„Mój własny brat wydoił mnie z kasy i potraktował jak bankomat. Nawet rodzinie nie ma co ufać”
„Byliśmy jak dwie strony tej samej monety. Różni, ale nierozłączni. Marzyliśmy o wspólnej przyszłości. Że jak dorośniemy, założymy coś razem. Bartek mówił, mając może z 10 lat, że najlepiej firmę, jakiś rodzinny biznes. Śmialiśmy się, że ja będę prezesem, a on dyrektorem do spraw wszystkiego”.

- Redakcja
Zawsze byłam tą starszą, bardziej odpowiedzialną. Beata – opiekunka, motywator, czasem nawet „druga mama”. Bartek, młodszy o cztery lata, był moim oczkiem w głowie. Od dzieciństwa trzymaliśmy się razem jak papużki nierozłączki. To ja go uczyłam, jak się gra w Eurobiznes, to ja podsuwałam mu książki, to mnie się zwierzał, kiedy zakochał się pierwszy raz. Byliśmy jak dwie strony tej samej monety – różni, ale nierozdzielni. Marzyliśmy o wspólnej przyszłości. Że kiedyś, jak już dorośniemy, założymy coś razem. Najlepiej firmę. „Rodzinny biznes”, powtarzał Bartek, mając może dziesięć lat. Śmialiśmy się wtedy, że ja będę prezesem, a on dyrektorem do spraw wszystkiego.
Minęło wiele lat. Ja skończyłam studia, zaczęłam pracować w biurze, odkładałam każdy grosz. Marzenia przekształciły się w konkretne liczby, plany, arkusze w Excelu. Bartek chodził swoimi ścieżkami, ale wciąż mieliśmy ten kontakt, który dawał mi złudne poczucie, że wszystko jest jak dawniej. Aż pewnego wieczoru usiedliśmy przy moim kuchennym stole.
– Bea, myślę o firmie budowlanej. Widzisz, znam się na tym, mam ludzi, ale potrzebuję wsparcia na start. Mówię ci, to żaden skok na kasę, to plan. Tylko potrzebuję partnera. Kogoś, komu ufam.
– Czyli mnie?
– Właśnie. Zaufaj mi, Bea. Zrobimy to razem.
Pamiętam, jak wtedy poczułam, że cały świat zatrzymał się na chwilę. Oto był ten moment. Nasz moment. Oddałam mu całe swoje oszczędności. Bez umowy, bez zabezpieczeń. Bo przecież to Bartek. Rodzina. Bo przecież kto, jak nie brat, miałby spełniać ze mną nasze wspólne dziecięce marzenia?
Nagle coś się zmieniło
Minęło może pół roku od tamtej rozmowy przy kuchennym stole. Firma Bartka ruszyła z kopyta. Zatrudniał coraz więcej ludzi, miał swoje biuro, dostał kilka dobrze płatnych kontraktów. Widywałam go rzadziej, bo wiecznie był w biegu, ale cieszyłam się z każdego telefonu, z każdej wiadomości. Mówiłam wszystkim, że mój brat założył firmę i że jestem w to zaangażowana. Brzmiało to dumnie. Przez chwilę czułam się częścią czegoś większego.
Z czasem jednak zauważyłam, że Bartek przestał dzielić się szczegółami. Kiedyś z entuzjazmem opowiadał mi o rozmowach z klientami, planach, problemach z papierami. A teraz? Zbywał mnie. Mówił, że wszystko ma pod kontrolą i nie ma sensu mnie tym obciążać. Kiedy zapytałam, jak firma stoi finansowo i co z obiecaną dywidendą, spojrzał na mnie, jakby nie rozumiał pytania.
– Bea, serio? Nie rozumiesz tego świata, daj mi to prowadzić. Ty zrobiłaś swoje – rzucił tonem, którego wcześniej u niego nie znałam.
Zrobiłam swoje? To zdanie siedziało mi w głowie przez kolejne tygodnie. Jakby moje pieniądze były jednorazowym wsparciem, jakby moją rolą było podanie piłki, a nie gra na boisku. Nie miałam dostępu do konta, nie widziałam żadnych raportów, nie znałam nawet nazw kontrahentów. Kiedy dopytywałam, słyszałam, że nie mam się czym martwić.
Zaczęłam mieć wrażenie, że coraz mniej w tym było czegoś „naszego”. Coraz częściej słyszałam „moja firma”, „moi ludzie”, „mój projekt”. Ani razu nie powiedział „nasza”. A ja przecież nie tylko oddałam mu pieniądze. Oddałam zaufanie, poczucie bezpieczeństwa i coś znacznie cenniejszego – marzenie, które przez lata trzymało mnie przy zdrowych zmysłach.
Czułam się jak bankomat
Dowiedziałam się przypadkiem. Byliśmy z Bartkiem u wspólnych znajomych na grillu. Jeden z kolegów rzucił mimochodem:
– Ładna ta twoja nowa fura. Też bym sobie kiedyś taką sprawił. Premia, co?
Spojrzałam na Bartka z zaskoczeniem. Nie odezwał się ani słowem. Nie zaprzeczył, nie zaśmiał się, nie próbował zmienić tematu. Po prostu kiwnął głową. Premia. Sam sobie ją wypłacił. Z moich pieniędzy. Z naszych zysków, o których nic nie wiedziałam. Do dziś. Czekałam, aż wrócimy do domu. Weszłam za nim do biura, które wynajmował w starej kamienicy. Pachniało tam świeżo malowaną ścianą i drogimi perfumami. Zatrzasnęłam za sobą drzwi.
– Nowe auto? Premia? A ja co? Bankomat?
Bartek odchylił się na fotelu i westchnął.
– Nie dramatyzuj. To ja tu haruję dzień i noc. Ty tylko dałaś kasę.
– Tylko dałam kasę? – powtórzyłam, jakby chciał mnie usłyszeć na nowo. – Myślałam, że to robimy razem. Że jesteśmy partnerami.
– No i jesteśmy. Ale przecież od początku mówiłem, że ja tym zarządzam. Tobie miało się opłacać, nie mówiłem, że będziesz siedzieć w biurze.
Nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie. Stałam tam przez dłuższą chwilę, patrząc, jak przewraca kartki jakiegoś katalogu. Nawet nie spojrzał na mnie. Wyszłam stamtąd, jakbym była nikim. Jakbym nigdy nie trzymała w dłoni jego dziecięcych rysunków, na których pisaliśmy: „Nasza firma budowlana”. Jakbym nie znała go od urodzenia.
Wróciłam do siebie i usiadłam przy kuchennym stole. Mój laptop był otwarty. Przypomniałam sobie, jak kiedyś razem tworzyliśmy pierwszą wersję logo. Śmialiśmy się, że jesteśmy jak rodzinny duet nie do rozbicia. Teraz miałam wrażenie, że to nie był żaden duet. On grał główną rolę, a ja byłam tylko scenografią. Przydatną, póki trwała budowa.
Łzy kapały mi po policzkach
Zadzwoniłam do Bartka i poprosiłam o spotkanie. Bez owijania w bawełnę. Powiedziałam, że potrzebuję rozmowy i chcę, żebyśmy się rozliczyli. Milczał przez chwilę, jakby coś przeliczał w głowie. Potem rzucił: „Dobra, wpadaj do biura jutro po osiemnastej”. Było coś dziwnego w tym jego tonie. Jakby rozmawiał z klientem, nie z siostrą. Przyszłam punktualnie. Siedział już za biurkiem, popijając kawę z jakiegoś kubka z logo firmy.
– Chcę, żebyśmy to uporządkowali – zaczęłam. – Dałam ci spore pieniądze. Nie miałam żadnych zabezpieczeń, bo ufałam ci bezwarunkowo. Ale to nie była darowizna. Mówiłeś o udziałach. Mówiłeś o wspólnych zyskach. Teraz chcę konkretów.
Bartek wyjął z szuflady jakąś kartkę. Przesunął ją w moją stronę.
– Tu masz. Wyliczyłem ci odsetki. Z twoich pieniędzy. Możemy to uznać za zakończoną sprawę.
Spojrzałam na liczby. Kwota była żałośnie niska. Jakby zwracał mi za pożyczoną kurtkę, a nie za zaufanie i inwestycję w całe jego życie.
– To jakiś żart?
– Nie, to uczciwa propozycja. Firma to ja. Ty mi tylko odrobinę pomogłaś.
Zaczęło mi się robić duszno. Zerknęłam w jego stronę. Patrzył na mnie spokojnie, niemal chłodno.
– Miałeś być partnerem, nie pasożytem – powiedziałam cicho.
– Nie przesadzaj.
– Pomogłam zbudować coś, z czego teraz mnie wykluczasz. Nigdy nie chodziło ci o wspólnotę. Chciałeś tylko pieniędzy.
Podniosłam się i wyszłam bez słowa. Nie miałam siły dłużej słuchać. Szłam przez korytarz, a nogi miałam jak z waty. Nie wiedziałam, gdzie iść, więc skręciłam w stronę parku. Usiadłam na ławce i patrzyłam w ciemniejące niebo. Nie płakałam tam. Ale w drodze do domu już tak. Łzy kapały mi po policzkach, gdy wsiadałam do autobusu. Czułam się tak, jakby ktoś sprzedawał moją najbliższą relację za kilka cyfr na koncie i samochód ze skórzaną tapicerką.
Próbowałam odnaleźć sens
Powiedziałam o wszystkim mamie. Siedziała przy stole i obierała jabłko nożykiem, jakby nie słyszała, co mówię.
– To tylko pieniądze, Beata. Bartek zawsze był ambitny – rzuciła z przekonaniem, które mnie zabolało.
– Mamo, to nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, że mnie wymazał. Jakbym nigdy nie istniała w tej historii.
– Może trochę przesadzasz? W końcu to on codziennie jest na budowie – odpowiedziała, wzruszając ramionami.
Nie chciałam już nic tłumaczyć. Poszłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżku. Miałam wrażenie, że cały świat się przesunął o kilka kroków ode mnie. Ludzie mają różne definicje sukcesu. Dla nich to samochód, budynek z logiem i umowa w segregatorze. Dla mnie było to poczucie, że jesteśmy razem. Że możemy na sobie polegać. Teraz zostałam z tym sama.
Chciałam odzyskać spokój
Nie wróciłam już do jego biura. Przestałam śledzić, co u Bartka. Odcięłam się, choć bolało. Zgłosiłam się do prawnika. Powiedział, że bez umowy będzie trudno, ale nie niemożliwie. Nie miałam siły walczyć od razu. Najpierw poszłam na terapię.
– Czego pani teraz potrzebuje? – zapytała mnie terapeutka.
– Odzyskać poczucie, że jestem ważna. Że moje granice coś znaczą – odpowiedziałam bez wahania.
Zaczęłam pracować nad sobą. Każdy tydzień był inny. Jednego dnia czułam się silna, następnego płakałam w nocy. Miałam wrażenie, że muszę się nauczyć żyć od nowa. Bez tej naiwnej wiary, że więzy krwi zawsze ochronią przed zdradą. Rozważałam pozew. Nie dla zemsty. Dla spokoju. Ale wiedziałam, że zanim stanę z nim twarzą w twarz w sądzie, muszę być gotowa.
Nie będę już cudzym tłem
Minął rok. Czas zrobił swoje, ale nie wszystko zagoił. Mijam czasem baner jego firmy na mieście. Widzę logo, które kiedyś szkicowaliśmy razem. Widzę siedzibę, którą urządzał za moje pieniądze. Patrzę z dystansu, bez zazdrości. Bez dumy. Z żalem. Ale też z czymś nowym – spokojem. Nie domagam się już zaproszenia do jego świata. Zrozumiałam, że nigdy nie było dla mnie miejsca. I nie chcę już w nim być. Moje marzenie się skończyło, ale nie moje życie. Myślę o własnym biznesie. Małym, na własnych zasadach. Może to potrwa. Może nie wyjdzie. Ale będzie tylko moje. Wiem jedno – już nigdy nie będę tłem w cudzych planach. Nie wiem, czy jeszcze będziemy rodziną. Ale wiem, że ja odzyskałam siebie. A to więcej, niż miałam przez ostatnie lata.
Beata, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zakochałam się w koledze z działu IT i wysyłałam mu czułe wiadomości. Szkoda, że przeczytał je też szef”
- „Córka ciągle wyciąga rękę po pieniądze. Długo nie wierzyłam, że jestem dla niej tylko bankomatem”
- „Facet z aplikacji kłamał, że mnie kocha. Byłam dla niego tylko zabawką i myślał, że nigdy nie poznam prawdy”