„Mój syn dostał imię po ofierze tragicznego wypadku. Okazało się, że to błogosławieństwo”
„W obecności Szymona działy się dziwne rzeczy, czasami niebezpieczne, ale zawsze ze szczęśliwym finałem. Teściowa przekonywała, że to imię to przekleństwo”.
- Sławek, 50 lat
To była najstraszniejsza rzecz, jaką przeżyłem w życiu. Najpierw usłyszałem dziwny, bardzo szybko narastający dźwięk, jakby wycie silników, a potem huk razem z błyskiem. Nasz dom aż się zatrząsł. Wybiegłem na podwórko, zobaczyłem skrzydło wbite w naszą drewutnię, ogień i kłęby dymu.
Pobiegłem po gaśnicę, potem po drugą, próbowałem gasić. Przedostałem się do kabiny pilota, rozwaliłem szybę łopatą… Na próżno. Pilotujący awionetkę mężczyzna już nie żył. Jak mi potem powiedziano, śmierć nastąpiła w momencie uderzenia samolotu o ziemię, więc nawet gdybym zdołał wcześniej do niego dotrzeć i tak bym mu już nie pomógł…
Ktoś z sąsiadów musiał widzieć, co się dzieje, bo straż, pogotowie i policja przyjechały, zanim zdążyłem zadzwonić na 112. Pożar szybko ugaszono, straty materialne z pewnością były, ale byłem zbyt wstrząśnięty, aby je liczyć. Musiałem złożyć zeznanie, podpisać protokół. Życzliwy policjant zwrócił mi uwagę, że to niezbędne do wypłaty z ubezpieczenia… Oczywiście pojawili się także dziennikarze, w tym ekipa z telewizji. Chcieli ze mną rozmawiać, ale odmówiłem.
To był obcy człowiek
W całym tym koszmarze widziałem tylko jeden szczęśliwy zbieg okoliczności. Halszka, moja żona, pojechała poprzedniego dnia z wizytą do matki. Nie byłem wcześniej z tego zadowolony, ale teraz dziękowałem Bogu, że tak się stało.
Nawet pomijając bezpośrednie niebezpieczeństwo, kobieta w ósmym miesiącu ciąży pod wpływem tak silnego przeżycia mogłaby poronić, a już z pewnością tak silne emocje mogłyby zaszkodzić zdrowiu dziecka…
Zobacz także
Wrak samolotu zabrano przed powrotem Halszki. Zrobiłem wszystko, żeby uprzątnąć okolice drewutni, ale śladów tragedii nie udało mi się całkowicie usunąć. Halszce opowiedziałem wszystko w drodze z dworca. Bardzo się przejęła.
– To był młody człowiek, tak? Wiesz jak miał na imię, nazwisko? Kim był? Dlaczego właściwie spadł? Gdzie jest pochowany?
– Po co chcesz to wiedzieć? – zdziwiłem się. – Przecież to dla nas obcy człowiek…
Halszka pokręciła głową.
– Już nie obcy. Zginął na naszym podwórku. Powinniśmy to wiedzieć. I pójść na jego pogrzeb…
Amatorskie lotnisko znajdowało się parę kilometrów od naszego domu.
Po kilku godzinach wiedzieliśmy już wszystko. Szymon, bo tak miał na imię zmarły, był zdolnym i ambitnym pilotem, ale mało oblatanym. To był jeden z jego pierwszych samodzielnych lotów. Drobna awaria, którą zgłaszał przez radio, niegroźna dla starego wygi, okazała się śmiertelnie niebezpieczna przy braku doświadczenia Szymona.
Bez trudu odnaleźliśmy także nekrologi z miejscem i datą pogrzebu. Szymon był studentem, pochodził z odległej miejscowości w Beskidach, a my mieszkamy w Trójmieście… Szybko uciąłem rozważania Halszki na temat ewentualnej podróży.
– Nie ma mowy. Jesteś miesiąc przed rozwiązaniem. To za daleko. To był tylko przypadek. Straszny, ale przypadek. Chłopak mógł spaść na każde inne podwórko.
Nie było mi łatwo wymazać z pamięci twarz tego chłopaka
Kiedy tylko ubezpieczyciel wypłacił nam odszkodowanie, szybko zająłem się odbudową drewutni. Myślałem, że kiedy znikną ślady wypadku, także sam wypadek ulotni się z naszych myśli. W końcu szykowaliśmy się do najważniejszego momentu w naszym życiu – narodzin syna…
Halszka czuła się dobrze, byliśmy podekscytowani, ale spokojni. Chodziliśmy do szkoły rodzenia, wiedzieliśmy wszystko o porodzie i tym, co będzie się działo później.
Sporną kwestią było tylko imię – Halszce podobał się Jan Krzysztof, po dziadkach, a ja upierałem się przy Kubie.
Jednak im dłużej budowałem nową drewutnię, im bliżej było do dnia porodu, tym mocniej docierało do mnie, że tragiczne zdarzenie na naszym podwórzu nie da się tak łatwo wypchnąć ze świadomości. Wypadek powracał do mnie w snach. Widziałem twarz młodego pilota. Którejś nocy obudziłem się z krzykiem.
Pomyślałem, że powinniśmy byli jednak pojechać na pogrzeb. I że musimy coś zrobić, w jakiś sposób uczcić jego pamięć.
Halszka chyba czuła to samo, bo któregoś dnia wpadliśmy na ten pomysł jednocześnie. Zdecydowaliśmy, że nasz syn nie będzie ani Janem Krzysztofem, ani Jakubem. Będzie nosił imię Szymon – na pamiątkę tego młodego człowieka, który zapłacił najwyższą cenę za swoje marzenia…
Rodzina w większości odniosła się do naszej decyzji ze zrozumieniem. Tylko teściowa jak zwykle nie była zachwycona.
– Nie powinniście robić tego dziecku! A jeżeli to będzie zły znak? Jeżeli będzie na nim ciążyć jakieś fatum?
Postanowiliśmy, że nasz syn będzie nosił jego imię
Nikt nie umie mnie tak skutecznie wyprowadzić z równowagi jak moja teściowa, dlatego dalszy ciąg tej rozmowy pozostawiłem Halszce. Żona spokojnie wytłumaczyła matce, że pilot, który zginął na naszym podwórku był ofiarą zwykłej awarii sprzętu oraz własnego błędu. I że o żadnym fatum nie może być mowy… Teściowa pokiwała głową, dając do zrozumienia, że i tak wie swoje, ale na szczęście nie wróciła już do tematu.
Szymek urodził się dwa tygodnie później. Ważył prawie cztery kilogramy, dostał dziesięć punktów w skali Apgar. Halszka dobrze zniosła poród, a początki wspólnego życia w domu przebiegły spokojnie.
W urzędzie stanu cywilnego oficjalnie zarejestrowałem syna jako Szymona, a chrzest w kościele miał dopełnić rytuału powitania nowego członka rodziny.
W dniu chrztu była piękna pogoda, a cała nasza rodzina świętowała razem z nami. Moja przesądna teściowa dopilnowała, żeby stało się zadość rodzinnej tradycji. Naszego syna do chrztu trzymała nie Halszka, tylko jego matka chrzestna, czyli starsza siostra Halszki – Dorota. Ksiądz był w dobrej formie i strasznie się rozwinął, mówiąc kazanie. Stałem obok Doroty i trochę już się nudziłem. Na szczęście, jakieś dziwne przeczucie kazało mi w pewnej chwili spojrzeć nie tylko na śpiącego syna, ale też na szwagierkę.
Dorota była kredowobiała, z trudem łapała powietrze, a ja spojrzałem na nią w ostatniej sekundzie. Dosłownie chwilę potem ugięły się pod nią nogi. W takich momentach człowiek działa instynktownie i robi rzeczy, których potem nie rozumie. Nie wiem, jak udało mi się chwycić ją i Szymka, zanim oboje upadli na posadzkę. Ktoś krzyknął. Michał, mój przyjaciel, który był ojcem chrzestnym, rzucił się na pomoc.
Dorotę udało się po chwili ocucić, a ceremonia po przerwie dobiegła końca. Moja szwagierka mimo zasłabnięcia uczestniczyła w zaplanowanym rodzinnym obiedzie, który okazał się nadzwyczaj udany. I tylko moja teściowa, żegnając się z nami, nie omieszkała wrócić do swojej obsesji.
– A tak was prosiłam… Sami widzicie, że trzeba było mnie posłuchać. To były dopiero chrzciny, a już mało brakowało do nieszczęścia. Kto wie, co jeszcze się wydarzy…
Postanowiłem wtedy, że nieprędko zaprosimy do nas teściową. Halszka niech odwiedza matkę, kiedy tylko chce, ale ja nie zamierzam tolerować zabobonów we własnym domu. Moja mama zaoferowała nam pomoc w roli przychodzącej babci, a skoro teściowa woli opowiadać głupoty, ominie ją najpiękniejszy okres dzieciństwa Szymka – kiedy będzie raczkował, pierwszy raz stanie na nogach, powie pierwsze słowo…
Wózek dotoczył się do krawędzi falochronu i wpadł do wody
Mały rósł jak na drożdżach. Miał trzy miesiące, kiedy zdecydowaliśmy się na pierwszą dłuższą wyprawę we trójkę – całodniową wycieczkę nad ujście Wisły do morza. Był piękny słoneczny dzień, wprost idealny.
Zdecydowaliśmy się na długi spacer wzdłuż betonowego falochronu. Szymek leżał sobie spokojnie w nowoczesnym wózku – prezencie od teściów. Chyba mu się podobało, bo prawie nie płakał, tylko uśmiechał się co chwilę.
Wzięliśmy ze sobą, rzecz jasna, aparat fotograficzny, zgodnie z przyjętą od początku zasadą, że precyzyjnie utrwalamy każdy etap dzieciństwa Szymka. Kiedy doszliśmy do końca falochronu, zaproponowałem, żebyśmy oboje z Halszką zrobili sobie zdjęcie na wzniesieniu usypanym z betonowych zapór.
Oczywiście bez synka, bo wdrapanie się na tę górkę z niemowlęciem na ręce, byłoby raczej ryzykowne.
– Nie boisz się zostawić tu wózka? – Halszka jak każda pewnie młoda matka wszędzie widziała potencjalne niebezpieczeństwo.
– Ta ścieżka może być nierówna, a tam nie ma żadnej barierki. Poza tym trochę tu wieje…
– Masz rację, ale to jest przecież najnowszy szwajcarski model wózka wyposażony w świetny hamulec. Mógłbym ten wózek postawić nawet na stromej górce, a i tak by się nie stoczył. Nie musisz się bać.
Przysięgam – święcie wierzyłem w to, co mówiłem. Zablokowałem wózek w bezpiecznej pozycji, sprawdziłem dwa razy, a potem oboje z Halszką wdrapaliśmy się na wzniesienie. Właśnie ustawiałem ostrość w aparacie, żeby sfotografować Halszkę na tle morza, kiedy poczułem mocny podmuch wiatru, a potem usłyszałem krzyk żony.
– Wózek! Sławek, wózek!
Odwróciłem się i zobaczyłem wózek z Szymkiem toczący się po betonie w kierunku kanału Wisły. Rzuciłem się w dół, ale nie miałem żadnych szans, by zdążyć… Wózek dotoczył się do krawędzi falochronu, minął ją i wpadł do wody. Szczęśliwie ścieżką wzdłuż falochronu jechał rowerzysta, który zobaczył toczący się wózek. Rzucił więc rower i skoczył do wody prawie równocześnie z wózkiem.
