„Mój syn nie pójdzie do byle jakiej roboty. Wolę, żeby siedział na moim garnuszku, niż tyrał za najniższą krajową”
„Następnego dnia rano weszłam cicho do kuchni, żeby zrobić mu śniadanie. Michał jeszcze spał. Zawsze spał długo – mówił, że najlepiej mu się myśli nocą. Czasem słyszałam, jak klika coś na klawiaturze do drugiej, trzeciej nad ranem. Myślałam, że szuka dobrej pracy”.

- Redakcja
Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś zaglądał mi do portfela. A już najbardziej nie cierpiałam, kiedy oceniano moje macierzyństwo. Zwłaszcza teraz, gdy syn – mój jedyny – wciąż mieszkał ze mną i nie kwapił się do żadnej pracy. Nie był leniem, nie... po prostu – nie chciałam, żeby musiał zasuwać w jakiejś budzie za grosze, słuchać krzyków jakiegoś kierownika, co sam ledwie skończył zawodówkę. Bo po co? Mamy za co żyć, a on w końcu znajdzie coś, co będzie godne jego możliwości.
Wiem, że ludzie gadają. Że chłop dorosły, a mama mu pranie robi i obiad pod nos podaje. Niech gadają. Nie każdy potrafi zrozumieć, co znaczy matczyna miłość.
Byłam oburzona
– Nie chcę się wtrącać, ale... może ten twój Michał powinien jednak coś znaleźć? – powiedziała Basia, sąsiadka z piętra wyżej, stojąc na klatce z siatką ziemniaków.
– Co ma znaleźć, powiedz mi? – odparłam ostro. – Pracę za cztery tysiące brutto? W magazynie z mrożonkami, gdzie po dwóch godzinach nie czuć palców? To ma być przyszłość dla mojego dziecka?
– Siedzi tak... cały dzień w domu. Mówię to, bo się martwię. Taki zdolny chłopak.
– Zdolny, to prawda – przyznałam z dumą. – I nie będzie się marnował w jakiejś pseudorobocie, tylko dlatego, że inni tak robią. On nie jest jak inni.
– A może jest ci tak po prostu wygodnie? Że masz go przy sobie, że ci nie ucieknie... – Basia spojrzała na mnie uważnie.
– Wygodnie? – prawie się roześmiałam. – Ty myślisz, że to dla mnie wygoda, jak ja czasem do trzeciej w nocy nie śpię, tylko myślę, co z nim będzie? Że nie wiem, co dalej? Jak mam wybierać między byle jaką robotą a spokojem mojego dziecka, to wybieram jego.
– On ma już trzydzieści lat...
– I co z tego? – przerwałam jej. – Lepiej późno znaleźć sens, niż całe życie się szarpać. A Michał jest mądry. Czeka na coś więcej. I ja też na to czekam.
Basia westchnęła i nic już nie powiedziała. Widziałam, że nie rozumiała.
Nie chciał mnie słuchać
Wróciłam do mieszkania, cała roztrzęsiona po tej rozmowie z Basią. Michał siedział na kanapie, w bokserkach, z laptopem na kolanach i słuchawkami na uszach. Na stoliku pusta szklanka po kawie i talerz po kanapkach, które mu przyniosłam godzinę wcześniej.
– Misiu, zdejmij słuchawki – powiedziałam łagodnie.
Zdjął, niechętnie.
– Co się znowu stało?
– Nic się nie stało, ale… Może już czas, żebyś zaczął się rozglądać za czymś? Cokolwiek, nie wiem… może coś zdalnie?
– Mamo, błagam cię, nie zaczynaj... – westchnął ciężko. – Nie mam siły na twoje kazania.
– To nie kazanie, tylko rozmowa. Wiesz, co mówiła Basia? Że trzydziestka minęła, że czas wziąć się za siebie.
– Basia niech się zajmie swoimi kotami. Zawsze wszystko wie najlepiej. – Michał pokręcił głową. – Jakby mi się chciało, to bym miał robotę w tydzień.
