogłam mu sforsować klamkę.

Gdy oboje znaleźliśmy się na balkonie, momentalnie dostałam gęsiej skórki. Odruchowo otoczyłam syna ramieniem, by nie zmarzł. Ten jednak wyrywał się do Adriana. Był spragniony kontaktu z ojcem tak bardzo, że aż nie mógł spać.

– Chodźmy na śniadanie – Adrian odwrócił się w naszą stronę, wyrzucając niedopałek za siebie. Nie uśmiechał się.

Mijały kolejne dni i łudziłam się, że z czasem będzie lepiej, że wszystko się ułoży. Mikołaj był szczęśliwy, a Adrian chętnie się z nim bawił. Ja zaś próbowałam nadrobić to, co straciliśmy.

Nie poznaje własnego męża!

Często po powrocie z pracy coś piekłam. Niczym młoda żona po ślubie starałam się dogadzać mężowi i rozpieszczać go. Odkąd za niego wyszłam, mało mieliśmy okazji na normalne, wspólne życie i cieszenie się codziennością, byciem rodziną. Oczywiście Adrian nie zawsze przebywał na misji, ale kiedy był w kraju, dużo pracował, zajmował się szkoleniem młodszych kolegów, jeździł w delegacje, więc i tak większość domowych obowiązków spoczywała na mnie. Zwyczajnie nie miałam czasu ani siły na takie luksusy jak pieczenie ciasteczek, spacery czy wyjścia do kina. Teraz chciałam to nadrobić. Ale nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ostatnia misja kosztowała męża więcej niż poprzednie. To kładło się cieniem na naszej sielance.

Tamtego dnia wstawiłam blachę do piekarnika i zajrzałam do pokoju Mikołaja. Stanęłam w progu i zamarłam na widok przestraszonego Mikołaja i stojącego nad nim w groźnej pozie Adriana.

– Co tu się dzieje?

– Mówiłem mu, żeby to zostawił. Raz powinno wystarczyć – syknął.

– To nie żołnierz, nie musisz mu rozkazywać! – objęłam synka ramieniem, ale ten wyrwał mi się i z płaczem uciekł do siebie.

Adrian osunął się na podłogę i oparł głowę o łóżko Mikołaja. Patrzyłam na niego okrągłymi ze zdumienia oczami. Cała drżałem ze zdenerwowania. Dostrzegłam leżący na podłodze przedmiot, powód awantury. Plastikowy karabin.

– To tylko zabawka… – zaczęłam.

Adrian poderwał się gwałtownie i wypadł do przedpokoju. Ściągnął kurtkę z wieszaka i włożył buty. Przed wyjściem odwrócił się w moją stronę i wycedził:

– Wojna to nie zabawa.

Trzasnęły drzwi, na klatce schodowej zadudniły ciężkie kroki, a po mojej twarzy popłynęły łzy. Stałam w przedpokoju, nie rozumiejąc, co się właściwie wydarzyło. Poczułam woń spalenizny.

– Moje ciastka! – krzyknęłam.

Niestety nie było już czego ratować. Wyłączyłam piekarnik i otworzyłam na oścież okno, by wywietrzyć swąd spalenizny.

Gdy poczułam, jak drobne ramiona oplatają mnie w pasie, szybko otarłam łzy. Przytuliłam synka i pogłaskałam po głowie. Potem wytłumaczyłam mu, że tata miał na misji ciężko, musi dojść do siebie, nauczyć się żyć inaczej niż do tej pory. A my musimy być cierpliwi i wyrozumiali. Tłumaczyłam to jemu i… sobie.

Zrozumiałam, że pora porozmawiać. Szczerze, otwarcie, bez uników i udawania, że wszystko jest okej. Mikołaj już spał. Adrian siedział, oparty o zagłówek łóżka, trzymał w dłoni pilota i skakał po kanałach.

– Co się z tobą dzieje? – spytałam.

– W jakim sensie? – mruknął, kątem oka obserwując, jak wcieram krem w dłonie. Cały czas taki był. Z jednej strony zobojętniały, z drugiej wiecznie spięty, czujny. Jakby przebywał tu tylko ciałem, a duchem zupełnie gdzie indziej.

– Dziwnie się zachowujesz. Nie tak to sobie wyobrażałam, twój powrót… – urwałam, niepewna reakcji Adriana. Był moim mężem, a ja nie wiedziałam, czego się mogę po nim spodziewać. Bałam się go, a świadomość tego była dla mnie bardziej przerażająca niż sam strach, ponieważ nie wróżyła dobrze naszemu małżeństwu.

– Ja też! – Adrian cisnął pilota na kanapę. – Ja też inaczej sobie to wszystko wyobrażałem. Świat. Wojnę. Życie…

– Staram się zrozumieć, ale musisz mi trochę pomóc. Nic nie mówisz, odcinasz się od nas, nie zasłużyliśmy sobie na to.

Naraz w trakcie rozmowy, zanim skończyłam mówić, Adrian wybiegł z sypialni, a potem z mieszkania. Tak jak stał. Boso, w piżamie. Gdzieś nad nami dało się słyszeć szum, jakby odkurzacza, poza tym w całym bloku panowała cisza. Zarzuciłam szlafrok i wyszłam na balkon. Wychyliłam się i po chwili zobaczyłam wyłaniającą się z klatki sylwetkę męża. Potem zaczął nerwowo chodzić w tę i z powrotem. Bliska paniki wyjęłam z szafy płaszcz Adriana, wzięłam jego kapcie, a potem zbiegłam na dół. Byłam przerażona! Ale musiałam nad sobą zapanować.

– Już dobrze, kochanie – mówiłam spokojnie, kojąco, okrywając go płaszczem. Potem uklęknęłam na chodniku i delikatnie uniosłam jego nogę, by wsunąć mu kapeć na stopę. I drugi. Adrian biernie się temu poddawał. Patrzył gdzieś w dal, obecny i nieobecny zarazem. Chwyciłam go za rękę i zaprowadziłam do domu. Jak dziecko.

Wyjdzie z tego, ale to może potrwać

– Musisz do nas wrócić, tak naprawdę – powiedziałam, kładąc go do łóżka.

Sprawiał wrażenie kompletnie zdezorientowanego, a ja zrozumiałam, że mamy poważny problem. Położyłam się obok Adriana i delikatnie głaskałam go po głowie, tak jak Mikusia, gdy przyśniło mu się coś złego. Nasze spojrzenia się spotkały. To, co zobaczyłam w jego oczach, przepełniło mnie smutkiem i współczuciem.

Kilka dni później siedziałam w poczekalni, skubiąc nerwowo mankiet swetra. Za drzwiami u specjalisty siedział Adrian, który dał się przekonać do wizyty. Tamtej nocy coś w nim pękło. Wróciliśmy do domu nieco pokrzepieni. Skoro Adrian zamierzał walczyć ze swoimi demonami, ja też postanowiłam wziąć się w garść. Bo wstyd się przyznać, ale wcześniej rozważałam nawet separację. Po to, żebyśmy oboje nabrali dystansu. Uważałam, że tak byłoby bezpieczniej dla mnie i Mikusia.

Teraz jednak wiedziałam, że muszę być przy mężu. Nie mogę go zostawić samemu sobie. Przez lata potrzebowałam jego wsparcia, mierząc się sama z codziennością. Nie przeszło mi jednak przez myśl, że również Adrian, mężczyzna o duszy wojownika, może być bezbronny i słaby, że może potrzebować mojego kobiecego wsparcia.

– Damy radę – powiedziałam cicho.

Na dywanie Mikołaj budował kolorowy zamek z klocków lego.

– Nie chcę siedzieć w domu na kanapie, jak jakiś emeryt – mruknął mój mąż.

Przyznałam mu rację. Powinien mieć jakieś zajęcie. Mój tata prowadził sklep ogrodniczy i zawsze szukał kogoś do pomocy, kogoś odpowiedzialnego, silnego, zaufanego i pracowitego, bo wciąż źle trafiał z wyborem pracowników. Zięć, były żołnierz, nadawałby się idealnie.

Zasugerowałam, że Adrian mógłby na dobry początek dowozić klientom towar. Tacie ten pomysł przypadł do gustu. Jakiś czas później Adrian zaczął pomagać mu też w sklepie. Z bycia żołnierzem, acz emerytowanym, też do końca nie zrezygnował, ale teraz już tylko wykładał, szkoląc jak najlepiej nowych saperów, czyli tak, by wracali do domów w jednym kawałku.

Reklama

Powoli nie tyle odzyskujemy, co budujemy na nowo nasz świat, rodzinę i życie bez misji, wyjazdów. Czasem, gdy patrzę na zadumanego męża, wiem, że nigdy tak do końca nie uwolni się od przeszłości, ale najważniejsze, że mamy przed sobą przyszłość.

Reklama
Reklama
Reklama