„Mój syn poszedł na rekolekcje adwentowe i wrócił do domu z płaczem. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszał od księdza”
„Tamtego dnia Michał wrócił ze szkoły wcześniej niż zwykle. Zazwyczaj po wejściu rzucał tornister w kąt i od razu opowiadał, co było na matematyce albo co powiedziała pani od muzyki. Tego dnia tylko spojrzał na mnie i poszedł do swojego pokoju”.

Nigdy nie byłam typem buntowniczki. Raczej spokojna, poukładana. Wierzyłam w rzeczy, których nie da się udowodnić – w Boga, w miłość, w to, że człowiek jest z natury dobry. Do dziś w to wierzę, choć czasem ta wiara bywa jak cienki sznurek, który może pęknąć przy najmniejszym szarpnięciu.
Byliśmy szczęśliwi
Z Tomkiem jesteśmy razem od dwunastu lat. Bez ślubu, ale z miłości. To on pierwszy powiedział, że papier niczego nie zmieni, a ja przytaknęłam, i faktycznie – nie zmieniłoby to nic. Mamy dom, mamy siebie, mamy Michała. Nasz synek przyszedł na świat po kilku bolesnych latach czekania. Był jak światło zapalone w ciemnym pokoju. Od tamtej pory wszystko kręci się wokół niego.
Michał ma osiem lat i potrafi zadawać pytania, na które nie umiem odpowiedzieć. Jest mądry, ale nie przemądrzały, czuły, ale nie słaby. Czasem mówi rzeczy, po których długo nie mogę zasnąć i może dlatego, mimo że nigdy nie byłam typem dewotki, zdecydowałam, że będzie chodził na religię, żeby znał, rozumiał, sam wybierał. Bo chociaż ja od jakiegoś czasu mam dystans do Kościoła jako instytucji, to nie chciałam odbierać mu tej przestrzeni. Wierzę w Boga, ale nie zawsze wierzę w ludzi, którzy o Nim mówią.
W moim domu nie ma obrazu Jezusa ani krzyża nad łóżkiem, ale jest modlitwa przed snem. Czasem tylko „dziękuję, że było dziś spokojnie”, innym razem „pomóż mi nie zwariować”. Michał wie, że Bóg nie mieszka tylko w kościele, że można Go spotkać w lesie, na ławce, w rozmowie.
Był inny
Tamtego dnia Michał wrócił ze szkoły wcześniej niż zwykle. Zazwyczaj po wejściu rzucał tornister w kąt i od razu opowiadał, co było na matematyce albo co powiedziała pani od muzyki. Tego dnia tylko spojrzał na mnie i poszedł do swojego pokoju. Nie powiedział nic.
Zawołałam go na obiad, ale nie przyszedł od razu. Usiadł przy stole bez słowa i zaczął przesuwać widelcem ziemniaki po talerzu. Tomek coś mówił, żartował nawet, ale Michał jakby go nie słyszał. Spojrzałam na niego uważniej – był blady.
– Wszystko w porządku? – zapytałam.
Wzruszył ramionami i dalej milczał. Wieczorem, podczas kolacji, usiadł naprzeciwko mnie z kubkiem kakao w dłoniach. Trzymał go obiema rękami, patrzył w środek, jakby tam miał znaleźć odpowiedź na coś, z czym nie mógł sobie poradzić. W końcu odezwał się szeptem.
– Ksiądz dzisiaj powiedział, że jak rodzice nie mają ślubu, to pójdą do piekła.
Nie mogłam uwierzyć
Spojrzałam na Tomka, który też zastygł w bezruchu.
– I że Bóg nie lubi grzechu – dodał Michał, nie patrząc na nas.
Tomek odchrząknął, ale się nie odezwał, ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam, jak robi mi się gorąco, a w głowie krążyło tysiąc myśli naraz.
– Synku… – zaczęłam spokojnie. – Ksiądz pewnie mówił ogólnie, wiesz… Nie wszystko trzeba brać tak do siebie.
– Ale on powiedział, że dzieci takich rodziców muszą się modlić, żeby Bóg im wybaczył.
Popatrzył mi wtedy prosto w oczy.
– Mamo, a jeśli Bóg mnie nie kocha?
Poczułam, jak zaciska mi się gardło. Tomek próbował coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Michał patrzył na mnie uważnie, jakby ode mnie zależało wszystko, w co do tej pory wierzył. Nie mogłam powiedzieć nic złego o księdzu, nie przy dziecku, ale w środku aż się we mnie gotowało.
– Michałku, Bóg kocha każdego człowieka, ciebie też. Nie musisz nic robić, żeby zasłużyć na Jego miłość. Już ją masz – powiedziałam, starając się, żeby mój głos nie zadrżał.
Był załamany
Pokiwał głową, ale widziałam, że nie uwierzył od razu. W jego oczach był cień niepokoju. Został z nami do końca kolacji i jeszcze długo po niej. Poszłam do szkoły następnego dnia. Zgłosiłam w sekretariacie, że chcę porozmawiać z księdzem. Umówiono mnie na przerwę po trzeciej lekcji. Czekałam na korytarzu pod salą, nerwowo skubiąc pasek od torebki. Kiedy ksiądz wyszedł, od razu się wyprostował i spojrzał na mnie z lekkim dystansem.
– Chciałam zapytać o wczorajsze rekolekcje. Michał wrócił do domu bardzo poruszony… – zaczęłam ostrożnie.
– Poruszony, czyli dotarło do niego coś ważnego – przerwał mi spokojnie, niemal z zadowoleniem. – Dobrze, że dzieci słuchają. Czasem takie poruszenie to początek nawrócenia całej rodziny.
– Ale on zrozumiał, że skoro my z jego tatą nie mamy ślubu, to Bóg go nie kocha.
– To nie są moje słowa – odparł chłodno. – Ale jeśli żyjecie państwo w grzechu, to naturalne, że dziecko czuje zamieszanie. Może to dobra okazja, byście naprostowali swoje życie.
Czułam się bezradna
Milczałam przez chwilę. Poczułam się, jakby ktoś mnie postawił pod ścianą. On mówił spokojnie, bez agresji, ale z taką pewnością siebie, że nie zostawiał miejsca na rozmowę.
– To nie jest takie proste – powiedziałam cicho. – Nasze życie nie wygląda tak, jak w książeczce do nabożeństwa.
– Grzech rzadko bywa prosty, ale droga powrotu zawsze istnieje.
Uśmiechnął się i wrócił do klasy. Zostałam na korytarzu, trzymając się poręczy, bo nogi miałam jak z waty. Następnego dnia Michał nie chciał iść na religię. Leżał na dywanie i rysował ludzi bez twarzy. Zapytałam, co to.
– Nie wiem. Może Bóg, może ja.
Tomek usiadł obok mnie na kanapie.
– Może powinniśmy go wypisać?
– A jeśli zabieram mu coś ważnego? – odpowiedziałam z wahaniem. – Nie chcę też, żeby czuł się winny za to, jak żyjemy.
Nie umieliśmy znaleźć odpowiedzi. Byliśmy bezradni i chyba oboje czuliśmy ten sam wstyd – choć za co właściwie?
Nie czułam się winna
Usiedliśmy razem przy jego biurku. Michał patrzył przez okno, ja w jego odbicie. Był spokojniejszy niż ostatnio, ale wciąż jakby trochę dalej ode mnie niż zwykle.
– Michałku… Nie musisz chodzić na religię, jeśli nie chcesz. To nasza decyzja, twoja i nasza, wspólna – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Naprawdę mogę nie chodzić?
– Możesz. Bóg nie mieszka w jednej sali w szkole ani tylko w kościele.
Zastanowił się chwilę, po czym zapytał:
– A co, jeśli Bóg mnie ukarze?
Poczułam ścisk w klatce.
– Jeśli Bóg istnieje, to nie po to, by karać dzieci za decyzje dorosłych.
Patrzył na mnie długo. Potem kiwnął głową.
– To nie chcę już chodzić.
Podjęliśmy decyzję
Przytuliłam go i przez chwilę tylko siedziałam tak obok niego. Czułam coś pomiędzy ulgą a żalem, jak wtedy, gdy się odchodzi, zanim zdąży się znienawidzić miejsce, które przecież kiedyś było domem.
Minęło kilka miesięcy. Michał znów był sobą, ciekawy świata, uważny, trochę śmieszny, trochę poważny. Nie wracał do tamtej rozmowy, ale czasem słyszałam, jak mówił kolegom, że zamiast na religię chodzi do biblioteki, bo tam „Bóg ma więcej do powiedzenia”.
Ja nie potrafiłam już wejść do kościoła. Przechodziłam obok, ściskałam dłonie w kieszeniach, patrzyłam na zegarek, by mieć pretekst, że się spieszę. Nie modliłam się tak jak kiedyś. Czasem tylko szeptałam „daj mi siłę”, ale nie byłam już pewna, do kogo to mówię.
Klaudia, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa jest zazdrosna o prezenty, które dostaję od męża. To nie moja wina, że sama wyszła za nieudacznika”
- „Teściowa zakazała mi paradować z markową torebką. Wstydzi się, bo wygląda przy mnie jak uboga krewna”
- „Kiedyś syn dzwonił codziennie, a dziś nie ma nawet 5 minut. Potraktował mnie jak śmiecia, bo mama już jest mu zbędna”