Reklama

Zawsze sądziłem, że mój syn wie, czego chce. Nie był z tych, co się miotają, zmieniają zdanie co tydzień, rzucają studia i wracają na garnuszek rodziców. Nie. On miał plan. Od małego wiedział, że chce być architektem, budować domy, zostawić po sobie coś trwałego. I faktycznie – poszedł tą drogą. Studiował, pracował, zakładał własne biuro. A potem poznał Kalinę.

Nie mam nic do kobiet, broń Boże. Sam jestem po czterdziestu latach szczęśliwego małżeństwa. Jednak ta jego Kalinka to zupełnie inna bajka. Wnosi do ich życia więcej chaosu niż porządku. Zmienia zdanie szybciej niż światła na skrzyżowaniu, a mój syn – ten spokojny, opanowany, z planem na życie – zaczął się kręcić jak bączek. I teraz... nie wiem, co on właściwie robi. Albo dla kogo. Czasem na niego i myślę: „dziecko, ty się chyba w tym wszystkim pogubiłeś”.

Byłem w szoku

Pierwszy raz ją przyprowadził na rodziny obiad. Stół nakryty, kotlet pachnie, sernik czeka w kuchni. Wchodzi Łukasz, a za nim ona. Od razu mnie tknęło.

– To jest Kalina – powiedział, jakby przedstawiał nowy model pralki. – Moja dziewczyna.

– Miło mi – rzuciła i zanim zdążyłem wyciągnąć rękę, już była w salonie.

Zdjęła kurtkę i… no, powiem tak: moja żona spojrzała na mnie z takim „nawet nie patrz”, bo Kalina miała na sobie coś, co bardziej przypominało dłuższy T-shirt niż sukienkę.

– Ładna… taka nowoczesna – mruknęła cicho żona po obiedzie, gdy pomagałem jej przygotować kawę. – Ale jakby… trochę z innego świata.

– Z innej planety – dopowiedziałem. – I chyba nie z naszej galaktyki.

Potem było tylko gorzej. Kalina nie jadła kotleta, bo „zwierzęta cierpią”. Zupy też nie, bo „przez śmietanę ma za dużo laktozy”.

Może jakiś serial? – zapytała.

Mój syn się zaśmiał, jakby to było urocze. Spojrzałem na niego, jakby mi obcy chłopak siadł przy stole. Potem tylko wzruszył ramionami.

Nie rozumiałem go

Jakiś czas później zadzwoniłem do niego. Zwykle to ja dzwoniłem pierwszy. Łukasz nigdy nie był wylewny, ale tym razem rozmowa była wyjątkowo... sucha.

– Jak tam? – zagaiłem. – Odpoczęliście trochę?

– No, w sumie tak. Kalina już w pracy, ja kończę projekt.

– A ty, kiedy znowu wpadniesz do nas?

– Nie wiem, tato. Zobaczymy.

– Kalina nie lubi naszej kuchni, co?

Oj, daj spokój. Ona po prostu… inaczej je. Dba o siebie.

– A ty? Też już nie lubisz mięsa?

– To nie o to chodzi, tato...

Zamilkł na chwilę, jakby szukał słów.

– Po prostu nie wszystko musi być jak dawniej – dodał. – Wiesz, ja się zmieniam, życie się zmienia.

Zmienia się, jasne. Tylko nie sądziłem, że aż tak.

– A te twoje plany? Mówiłeś, że chcesz rozwinąć pracownię, zatrudnić kogoś...

– Odpuściłem. Za dużo stresu. Kalina uważa, że nie ma co się zapędzać, lepiej mieć balans w życiu.

– Balans? – powtórzyłem.

W słuchawce zrobiło się głucho.

– Słuchaj, tato, oddzwonię później, bo mam połączenie z klientem.

Rozłączył się bez słowa „pa”. Patrzyłem na wyświetlacz telefonu i przez moment miałem ochotę do niego pojechać. Chciałem nim potrząsnąć. Nie wiedziałem, co się dzieje z moim własnym dzieckiem.

Nie powiedziałem nic

Nie wytrzymałem. Pojechałem do niego w sobotę, bez zapowiedzi. Kupiłem drożdżówkę z jego ulubionej piekarni, taką z serem i kruszonką, jaką jadał jeszcze w liceum. Zapukałem. Otworzyła ona.

– O – spojrzała na mnie, jakby pierwszy raz mnie widziała.

– Dzień doby – powiedziałem, unosząc torbę z ciastem. – Wpadłem tylko na chwilę.

Łukasza nie ma w domu. Poza domem lepiej mu się pracuje.

– Aha... – przesunąłem się nieco w bok. – To ja może poczekam?

– Wie pan co... – spojrzała w głąb mieszkania. – W sumie nie wiem, kiedy wróci. Ma dzisiaj też spotkanie z online.

Przysięgam, prawie zakrztusiłem się powietrzem. Nie powiedziałem nic. Oddałem jej torbę z ciastem.

– Daj mu to, proszę. Kiedyś lubił takie jeszcze ciepłe.

– O, gluten! Super... – mruknęła. – Przekażę.

Wróciłem do samochodu i siedziałem tam dłuższą chwilę, patrząc w kierunku ich balkonu. Kiedyś Łukasz trzymał tam skrzynki z poziomkami. Teraz wisiał tam hamak. A na poręczy wisiała makrama. Nie poznawałem go.

Zapytałem go wprost

Dwa tygodnie później spotkałem go przypadkiem na stacji benzynowej. Stał przy dystrybutorze z kawą w ręce, zaglądając do telefonu. Podszedłem, zanim zdążył mnie zauważyć.

Łukasz!

Podniósł wzrok. Przez chwilę w jego oczach zamajaczyło coś jak niepokój.

– Tato? Co tu robisz?

– Tankuję. A ty? Do pracy?

– Nie, na warsztaty. Kalina zapisała nas na kurs oddechu i świadomego bycia. Trochę relaksu nie zaszkodzi, nie?

– A twoje projekty? Wiesz, wujek Andrzej pytał, czy wciąż działasz. Miałby dla ciebie fajną współpracę, duży dom pod miastem.

– Wiesz, ja już chyba nie chcę projektować domów. Mam inny pomysł na siebie. Teraz stawiam na rozwój duchowy.

Westchnąłem.

Ty zawsze chciałeś projektować, budować, tworzyć. Od dziecka miałeś zeszyty z planami...

– No właśnie. To były moje marzenia. Tylko że człowiek się zmienia.

– Czyli... rzuciłeś wszystko?

– Nie rzuciłem. Po prostu redefiniuję cele – rzucił i upił łyk kawy. – Tato, ty nie musisz tego rozumieć. Jednak to nie znaczy, że jest źle.

Spojrzałem na niego. Mój dorosły syn, z zarostem, kawą w ręku, ale nagle wydał mi się... chłopcem zagubionym w świecie dorosłych.

– A jesteś szczęśliwy? – zapytałem wprost.

Nie odpowiedział od razu. Dopiero po chwili rzucił z wymuszonym uśmiechem:

Staram się być.

I wtedy wiedziałem, że nie jest.

Zaskoczył mnie

Kalina napisała do mojej żony maila. Maila! Nie zadzwoniła, nie przyszła z wizytą. Napisała, że „czują z Łukaszem potrzebę przestrzeni” i że „na razie nie będą uczestniczyć w rodzinnych spotkaniach”.

– Przecież to brzmi okropnie. Jak policzek – skomentowała moja żona, trzymając w ręce wydruk z poczty.

Jakbyśmy byli jakąś przeszkodą na ich ścieżce samopoznania – dodałem z przekąsem.

Zadzwoniłem do syna. Nie odebrał. Odpisał wieczorem:

„Porozmawiamy, jak będę gotów”.

Gotów. Mój syn, który zawsze przyjeżdżał i opowiadał suchary przy śniadaniu, teraz musiał być „gotów”, żeby pogadać z ojcem? Po tygodniu zadzwonił. Jego głos był cichy, jakby mówił z innego świata.

– Tato... przepraszam, że się tak oddaliliśmy. Po prostu mamy trudny czas. Przewartościowujemy różne rzeczy.

– To znaczy?

Może się rozstaniemy. Chyba za bardzo pozwoliłem, żeby to ona urządziła nam życie.

Zamilkłem. Nie chciałem mówić: „A nie mówiłem?”. Zamiast tego spytałem spokojnie:

Chcesz u nas trochę pomieszkać?

– Nie wiem jeszcze, tato. Ostatnio złapałem się na tym, że znowu zacząłem coś szkicować. Dom. Taki prosty. Dla rodziny.

Dla jakiej rodziny?

– Dla siebie. I może kiedyś dla kogoś jeszcze. Tym razem... według mojego projektu.

I pierwszy raz od miesięcy usłyszałem w jego głosie coś, czego brakowało mi najbardziej – siebie.

Wzruszyłem się

Łukasz wpadł niespodziewanie w sobotę rano. Bez Kaliny. Sam. Trzymał w rękach ciasto drożdżowe.

Z tej samej piekarni – uśmiechnął się niepewnie. – Pamiętałem.

Usiedliśmy w kuchni. Żona przyniosła nam herbaty, a ja tylko patrzyłem na syna. Był zmęczony, ale też jakby… spokojniejszy.

Rozstaliście się? – zapytałem w końcu.

Pokiwał głową.

Spakowała się dwa dni temu. Powiedziała, że mnie „hamuję energetycznie”. I że czas iść swoją drogą.

– I jak się z tym czujesz?

Lżej, ale i trochę pusto.

– Wiesz, synu... czasem człowiek idzie za kimś tak bardzo, że nawet nie zauważa, że zgubił samego siebie.

Łukasz kiwnął głową.

– Dziękuję, tato – powiedział cicho. – Że nie naciskałeś. Że nie mówiłeś mi, co robić. Że byłeś.

Wzruszyłem się, ale ukryłem to za łykiem herbaty.

– A ten dom, co szkicowałeś?

– Nadal nad nim pracuję. Może powstanie naprawdę. Może kiedyś zamieszkam w nim z kimś, kto nie będzie próbował mnie ulepić od nowa.

Popatrzyłem na niego z dumą. Może nie wszystko da się naprawić od razu. Jeśli człowiek wraca do fundamentów, to jest jeszcze szansa. Tego dnia pierwszy raz od dawna pomyślałem: mój syn znowu wie, czego chce.

Michał, 77 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama