Reklama

Zawsze myślałam, że jesteśmy z Kacprem drużyną. Nie mieliśmy łatwego życia, ale przecież byliśmy tylko we dwoje. On i ja – „na zawsze razem”, jak mawiał, gdy był mały. Ojciec Kacpra, Grzegorz, zostawił nas jeszcze zanim syn skończył dwa lata. Odszedł nagle, nie mówiąc za wiele. Wtedy poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Ale potem spojrzałam na Kacperka – takiego małego, z dłońmi jak orzeszki – i pomyślałam: „Damy radę”. I dawaliśmy. Jakoś. Przez lata. Nie było pieniędzy, nie było wsparcia, ale była bliskość. Przytulaliśmy się do snu, czytaliśmy książki, jeździliśmy rowerami po parku. Pamiętam, jak kiedyś przyszedł ze szkoły w rozdartych spodniach na kolanie i powiedział:

Reklama

– Mamo, nie martw się, pobiłem się, bo ktoś powiedział, że jesteś gruba. Ale ja powiedziałem, że i tak jesteś najlepszą mama świata.

Roześmiałam się wtedy i rozpłakałam jednocześnie. Tak bardzo go kochałam. I myślałam naiwnie, że ta więź przetrwa wszystko. A potem przestał się przytulać. Przestał mówić. Zamykał się w pokoju, słuchał muzyki, której nie rozumiałam, wracał późno i był nieobecny. Tłumaczyłam sobie, że dojrzewa. Że to burza hormonów. Ale coraz częściej myślałam… może to moja wina?

Może za dużo od niego wymagałam? Może nie byłam dość cierpliwa? Może za często mówiłam: „Nie teraz, mama jest zmęczona”? Zaczęłam się bać. Bać jego milczenia. Tego, że nie wiem, co się dzieje w jego głowie. Że od miesięcy nie powiedział mi, co go cieszy, co wkurza, czego się boi. Jakby przestał mi ufać. Aż w końcu, pewnego dnia, powiedział coś, co sprawiło, że przestałam spać spokojnie.

Wykrzyczał mi coś strasznego

– Kacper, możesz posprzątać ten syf z biurka? Mówiłam ci już trzy razy! – zawołałam z kuchni, jednocześnie mieszając makaron w garnku.

– Mówiłaś, mówiłaś… jak zwykle tylko gadasz – odburknął spod drzwi swojego pokoju.

Zamrugałam zaskoczona. Odkąd pamiętam, zawsze odpowiadał mi z nutą ironii, ale teraz coś było inaczej. Chłód w jego głosie przeszył mnie do szpiku kości.

– To nie jest rozmowa – powiedziałam, starając się brzmieć spokojnie, choć w środku już się gotowałam. – Wracasz późno, rzucasz torbę na podłogę, nie mówisz ani dzień dobry, ani dobranoc. Mam dość traktowania mnie jak powietrze!

Trzasnął drzwiami. A ja… wzięłam głęboki oddech i podeszłam. Zanim zdążyłam zapukać, on już otworzył je z impetem.

– A ja mam dość ciebie! Nienawidzę cię, rozumiesz?! Żałuję, że jesteś moją matką! – wrzasnął mi prosto w twarz.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. W uszach zabiło mi jak po uderzeniu w głowę. Patrzyłam na niego, na jego oczy pełne złości… a może bólu? Nie wiem. W tamtej chwili jego słowa były jak nóż.

– Co… co ty powiedziałeś? – wykrztusiłam cicho.

– Słyszałaś. Lepiej by było, gdybyś w ogóle mnie nie urodziła – rzucił i zniknął z powrotem w pokoju, trzaskając drzwiami.

Stałam pod tymi drzwiami długo. Może minutę, może godzinę. Nie wiem. Czułam się, jakbym właśnie straciła dziecko, choć przecież był w tym samym domu.

Nie wiem, kiedy to się stało

– Kacper… możemy porozmawiać? – zapytałam kilka dni później, stojąc niepewnie w progu jego pokoju.

