Reklama

Miał wszystko, co najlepsze

– Bóg dał mi tylko jednego potomka, ale i tak się cieszę. Dzięki temu nasza rodzina przetrwa – oznajmiłem, kiedy ponad 20 lat temu po raz pierwszy trzymałem małego Tomusia.

Reklama

– No wielka szkoda by była dla świata, jakby taki szlachetny ród wymarł – zażartowała moja małżonka, podnosząc się na poduszkach. – Zrodzony w zagonie kartofli na wynajętej ziemi!

Zawsze miałem na myśli coś bardziej przyziemnego, a może nawet instynktownego... Gdybym stwierdził, że chodzi o przetrwanie naszego gatunku, też mijałbym się z prawdą, bo przecież ludzkość nie jest zagrożona wyginięciem. Chodziło mi raczej o to, że egzystencja straciłaby sens, gdybyśmy nic po sobie nie zostawili.

Tak czy inaczej, nigdy nie odmawiałem swojemu jedynakowi. Może gdybyśmy mieli liczniejsze potomstwo, to uczucia musiałoby się jakoś podzielić, a tak – skupiłem je wszystkie na nim. Marzył o jakichś drogocennych zabawkach w stylu transformersów, nawiasem mówiąc, kosztownych jak diabli – nie ma sprawy, tatuś ruszył w miasto i załatwił. Pragnął odlotowych ciuchów, butów z najwyższej półki – przecież nie będę mu skąpił!

Mam wrażenie, że kiedy był mały, miał wszystko, czego potrzebował. Później przyszedł czas na edukację wyższą. Nie było lekko, ale dostał się na uczelnię. Kierunek zarządzanie i jakieś tam inne przedmioty idealnie wpisywał się w funkcję, którą miał pełnić w prowadzonej przeze mnie firmie budowlanej. Przeprowadził się do większej miejscowości i dwa lata udawał studenta, aż w końcu doszedł do wniosku, że kompletnie go to nie kręci. Przeniósł się więc na jakiś kierunek powiązany z komputerami. Tak naprawdę nie za bardzo wiedziałem, o co w tym chodzi, ale nauka to zawsze nauka.

Rozpuściłem go, to fakt

– Rysiu, za bardzo go rozpuszczasz, jak jakąś kobietę – zrzędził mój ojciec, kiedy opowiadałem mu o wnuczku. – Ty w jego wieku już pieniądze do chałupy przynosiłeś.

– Daj spokój! – lekceważąco kwitowałem tę wiejską mądrość życiową. – Kiedyś to było kiedyś. W dzisiejszych czasach liczy się głównie edukacja. Zresztą mam dość kasy i nie muszę młodego do roboty poganiać, tak jak wy mnie pogoniliście.

Wątpię, czy załapał aluzję. Raczej nie, bo nigdy nie grzeszył bystrością, a na stare lata to już kompletnie mu się w głowie pomieszało. Od zawsze miałem chęć się uczyć, ale moich rodziców nie stać było na „żywienie nieroba”. Nie czuję rozgoryczenia, bo czasy były trudne, ale żal mi trochę zmarnowanego czasu. Marzyłem o byciu muzykiem... Ostatecznie dobrze się stało, że potoczyło się to inaczej, bo pewnie teraz ledwo bym wiązał koniec z końcem.

Za to mój synek może kształcić się w wybranym kierunku i poświęcić na naukę tyle czasu, ile będzie potrzebował, a w rodzinnym biznesie zawsze znajdzie się dla niego miejsce. Kiedy już nabierze doświadczenia, przejmie schedę po tacie. Tak to sobie zakładałem, ale życie potrafi zaskakiwać: z biegiem czasu wszystkie moje zamiary i nadzieje pokładane w synu, zdawały się obracać wniwecz.

Zaraz po skończeniu studiów, Tomek zahaczył się w jakiejś bezsensownej robocie w korpo. Ponoć nieźle sobie radzi z tym całym programowaniem i firma mu za to płaci krocie. Może coś w tym jest, skoro nawet bank pożyczył mu kasę na własne mieszkanie, a przecież wiadomo, że byle komu by nie dali. Ale czy to jest życie – być zależnym od kogoś innego?

Mógł być swoim szefem

Miałby szansę stanąć na czele rodzinnego biznesu i rządzić nim aż do emerytury! Wydawać dyspozycje, kierować przedsiębiorstwem i rozkoszować się swobodą, a on woli harować u kogoś... Owszem, nieźle zarabia, ale zastanawiam się tylko, ile to może potrwać? Poza tym niczego nie tworzy, nie zajmuje się wytwarzaniem ani nic nie reperuje. Non stop tylko przesiaduje przed monitorem i klika w klawiaturę. No przecież to niezbyt poważne zajęcie jak na faceta.

– Tata uważa, że jak ktoś nie machnie młotkiem przez pół dnia, to leń i próżniak – tak Tomek kontruje moje pretensje i zdaję sobie sprawę, że ma rację, ale i tak uważam to za dziwaczne.

Ta historia mojego syna nie daje mi spokoju, ciągle o tym myślę. W sumie niech młody się sprawdza, przecież nie ma nic do stracenia. Jeśli mu nie uda, to zawsze jestem ja i moja firma, która da mu w razie czego pracę. Dopóki starczy mi sił, by samemu prowadzić interes, on będzie mógł w każdej chwili wejść na moje stanowisko.

Tomasz, póki co, zajął się meblowaniem swojego nowego gniazdka. Nie prosił mnie o pomoc, bo jak twierdził, mieszkanie jest już całkowicie wykończone. Wpadłem do niego zobaczyć, jak to wszystko się prezentuje. No i faktycznie, czego to tam nie ma! Jasne, mógłbym się doszukiwać dziury w całym, ale po co miałbym mu odbierać radochę z pokazywania tego swojego małego królestwa.

Odwiedziłem go, napiłem się kawy i pochwaliłem. Wyszedłem z wieloma różnymi odczuciami. Z jednej strony czułem się z niego dumny, że tak dobrze daje sobie radę w życiu. Z drugiej jednak odczuwałem smutek i żal, że już mnie nie potrzebuje. Nie chciałem za dużo mówić o samym mieszkaniu. Było naprawdę fajne, ale urządzone raczej po młodzieżowemu: plakaty na ścianach, konsole do gier, sprzęt do ćwiczeń. Do tego mnóstwo dziwnych przedmiotów rodem z filmów sci–fi, jak laserowe miecze albo gadający robot z migającymi światełkami...

A może tak właśnie prezentuje się lokum faceta przed trzydziestką? Byłbym mniej zszokowany plakatami przedstawiającymi roznegliżowane kobiety niż tymi figurkami! Moment, w gruncie rzeczy nie mam pewności czy mój syn w ogóle interesuje się płcią przeciwną!

– A jeśli on woli mężczyzn? – pewnego wieczoru niepewnie zapytałem moją małżonkę, obawiając się jej reakcji.

– Daj spokój z tymi swoimi głupimi wymysłami! – Zosia tylko parsknęła śmiechem, co przyniosło mi lekką ulgę.

Która poważna dziewczyna zwiąże się z gościem, co to lata z tymi świecącymi pałkami jak dzieciak? Także koniec końców i tak jesteśmy w plecy – żadnego wnuka raczej nie uświadczymy, to jasne jak słońce.

Jakim cudem będzie ojcem?

Ale nie miałem racji. Po pół roku Tomek zadzwonił i oświadczył, że będzie tatą

– Jezu, z kim on spłodził tego dzieciaka? Z plastikowym Jedi w swoim pokoju?! – drążyłem temat, rozmawiając z Zośką. – Chyba do tej czynności jest potrzebna kobieta, a o ile mi wiadomo, Tomasz żyje jak singiel.

– Pragnąłeś wnuczka, no to go dostaniesz – małżonka nie dostrzegała żadnego kłopotu. – Raduj się tym faktem.

No jak tak można? Nie mogłem się skupić. W myślach wciąż rozbrzmiewało mi lekceważące brzmienie głosu Tomka, kiedy oznajmiał, że będzie tatą. Zupełnie tak, jakby w sklepie za rogiem kupował nową grę i już nie mógł się doczekać, aż kurier mu ją przyniesie pod drzwi. Ani słówkiem nie wspomniał o przyszłej mamie naszego wnuczka. Zero obaw czy podoła wyzwaniu.

Temat małżeństwa też przemilczał… Na litość boską, przecież od dawna o niczym innym nie śniłem, a gdy przyszło co do czego i miałem zostać dziadziusiem, ogarnął mnie tylko strach. Zupełnie jakby to na moich barkach spoczęła cała odpowiedzialność, którą powinien dźwigać przyszły tata.

Jak potoczyły się sprawy? Cóż, nie pozostało mi nic innego, jak odbyć szczerą rozmowę z moim synem. Dać mu do zrozumienia, że musi wziąć odpowiedzialność za swoją pociechę i jej rodzicielkę, a wszystkie swoje zabawki spakować do torby i znieść do jakiegoś schowka. Czas dorosnąć, koniec z dziecinadą – postanowiłem mu to dobitnie wytłumaczyć. No i chyba wypada, żebyśmy my jako rodzice, w końcu poznali jego wybrankę serca, prawda?

Tomek, mój syn, wyjaśnił mi podczas naszego spotkania.

– Tato, z Majką nie planujemy zaręczyn. Ślub też nie wchodzi w grę, więc nie nakręcaj się tak. Chcemy was odwiedzić niedługo i wtedy ją poznacie, ale teraz jest na wyjeździe jogi w górach. Daj spokój, nic jej nie będzie od ćwiczeń, nie panikuj bez powodu. Odpuść. To moje życie, a nie twoje.

Odpuść, tak właśnie myśli mój potomek… I mam to tak po prostu zaakceptować?!

Reklama

Ryszard, 57 lat

Reklama
Reklama
Reklama