Pan Mirek, który wyciągnął Szymka z wody, nie był zwykłym rowerzystą, tylko ratownikiem WOPR-u jadącym do pracy. Dlatego nie zawahał się nawet przez ułamek sekundy i doskonale wiedział, co ma zrobić. Synkowi nic się nie stało, był tylko mokry i przestraszony.
Szczęście w nieszczęściu
Mężczyzna, który uratował naszego syna, okazał się skromnym człowiekiem. To co zrobił uznał za normalne i nie chciał słuchać naszych podziękowań ani obietnic, że natychmiast zgłosimy go do medalu Za Ofiarność i Odwagę.
– Jak to się mogło stać? – zapytał pan Mirek, a ja miałem wrażenie, że powątpiewa, czy naprawdę użyłem hamulca. – Skoro jest pan absolutnie pewien, że koła były zablokowane… Przecież dzieciak mógł zginąć…
Oczywiście, że Szymek mógł zginąć. Właściwie tylko niezwykły zbieg okoliczności sprawił, że tak się nie stało…
Do domu wróciliśmy w milczeniu. Żadne z nas nie powiedziało tego na głos, ale oboje musieliśmy myśleć o tym samym. A może teściowa miała rację? Może nadając dziecku imię nieszczęsnego pilota, sprowadziliśmy na niego niebezpieczeństwo?
Przypomniałem sobie zasłabnięcie Doroty w kościele… A potem zwymyślałem sam siebie w duchu, że zostawiłem wózek na falochronie. Szymek ma głupiego ojca a nie pechowe imię! Zasypialiśmy z trudem i ze świadomością, że od tej pory będzie nam towarzyszył lęk…
A potem wydarzyło się coś, w co do dziś trudno mi uwierzyć. Rano zadzwonił teść. Powiedział, żebyśmy kupili gazetę i nie używali więcej dziecięcego wózka, bo dostaniemy od nich inny. Prasa właśnie podała wiadomość o skandalu – słynny producent oszukiwał, montując wadliwe hamulce. Oczywiście o wypadku na falochronie niczego teściowi nie powiedziałem, ale odetchnąłem z ulgą…
Tego samego dnia po południu wpadła do nas Dorota – siostra Halszki i matka chrzestna Szymka. Przyniosła małemu nową zabawkę, wypiła kawę, a potem… się rozpłakała.
– Przepraszam… Ale to takie dziwne… Pamiętacie, jak zasłabłam na chrzcie z Szymkiem na rękach? Wcześniej nigdy nic takiego mi się nie przydarzyło…
Okazało się, że po tym incydencie w kościele mąż Doroty zażądał, żeby zrobiła sobie dokładne badania, które ujawniły, że ma nowotwór. Dzięki Bogu w bardzo wczesnej fazie. Jest pod opieką lekarzy i ma szanse na całkowite wyleczenie.
– Rozumiecie? Gdybym wtedy nie zemdlała… Być może za pół roku byłoby po mnie…
Wieczorem zadzwonił teść z wiadomością, że możliwe jest uzyskanie odszkodowaniu od producenta wózków, więc następnego dnia pojechałem nad morze odnaleźć ratownika, pana Mirka. Chciałem spytać, czy złoży zeznanie w sądzie. Mężczyzna wysłuchał mnie, a potem uśmiechnął się smutno.
– Nie uwierzy pan… Tamtego dnia spieszyłem się do bazy, bo mieliśmy jechać z delegacją na Hel… Spóźniłem się, a ten autokar miał po drodze wypadek. Mój najlepszy kolega walczy o życie w szpitalu. Gdybym zdążył, siedziałbym w tym autokarze obok niego…
Przez kolejnych dwadzieścia lat nic dziwnego już się nie wydarzyło.
Nasz syn jest dziś dorosłym mężczyzną, jednak kiedy był dzieckiem, rzadko baliśmy się o niego. Czuliśmy, że coś lub ktoś nad nim czuwa…
Panie Szymonie, cokolwiek to było, z całego serca dziękujemy…