Reklama

Mam na imię Andrzej. Mam sześćdziesiąt osiem lat, jestem na emeryturze. Wcześniej byłem nauczycielem matematyki – takim belfrem starej daty, co to jeszcze kredą po tablicy pisał, a nie klikał w prezentacje. Lubiłem to. Lubiłem młodzież, ich błyskotliwość i bezczelność zarazem. Czułem się potrzebny. A teraz? Teraz głównie podlewam pelargonie i chodzę na spacery.

Reklama

Mieszkam sam, choć córka z rodziną są tuż obok, klatkę dalej. Często wpadają – szczególnie wnuk, Tomek. Zawsze miałem do niego słabość. Mądry chłopak, oczytany, trochę zamknięty w sobie, ale serdeczny. Po maturze poszedł na informatykę, mówił, że to przyszłość. Studia skończył, dyplom zrobił… i jakby stanął w miejscu. Mówi, że szuka pracy, ale teraz „ciężko coś znaleźć, dziadku, wszędzie wymagają doświadczenia”. Wierzyłem mu.

Pomagam mu, jak mogę. Emerytury nie mam wielkiej, ale co miesiąc daję mu parę stówek. Czasem opłacę rachunek za telefon, czasem kupię mu ulubione burgery z tej wegańskiej knajpki, której nazwy nie potrafię zapamiętać. „Dziadek, tylko ty mnie rozumiesz” – mówi. I jak tu odmówić?

Nie mówię o tym nikomu. Nie chcę, żeby córka się martwiła, przecież to mój wnuk. Zrobiłbym dla niego wszystko. Taki już jestem – jak widzę potrzebę, to działam. Myślałem, że wystarczy dać mu czas. Że niedługo się odbije i wszystko się ułoży.

Tylko że ostatnio… coś zaczęło zgrzytać. Czuję, że coś jest nie tak. Ale jeszcze nie wiem co.

Zacząłem mieć wątpliwości

– Tylko nikomu nie mów, dobra? – szepnął Tomek, kiedy wkładałem mu do ręki trzy stówy. – Matka znowu by zrobiła aferę.

Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się lekko.

– Spokojnie, przecież wiem, że to na bilet i rachunki.

Ale zanim zdążył schować pieniądze, z korytarza dobiegł nas głos Magdy, mojej córki.

– Co jest, tato?

Odwróciłem się gwałtownie. Stała w drzwiach, ręce skrzyżowane na piersi, brwi uniesione.

– Nic... – zacząłem, ale Tomek już był w drodze do swojego pokoju. Zniknął bez słowa.

– Dajesz mu znowu pieniądze? – zapytała. – Tato, on od roku nigdzie nie pracuje. Siedzi w domu i gra. Ty naprawdę nie widzisz, że on tobą manipuluje?

– Przesadzasz. To trudne czasy, młodym ciężko się odnaleźć. – Próbowałem zachować spokój, ale coś we mnie zadrgało.

– Trudne? On nie szuka pracy. Nawet nie rusza się z łóżka. Widziałeś, jak wygląda jego dzień? Budzi się o trzynastej, siada do kompa i tyle go widziałam. A ty go jeszcze nagradzasz za to.

– Nie znasz własnego syna! – wybuchłem. – Może to ty powinnaś się zastanowić, gdzie popełniłaś błąd!

Magda zamilkła. W jej oczach pojawiło się coś, czego nie umiałem nazwać. Rozczarowanie? Złość? Może jedno i drugie.

– Wiesz co? Rób, co chcesz. Ale nie mów, że cię nie ostrzegałam.

Wyszła, zatrzaskując drzwi. Zostałem sam w kuchni, z dłonią wciąż wyciągniętą, jakbym miał komuś coś jeszcze dać. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że… może ona ma trochę racji. Ale przecież znam Tomka. Znam go… prawda?

Chciałem znać prawdę

Zacząłem się przyglądać. Nie szpiegować, nie – po prostu… obserwować. Rano, a raczej w południe, kiedy w końcu wychodził z pokoju, udawałem, że przypadkiem jestem w przedpokoju.

– I jak tam? Coś się ruszyło z tą pracą?

– Ech, dziadku, znowu mi nie odpisali. – Wzdychał ciężko, przecierał oczy jak człowiek zmęczony codzienną harówką. – Wysłałem z pięć CV, ale cisza.

– A gdzie wysłałeś?

– No… wszędzie. Nie pamiętam teraz.

Zaczął szybko szukać telefonu, jakby chciał mi coś pokazać. Ale zanim zdążył, już znikał w swoim pokoju. Drzwi zamknięte. Słyszałem znajomy dźwięk – kliknięcie myszki, charakterystyczne „pyk, pyk”, potem głosy z jakiejś gry. Czasem krzyki.

Zebrałem się na odwagę. Kiedy wyszedł do sklepu, wszedłem do środka. Pokój wyglądał jak magazyn pizzy – pudełka po fast foodach, kubki po napojach energetycznych. Na biurku laptop, z którego sączyła się jakaś elektroniczna muzyka. Żadnego śladu po CV. Żadnych notatek, ofert pracy, choćby kartki z planem dnia.

Wrócił wcześniej, niż myślałem.

Co ty tu robisz?! – warknął.

– Tomek… ja tylko… – zająknąłem się. – Martwię się. Chciałem pogadać.

– Jesteś taki sam jak reszta! To moje życie! – rzucił torbę na ziemię i trzepnął drzwiami.

Zaniemówiłem. Pierwszy raz nie potrafiłem nic odpowiedzieć.

Rodzinna awantura

Niedzielny obiad. Zupa pomidorowa, schabowe, ziemniaki z koperkiem – jak co tydzień u Magdy. Rodzina przy stole: ja, Magda z mężem, ich córka Ola i oczywiście Tomek, spóźniony, z podkrążonymi oczami, jakby wrócił z nocnej zmiany. Ale przecież on nigdzie nie pracuje.

– Tomek, usiądź – rzuciła Magda chłodno.

Cisza ciążyła. Dłubałem widelcem w mięsie, aż w końcu odłożyłem sztućce.

– Musimy porozmawiać – powiedziałem.

Wszyscy spojrzeli na mnie.

– Od roku wspieram Tomka finansowo. Bo wierzyłem, że szuka pracy. Ale… ostatnio zaczynam mieć wątpliwości.

– Dziadku, co ty… – Tomek zaczął, ale przerwałem mu.

– Magda miała rację. Nie widać, żebyś cokolwiek robił, żeby coś zmienić. Nie jestem zły, tylko… zawiedziony.

– A ja uważam, że to przesada – odezwała się nagle moja żona. – Tomek potrzebuje wsparcia, nie osądów!

- On cię okłamuje! – Ola, jego siostra, wstała. – Siedzi całe noce i gra. Mówił mi, że nigdzie nie wysyła CV!

– Przestańcie! – wrzasnął Tomek. – Wszyscy się mnie czepiacie! To wszystko przez mamę, ona nastawia wszystkich przeciwko mnie!

– Nikt cię nie nastawia – powiedział spokojnie zięć. – Ale nie jesteś dzieckiem. Czas dorosnąć.

Siedziałem cicho. Czułem się, jakby wszyscy krzyczeli do mnie przez szybę. Każdy mówił coś innego, każdy miał rację – i nikt.

Nie mogłem w to uwierzyć

Zastałem go w kuchni następnego dnia. Stał przy lodówce, pił mleko prosto z kartonu. Patrzył na mnie z niechęcią, jakbym wszedł nie do swojego mieszkania, tylko do jego.

– Musimy pogadać – powiedziałem.

– Nie mamy o czym.

Usiadłem przy stole. Złożyłem dłonie, żeby nie było widać, jak mi drżą.

– Tomek… dlaczego mnie okłamywałeś?

Wzruszył ramionami.

– Bo wiedziałem, że zawsze dasz. Ty zawsze dajesz. Nawet jak nic nie mówię.

Te słowa wbiły się we mnie jak nóż. Nawet nie próbował tego ubrać w jakieś „przepraszam”, „nie chciałem”. Nic. Tylko ta obojętność, ten ton, jakby mówił o zamawianiu pizzy.

– Myślałem, że mnie potrzebujesz.

– Potrzebowałem. Kasy. Ale ty chyba miałeś z tego większą frajdę, co? Pomagałeś, czułeś się ważny. Więc nie rób teraz z siebie ofiary.

Zatkało mnie. Przez chwilę miałem ochotę wstać i wrzasnąć. Ale nie miałem siły. Patrzyłem tylko na niego – dorosłego faceta, mojego wnuka, i nie poznawałem go.

– Wiesz… ja naprawdę chciałem, żebyś miał łatwiej. Myślałem, że robię dobrze.

– To nie mój problem. Ty sobie wymyśliłeś bajkę, ja tylko z niej korzystałem.

Wstał, chwycił kurtkę.

– Gdzie idziesz?

– Nie twoja sprawa.

Drzwi trzasnęły. Zostałem sam przy stole. Po raz pierwszy od dawna czułem pustkę, której nie da się zasypać ani zrozumieć.

Nie chciałem być bankomatem

Bez Tomka przy stole było cicho. Każdy jadł powoli, jakby smakował nie jedzenie, tylko tę dziwną atmosferę między nami.

– Tomek nie wrócił na noc – rzuciła Magda. – Nie wiem, gdzie jest.

– Da sobie radę – powiedziałem cicho. – Nie zamierzam mu więcej pomagać.

Wszyscy spojrzeli na mnie. Nawet Ola przestała dłubać widelcem w marchewce.

– Tato… jesteś pewny? – zapytała Magda.

– Tak. To nie była pomoc. Wykorzystywał mnie. A ja… już nie chcę być jego bankomatem.

Zapadła cisza. Taka, co boli w uszach.

– Szanuję to – odezwał się w końcu mój zięć. – Trzeba postawić granice.

– Ale to wciąż dziecko… – wyszeptała babcia.

– Dorosły facet – odpowiedziała Ola. – Trzeba mu pozwolić ponieść konsekwencje.

Siedziałem z opuszczoną głową. Nie czułem triumfu, nie cieszyło mnie, że mam rację. Czułem tylko żal.

Musiałem postawić granice

Wspomnienia z dawnych lat spędzonych wspólnie z wnukami wracały do mnie jak bumerang. Przed oczami miałem obraz Tomka jako dziecka – jak jeździł na rowerze, jak zasypiał na moim ramieniu. Wszystko to zdawało się nagle tak odległe, jakby przydarzyło się komuś innemu.

Może właśnie tak wygląda miłość – że boli wtedy, gdy trzeba postawić granice. Gdy trzeba przestać dawać.

Siedziałem wtedy na ławce w parku, w miejscu, gdzie kiedyś uczyłem Tomka jeździć na rowerze. Trzymałem mu siodełko, dopingowałem, podnosiłem po upadkach. Byłem wtedy dla niego całym światem.

Przestał się odzywać po naszej rozmowie. Czułem, że zrobiłem wszystko, co mogłem. Bolało, oczywiście. Ale już nie byłem jego bankomatem. Byłem tylko dziadkiem, który w końcu nauczył się stawiać granice – nawet tym, których kocha najbardziej.

Andrzej, 68 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama