Reklama

W ciągu ostatnich lat żyłam jak na autopilocie – praca, dom, obowiązki. Wszystko podporządkowane jednemu celowi: żeby Kuba miał lepsze życie niż ja. A jednak im więcej osiągałam w firmie, tym mniej czułam, że naprawdę żyję. Kuba dorastał, coraz bardziej zamknięty w sobie, jakby coś w nim gasło. Zaczęłam się bać, że go tracę. Wyjazd nad morze miał być tylko chwilą wytchnienia, ale szybko zrozumiałam, że może to jedyna szansa, by jeszcze coś naprawić. I w nim, i w sobie. Ten urlop zmienił więcej, niż mogłam przypuszczać.

Reklama

Chciałam odzyskać stracony czas

Kiedy dojechaliśmy nad morze, nie potrafiłam się jeszcze wyłączyć. W głowie krążyły myśli o mailach, niedokończonych projektach i o tym, czy szef już zauważył moją nieobecność. Kuba siedział obok w samochodzie, patrząc przez okno, milczący jak zwykle. Ale gdy tylko wysiedliśmy, coś w nim się zmieniło. Spojrzał na plażę i powiedział cicho:

– Ale tu pachnie… jakbyśmy byli gdzieś daleko.

Zamiast odpowiedzieć, tylko się uśmiechnęłam i złapałam go za rękę. Nie cofnął jej.

Pierwsze dni spędziliśmy na długich spacerach. Rytm naszych rozmów był spokojny, pełen ciszy, ale nie tej napiętej, tylko kojącej. Kuba śmiał się, biegał po piasku, a ja pierwszy raz od dawna miałam wrażenie, że naprawdę tu jest. Nie w telefonie, nie gdzieś w swojej głowie, tylko blisko mnie. Czasem zerkałam na niego z boku i aż ściskało mnie w gardle – ile straciłam przez te wszystkie lata.

– Mamo, czemu nie jesteś taka na co dzień? – zapytał nagle, gdy siedzieliśmy na wydmach.

– Jaka? – zapytałam, czując, jak zasycha mi w gardle.

– Taka… uśmiechnięta. Szczęśliwa.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Spojrzałam na niego, ale udawałam, że to przez wiatr.

– Bo może zapomniałam, jak to jest – odpowiedziałam po chwili.

– Ja nie zapomniałem – powiedział i przytulił się do mnie jak za dawnych lat.

Dłużej tak nie mogłam

Powrót do rzeczywistości był brutalny. Jeszcze nie zdążyłam rozpakować torby, a już czekało na mnie kilka nieodebranych połączeń od Marka. Następnego dnia stawiłam się w pracy punktualnie. Biuro było jak zawsze duszne od napięcia i wymuszonego uśmiechu. Marek nawet nie spojrzał mi w oczy, tylko rzucił przez ramię:

– Mamy opóźnienia. Przejrzyj briefy i zaplanuj prezentację na jutro. Klient z Niemiec. Musisz się z tym wyrobić.

Pokiwałam głową, chociaż w środku aż mnie skręcało. To byłam ta stara ja – potulna, zawsze dostępna, łapiąca każdy temat, by tylko zadowolić szefa. Ale coś zaczęło się we mnie buntować.

Po pracy spotkałam się z Agnieszką, koleżanką z działu. Zawsze narzekała, ale tym razem wyglądała na naprawdę zmęczoną.

– Ja już nie daję rady – westchnęła, mieszając kawę. – Marek wyżywa się na wszystkich. Chciałam iść na urlop, ale przecież wiadomo, że potem będzie mi to wypominał do końca życia.

– Myślisz czasem, żeby to rzucić? – zapytałam.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Ty? Przecież jesteś jego ulubienicą.

Uśmiechnęłam się gorzko.

– Już nie wiem, czy to komplement.

Wróciłam do domu późno. Kuba siedział na kanapie z książką, co było u niego rzadkością.

– Hej, co tak długo? – zapytał.

– Praca. Jak zwykle – rzuciłam zmęczona i opadłam obok niego.

– Szkoda. Już myślałem, że ten wyjazd coś zmienił.

Patrzył na mnie uważnie. I wtedy zrozumiałam, że nie mogę tak dłużej.

W końcu się zdecydowałam

Następnego ranka w pracy Marek nie odpuścił. Wpadł do pokoju jak burza, rzucił segregator na biurko i powiedział tonem, którego nienawidziłam:

– Popraw to. Nie ma w tym życia. Klient musi to poczuć, a nie zasnąć w połowie prezentacji.

Zacisnęłam szczęki. Nic nie odpowiedziałam. Przez chwilę tylko patrzyłam na ten dokument, jakby był symbolem wszystkiego, co mnie przygniatało. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam na chwilę z biura. Na klatce schodowej wyciągnęłam telefon i spojrzałam na zdjęcie z urlopu – Kuba z goframi, uśmiechnięty, rozczochrany od wiatru. I pomyślałam: jeśli nie teraz, to kiedy?

Wróciłam, usiadłam naprzeciw Marka i powiedziałam spokojnie:

– Nie zrobię tego. Odchodzę.

Zamilkł. Patrzył na mnie, jakbym właśnie oznajmiła, że lecę na Marsa.

– Żartujesz, prawda? – zapytał w końcu.

– Nie. Dziękuję za wszystko, ale to koniec.

Nie odpowiedział. Wyszedł. A ja siedziałam jeszcze chwilę przy biurku i czułam, że po raz pierwszy od bardzo dawna mogę oddychać.

Po południu opowiedziałam wszystko Kubie.

– Serio rzuciłaś robotę? – zapytał z niedowierzaniem.

– Serio.

– Ale… co teraz?

– Teraz będziemy żyć. Może skromniej, może wolniej, ale razem. Bez tego ciągłego pędu.

Zamilkł, a potem… się uśmiechnął. I znów mnie przytulił. Czułam jego ramię i serce bijące szybciej. Jakby nie tylko moje życie zaczynało się na nowo.

Niczego nie żałowałam

Kolejne dni upływały w ciszy, której nie znałam od lat. Nie było porannego pośpiechu, natarczywych powiadomień, stresujących spotkań. Pierwszego dnia po rzuceniu pracy wstałam o ósmej – nie, żeby iść do biura, ale po to, by zrobić Kubie śniadanie. Gdy wszedł do kuchni, spojrzał na mnie jak na przybysza z innej planety.

– Ty tu jeszcze jesteś?

– Jestem. I zamierzam być.

Zjadł kanapki i podziękował. Nic wielkiego. Ale dla mnie – moment przełomowy. Po raz pierwszy od lat miałam czas, żeby naprawdę być z nim. Nie obok, nie w międzyczasie.

Po południu poszliśmy na spacer. Nie było morza, ale park za rogiem też miał swój urok. Usiadłam na ławce, Kuba stanął obok i spojrzał w niebo.

– Mamo… – zaczął niepewnie – …czy teraz będziemy tak częściej?

– Jak?

– Razem. Bez pośpiechu. Bez tych twoich wiecznych rozmów przez telefon.

– Tak. Tak właśnie będzie.

Uśmiechnął się. Nieco nieśmiało, jakby nie wierzył, że to możliwe. Ale potem wyjął z kieszeni kamień, który przywiózł znad morza.

– Schowałem go. Na pamiątkę.

Spojrzałam na ten niepozorny kawałek szarości. I nagle zrozumiałam – ten kamień był jak my. Surowy, ciężki, ale prawdziwy. Taki, który można zabrać ze sobą wszędzie, by przypominał, co ważne.

Wieczorem zadzwoniła Agnieszka.

– I jak? – zapytała z przejęciem. – Żałujesz?

– Nie. Pierwszy raz od dawna czuję się lekka.

I naprawdę tak było.

Wybrałam dobrze

Nie miałam wielkich planów. Wstawałam rano, piłam kawę bez pośpiechu, spacerowałam, rozmawiałam z Kubą. Szukałam pracy, ale nie w korporacjach – przeglądałam ogłoszenia o lokalnych inicjatywach, fundacjach, nawet pracy w bibliotece. Chciałam czegoś, co da mi kontakt z ludźmi, ale nie odbierze mi spokoju. Przestałam marzyć o wielkiej karierze. Zaczęłam marzyć o normalnym życiu.

Któregoś popołudnia Kuba wszedł do kuchni z zeszytem i nieśmiało usiadł obok mnie.

– Mamo… Chciałem ci coś pokazać.

Na kartkach były jego rysunki – sceny znad morza. My na plaży, gofry, ja z książką, on biegający po piasku. Były proste, ale pełne emocji.

– Rysujesz? – zapytałam zdziwiona.

– Od dawna. Ale dopiero teraz naprawdę poczułem, że chcę to robić.

Patrzyłam na niego i wiedziałam, że wraca do siebie. Jakby z tej szarej skorupy, w której siedział przez lata, zaczęło wyłaniać się dziecko, które jeszcze wierzyło, że świat może być dobry.

– Może zapiszę się na kółko plastyczne w szkole? – zapytał nieśmiało.

– Zapisz się. I pokaż mi jeszcze więcej.

Przytulił się do mnie, jakby nie był już piętnastolatkiem, tylko tym małym chłopcem, którego tuliłam, kiedy miał gorączkę.

Wieczorem, leżąc w łóżku, poczułam spokój. Nie znałam przyszłości, nie wiedziałam, co dalej. Ale wiedziałam jedno – wybrałam dobrze. Może nie łatwiej, ale lepiej. I to wystarczyło.

Nauczyłam się żyć na nowo

Minęło kilka miesięcy. Znalazłam pracę w lokalnej bibliotece. Nie była prestiżowa, nie płacili kokosów, ale miała coś, czego brakowało mi przez lata – spokój. Przychodzili tam starsi ludzie, dzieciaki po szkole, czasem ktoś, kto po prostu chciał odpocząć od świata. Pomagałam im, rozmawiałam, parzyłam herbatę. Czułam się potrzebna. Ale inaczej niż wcześniej – nie dla wyników, a dla ludzi.

Kuba rozkwitał. Zaczął chodzić na zajęcia plastyczne, nie był już tak zamknięty, śmiał się częściej. Czasem przychodził po mnie do pracy i wracaliśmy razem do domu. Opowiadał mi o szkole, o tym, co narysował, co go zdenerwowało. Słuchałam go naprawdę, nie jednym uchem, z laptopem na kolanach, jak dawniej.

Spotkałam kiedyś Marka przypadkiem. Wpadliśmy na siebie w centrum handlowym. Spojrzał na mnie i zdziwienie przemknęło mu przez twarz.

– Wyglądasz inaczej – rzucił.

– Może dlatego, że w końcu mam czas dla siebie – odpowiedziałam i odeszłam, nie czekając na odpowiedź.

Wieczorami w domu zapalamy świece, jemy kolacje razem. Nie codziennie, nie zawsze w spokoju – ale jesteśmy. I to „bycie” smakuje zupełnie inaczej niż wcześniej. Wolniej. Cieplej.

Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Nadal bywa ciężko. Ale mam siebie. I mam syna, który znowu wierzy, że mama to nie tylko kobieta, która goni za czymś nieuchwytnym. Tylko ktoś, kto potrafi się zatrzymać i być naprawdę blisko.

Nauczyłam się żyć na nowo. I wiem, że to był najlepszy wybór, jakiego mogłam dokonać.

Paulina, 43 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama