Reklama

Kiedy poznałam Bartka, miałam dwadzieścia dwa lata i wydawało mi się, że całe życie stoi przede mną otworem. On był trochę starszy, pewny siebie, spontaniczny, z głową pełną pomysłów i planów na przyszłość. Przy nim czułam, że świat jest wielki, a możliwości nieograniczone.

Reklama

Ja marzyłam o rodzinie, domu pełnym śmiechu dzieci, ciepłych kolacjach i wspólnych świętach. On mówił, że życie jest po to, by doświadczać, że chce spróbować tylu rzeczy, zanim się ustatkuje. Mówił, że jeszcze mamy czas. Wtedy w to wierzyłam. Nie przyszło mi do głowy, że można się kochać, a jednocześnie chcieć od życia czegoś zupełnie innego.

Lata mijały, a ja coraz częściej zastanawiałam się, czy Bartek kiedykolwiek zdecyduje się na to, czego pragnęłam. Nasze rozmowy o przyszłości stawały się coraz bardziej napięte, choć wciąż miałam nadzieję, że jego podejście się zmieni. Nie chciałam stawiać go pod ścianą, zmuszać do niczego. Pragnęłam, żeby sam doszedł do tego, że rodzina jest czymś pięknym. Tylko że on wcale do tego nie zmierzał. A ja zaczynałam czuć, że czas przecieka mi przez palce.

Nie pamiętam dokładnie, kiedy zrozumiałam, że dłużej nie mogę czekać. Może wtedy, gdy kolejna koleżanka ogłosiła, że spodziewa się dziecka, a ja, zamiast cieszyć się jej szczęściem, czułam w środku dziwne ukłucie. Może wtedy, gdy wróciłam do pustego mieszkania po spotkaniu z Kasią, moją najlepszą przyjaciółką, i zdałam sobie sprawę, że choć mam wspaniałego mężczyznę u boku, to wciąż nie mam tego, czego pragnęłam najbardziej.

Zazdrościłam innym

Bartek zawsze umiał rozbrajać mnie uśmiechem. Zbywał moje rozmowy o dzieciach żartami, twierdząc, że jeszcze mamy czas, że nie ma po co się spieszyć, że przecież jest nam dobrze, tak jak jest. A ja czułam, że dla niego czas się nie liczy, ale dla mnie tak. Miałam trzydzieści dwa lata i coraz bardziej bałam się, że jeśli jeszcze poczekam, to zostanę z niczym.

Tamtego wieczoru nie planowałam żadnej poważnej rozmowy, ale gdy spojrzałam na Bartka, który beztrosko siedział na kanapie z laptopem, coś we mnie pękło.

– Bartek, ja chcę dziecka – powiedziałam nagle, a on uniósł na mnie wzrok, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał. – Nie za pięć lat, nie kiedyś. Teraz.

Nie odpowiedział od razu, tylko zamknął laptopa i odłożył go na stolik.

– Nie wiem, czy jestem gotowy – powiedział w końcu, nerwowo pocierając dłonie.

– A ja nie wiem, czy mogę dłużej czekać – odparłam.

Zapadła cisza. Długa, niezręczna. Widziałam, jak Bartek unika mojego spojrzenia, jak zastanawia się nad każdym słowem, które zaraz padnie.

– Dobrze – powiedział w końcu, cicho, niemal bezbarwnie. – Jeśli to dla ciebie tak ważne, to możemy spróbować.

Mieliśmy szczęście

Poczułam ulgę, jakby ktoś zdjął mi z barków wielki ciężar. Nie zauważyłam wtedy, że on nie powiedział, że chce. Powiedział tylko, że „możemy spróbować”. Że zgadza się dla mnie, a nie dla siebie.

Na początku myślałam, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Przez kilka tygodni Bartek zachowywał się tak jak zawsze – przytulał mnie, żartował, nawet od czasu do czasu rzucał komentarze w stylu: „A co, jeśli będziemy mieć bliźniaki?” albo „Muszę zacząć się wysypiać na zapas”. Chciałam wierzyć, że naprawdę się stara, że jego „możemy spróbować” powoli zamienia się w „chcę tego tak samo jak ty”.

Kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, byłam w szoku. Stałam w łazience i patrzyłam na ten mały plastikowy przedmiot, jakby od niego zależało całe moje życie. A potem poczułam coś, czego nie czułam nigdy wcześniej – absolutne szczęście. Przez kilka minut stałam w miejscu, oszołomiona, aż w końcu wybiegłam z łazienki, trzymając test w dłoni.

– Bartek! – zawołałam, a on, siedząc przy stole z kubkiem kawy, spojrzał na mnie zaskoczony. – Udało się. Jestem w ciąży!

Nie skakał z radości

Przez ułamek sekundy w jego oczach zobaczyłam coś, czego nie umiałam nazwać. Strach? Panikę? Ale szybko się uśmiechnął, podszedł do mnie i objął mnie ramionami.

– No to… gratulacje – powiedział, a ja przyjęłam to jako dobrą monetę, choć coś w jego głosie zabrzmiało dziwnie.

