Reklama

Poznaliśmy się cztery lata temu. Byłam rozwódką z trójką małych dzieci, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, że jeszcze kogoś spotkam, kto mnie pokocha. I w kim zakocham się ja. Nasze spotkanie to był absolutny przypadek. Spieszyłam się na przedstawienie szkolne najmłodszej córki Asi. W samochodzie miałam całą trójkę. Nagle usłyszałam huk i poczułam, że coś jest nie tak z prawym przednim kołem. Zatrzymałam się. Opona w strzępach. Musiałam na coś wjechać.

Reklama

– Wysiadajcie, dzieciaki, musimy zmienić koło! – zarządziłam.

Na to Asia w płacz.

– Mamo! Spóźnimy się! Zrób coś!

Od razu przeszedł do konkretów

Jeździłam wtedy starym autem terenowym. Koło zapasowe wisiało z tyłu, na tylnych drzwiach. Wyciągnęłam klucz. Ale to koło nie było zdejmowane od nie wiem kiedy. Żadna ze śrub nie chciała nawet drgnąć. Na pomoc dzieci nie miałam co liczyć. Kasia, najstarsza, miała dwanaście lat i była wiecznie obrażoną mimozą. Stała teraz oparta o płot z komórką w ręce i przewracała oczami. Mój jedyny syn Bartek miał 9 lat i był chudym okularnikiem. Najwięcej życia było w Asi – ale ona miała lat 8 i na dodatek była na skraju załamania nerwowego.

Zobacz także

Zdesperowana zaczepiłam klucz na jednej ze śrub, podciągnęłam spódnicę i z podskokiem i okrzykiem godnymi Chucka Norrisa zaatakowałam nogą. Poszło. Odkręciłam jedną śrubę. Zostały jeszcze dwie. Asia wyła coraz głośniej. Przymierzyłam się do drugiej śruby. Kopnęłam z całych sił. O mało nie wyrżnęłam na chodnik, ale śruba pozostała niewzruszona. W tym momencie zobaczyłam, że jakiś samochód zaczyna zwalniać. Siedzący za kierownicą facet przyglądał mi się z kpiącym uśmieszkiem. Byłam pewna, że pojedzie dalej, więc wściekła pokazałam mu środkowy palec. Tymczasem gość wrzucił kierunkowskaz i jego ford zatrzymał się kilka metrów dalej. Miałam nadzieję, że jednak chce pomóc, a nie zrobić mi awanturę.

Proszę mi to dać – mężczyzna od razu przeszedł do konkretów.

Wyjął mi z ręki klucz, odkręcił drugą śrubę. Ale z trzecią już nie poszło mu tak łatwo.

– Chyba nic nie poradzimy. Ta śruba jest uszkodzona. Musi pani wezwać pomoc drogową – zawyrokował, a Asia zaczęła ryczeć.

– Jedziemy na jej przedstawienie szkolne. Moja córka gra Koziołka Matołka. Wie pan, to główna rola. Mogłabym wezwać taksówkę, ale przecież nie mogę tak zostawić samochodu na środku…

Tak oto pod szkołę zajechałam nową bryczką

Propozycja, którą po chwili złożył mi nieznajomy sprawiła, że na chwilę mnie zatkało.

– Mógłbym zabrać pani dzieci i zawieźć je do szkoły. Ale pani mnie nie zna, nie wie, czy byłyby ze mną bezpieczne. To zrobimy inaczej. Proszę wziąć mój samochód. Ja zostanę i poczekam na pomoc. Tylko musi mi pani zostawić kluczyki i papiery. A ja dam pani swoje. No, musi mi pani zaufać. Innego pomysłu nie mam. I proszę mi dać swój numer telefonu…

Stałam z rozdziawioną gębą i nie miałam pojęcia, czy z tej propozycji skorzystać.

– Mamo? No na co czekamy? Słyszałaś, co mówi ten pan. Dawaj, jeszcze zdążymy – usłyszałam pisk Asi.

Złapałam kluczyki do forda. W biegu wykrzyczałam swój numer. I choć wiedziałam, że to szaleństwo – wsiadłam do auta obcego faceta i pojechałam.

Przed szkołą czekał wściekły Tomek, mój eksmąż.

– Czy ty nigdy nie możesz być na czas? Wychowawczyni Asi biega po całej szkole i jej szuka. O, widzę, że moje alimenty się nie marnują. Nowa bryczka…

Warknęłam coś i minęłam złośliwca.

Z dziećmi dogadywał się doskonale

Pognałyśmy z Asią do szatni. Pomogłam jej włożyć kostium, przybiłyśmy piątkę i kurtyna się podniosła. Odszukałam na sali Kasię i Bartka. Siedzieli w siódmym rzędzie z ojcem. Uznałam, że nie będę się przepychać. Nagle moja komórka zapiszczała. Z tego pośpiechu zapomniałam ją wyciszyć. Tomek odwrócił się i posłał mi piorunujące spojrzenie. Wycofałam się na korytarz. SMS z nieznanego numeru: „Jest pomoc. Założyli dojazdówkę. Gdzie mam odstawić auto? PS. Widziałem pani środkowy palec. PS 2 Mam na imię Artur”.

Podałam adres szkoły. I zastanawiałam się, co mam mu powiedzieć, jak go zobaczę. Przeprosić. Udać, że nic się nie stało? Wróciłam do sali. Asię-Koziołka właśnie gonili Indianie. Po kilkunastu minutach komórka się zaświeciła: „Jestem”. Cieszyłam się, że na dworze jest już ciemno, bo byłam pewnie czerwona jak burak. Artur wręczył mi kluczyki i dokumenty.

– Okazało się, że ma pani assistance, i przyjazd pomocy był za darmo.

Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że nawet nie zapytałam, czy powinnam zostawić jakieś pieniądze.

– Jezu. Nie wiem, jak panu dziękować. I przepraszam za ten gest. Byłam na skraju załamania. Myślałam, że pan tylko zwalnia, żeby się ze mnie ponabijać. Jak inni. Ma pan jakiś pomysł, jak mogę się odwdzięczyć
Artur chwilę pomyślał.

– Kolacja? Może mi ją pani ugotować. A jeśli jest pani beztalenciem kulinarnym, to proszę mnie zabrać do knajpy.

Gotować umiałam, ale jednak uznałam, że bezpieczniejsza będzie knajpa. W końcu ja nic o tym facecie nie wiedziałam! Dwa tygodnie później, na trzeciej randce, Artur przyznał mi się, że kiedy zobaczył moją rozpaczliwą walkę z kołem, zrozumiał, że musi mnie poznać.

– A jak mi pokazałaś środkowy palec, to byłem już zakochany. Nic nie poradzę, lubię takie kobiety. Gdybyś miała męża, byłem gotów wyzwać go na pojedynek!

Zamieszkaliśmy razem pół roku później. Artur miał 35 lat i rozwód za sobą.

– Dzieci? Zanim zaczęliśmy o nich myśleć, już było po małżeństwie – mówił.

Z moimi dogadywał się doskonale. Potrafił przebić się przez focha Kasi. Z Bartkiem grał w gry komputerowe, a z Asią jeździł na rolkach, rowerach, nartach, desce… Co tam akurat było u niej na topie.

Gdy odmówiłam, wpadł w szał

Tomek po kilkunastu miesiącach w końcu pogodził się z tym, że w życiu moim i jego dzieci jest ktoś inny. Chyba konkurencja nawet pomogła mu zostać lepszym ojcem. Naprawdę zaczął się dużo bardziej starać.

Przez ponad dwa lata byliśmy bardzo szczęśliwi. Nic nie zapowiadało nieszczęścia. A potem podczas pobytu na Mazurach Artur zasłabł w łazience. Karetka zabrała go do szpitala w Olsztynie. Z początku lekarz uspokajał mnie, że to pewnie udar słoneczny, odwodnienie…

– Na wszelki wypadek zrobimy szczegółowe testy.

Po trzech dnia lekarz już się nie uśmiechał.

– Myślę, że powinni państwo skrócić urlop i jechać do domu. Pan Artur wymaga specjalistycznych badań.

Po dwóch tygodniach lekarze wreszcie postawili diagnozę: rak trzustki. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa. Artur przyjął tę wiadomość ze spokojem. Przynajmniej tak wyglądał.

– Mój tata na to zmarł. Powinienem się był spodziewać – powiedział tylko. – Tylko nic nie mów dzieciom – poprosił, gdy staliśmy już pod drzwiami domu.

Przez tydzień Artur siedział wieczorami w internecie. Wiem, że był u dwóch innych lekarzy. Czekałam, aż przyjdzie ze mną porozmawiać. W końcu nie wytrzymałam.

– Artur? Co robimy? Musisz zacząć leczenie jak najszybciej. Nie możemy siedzieć z założonymi rękami.

– Monika, posłuchaj, kochanie. Ja już to wszystko przemyślałem. Mam rok, może trochę dłużej. Nie chcę żadnej chemii. Chcę pożyć normalnie, najdłużej, jak się da. Cieszyć się tobą, dziećmi, rodziną. Nie próbuj mnie przekonać. Ja już podjąłem decyzję.

Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Chodziłam do lekarzy, chciałam, żeby go przekonali. Ale okazało się, że nawet jego mama zaakceptowała wybór syna.

– Kochanie. Wiem, że nie zrozumiesz, ale ja na jego miejscu podjęłabym taką samą decyzję – powiedziała mi.

Zrozumiałam, że przegrałam. Nie wiedziałam, co robić. Mam czekać aż Artur umrze? Ja tak nie umiem!

– Artur, posłuchaj, ja… Nie, ja tak nie mogę. Powiedz mi, co mogę dla ciebie zrobić – zapytałam któregoś wieczora.

Byliśmy sami, dzieci nocowały u Tomka.

– Chcesz? Naprawdę chcesz coś dla mnie zrobić? – zastanawiał się przez chwilę, jak to on, gładząc się po brodzie. – Jest taka jedna rzecz… Możesz mi urodzić dziecko…

Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam.

– Dziecko? – powtórzyłam. – Chcesz mieć ze mną dziecko?

– Dziecko. Tak. Moje dziecko.

Milczałam. Wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Ale nie wiedziałam, jak to powiedzieć. W końcu spróbowałam:

– Artur… To chyba nie jest dobry pomysł. Nie mam dwudziestu lat. Nie zajdę w ciążę tak od ręki. Jeżeli w ogóle, to to potrwa… No i… nie wiem, jak to powiedzieć, ale nie chcesz się leczyć. Nie wiemy, ile masz czasu. Możesz nawet nie dożyć jego narodzin. To nie fair wobec tego dziecka. I w ogóle – nie fair wobec mnie… Wiesz, niemowlak to nie jest zadanie dla jednej osoby.

Artur najpierw próbował mnie przekonać.

– Monika, wiesz, moja mama zostanie zupełnie sama. To dziecko byłoby dla niej. Wnuk. Twoje dzieci mają już babcie i dziadków. Ona nie ma nikogo.

Siedziałam i cały czas kręciłam przecząco głową. Nie mogłam nawet zrozumieć, jak on może mnie o coś takiego prosić. Artur nalegał. Nie wytrzymałam. Podniosłam głos.

– Artur, proszę, przestań. Nie zgadzam się. Więcej do tematu nie wracajmy. Nie mogę uwierzyć, że ci w ogóle to przyszło do głowy. Nigdy nie byłeś egoistą…

Nie zdążyłam dokończyć, bo Artur poderwał się z kanapy.

– Ja egoistą? To ty jesteś samolubną egoistką – krzyczał. – Po co pytałaś, co możesz dla mnie zrobić? Czego się spodziewałaś? Że cię poproszę o nowe auto? O wycieczkę do Australii? Chcę tylko dziecka, a jak nie chcesz mi go dać, to ja… to ja nie chcę cię znać! Nie jesteś mi do niczego potrzebna! Myślałem, że mnie kochasz. Wierzyłem w to. A to wszystko jedna wielka ściema…

Artur wybiegł z mieszkania. Próbowałam do niego dzwonić, ale wyłączył telefon. Zastanawiałam się, czy mogłam zareagować inaczej. Czy powinnam się była zgodzić. Czy to ja jestem egoistką.

Kazała mnie wyrzucić

Artur już do mnie nie wrócił. Nie wiem, co powiedział swojej mamie. Ale chyba nie całą prawdę. Zadzwoniła do mnie tydzień później. Nie dała mi dojść do słowa.

– Myślałam, że jesteś porządnym człowiekiem. I że kochasz mojego syna. To, co zrobiłaś to draństwo. Inaczej się tego nie da nazwać. Wyrzucić umierającego człowieka na bruk. Nie chcę cię znać. Jesteś potworem.

Zatkało mnie. Przepłakałam kolejną noc. Potem okazało się, że to nie koniec. Przyjaciele Artura też nie chcieli mnie znać. Wszyscy uznali mnie za potwora bez serca.

– Mamo, dlaczego Artur już z nami nie mieszka? – dopytywały dzieci.

W końcu musiałam im powiedzieć prawdę. Przynajmniej o chorobie.

– Artur jest bardzo chory. Jeszcze tego nie widać, ale niedługo zacznie tracić siły. Postanowił zamieszkać z mamą. Na wsi. Chce z nią spędzić ostatnie miesiące, bo nie miał dla niej zbyt dużo czasu – tłumaczyłam.

Kasia zagryzła wargi i wlepiła wzrok w komórkę. Bartek i Asia zaczęli płakać. Przytuliłam ich do siebie i siedzieliśmy tak kilkanaście minut. Nic więcej nie mogłam zrobić.

Mijały dni, tygodnie, miesiące. Od czasu do czasu kontaktował się ze mną tylko jeden kolega Artura – Mirek. Odpowiadał na moje SMS-y. Dwa miesiące temu od niego dowiedziałam się, że Artur trafił do szpitala. I że to jego ostatnie tygodnie.

Pojechałam, ale jego mama nie pozwoliła mi się zbliżyć do sali. Kazała mnie wyrzucić. Trzy dni później zadzwoniła do moich drzwi. Gdy zobaczyłam, że to ona, byłam pewna, ze Artur zmarł. Otworzyłam jej i zaczęłam płakać.

– Moniko, to nie to, jeszcze nie… Przyszłam cię przeprosić. I błagać, żebyś poszła go odwiedzić. Sam poprosił…

Wpuściłam ją do środka. I pozwoliłam mówić.

– Artur wczoraj przyznał mi się, powiedział, że to on cię rzucił. I powiedział dlaczego… Przepraszam, nie miałam pojęcia. Nagadałam ci głupot. Bo wiesz, miałaś rację. To była z jego strony głupia, nieludzka i samolubna propozycja… Nie wiem, co on sobie myślał. Czy w ogóle myślał…

– Chciał to dziecko dla pani. Myślałam, że pani wiedziała…

– Nie miałam pojęcia! Do głowy by mi nie przyszedł taki pomysł. Dawno pogodziłam się z tym, że nie będę mieć wnuków biologicznych. Pokochałam twoje dzieci. Zawsze z nimi żartuję, że babć do rozpieszczania nigdy nie jest za dużo. Artur tamtej nocy przyjechał do mnie. Powiedział mi, że nie chcesz nic dla niego zrobić. Uznałam, że jego choroba cię przerosła. Że go wyrzuciłaś. Przepraszam. Naopowiadałam głupot ludziom. Zrozumiem, jeśli mi nie wybaczysz. Ale musisz wybaczyć jemu. Błagam cię. Idź się zobaczyć z Arturem. Bardzo o to prosi.

Nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Tylko przytuliłam panią Basię do siebie i obie płakałyśmy.

Był miłością mojego życia

Do szpitala poszłam następnego dnia. Artur był już mocno wychudzony, ale nie wyglądał bardzo źle. Spał. Usiadłam przy łóżku, wzięłam go za rękę i czekałam.

– Jesteś – wyszeptał, nie otwierając oczu. – Zrozumiałbym, gdybyś nie przyszła. Zachowałem się jak idiota. Ta propozycja i wszystko potem… Zmarnowałem tyle czasu. Przepraszam.

Pochyliłam się i położyłam głowę na jego piersi. Słyszałam, jak bije jego serce. On położył dłoń na mojej głowie. Poczułam błogi spokój. Chciałam, żeby ta chwila nigdy się nie skończyła.

Siedziałam w szpitalu cały dzień. Opowiadałam mu o dzieciach, sąsiadach, pracy.

– Myślisz, że mógłbym zobaczyć dzieciaki? Pożegnać się? Dadzą radę?

Skinęłam głową. Wiedziałam, że to nie będzie dla nich łatwe, ale nie były już takie małe, wierzyłam w nie.

Następnego dnia mama pomogła się Arturowi ubrać. Upierał się, że spotka się z dziećmi w kafeterii, nie w szpitalnej sali. Nie wiem, skąd wziął siłę, ale rozmawiał z nimi i droczył się przez dwie godziny.

Reklama

Przez kolejne trzy dni już nie wstał z łóżka. I ja, i jego mama byłyśmy z nim do końca. Odszedł we śnie, z łagodnym uśmiechem na twarzy. Na szczęście zdążyłam mu powiedzieć, że był miłością mojego życia. I że w innych okolicznościach urodzenie jego dziecka sprawiłoby, że byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Reklama
Reklama
Reklama