– No to może... spróbuj? Jedno CV, jedno spotkanie, zobaczysz, co z tego wyjdzie...
– I co, mam się włóczyć po jakichś rozmowach o pracy za najniższą krajową? Żeby ktoś mi mówił, kiedy mogę wziąć urlop, a kiedy siku?
– Martwię się o ciebie, synku – powiedziałam cicho. – Że przegapisz życie, czekając na nie wiadomo co.
– Mamo... ja po prostu nie chcę być jak oni. Codziennie do pracy, z pracy, na zakupy, spać. To nie dla mnie.
– A dla ciebie co jest?
Nie odpowiedział.
Spojrzał na mnie uważnie
Następnego dnia rano weszłam cicho do kuchni, żeby zrobić mu śniadanie. Michał jeszcze spał. Zawsze spał długo – mówił, że najlepiej mu się myśli nocą. Czasem słyszałam, jak klika coś na klawiaturze do drugiej, trzeciej nad ranem. Myślałam wtedy, że szuka dobrej pracy. Usmażyłam jajka, dołożyłam kilka pomidorków koktajlowych – lubił takie. Zaparzyłam kawę, tę z mlekiem migdałowym, bo zwykłej nie pił.
– Misiu, wstawaj. Śniadanko gotowe – zawołałam cicho, stając w progu jego pokoju.
– Jeszcze pięć minut… – wymamrotał, zakrywając się kołdrą po uszy.
– Przestygnie – dodałam.
Po dziesięciu minutach usiadł w kuchni, zaspany, ale uśmiechnięty.
– Dobra, przyznaję. Nie ma takiej drugiej mamy jak ty – powiedział, biorąc łyka kawy.
– A może ty byś czasem pomyślał też o mnie?
– Co masz na myśli?
– Że się staram. Że ci robię wszystko, żeby ci było dobrze. Czasem... czasem czuję się, jakbym była przezroczysta.
Spojrzał na mnie uważnie. Tak naprawdę pierwszy raz od dawna.
– Mamo, ja wiem, że ci zależy. Naprawdę nie chcę żyć tak jak wszyscy. Jeszcze nie teraz. Nie czuję się gotowy.
– A ja czuję się coraz bardziej zmęczona. I czasem... samotna, mimo że jesteś obok – powiedziałam, odwracając wzrok, żeby nie widział łez.
– Nie płacz. Obiecuję, że coś wymyślę. Tylko jeszcze nie teraz, dobrze?
Pokiwałam głową. Tyle mogłam zrobić.
Nie chciałam ciągnąć tematu
Tydzień później wpadłam na Ewę, dawną koleżankę Michała z liceum. Pracowała teraz w kancelarii, miała dwójkę dzieci, męża, dom. Stałyśmy przy warzywniaku, ona wybierała rukolę, ja ziemniaki.
– Dawno pani nie widziałam – uśmiechnęła się promiennie. – Co tam u Michała? Wciąż mieszka, tam gdzie dawniej?
– Mieszka – przytaknęłam. – Jakoś tak... wszystko się przeciąga. Szuka swojej drogi.
– Nadal? – w jej głosie zabrzmiało zaskoczenie. – Pamiętam, jaki był błyskotliwy. Miał tyle planów. Zawsze mówił, że będzie wielki.
– Bo jeszcze będzie – odparłam, czując, jak coś się we mnie gotuje. – Nie każdy musi w wieku trzydziestu lat być prawnikiem i mieć dom z ogrodem.
– Jasne, jasne – Ewa lekko się zacięła. – Ale szkoda trochę. Zawsze miałam wrażenie, że Michał to ktoś więcej.
Pożegnałam się szybko. Nie chciałam ciągnąć tematu. Gdy wróciłam do domu, zastałam syna z laptopem na kolanach, zamyślonego.
– Michał… – zaczęłam, siadając naprzeciwko. – Spotkałam Ewę. Pamiętasz ją?
– Ewa? No jasne. Zawsze myślała, że pozjadała wszystkie rozumy.
– Mówiła, że szkoda, że się nie rozwinąłeś. Że myślała, że będziesz kimś wyjątkowym.
– A nie jestem? – zapytał cicho, ale z wyraźnym bólem. – Wiesz, mamo, czasem czuję, że przegapiłem coś ważnego. Wtedy przypominam sobie, że gdybym poszedł w tę ich stronę, już dawno by mnie nie było.
– Może. Wiesz, synku... czasem trzeba coś stracić, żeby wiedzieć, co się miało.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
Serce mi pękło
W nocy usłyszałam, jak chodzi po kuchni. Nie zapalił światła, ale słyszałam ciche stukanie łyżeczki o szklankę. Wiedziałam, że nie śpi. Mimo to nie ruszałam się z łóżka. W końcu sam przyszedł.
– Mamo? – szepnął z korytarza. – Śpisz?
– Teraz już nie – usiadłam na łóżku i zapaliłam lampkę. – Co się stało?
Stanął w drzwiach, potargany, z kubkiem kakao w dłoni. Jakby miał znów dwanaście lat.
– Wiesz, że próbowałem... tylko nikt o tym nie wie – powiedział, nie patrząc na mnie. – Pisałem, tworzyłem, miałem pomysły. Wszystko się odbijało od ściany. Od ludzi, od życia.
– A mnie nic nie mówiłeś...
– Bo nie chciałem cię rozczarować. Ty się tak o mnie troszczysz, nosisz mnie na rękach, jakbym był jakiś wyjątkowy. A ja nie jestem. Jestem zagubiony, mamo. I bardzo samotny.
– Nie będę mniej kochać, bo coś ci się nie udało. Tylko nie mogę być wszystkim naraz – westchnęłam. – Nie mogę być matką, terapeutką, sponsorem i twoją tarczą przed światem.
Usiadł obok. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę.
– Myślałem, że dam radę sam. Ale nie daję – powiedział w końcu.
– To może czas dać sobie pomóc.
– Myślisz, że jeszcze zdążę?
– Michał... życie nie patrzy na zegarek, ale... Musisz w końcu wyjść z domu.
Przytaknął.
Odzyskałam nadzieję
Minęły trzy miesiące od tamtej nocy. Michał w końcu wysłał pierwsze CV. Długo je pisał – kilka dni wpatrywał się w pusty dokument, aż wreszcie coś kliknęło. Poszedł na rozmowę. Nie dostał pracy. Potem znów próbował. Znowu odmowa. Jednak już nie spał do południa, nie unikał spojrzenia w lustro. Ostatecznie zaczął pracę w małej firmie informatycznej – zdalnie, na pół etatu. Nie było kokosów. Jednak była decyzja. Jego.
– Wiem, że jeszcze długo będziesz robić za moją podporę – powiedział pewnego wieczoru, siadając przy stole z kubkiem herbaty. – Teraz tylko trzymasz mnie za ramię, a nie ciągniesz za sobą.
Uśmiechnęłam się.
– Ja cię nigdy nie ciągnęłam. Stałam za tobą. I czekałam, aż sam ruszysz.
– Bałaś się?
– Do bólu. Tego, że niczego nie spróbujesz. Że zmarnujesz ten błysk, który masz w oczach, kiedy mówisz o czymś, co cię naprawdę kręci.
Spojrzał na mnie z tym swoim dawnym półuśmiechem, który tak kochałam.
– To może w końcu przestanę siedzieć na twoim garnuszku.
Wiedziałam, że to dopiero początek. Że mogą być upadki, znów niepewność. Najważniejsze, że Michał wstał z kanapy. A ja mogłam po raz pierwszy od lat głęboko odetchnąć. W końcu.
Sonia, 56 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pojechałam z mężem na grzybobranie. Ja zbierałam prawdziwki, on szukał w lesie innych atrakcji”
- „Teściowa sprzątała mi w domu, bo uważała, że jestem beznadziejną gospodynią. W końcu poczuła gorzki smak zemsty”
- „Poznałem uroczą nauczycielkę biologii. Chciałem wspólnej lekcji anatomii, ale nie umiałem jej poderwać”