Potem wszystko zaczęło się zmieniać. Bartek stał się cichy, zamyślony, jakby był nieobecny. Kiedyś trzymaliśmy się za ręce nawet w domu, teraz unikał dotyku. Wracał później z pracy, tłumacząc się nadgodzinami, choć nigdy wcześniej ich nie brał. Kiedy pytałam, czy wszystko w porządku, mówił, że to tylko zmęczenie.

Pewnego wieczoru, gdy znów siedziałam sama na kanapie, z telefonem w ręku, napisała do mnie Kasia. „I jak Bartek? Szczęśliwy?”. Zawahałam się. Czy był szczęśliwy? Ja byłam. Ale on… „Chyba tak” – odpisałam. Chwilę później zadzwoniła.

– Gośka, tylko mi nie mów, że on się z tego cieszy – powiedziała bez ogródek. – Bo jeśli tak, to chyba inny Bartek, niż ten, którego znam.

– Po prostu się stresuje… – próbowałam się bronić.

– Nie. On tego nie chciał. Udawał, że się zgadza, ale to nie była jego decyzja – powiedziała Kasia, a ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody.

Miałam ochotę odrzucić to, co powiedziała, zignorować, ale w głębi duszy wiedziałam, że ma rację. Tylko że nie chciałam tego przyznać.

Nie poznawałam go

Przez kolejne tygodnie wmawiałam sobie, że przesadzam. Bartek nie był przecież złym człowiekiem. Może potrzebował więcej czasu, żeby oswoić się z sytuacją? Może to po prostu jego sposób na radzenie sobie z emocjami? Ale im bardziej próbowałam przekonać samą siebie, tym bardziej rzeczywistość mówiła mi, że coś jest nie tak.

Unikał rozmów o dziecku. Kiedy z entuzjazmem pokazywałam mu zdjęcie z USG, spojrzał na nie tylko przez chwilę, uśmiechnął się wymuszenie i szybko zmienił temat. Nie pytał, jak się czuję, nie interesował się, czy czegoś potrzebuję. Wychodził rano, wracał późnym wieczorem, kładł się do łóżka, odwracał na bok i zasypiał.

Z dnia na dzień czułam się coraz bardziej samotna, chociaż przecież nie byłam sama. W moim brzuchu rosło nasze dziecko. Pewnego wieczoru, gdy w końcu wrócił do domu, zmęczony i jak zwykle milczący, postanowiłam, że muszę z nim porozmawiać.

– Bartek, co się dzieje? – zapytałam, kiedy usiadł przy stole i zaczął bezmyślnie przewijać coś w telefonie.

– Nic – mruknął, nawet na mnie nie patrząc.

– Od miesięcy jesteś nieobecny, unikasz mnie, unikasz rozmów o dziecku. Nie cieszysz się?

Byłam w szoku

Spojrzał na mnie i w jego oczach zobaczyłam coś, czego wcale nie chciałam widzieć.

– Małgosia… – westchnął, odkładając telefon. – Nie chcę tego dziecka.

Zamarłam.

– Jak możesz tak mówić?! – głos mi zadrżał, ale nie mogłam przestać. – To nasze dziecko!

– Twoje dziecko. Nie moje – powiedział zimno.

Zakręciło mi się w głowie. W jednej chwili wszystko się rozpadło. Moje wyobrażenie o tym, że damy radę, że jakoś się dogadamy, że on w końcu się przekona.

– Skoro tak się czujesz, to dlaczego powiedziałeś, że możemy spróbować? – zapytałam, czując, jak łzy cisną mi się do oczu.

Bartek wzruszył ramionami.

– Bo myślałem, że dam radę. Że jakoś się do tego przekonam. Ale nie przekonałem się.

Siedziałam w ciszy, czując, jak pęka mi serce. Bo zrozumiałam, że Bartek już się pożegnał z naszym związkiem.

Byłam naiwna

Przez kilka dni chodziłam jak w transie. Nie płakałam, nie krzyczałam, nie robiłam scen. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Czułam się, jakbym patrzyła na swoje życie z boku, jakby ktoś podmienił Bartka na inną osobę, której nie znałam.

On też nie mówił nic więcej. Wracał do domu późno, unikał mojego wzroku. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. Że zaraz usłyszę coś, co przypieczętuje to, czego podświadomie się bałam od dawna.

Stało się to w sobotę. Wróciłam z zakupów i zastałam go w przedpokoju, pakującego walizkę.

– Co robisz? – zapytałam, chociaż odpowiedź była oczywista.

Nie zatrzymał się nawet na chwilę.

– Nie powinniśmy byli tego robić – powiedział cicho, jakby sam do siebie. – Przepraszam.

– Nie możesz tak po prostu odejść – powiedziałam, czując, jak mój głos zaczyna drżeć.

Spojrzał na mnie i przez sekundę zobaczyłam w jego oczach cień żalu. Może poczucia winy. Ale to było za mało.

– Nie będę dobrym ojcem. Nie chcę nim być. To nie moje życie.

Nie krzyczałam. Nie błagałam. Nie miałam już siły. Tylko patrzyłam, jak zakłada kurtkę, bierze walizkę i wychodzi. Jak zamyka za sobą drzwi. I już nie wraca.

Reklama

Małgorzata, 32 lata

Reklama
Reklama
Reklama