Reklama

Nie mam wygórowanych oczekiwań wobec teściów. Wiem, że żyją w innym świecie, w innych czasach się wychowali, a zasady – te moje, współczesne – traktują z rezerwą. Ale są pewne granice. Zwłaszcza jeśli chodzi o moje dziecko. Zawsze staram się być miła. Uśmiecham się, przymykam oko, gdy teść wciska w ręce mojego syna jakiś stary pilot, bo „może się jeszcze przyda”. Przemilczam, że jego „pomoc w kuchni” kończy się na wypiciu piwa i ocenianiu, czy dobrze doprawiłam zupę. Ale tego dnia… No właśnie. Tego dnia coś we mnie pękło. I nie chodziło tylko o batonik. Chodziło o brak szacunku, o to, że moje słowo nic nie znaczyło. A najgorsze? Mój mąż stał obok. I nic nie zrobił.

Reklama

Teść był niereformowalny

– Tylko nie dawaj mu nic przed obiadem, dobrze? – rzuciłam przez ramię, wychodząc z kuchni. – Znowu zje, a potem pół dnia będę go prosić, żeby zjadł chociaż ziemniaka.

– No przecież nie jestem idiotą – burknął teść zza gazetki promocyjnej.

Westchnęłam. Siedział z Tymkiem na kanapie, dziecko zapatrzone w bajkę, a on udawał, że nie planuje żadnej akcji sabotażowej. Już raz się nabrałam – przysięgał, że „nic nie dawał”, a potem spod kanapy wypadł papierek po cukierku.

Wróciłam po kilku minutach z prania i zdążyłam usłyszeć:

– No, chłopie, ale mamy szczęście, mama sobie poszła. Patrz, co dziadek ma!

Wychyliłam się zza drzwi. Teść trzymał w ręce batonik. I to nie jakiś tam mały – porządny, czekoladowy, z karmelem i chrupkami. Tymek aż zapiszczał z radości.

– Ale dziadku, mama mówiła, że nie można...

– E tam, mówiła. Mojego syna jakoś czekolada nie zabiła – rzucił lekceważąco. – Bierz, tylko nie mów mamie, dobra?

– Dobrze... – szepnął Tymek i złapał batonik jak relikwię.

– Przepraszam bardzo – powiedziałam głośno, wchodząc do pokoju. – Co to ma być?!

Teść spojrzał na mnie niewinnie, jakby właśnie rozdawał różańce w kościele.

– Co? To tylko batonik. Przesadzasz, Sylwia. Trochę czekolady jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

– Przecież wyraźnie mówiłam, żeby nie dawać mu nic przed obiadem!

– Mówiłaś. Ale też kiedyś mówiłaś, że nie chcesz dzieci. A jednak masz – uśmiechnął się z satysfakcją.

Zamarłam. A Tymek wgryzał się w batonik z takim zapałem, jakby nigdy wcześniej nie widział jedzenia.

A mój mąż mu wtórował

– Naprawdę musisz być taki złośliwy? – zapytałam cicho, bo jeszcze miałam nadzieję, że to się jakoś da załatwić bez awantury.

– Ależ ja nie jestem złośliwy – rozłożył ręce teść z miną świętego. – Po prostu uważam, że nie można wychowywać dziecka jak w laboratorium.

– Nikt go w laboratorium nie wychowuje. Po prostu chcę, żeby zjadł obiad. Żeby nie był głodny po dziesięciu minutach i nie jadł samych cukrów.

– Jakby to od batonika zależało, czy będzie z niego człowiek – mruknął i odwrócił wzrok.

Zrobiło mi się gorąco. Spojrzałam na Tymka – już kończył ostatni kęs. Na brodzie miał ślad czekolady, wyglądał jak najszczęśliwsze dziecko świata.

– Dobrze, że chociaż nie dałeś mu coli – powiedziałam, bardziej do siebie niż do niego.

– A właśnie miałem. Ale nie zdążyłem – uśmiechnął się i mrugnął do wnuka. – Następnym razem, co, chłopie?

I wtedy pękłam.

– Nie będzie, żadnego następnego razu! – podniosłam głos. – Naprawdę nie słyszysz, co mówię, czy tylko udajesz?

– Sylwia, daj spokój – wtrącił się mój mąż z fotela. – Przecież to nic takiego.

– Słucham?! – odwróciłam się do niego. – Mówiłam ci rano, że mam dosyć tej sytuacji, że znowu go nakarmi przed obiadem i…

– No i co, nakarmił. Przecież nie trucizną. Nie rób scen.

– Sceny to ja dopiero zacznę robić – syknęłam.

– A ja się zbieram, zanim zupa wystygnie – rzucił teść i wstał z kanapy, zupełnie jakby nie był głównym winowajcą.

Nie mogłam tego znieść

– A ty dokąd?! – rzuciłam za teściem, który jak gdyby nigdy nic szukał swoich butów przy drzwiach.

– Do domu – odpowiedział nonszalancko. – Nie będę siedział tam, gdzie nie jestem mile widziany.

– Mile widziany? Ty mnie ignorujesz, nie słuchasz, podważasz moje zasady, a teraz odwracasz kota ogonem?! – głos mi drżał. – To ja powinnam wyjść. Z własnego mieszkania!

Sylwia, uspokój się – westchnął mój mąż, nawet nie wstając z fotela. – Tato zaraz pójdzie, po co się tak unosić?

– Dlaczego ty zawsze stajesz po jego stronie?! – obróciłam się gwałtownie w jego stronę. – On może wszystko? Może mnie wyśmiewać, robić po swojemu, a ty nawet słowem się nie odezwiesz?

– Bo może to nie jest warte kłótni. To tylko batonik, Sylwia...

– To nie o batonik chodzi! – wrzasnęłam. – Chodzi o brak szacunku! O to, że wszystko, co ustalamy, idzie do kosza, jak tylko twój tata wejdzie do mieszkania. A ty się przyglądasz, jakbyś był gościem w tym domu!

Teść stał w progu i poklepywał Tymka po głowie.

– Nie martw się, młody. Dziadek zawsze będzie miał dla ciebie coś dobrego – powiedział półgłosem.

– Nie będzie – podeszłam do nich. – Bo od teraz nie zostajesz z nim sam ani na minutę.

Teść spojrzał na mnie z rozbawieniem.

– Zobaczymy, ile wytrzymasz bez opieki. Przecież bez nas nie dalibyście rady.

– Wiesz co? – syknęłam. – Wolę nie mieć żadnej pomocy, niż taką, która wszystko niszczy.

– No to powodzenia – rzucił i trzasnął drzwiami.

Mój mąż westchnął teatralnie.

– Musiałaś?

– Tak, musiałam.

Miałam łzy w oczach

Obiad zjadłam zimny. Tymek już nie był głodny, więc tylko przebierał widelcem w ziemniakach. Mąż milczał. A ja? Gotowałam się w środku.

– No zadowolona jesteś z siebie? – spytał w końcu, opierając łokcie o stół.

– Nie, nie jestem. Ale nie zamierzam się więcej godzić na to, że twoja rodzina robi u nas, co chce.

– Sylwia, przecież to naprawdę nie był koniec świata. Dziecko dostało batona. I co? Myślisz, że przez to się zawali jego przyszłość?

– Nie chodzi o batona! – wyrzuciłam z siebie. – Chodzi o to, że nie liczy się z moim zdaniem. I ty też nie.

– A może to z tobą trudno wytrzymać? Z niczego robisz dramat. Tata ma swoje sposoby, kocha Tymka, nigdy nie zrobiłby mu krzywdy…

– A ja to co, wredna baba, która tylko zakazuje i krzyczy?

– Ja nic takiego nie powiedziałem…

Ale też mnie nie bronisz – powiedziałam cicho. – Nigdy. Zawsze siedzisz cicho, udajesz, że cię nie ma, jakbyś bał się własnego ojca.

Westchnął ciężko i odsunął talerz.

– Nie chcę być między wami. Między tobą a nim. Zawsze muszę wybierać, a ja... nie chcę wybierać.

– Ale życie to wybory – odpowiedziałam. – A twoje milczenie też jest wyborem. I wiesz, co? Boli najbardziej.

– Sylwia… – zaczął, ale urwał. Patrzył na mnie, jakby pierwszy raz zauważył, że mam łzy w oczach.

Tymek zeskoczył z krzesła i przytulił mnie mocno.

– Mama, nie płacz. Ja już nie chcę tych batoników.

– To nie przez ciebie, kochanie – uśmiechnęłam się blado. – To przez dorosłych.

Chciałam ustalić granice

Wieczorem siedziałam na kanapie z kubkiem herbaty, wpatrzona w ciemny ekran telewizora. Tymek spał, a mąż od godziny kręcił się po mieszkaniu bez celu. W końcu usiadł obok.

– Sylwia, posłuchaj… – zaczął, ale uniosłam rękę.

– Wiesz, co byłoby naprawdę miłe? Gdybyś zamiast „posłuchaj” powiedział po prostu „przepraszam”.

Zamilkł. Chyba się tego nie spodziewał.

– Przepraszam – powiedział po chwili. – Masz rację. Powinienem był stanąć po twojej stronie. Ale wiesz, jak to jest z tatą…

– Właśnie nie wiem. Bo u mnie w domu, jak mama coś ustalała, to tata ją wspierał. Nawet jak się z czymś nie zgadzał, to nigdy nie robił z niej wariatki przy dzieciach.

Westchnął i przetarł twarz dłonią.

– On zawsze był… silny. Dominujący. W domu to jego zdanie się liczyło. Nawet mama wolała milczeć, niż się z nim sprzeczać.

– I chcesz to przenieść do naszego domu? Tę samą dynamikę?

– Nie. Chcę tylko… spokoju. Nie wiem, jak pogodzić was dwoje.

– A może nie trzeba godzić. Może wystarczy ustalić granice. I się ich trzymać. Wiem, że on Tymka kocha, to pewne. Ale jak ja nie mam wpływu na to, co dzieje się z naszym dzieckiem, to po co ja tu w ogóle jestem?

– Jesteś jego mamą. I moją żoną.

– No to zacznij mnie tak traktować. Jak partnerkę. Nie jak dodatek do twojej rodziny.

Pokiwał głową powoli. W jego oczach pojawiło się coś, czego dawno tam nie widziałam.

– Masz rację. Zrobię z tym porządek. Obiecuję.

Wreszcie mnie zaskoczył

Nie oczekiwałam cudów. Nie sądziłam, że nagle teść się zmieni, a mój mąż stanie się mistrzem komunikacji. Ale następnego dnia, gdy teść przyszedł „z wizytą”, zadziało się coś niespodziewanego.

– Tymek, masz tu dla dziadka rysunek? – zapytał teść od progu. – Dziadek schowa do kieszeni, żeby mieć przy sercu!

– Chodź, kochanie, pokażesz dziadkowi, co narysowałeś – uśmiechnął się mój mąż i… poszedł razem z nimi do pokoju. A ja, jak w teatrze, stałam w kuchni z chochlą w ręce i słuchałam.

– Tato, mam do ciebie prośbę – powiedział mój mąż spokojnie. – Uszanuj to, co ustalamy z Sylwią. To nie znaczy, że masz się nie odzywać, ani nic nie dawać Tymkowi. Ale batonik przed obiadem to nie jest dobry pomysł. Rozumiesz?

– Oho, czyli dziś jestem na dywaniku? – zaśmiał się teść.

– Nie. Dziś stawiamy granice – odpowiedział mój mąż. – Bo to nasze dziecko. I nasze zasady. I jak chcesz być częścią życia Tymka, to musisz je respektować.

Przez chwilę było cicho. A potem usłyszałam:

– No dobrze. Może przesadziłem. Ale wiecie… ja po prostu chciałem być tym fajnym dziadkiem.

– Nadal możesz nim być – odezwał się mój głos zza framugi. – Ale nie kosztem tego, że dziecko nie zje obiadu i mnie będzie bolał brzuch… ze złości.

Teść spojrzał na mnie z zakłopotaniem. Potem wzruszył ramionami i... wyjął z kieszeni banana.

– Tym razem zdrowo. Zadowoleni?

Idziemy w dobrym kierunku – uśmiechnęłam się.

I pierwszy raz od dawna poczułam, że coś się przesunęło. Może niedużo. Ale wystarczająco.

Sylwia, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama