„Wnuczek podkradał mi emeryturę, bo nie chciało mu się iść do pracy. Wiedziałam, że mu tego nie odpuszczę”
„Przez trzy dni Bartek chodził po domu jak zbity pies. Kręcił się, udawał pomocnego, nawet raz pozmywał naczynia bez marudzenia. Jednak dobrze znałam ten jego teatrzyk – grał na czas. Myślał, że jak się przymili, to ja odpuszczę. Otóż nie”.

- Redakcja
Nie raz słyszałam, jak znajome wzdychały, że mam szczęście, bo wnuk mi pomaga, bo taki grzeczny chłopiec. Cóż, grzeczność to jedno, a przekręty na emeryturze babci to drugie. Tylko że ja nie jestem naiwna. Nie jestem też mściwa. Jednak musi być jakaś sprawiedliwość. A jak ktoś przegina, to nie udaję, że nie widzę. I nie, nie zamierzam siedzieć cicho tylko dlatego, że „to rodzina”. To, co się wydarzyło, może i nie byłoby niczym nowym w tych czasach – młodzi nie szanują starszych, myślą, że wszystko im wolno. Ale nie przy mnie. I o tym jest ta historia.
Udawał zdziwionego
– Byłeś wczoraj w moim pokoju? – zapytałam z pozornym spokojem, krzątając się po kuchni.
Siedział przy stole, wciągał płatki z mlekiem i udawał, że nie słyszy. Typowe.
– Hę? A po co miałbym być? – mruknął z pełną buzią.
– No nie wiem... Może, żeby mi z portfela stówkę wyciągnąć?
I wtedy spojrzał. Nie był dobrym aktorem. Przysięgam, jego mina sama przyznała się do winy.
– Babciu, no coś ty… – zaczął, zgrywając niewiniątko. – Może ci się tylko wydaje?
– Mam głowę na karku i dobrą pamięć. Wczoraj wypłaciłam cztery stówki z bankomatu. Jedną zapłaciłam rachunki, dwie schowałam do koperty, a czwarta była w portfelu. Rano już jej nie było.
– Może zgubiłaś?
– Mhm – prychnęłam. – Wyskoczyła przez okno?
– Babciu, ja bym nigdy…
Zamilkł. Dłubał łyżką w misce, udając, że go temat nie dotyczy. Ja już wiedziałam. I miałam plan.
– Wiesz, Bartek… Jak ktoś mnie oszukuje, to niech się nie zdziwi, że przestaję być miła – dodałam chłodno.
I wyszłam z kuchni.
Przyłapałam go
Następnego dnia zostawiłam stary portfel na stole. Pusty, rzecz jasna. Przynęta. Zajęłam się podlewaniem kwiatów w salonie, niby w ogóle nie zwracając uwagi na to, że Bartek właśnie wyszedł z łazienki. W pewnej chwili usłyszałam szelest i ciche „klik” zatrzasku.
– Co robisz? – zapytałam znienacka, odwracając się szybko.
Podskoczył. Trzymał portfel w ręku jak gorącego ziemniaka.
– Nic! Tylko… przestawiałem, bo leżał krzywo – wymamrotał.
– Aha. Aż tak ci przeszkadzał, że aż musiałeś go otworzyć?
– Nie otwierałem!
– A ten zatrzask sam się odpiął?
Wzruszył tylko ramionami, próbując się wymigać spojrzeniem na ścianę.
– Wiesz, może i mam siwe włosy, ale głupia nie jestem. Ty myślisz, że jak powiesz „nie”, to ja będę udawała, że nic się nie stało? Że będę siedzieć cicho, żeby nie było afery?
– Babciu, przepraszam… – wydukał. – Ja tylko... raz czy dwa...
– Raz czy dwa? Bartek, od dwóch miesięcy znika mi po stówie tygodniowo. Myślisz, że to magia?
– Myślałem, że nie zauważysz…
– A ja myślałam, że wychowałam cię na porządnego chłopaka.
Zamilkł. A ja wtedy postanowiłam: nie będzie tak łatwo. Zrobię z tym porządek. Po mojemu.
Postawiłam sprawę jasno
Przez trzy dni Bartek chodził po domu jak zbity pies. Kręcił się, udawał pomocnego, nawet raz pozmywał naczynia bez marudzenia. Jednak dobrze znałam ten jego teatrzyk – grał na czas. Myślał, że jak się przymili, to ja odpuszczę. Otóż nie.
– Bartek, masz chwilę? – zagadnęłam go pewnego ranka, stawiając przed nim kubek herbaty.
– Yyy... jasne.
– Dobra. Powiedz mi teraz prosto w oczy: kiedy ostatnio szukałeś pracy?
– No przecież mówiłem, że nie ma nic sensownego.
– Nie pytałam o wymówki. Pytałam, kiedy szukałeś. Patrzyłeś te oferty, które ci wydrukowałam i położyłam na biurku?
– Nie nadaję do takiej pracy. Nie chcę brać byle czego…
– A do podkradania emerytury to się nadajesz? – wbiłam mu spojrzenie.
Zamilkł. Nagle herbata stała się niezwykle interesująca.
– Wiesz co? Jutro idziesz ze mną na rynek.
– Na co?! – aż się zakrztusił.
– Na rynek. Pani Zosia z warzywniaka szuka chłopaka do noszenia skrzynek. Płaci dziennie sześć dych. I mówiła, że przydałby się ktoś silny.
– Nie będę nosił ziemniaków jak jakiś… robotnik!
– A jakiego zawodu się spodziewałeś bez matury i bez chęci do życia? Kierownik działu leżenia na kanapie?
– Ale ja... Nie wiem, czy dam radę.
– Dasz. Masz dwie ręce, dwie nogi i dług do spłacenia. Pani Zosia nie gryzie.
– Ty chyba żartujesz…
– O, kochanieńki, jeszcze nie wiesz, jak bardzo nie żartuję – uśmiechnęłam się słodko.
Spojrzał na mnie jak na kata, ale wiedział, że nie ma wyjścia.
– Siódma rano. Bądź gotowy. I załóż porządne buty.
Wstałam i wyszłam. Wreszcie coś zaczynało się ruszać.
Nie interweniowałam
Pojawiliśmy się na rynku punkt siódma. Bartek próbował ukryć zdenerwowanie, ale ręce w kieszeniach zdradzały nerwy.
– A to ten twój gagatek? – spytała Zosia, unosząc brew.
– Ten sam. Silny, zdrowy, tylko trochę... rozbestwiony – odpowiedziałam.
– To mu się poprawi – rzuciła twardo. – No to co, chłopcze, gotowy?
– No... tak – bąknął. – W sumie to mogę spróbować.
– Spróbować to możesz klusek z serem. Tu się pracuje. Zaczynamy od jabłek – wskazała skrzynki.
Patrzyłam, jak mój wnuczek – jeszcze niedawno król kanapy – dźwiga drewniane skrzynki, pocą mu się plecy, a mina mówi: „ratunku”. Nie interweniowałam. Dobrze mu to zrobi. Pani Zosia nie dawała forów.
– Plecy prosto, nie szuraj nogami!
– To ciężkie… – jęknął Bartek i rzucił mi krótkie, mordercze spojrzenie.
Po godzinie był cały czerwony, a po trzech miał minę, jakby chciał się rozpłakać.
– Dobra, chłopcze. Starczy na dzisiaj – powiedziała pani Zosia. – Wypłata do ręki. Sześć dych. Przyjdziesz jutro?
Bartek spojrzał na banknot, a potem na mnie. Westchnął ciężko.
– Przyjdę…
Pani Zosia pokiwała głową. A ja poczułam coś na kształt dumy. No i... może lekką satysfakcję.
– Widzisz, Bartek? Mówiłam, że dasz radę.
– Babciu… ty jesteś okrutna.
– A ty cwaniak. Wyszło na remis.
Widziałam zmianę
Minął miesiąc. Bartek codziennie wracał zmęczony, ale… inny. Mniej bucowaty. Zaczął wynosić śmieci bez proszenia, raz nawet zrobił mi herbatę. Bez cukru, ale liczy się gest. Nawet coś tam wspominał, że może by do wieczorowego liceum wrócił. Pewnego popołudnia usiadł przy stole i długo się gapił w ekran telefonu. W końcu westchnął i podał mi go.
– Babciu… chciałem ci coś pokazać.
Na ekranie: historia przelewów. Ostatni – 240 zł – z opisem „Zwracam za kartę. Sorry, babciu”.
– O. No, no… Aż taka skrucha?
– Wiem, że zawaliłem. Głupio mi. Wiesz co? Te skrzynki nauczyły mnie więcej niż cały rok życia na twojej kanapie.
– Bo praca to też lekcja życia, chłopcze.
– No właśnie. I w sumie... dzięki ci. Serio.
Spojrzałam na niego uważnie. W jego oczach nie było już cwaniactwa, tylko coś... jakby odrobina szacunku.
– No dobrze – powiedziałam łagodnie. – To może się jakoś dogadamy. Będziesz mi robił zakupy i raz w tygodniu mył okna.
– Okna?! – jęknął.
– Za darmo. W ramach rekompensaty.
– Ty naprawdę nie odpuszczasz, co?
– A wyglądam jak ta, co odpuszcza?
Zaśmiał się. Ja też. I wtedy pomyślałam, że może jeszcze coś z tego chłopaka będzie.
Czułam dumę
Nie powiem, że od tamtej pory Bartek zmienił się w aniołka. Wciąż zdarzało mu się zaspać, zgubić klucze albo wydać ostatnie pieniądze na kebaba. Przynajmniej nie podkradał mi już z portfela. Czasem siadał ze mną przy herbacie i rozmawialiśmy jak ludzie. O jego planach, o tym, że może jednak chciałby zostać kucharzem. Zaskoczył mnie, nie powiem.
– Kucharz? Ty? Przecież ty nawet jajka nie umiesz ugotować.
– Ale to się da nadrobić! – powiedział z zapałem. – W pracy czasem coś gotują na zapleczu, podpatruję.
– No to zacznij od schabowego. Jak mnie nie otrujesz, to uwierzę.
Zrobił. Trochę przypalony, trochę za słony, ale... własnoręczny. I szczerze mówiąc, lepszy od tych sklepowych gotowców, które jadł wcześniej z mikrofali. Któregoś dnia powiedział:
– Babciu... Wiesz, jak sobie myślę o tym, co zrobiłem, to mi wstyd. Dzięki tobie pierwszy raz od dawna czuję, że coś ogarniam.
Popatrzyłam na niego i poczułam coś, czego dawno nie czułam.
– Nie chodzi o to, żebyś był idealny. Tylko żebyś był uczciwy. I żebyś nie traktował innych jak bankomat.
– Obiecuję – powiedział cicho.
I choć wiem, że życie jeszcze mu wiele razy przyłoży, to przynajmniej wiem, że nie będzie już grzebał po cudzym portfelu.
Halina, 70 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przez pół wieku byłam wierna komuś, kto nigdy nie okazywał mi czułości. To w sanatorium zakochałam się jak nastolatka”
- „Wredna teściowa traktuje mnie jak śmiecia. Nie dam się poniżać i znalazłam sposób, jak zamknąć tej jędzy usta”
- „Dostałam od kochanka kartę do konta i obietnicę luksusu. Myślałam, że to jest właśnie miłość, ale uczuć nie kupisz”