Leżał na łóżku, w słuchawkach, zapatrzony w ekran. Udawał, że mnie nie słyszy. Weszłam mimo wszystko.

– Wiem, że jesteś zły. Ale ja… ja nie przestaję o tym myśleć. Te słowa… czy naprawdę tak czujesz?

Zdjął słuchawki powoli.

– Myślisz tylko o sobie, jak zawsze – rzucił bez emocji. – Zawsze chodzi o twoje uczucia. Twoje żale. Twoje dramaty.

Zamarłam.

– Kacper… przecież ja się staram. Całe życie się starałam.

– Właśnie. Starałaś się za mnie żyć. Za mnie decydować, myśleć, oddychać. Nie masz pojęcia, kim jestem.

Patrzyłam na niego i czułam, jak w środku pękam. Jakby te wszystkie lata – noce bez snu, choroby, samotne urodziny, rozmowy na dobranoc – nic nie znaczyły. Jakbym była tylko tłem w jego życiu.

– Może masz rację – wyszeptałam. – Może popełniłam wiele błędów. Ale zawsze cię kochałam.

Wzruszył ramionami.

– A ja już nie wiem, czy miłość to tłumaczy. To nie wystarczy.

Wyszłam. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Zostawiłam go samego w pokoju i poszłam do kuchni, gdzie na ścianie wisiał stary rysunek – domek, drzewo i podpis: „Ja i mama – najlepszy team świata”. Usiadłam przy stole i zaczęłam się zastanawiać, kiedy to się skończyło? Kiedy przestaliśmy być drużyną? Grzegorz. Może wszystko zaczęło się wtedy, kiedy Grzegorz wyszedł z naszego życia i nigdy do niego nie wrócił. Może to wtedy Kacper przestał czuć się bezpiecznie. A ja? Może zamiast go chronić… po prostu mu kłamałam?

Kłamałam w dobrej wierze

– Anka, musisz coś z tym zrobić – powiedziała Basia, siadając przy moim kuchennym stole. – On cię odpycha, a ty nadal próbujesz się do niego zbliżyć. Może już czas dać mu przestrzeń?

Pokręciłam głową.

– To nie jest tylko bunt, Basia. On coś czuje. Coś więcej niż złość. Jakby miał w sobie jakąś ranę… której nie potrafi mi pokazać.

Basia spojrzała na mnie uważnie.

– A może ty ją znasz?

Zamilkłam. Cisza, jaka zapadła, była jak oskarżenie.

– Nie powiedziałam mu wszystkiego o Grzegorzu – przyznałam po chwili. – Nie powiedziałam, że on nas zostawił, bo nie chciał być ojcem. Że to nie był wyjazd za granicę „do lepszej pracy”.

– Anka… – zaczęła Basia, ale ja już nie mogłam się zatrzymać.

– Bałam się, że jeśli mu powiem, to go zniszczy. Więc zmyślałam. Pisałam listy od „taty”, udawałam, że dzwoni. Wysyłałam kartki na urodziny, które sama kupowałam. Wszystko po to, żeby czuł, że ma ojca.

– I myślisz, że on nic nie zauważył? Że tego nie czuł?

Nie odpowiedziałam. Tego samego wieczoru usłyszałam, jak Kacper rozmawia przez telefon w swoim pokoju. Stałam po cichu za drzwiami, dłonie trzęsły mi się jak u staruszki.

– Gdybyś był moim ojcem… może nie czułbym się jak śmieć. Może wiedziałbym, kim jestem – mówił do kogoś. Głos mu drżał.

– Ale nie jesteś. Ty też zwiałeś, jak cię potrzebowałem. Tak jak ona.

Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w żołądek. Rozmawiał chyba z jakimś przyjacielem. On już wie. Albo się domyśla. A ja przez te wszystkie lata… kłamałam w dobrej wierze. Tylko czy kłamstwo z miłości to wciąż miłość? Czy tylko tchórzostwo?

Serce pękło mi na pół

– Kacper, musimy porozmawiać – powiedziałam cicho, wchodząc do jego pokoju. Nie spojrzał na mnie. Siedział na łóżku, wpatrzony w telefon, słuchawki zwisały mu z szyi.

Nie chcę z tobą gadać – rzucił, nie podnosząc głowy.

Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując opanować drżenie. Wiedziałam, że muszę to powiedzieć. Że nie mogę dłużej ciągnąć tego teatru.

– Kłamała przez całe twoje dzieciństwo – zaczęłam. – Pisałam listy od taty, udawałam, że dzwoni… Wszystko to ja. Grzegorz nie chciał cię znać. Zostawił nas. Zostawił mnie. I ciebie.

Podniósł na mnie wzrok. W oczach miał coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam – nie był to gniew, nie był to żal. To było coś gorszego. Zimne, bolesne rozczarowanie.

– Myślisz, że o tym nie wiedziałem? – zapytał chłodno. – Myślisz, że nie czułem, że coś się nie zgadza? Że nie widziałem, jak patrzysz na mnie, kiedy zadawałem pytania?

Zamilkłam.

– Ale wiesz, kiedy przestałem ci ufać? Nie wtedy, gdy znikały kartki na święta. Nie wtedy, gdy mówiłaś, że tata „dzwonił, ale się spieszył”.

– Więc kiedy?

– Wtedy, gdy przestałaś mówić prawdę. Gdy przestałaś ufać mi na tyle, by mi ją powiedzieć.

Usiadłam na brzegu łóżka, ale on wstał. Oddalił się. Jakbym parzyła.

– Bałam się, że mnie znienawidzisz – wyszeptałam.

Odwrócił się.

– Nie znienawidziłem cię wtedy. Znienawidziłem, gdy próbowałaś żyć za mnie. I udawałaś, że nie cierpię.

Zamknęłam oczy. W środku wszystko pękało. A potem wyszedł z pokoju. A ja zostałam tam sama, z tą swoją miłością, która najwyraźniej wystarczyła tylko mnie.

Nie próbowałam go zatrzymać

Nie pytał mnie o zgodę. Nie mówił, że się z nim skontaktował. Po prostu któregoś dnia, po szkole, wrócił do domu i powiedział:

– Jadę do niego jutro. Chcę go zobaczyć.

Wiedziałam, o kim mówi. Nie musiał dodawać imienia. Nie próbowałam go zatrzymać. Co mogłam powiedzieć? „Nie jedź, bo to świnia, która cię porzuciła”? Przecież Kacper już to wiedział. I tak chciał jechać. I tak musiał zobaczyć tego człowieka. Następnego dnia stałam przy oknie. Czekałam. Nie było go długo. Gdy wreszcie zobaczyłam go na chodniku, serce mi stanęło. Nie wchodził od razu. Przysiadł na murku pod klatką. Zmęczony. Dziwnie cichy. Jakby starszy o parę lat. Gdy w końcu otworzył drzwi, zapytałam tylko:

– Jak było?

– Spokojnie. Był zdziwiony. Udawał, że się cieszy. Powiedział, że nie wiedział, czy chcę mieć z nim kontakt. Że „twoja matka wszystko skomplikowała”. – W głosie Kacpra nie było gniewu. Tylko pustka.

– I co mu odpowiedziałeś?

Wzruszył ramionami.

– Że to już nie chodzi o ciebie. Chcę wiedzieć, kim jestem. Nawet jeśli okaże się, że jestem nikim.

Stałam z herbatą w dłoniach. On poszedł do pokoju. Nie trzaskał drzwiami. Nie krzyczał. Po prostu… był. Tego wieczoru siedziałam w kuchni i nie zasnęłam ani na chwilę. Nie wiedziałam, co czuje. Czy to był krok w jego stronę, czy ostatni krok ode mnie. W pewnym momencie usłyszałam skrzypienie krzesła. Kacper wrócił do kuchni. Usiadł naprzeciwko. Bez słowa. Pociągnął łyk z mojej herbaty. Nie patrzył na mnie. Ale nie wychodził. To była nasza pierwsza wspólna chwila od miesięcy. Bez kłamstw. Bez słów. I może... bez nienawiści?

Anna, 49 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama