Reklama

To był duży problem

Moje utrapienie z biustem zaczęło się jeszcze w podstawówce. Koledzy patrzyli na mnie oczami wielkimi jak pięciozłotówki, mnie zaś z przodu rosło i rosło. Rodzice spoglądali na mnie jak na wyrodka. Zwłaszcza mama, która była płaska jak deska, a ja w trzeciej klasie ogólniaka nosiłam już duże D…

Reklama

– Nic się nie martw – mawiała babcia. – Kobieta z dużymi cyckami zawsze da sobie radę w życiu. Już ja wiem, co mówię.

Nie bardzo jej wierzyłam, gdyż jak mama miała raczej niewielkie piersi.

Kiedy zdałam maturę, niekiedy słyszałam za plecami roznamiętnione szepty chłopaków, którzy określali mnie mianem „niezła sztuka”. Miałam 140 cm w biuście, 75 w pasie i 135 w biodrach. Po maturze zrobiłam kurs zarządzania. Wyszłam też za mąż. Jak się wkrótce okazało, w całej mojej osobie męża fascynował jedynie biust. Nie na długo wystarczyło tego zauroczenia i dwa lata po ślubie mieszkałam z facetem, który łypał na mnie z niechęcią pomieszaną z obojętnością. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że to babcine gadanie jest funta kłaków warte.

Gdzieś po trzech latach pracy w sklepie dwie moje pracownice zrobiły spore manko i kierownictwo sieci wywaliło nas na zbity pysk. Miałam szczęście, że udowodniono winę tylko złodziejkom, gdyż razem z nimi powędrowałabym za kratki. Zaczęłam rozglądać się za jakimś zajęciem, tyle że wtedy gdy ja stałam za sklepową ladą, rynek pracy gwałtownie się zmienił. Szukano ładnych dziewczyn (nie byłam taka najbrzydsza), zgrabnych (niczego mi nie brakowało, a biust przeważał szalę na moją stronę), ale do tego znających jakiś język zachodni i obsługę komputera. Niestety, w tych dwóch kategoriach byłam poniżej dna mulistego.

Zobacz także

Wkrótce zaczęły się kończyć nasze skromne oszczędności. Mąż coraz rzadziej bywał w domu i jeśli się do czegokolwiek dokładał, to jedynie do podstawowych rachunków, czyli za gaz, światło i komorne. Nie ukrywam, że bywały dni, kiedy chodziłam głodna. Na szczęście mogłam liczyć na brata, a zwłaszcza bratową. Był miesiąc, że oboje ratowali mnie codziennie talerzem zupy. Cieszyłam się, że nie mam dzieci…

Znalazłam pracę na ulicy

Pewnego dnia siedziałam na ławce w parku i przyszło mi do głowy, że chyba zacznę wystawać na rogu, skoro nikt nie chce mnie przyjąć do roboty. Oczywiście z tym „wystawaniem” to był desperacki żart. Pokazuje jednak, na jakim psychicznym rozdrożu wówczas się znajdowałam. Nic tylko palnąć sobie w łeb lub – zostać prostytutką. Ludzie wokół mnie śpieszyli do sklepów, a ja miałam w kieszeni jakieś sześćdziesiąt groszy.

Kiedy tak szwendałam się bez celu po ulicach, bezradnie zastanawiając się „co dalej”, zauważyłam gazetę, którą ktoś porzucił na pobliskim murku. Była otwarta na stronie z ogłoszeniami o pracę. W oczy rzucił mi się spory anons, że firma zatrudni dziewczyny do peep show. Nie bardzo wiedziałam, co te słowa znaczą. Po powrocie do domu zadzwoniłam do brata, żeby o to zapytać.

– A po co ci wiedzieć? – zdziwił się.

– Koleżanka pytała, a ja nie bardzo wiedziałam, w czym rzecz– skłamałam.

– W wolnym tłumaczeniu z angielskiego to znaczy mniej więcej „podglądane przedstawienie”. Taki rodzaj pokazu przeznaczonego dla facetów, którzy lubią podglądać przez „dziurkę od klucza”. Łapiesz?

Złapałam.

Kolejnego dnia, gdy zemdliło mnie z głodu, zadzwoniłam pod podany w ogłoszeniu numer. Umówiłam się z właścicielem na spotkanie. Ten puścił z magnetofonu muzykę i poprosił, żebym pokręciła się przy rurze. Zrobiłam wokół drąga kilka kółek, pokręciłam biustem oraz pupą i facet przyjął mnie z natychmiastowym angażem. Miałam pracę, przez chwilę byłam uradowana. Jednak sekundę później zadałam sobie pytanie, co ja robię w takim miejscu? Wtedy powiedziałam sobie ze stuprocentowym przekonaniem, że to na pewno nie jest praca dla mnie, gdyż nie wypada, żeby porządna dziewczyna pokazywała swój biust obcym facetom.

– Przecież i tak przez szybę nikt cię za niego złapie – powiedziała bratowa, której zwierzyłam się ze swojego problemu. – Będziesz tancerką, to nic złego…

– Ty byś poszła? – spojrzałam na nią pytająco. – Oczywiście gdybyś nie była mężatką.

– Z moimi jedynkami nie mam szans. Ale w końcu to nie jest wstyd uczciwie zarabiać. Przecież nie będziesz siedzieć przy biurku, tylko kilka godzin kręcić tyłkiem. Dla twojego kręgosłupa i tak, i tak jest źle.

Skąd wyszła sprawa z kręgosłupem? Powiedzmy sobie szczerze, jak człowiek przez 24 godziny na dobę dźwiga przed sobą parę kilo wypukłości, to nadmiernie obciążony kręgosłup zaczyna dawać o sobie znać.

Kiedy znowu poczułam głód i odrzucono moje kolejne podanie o pracę, zrozumiałam, że los nie daje mi żadnego wyboru. Zaczęłam pracę po Nowym Roku. Zanim stanęłam przy rurze, opracowałam sobie pięć melodii, przy których ułożyłam naście obrotów, przysiadów i szpagatów – na szczęście zawsze byłam dość sprawna fizycznie.

Pierwszego dnia stanęłam obok trzech zgrabnych dziewczyn, które były ode mnie o wiele chudsze. Obserwujący nas klient miał sobie wybrać jedną z nas. Padło na mnie. Drugi klient też chciał oglądać tylko mnie. Pod koniec dnia dziewczyny były złe, że zabrałam im 70 procent klientów. Ale czy to była moja wina? Już pod koniec drugiego miesiąca właściciel zaprosił mnie do siebie do gabinetu i spytał, czy nie zgodziłabym się na autorski dzień.

– Czyli co?

– Tego dnia będziesz główną atrakcją lokalu. Kilku gości oszalało na twój widok.

Byłam gwiazdą tego klubu

Wkrótce program autorski zamienił się na zamknięty pokaz dla wybranego klienta. Nie, żeby mnie obmacywano, czy coś takiego. Po prostu tańczyłam tylko dla jednego mężczyzny, który tyle za to płacił, że nie musiałam w tym dniu więcej pracować.

W moim życiu osobistym też nastąpiły zmiany. Rozwiodłam się z mężem kilka miesięcy po tym, jak zaczęłam pracować w peep show. Jakiś czas później został moim klientem. Kiedyś mógł mieć mnie całą za darmo, teraz może sobie tylko pooglądać za kasę…

Pewnego dnia bileterka, która sprzedawała mu po raz czwarty wejściówkę na pokaz, usłyszała, jak mówił do siebie, że jeszcze niedawno obiecywał sobie, że ze mną skończy, a teraz wie, że postąpił głupio. Nie zrozumiała, o co chodzi, ale ja dobrze pojęłam sens tamtych słów. Ale tak już jest, że doceniamy to, co mamy, dopiero jak to stracimy.

Znalazłam męża, ale nie na długo

Kolejnego sylwestra, który spędzałam w klubie, jeden z klientów, który wykupił u mnie godzinny pokaz tylko dla siebie, zaoferował mi małżeństwo. Byłam z nim po imieniu, jak z większością indywidualnych klientów.

– Zwariowałeś, kotku? – roześmiałam się. – Wiem, że chciałbyś mi sprawić prezent na Nowy Rok, ale z tym małżeństwem to pojechałeś po bandzie.

Jednak Adam, który niedawno skończył siedemdziesiąt trzy lata, stwierdził, że „nie zwariował”.

– Zastanów się – powiedział poważnym tonem. – Wiem, że jesteś porządną dziewczyną, a nie jakąś pierwszą lepszą, która puszcza się za dodatkową kasę. Słyszałem od kilku, że oferowali ci nawet spore pieniądze, ale im odmówiłaś. Ja jestem majętnym człowiekiem i obiecuję, że nie będzie ci ze mną źle. Nie mam dzieci i nie zamierzam przed ślubem podpisywać z tobą intercyzy, więc po mnie dostaniesz wszystko. Czemu więc nie mielibyśmy spróbować zacząć wspólnego życia?

– Pod jednym warunkiem – kiwnęłam głową. – Za trzy lata zrobię sobie prezent i zmniejszę biust. Kręgosłup mnie dobija.

– Dlaczego za trzy?

– Masz teraz siedemdziesiąt trzy lata, więc na siedemdziesiąte piąte urodziny byłoby nie fair. Okrągłe urodziny, wiesz…

Rok po ślubie Adam umarł. Szkoda, był dobrym człowiekiem i czułym mężem. A ja dotrzymałam danego sobie słowa i trzy lata później na początku grudnia zmniejszyłam sobie biust. Dwa lata później odkupiłam od byłego szefa jego biznes. Idzie mi nieźle, dziewczyny mnie szanują i vice versa. Wiedzą, skąd jestem, a ja je przestrzegam, żeby szanowały swoją reputację. Bo tak to jest w życiu. Jeśli my same o to nie zadbamy, to na pewno nie zrobią za nas tego mężczyźni.

Reklama

Jeśli zaś chodzi o mnie, to już wiem, że życie bywa przewrotne i często zaskakuje nas „podarunkami”, których nigdy byśmy od niego nie oczekiwali. Może dlatego nigdy nie warto być niczego pewnym na sto procent? Ja jestem tego najlepszym przykładem.

Reklama
Reklama
Reklama