Reklama

Nie jestem typem kobiety, która rzuca wszystko i jedzie na ryby. Ba! Nawet nie jestem pewna, czy kiedyś trzymałam wędkę w rękach. Michał – mój mąż – śmieje się, że z moim temperamentem to ja raczej bym wędkę połamała na pół, niż cierpliwie czekała na branie. Może i coś w tym jest.

Reklama

Z Michałem jesteśmy razem od dziesięciu lat. Nie ma co się oszukiwać – lata świetności związku mamy za sobą. Dzień jak co dzień – praca, zakupy, dzieci, kolacja. Miłość schowana gdzieś pod stosami prania do prasowania. Czasem nawet nie wiem, czy bardziej mnie denerwuje jego mlaskanie przy kolacji, czy to, że już nawet tego nie zauważam.

I nagle w ten nasz rodzinny letarg wchodzi on – Wiesław, teść. Emeryt, fan disco polo i samozwańczy mistrz połowów jeziornych. Od lat proponuje, żeby ktoś pojechał z nim na ryby, ale nikt nie traktuje tego poważnie. Wszyscy się wymigują. Aż tu nagle, przy niedzielnym obiedzie, mówi:

– No, Natalia, ty to chociaż masz jaja! Pojedziesz ze mną?

Zanim zdążyłam się zastanowić, Michał wtrąca się z pełnym śmiechu głosem:

– Zostaniesz z nim sama na łódce? Odważna jesteś!

A ja – z jakiegoś dziwnego impulsu – odpowiadam:

– Kto wie? Może złowimy rekina!

Wszyscy się śmieją, a ja w środku czuję coś dziwnego. Może to była potrzeba ucieczki od codzienności, a może po prostu... ciekawość. Zgodziłam się. Wszyscy to potraktowali jak żart. Ja też. Do czasu.

Nagle poczułam się wolna jak ptak

Jechaliśmy starym, zakurzonym peugeotem Wiesława, który pachniał tytoniem, kawą z termosu i... jakąś dziwną nostalgią. Przez pierwsze dwadzieścia minut jechaliśmy w ciszy, aż w końcu Wiesław mruknął:

– Myślałem, że odmówisz.

– Sama się dziwię, że nie odmówiłam – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.

Dojechaliśmy nad jezioro o piątej rano. Mgła ścieliła się nad wodą, a ptaki dopiero zaczynały swoje poranne trele. Wiesław rozłożył sprzęt z taką gracją i wprawą, że przez chwilę poczułam się jak kompletna ameba życiowa. Ale zaraz dał mi wędkę i powiedział:

– Spróbuj. Jak nie złapiesz ryby, to przynajmniej złapiesz spokój.

Na początku byłam spięta. Łódka się bujała, palce marzły, a w głowie wciąż krążyły myśli o niezapłaconym rachunku za prąd i lodówce do rozmrożenia. Ale potem... coś puściło. Cisza, szum wody, lekki plusk przy przynęcie – to wszystko działało jak balsam na moją rozedrganą duszę.

Wiesław okazał się świetnym kompanem. Opowiadał o swojej młodości, o tym, jak pierwszy raz pocałował moją teściową na przystanku w deszczu. Śmialiśmy się, zrobiliśmy zdjęcie z pierwszą złapaną rybą. Potem z drugą. I trzecią. Zdjęcie z piwem, z głupią miną, z „karpiem miesiąca” w rękach.

– Nie sądziłem, że z synową można tak fajnie pogadać – powiedział, gdy słońce zaczęło już mocniej grzać.

– Ja też nie wiedziałam, że jesteś taki... normalny – odpowiedziałam, a on się roześmiał.

Nie wiem, co się wtedy we mnie stało, ale poczułam się... wolna. Jakbym w końcu oddychała pełną piersią. To było dziwnie przyjemne i trochę niepokojące.

Czułam, że coś się we mnie zmieniło

Wróciliśmy późnym popołudniem, obładowani siatkami ryb i masą zdjęć w telefonie Wiesława. Ja też miałam kilka – nasze wspólne selfie z łódki, z rybą, z tym jego śmiesznym kapeluszem w ryby. Byliśmy zmęczeni, ale jacyś... zadowoleni. Jakbyśmy wracali z małej, prywatnej przygody.

Michał otworzył nam drzwi i uniósł brwi.

– No nie wierzę... Naprawdę coś złowiliście?

– A jak! – uśmiechnął się Wiesław i niemal z dumą podniósł wiadro.

Teściowa spojrzała zza kuchennego blatu, jakby coś ją ukuło.

– No proszę... Dwa dni temu mówiłeś, że cię łokieć boli, Wiesiek – rzuciła z przekąsem.

– Ból minął, jak tylko zobaczyłem wodę – odbił spokojnie piłeczkę.

Zaczęły się pytania, komentarze, trochę śmiechu. Ale między nami coś zgrzytało. Michał patrzył na mnie jakoś inaczej. Trochę rozbawiony, ale i... jakby czujny.

– Nie sądzisz, że trochę przesadziliście z tymi zdjęciami? – zapytał później w sypialni, przeglądając mój telefon.

– To tylko zdjęcia z ryb. Daj spokój.

– No jasne. Tylko że na jednym siedzicie obok siebie jak para na randce.

Wzniosłam oczy do sufitu.

– Nie wiedziałam, że ryby mogą nam zazdrościć...

Na dole Wiesław opowiadał dzieciom o ogromnym szczupaku, który mu uciekł, a ja czułam się... dziwnie. Jakbyśmy zrobili coś niestosownego, choć nie było w tym nic złego. A jednak spojrzenia, szepty, półuśmieszki – mówiły coś innego.

Wieczorem teściowa powiedziała mi przy zlewie:

– Wiesiek zawsze lubił towarzystwo kobiet. Czasami aż za bardzo.

Nie odpowiedziałam. Ale długo patrzyłam w lustro, czując, że coś się we mnie zmieniło.

To, co wygadywali przechodziło ludzkie pojęcie

Weszłam do kuchni po wodę i usłyszałam ciche głosy. Michał i jego matka siedzieli przy stole. Przystanęłam w pół kroku, bo padło moje imię.

– Mówię ci, mamo, oni się zachowują... dziwnie. Natalia nawet nie wspomniała, że z nim się tak dobrze dogaduje.

– Wiesiek zawsze był czarusiem. A ty głupi, że ją sam wysłałeś z nim na ryby! – syknęła teściowa. – Wiedziałam, że to się źle skończy. On zawsze miał słabość do młodszych kobiet.

– To nie chodzi o to, że jej nie ufam... – zaczął Michał, ale przerwałam mu.

– Nie musisz mi ufać. Wystarczy, że nie będziesz mnie kontrolował – powiedziałam ostro, wchodząc do kuchni. Oboje zamarli. – Słyszałam wszystko. I powiem tylko tyle: naprawdę żałuję, że wasz świat jest tak ciasny, że nie mieści się w nim zwykła rozmowa między dorosłymi ludźmi.

– Natalia, poczekaj... – Michał wstał.

To tylko wędkowanie! Ale skoro macie inne zdanie, to może naprawdę powinnam się nad czymś zastanowić!

Trzasnęłam drzwiami. W pokoju dzieci cicho brzęczała bajka w tle. Usiadłam na łóżku i poczułam coś, czego nie umiałam nazwać – złość, bezradność, żal. Przecież nic się nie stało... Prawda? A jednak coś się zmieniło. Nie tylko w nich. We mnie też.

W jego oczach tliło się coś żywego

Po trzech dniach dusznej atmosfery w domu spakowałam plecak, wzięłam termos i pojechałam nad jezioro. Sama. Bez zapowiedzi, bez pytań. W tej samej kurtce, co ostatnio, z tym samym niepokojem w środku. Usiadłam na pomoście, wciągając chłodne powietrze nosem. Woda była spokojna, lustro bez ani jednej zmarszczki. I wtedy usłyszałam za sobą znajome kroki.

Myślałem, że się już nie pokażesz – powiedział Wiesław, siadając obok.

– Też tak myślałam – westchnęłam.

Siedzieliśmy w ciszy. Potem wyciągnął piwo i podał mi jedno.

– Nie chciałem cię w nic wciągać. Po prostu... z tobą nie czuję się stary – powiedział w końcu.

Spojrzałam na niego – szczery, zmęczony facet. Miał siwe włosy i lekko drżące dłonie. Ale w jego oczach coś tliło się żywego. Bliskość.

– To chyba ze mną jest coś nie tak. Bo z tobą było mi po prostu... dobrze.

Wiesław skinął głową.

– Może to nie my jesteśmy dziwni. Może to reszta nie rozumie.

Piłam piwo, patrząc na wodę. I po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się... spokojna. Jakby świat na chwilę przestał mnie oceniać. Kto miał rację? Czy naprawdę chodziło tylko o to, żeby ktoś mnie zauważył? Nie odpowiedziałam mu wtedy. Ale już wiedziałam, że coś w środku pękło. I nie da się tego skleić z powrotem.

A jednak jakaś granica została przekroczona

Wróciłam do domu wieczorem. Michał siedział w kuchni przy laptopie, dzieci oglądały coś w salonie. Przeszłam obok niego, ale nie podniósł wzroku.

– Byłaś z nim? – spytał beznamiętnie, jakby mówił o hydrauliku.

– Byłam nad jeziorem. Potrzebowałam pomyśleć.

– Więc co teraz? Będziesz jeździć z moim ojcem na ryby codziennie?

Spojrzałam na niego przeciągle. W jego oczach nie było już złości – raczej rezygnacja. I może... strach?

– Nie wiem. Ale wiem, że nie chcę już żyć tak, jakby mnie nie było – powiedziałam cicho. – Ty mnie od lat nie słyszysz. Nie widzisz. A on, chociaż mnie słuchał. I śmiał się z moich głupich żartów. I nie oceniał.

Michał odsunął krzesło i wstał.

– Nie wiem już, kim jesteś.

– Ja też się właśnie tego uczę.

Poszłam do łazienki, zamknęłam drzwi i oparłam się o umywalkę. Patrzyłam w lustro długo, jakbym pierwszy raz miała zobaczyć siebie naprawdę. Nie było romansu. Nie było zdrady. A jednak granica została przekroczona. Emocjonalna, może bardziej boli niż fizyczna. I chociaż Michał został, a dzieci nadal wołały mnie „mamo”, wszystko w tej rodzinie zaczęło się układać... inaczej. Jak puzzle, których nie da się już złożyć po staremu.

Coś się skończyło, ale ja byłam inna

Nie pojechałam już więcej na ryby. Nie gnałam nad jezioro, nie dzwoniłam do Wiesława, choć czasem wciąż miałam ochotę po prostu usiąść obok niego w ciszy. Ale coś się skończyło – nie między nami, tylko we mnie. Coś, czego nie dało się już cofnąć. Zaczęłam chodzić na długie spacery sama. Potem zapisałam się na jogę. Kupiłam książki, które od lat leżały zakurzone na liście „do przeczytania”. Michał pytał, czy wszystko ze mną w porządku. Odpowiadałam, że tak. Ale nie kłamałam – po prostu nie powiedziałam, że zmieniło się to moje „w porządku”.

Wiesław zadzwonił raz, krótko po tamtym dniu. Chciał się spotkać. Powiedziałam mu, że nie mogę. Nie dlatego, że nie chciałam. Tylko dlatego, że czułam, że każde kolejne spotkanie przesuwa granicę. A ja już nie chciałam żyć na pograniczu. Rodzina wciąż była spięta. Teściowa rzucała kąśliwe uwagi, Michał coraz częściej spoglądał na mnie z niepokojem, jakby nie wiedział, co zrobię jutro. A ja po prostu żyłam. Szczerze, pierwszy raz od dawna.

Stałam się trochę samotna. Ale też... wolna. Czasem, gdy myślę o tym wszystkim, słyszę głos Wiesława z tamtego wspólnego łowienia: „Z tobą nie czuję się stary”. I wiem, że ja przy nim też pierwszy raz od lat poczułam się... młoda. Może naprawdę chodziło tylko o ryby. Może o coś więcej. Ale wiem jedno – już nie dam się zamknąć w klatce cudzych oczekiwań.

Natalia, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama