Reklama

Czasem łapię się na tym, że nie wiem, kim właściwie jestem, kiedy zamykam drzwi do biura i zostaję sama ze sobą. Czy Jola – lojalna córka Adama – nadal tam jest? Czy może została gdzieś po drodze, przysypana fakturami, delegacjami, latami spędzonymi między magazynem a halą produkcyjną?

Reklama

Nie miałam dzieciństwa jak inne dziewczyny. Zamiast zabawy w dom – uczyłam się liczyć bilans. Zamiast pierwszych miłości – znałam już wartość VAT-u i słyszałam, że „pieniądze nie rosną na drzewach, Joluś”. Ojciec zabierał mnie do firmy, odkąd pamiętam. Chyba właśnie wtedy się zakochałam – nie w chłopaku z sąsiedztwa, ale w zapachu papieru i maszyn, w dźwięku jego głosu, który rozbrzmiewał na produkcji niczym dzwon. Adam – mój tata – był dla mnie bogiem. Nie miał wad. Wiedział wszystko.

Nigdy nie narzekałam, że nie poszłam na studia za granicą, że nie wyjechałam do Nowego Jorku z przyjaciółkami. Moja przyszłość była tu – przy nim, przy firmie. Przy tym marzeniu, które rosło razem ze mną. Nie miałam swojej rodziny. Facetów przelotnych – tak. Ale nikt nie wytrzymywał ze mną zbyt długo. „Jola, ty jesteś jak ten swój ojciec – wszystko dla firmy, zero dla siebie” – rzucił kiedyś jeden z nich. Miał rację. Firma była moim domem. Tata – moim kompasem.

Aż do tego dnia.

Do dnia, kiedy odebrałam telefon od naszego prawnika. I usłyszałam słowa, które wywróciły moje życie do góry nogami.

Ojciec mnie oszukał

– To jakaś pomyłka, prawda? – powiedziałam cicho, prawie bezgłośnie, ściskając w dłoni kopię aktu notarialnego, który dostałam od Marka, naszego prawnika. – Powiedz, że to żart.

Ojciec podniósł wzrok znad dokumentów. Był spokojny. Zbyt spokojny.

– Nie wiem, o co ci chodzi – odparł, choć jego twarz zdradzała, że doskonale wie.

– O firmę! – podniosłam głos. – O to, że cały majątek przepisałeś na Janusza! Na wspólnika! Że mnie… nawet nie ma w tych papierach. Ojciec… – głos mi się załamał – ty mnie wymazałeś.

Wstał. Usiadł na fotelu pod oknem, ciężko, jakby nagle przybyło mu dziesięć lat.

– Nie rozumiesz…

Nie, to ty mnie nie rozumiesz! – wrzasnęłam. – Poświęciłam tej firmie całe życie! Odkładałam swoje marzenia, związki, plany! A ty? Ty dajesz wszystko komuś obcemu? Dlaczego?! Co ja ci zrobiłam?!

Ojciec nie odpowiedział. Wpatrywał się w podłogę. Jego milczenie krzyczało bardziej niż słowa.

– Czy to dlatego, że jestem kobietą? – rzuciłam z goryczą. – Bo nie jestem tobą? Bo za bardzo przypominam ci mamę?

Wciąż milczał.

Wyszłam. Trzasnęłam drzwiami tak mocno, że aż zatrzęsły się szyby. A potem długo siedziałam w samochodzie na parkingu. Drżąca. Oszukana. I tak cholernie samotna.

Dla ojca byłam za miękka

Minęły trzy dni. Nie spałam, nie jadłam, myśli krążyły tylko wokół jednego: Dlaczego? Potrzebowałam odpowiedzi. Nie mogłam żyć, nie rozumiejąc, jak ojciec mógł mnie tak po prostu pominąć. Wróciłam do domu rodzinnego jak zjawa. Ojciec siedział w kuchni. Sam. Bez radia, bez gazety. Tylko cisza i dłoń zaciśnięta na kubku herbaty.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam spokojnie. Nie krzyczałam. Już nie. Bolało zbyt głęboko.

– Jola… – westchnął, nie patrząc na mnie. – Nie wszystko w życiu jest takie proste.

– To wytłumacz mi to wreszcie. Bo ja naprawdę próbuję zrozumieć. Ale nie potrafię.

Spojrzał na mnie. Zmarszczki wokół jego oczu wyglądały dziś na głębsze, jakby ktoś je wyżłobił dłutem.

– Firma… Firma to nie tylko liczby. To odpowiedzialność. To decyzje. Czasem trzeba wybrać kogoś, kto… kto nie myśli emocjami.

Czyli jestem za miękka? – zapytałam gorzko. – A Janusz to co, twój rycerz od chłodnej kalkulacji?

– Janusz pomógł, kiedy trzeba było. Wtedy, gdy my… nie dawaliśmy rady. Nie wszystko ci mówiłem. Może nie chciałem, żebyś się rozczarowała.

– Już się rozczarowałam – powiedziałam cicho.

Wstałam, bo nie mogłam tam dłużej być. Mój ojciec właśnie powiedział mi, że nie jestem wystarczająca. A to boli bardziej niż jakiekolwiek słowo "nie".

Nie wiedziałam, o jakiej ochronie mówią

Przyszłam tylko po teczkę z dokumentami, którą zostawiłam w gabinecie. Miało mnie nie być. Miałam wejść cicho i wyjść jeszcze ciszej. Ale drzwi nie były domknięte, a zza nich usłyszałam znajomy głos Janusza:

– Nie możesz się wahać, Adam. Podjęliśmy decyzję. Jeśli teraz się cofniesz, to będzie chaos. Jola nie jest gotowa.

– Wiem – odpowiedział ojciec. Głos miał niski, ciężki. – Ale… czasem, jak na nią patrzę… widzę jej matkę.

Zamarłam. Stałam jak wryta, z dłońmi zaciśniętymi na klamce. A Janusz mówił dalej:

– Przypomina ją nie tylko z wyglądu. Jest emocjonalna. Nieprzewidywalna. Ty dobrze wiesz, ile nas kosztowało, zanim firma się podniosła po tamtych… historiach.

– Wiem – powtórzył tata. – I dlatego ją chronię. Może w niewłaściwy sposób, ale… nie chcę, żeby to wszystko ją zniszczyło.

Nie myśląc wiele, pchnęłam drzwi.

– Naprawdę myślicie, że wymazanie mnie z dokumentów to ochrona?! – krzyknęłam. – A może po prostu łatwiej było wam się mnie pozbyć, co?!

Ojciec zerwał się na równe nogi. Janusz pobladł.

– Jola… musimy z tobą porozmawiać – powiedział ojciec i usiadł ciężko z powrotem na krześle. – Musisz w końcu poznać prawdę.

Prawda. To słowo zabrzmiało jak wyrok.

Mama chciała, żebym była wolna

Ojciec długo milczał, patrzył przez okno, jakby szukał słów gdzieś daleko, poza tym domem, poza nami. W końcu odezwał się cicho:

– Twoja mama… nie była łatwa. I ja też nie. Mieliśmy różne wizje życia, a jeszcze bardziej – różne wizje ciebie.

Usiadłam naprzeciwko. Nie przerywałam.

Ona chciała, żebyś była wolna. Niezależna. Żebyś nigdy nie musiała nosić tego ciężaru, co my. Ja chciałem cię przy sobie. Ukształtować na swoją podobiznę. Ale po jej odejściu… coś się we mnie złamało.

Zaciął się. Oczy miał mokre, pierwszy raz od lat.

– Janusz wtedy mnie wyciągnął z dna. Firma była na skraju. Ludzie nie wiedzą, że on włożył w to wszystko nie tylko pieniądze, ale i własny dom pod zastaw. Gdyby nie on – nie byłoby nic.

I dlatego oddałeś mu wszystko? – zapytałam szeptem. – Nawet mnie?

– Nie oddałem cię, Jolu. Ale bałem się, że jeśli cię zostawię z tym samą… zrobisz sobie krzywdę. Jesteś zbyt podobna do matki. Serce przed rozumem. A ja… nie chciałem cię złamać.

Wyszłam. Tym razem bez krzyku. Na ulicy oddychałam powoli, ciężko. Czułam, że nie tylko ojciec mi czegoś nie powiedział. Ja sama przez lata wmawiałam sobie, że jestem jego przedłużeniem. A może byłam tylko projekcją jego winy?

Przez lata chciałam zasłużyć na miłość

Zadzwoniłam do Janusza dwa dni później. Spotkaliśmy się na neutralnym gruncie – w małej kawiarni na obrzeżach miasta. Usiadł naprzeciwko mnie, sztywny, spięty, jakby wiedział, że nic dobrego z tej rozmowy nie wyniknie.

Nie będę owijać w bawełnę – zaczęłam. – Czy od początku planowaliście mnie wykluczyć?

Janusz spuścił wzrok, przez chwilę milczał, po czym odparł:

– Nie planowaliśmy… Ale zakładaliśmy, że pójdziesz własną drogą. Że masz inne ambicje.

– Kłamiesz – powiedziałam spokojnie. – Od lat wiedzieliście, że żyję tylko tą firmą. Więc jeśli nie o ambicje chodziło, to o co?

Westchnął ciężko, potarł skronie.

– Twój ojciec nigdy ci nie powiedział, jak mocno rozbił go rozwód z twoją matką. Ona... była silna. Zbyt silna jak na niego. Ty jesteś taka sama. I on się tego bał. Bał się, że wpadniesz w ten sam wir, że cię to w końcu połknie.

– Więc uznał, że lepiej mnie ochronić przez usunięcie z jego życia?

– Może. A może po prostu uciekł. W to, co zna. We mnie. W układy. W kalkulacje. I może… to był błąd – dodał, ciszej.

Nie odpowiedziałam. Bo jeśli to był błąd – to nie tylko jego. Przez lata próbowałam zasłużyć na miłość, którą już dawno powinnam była dostać bez walki.

Wiedziałam, że mam swoją wartość

Nie wróciłam już do firmy. Ani na dzień, ani na chwilę. Zostawiłam laptop, identyfikator, nawet klucze do archiwum – wszystko, co przez lata było przedłużeniem mojej ręki. Mój ojciec nie próbował mnie zatrzymać. Janusz też nie.

Nie rzuciłam się w wir nowego życia. Przez pierwsze tygodnie po prostu… spałam. Wreszcie. Bez budzika, bez skrętu żołądka przed porannym raportem. Później chodziłam po mieście bez celu. Oglądałam ludzi – zwykłych, obcych – i zazdrościłam im ich wolności. Tego, że nie muszą nikomu niczego udowadniać.

W głowie nieustannie dudniło jedno pytanie: kim jestem, jeśli nie jestem częścią tej firmy? Odpowiedź nie przyszła od razu. Ale któregoś dnia, kupując kawę w osiedlowym bistro, pierwszy raz od dawna uśmiechnęłam się do siebie w lustrze. Bez powodu. I to wystarczyło. Zrozumiałam, że nie muszę być dziedziczką, córką ani spadkobierczynią, by mieć wartość. Nie potrzebuję jego nazwiska na papierze, żeby wiedzieć, ile jestem warta. Może nawet… to więcej niż mi się wydawało.

Jolanta, 34 lata


Czytam także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama