„Mój zięć chciał ode mnie nie tylko leniwe kluski z truskawkami. Na nowo duszą i ciałem poczułam, że jestem kobietą”
„Zamieszałam ciasto zbyt gwałtownie. Uśmiechnęłam się, jakby to była tylko zwykła rozmowa. – Staram się. Dobrze, że ktoś mnie docenia – mruknęłam. – Ja doceniam. Bardziej, niż myślisz – odparł nagle, ściszając głos. Spojrzał mi głęboko w oczy. I pierwszy raz od lat poczułam, że jestem kobietą”.

- Redakcja
Od śmierci męża minęły trzy lata. Trzy lata, odkąd przestałam istnieć jako kobieta. Wszyscy nadal mówili do mnie „Elu”, sąsiadki zapraszały mnie na kawę, wnuczka tuliła się do mnie każdego ranka… Ale ja wewnętrznie zgasłam. Jakby wraz z odejściem Janusza ktoś przekręcił we mnie jakiś niewidoczny kluczyk. I już nic nie działało. Mieszkałam sama w dwupokojowym mieszkaniu na Pradze. Dni mijały powoli – krzyżówki, herbata, telewizja. Wieczorami siadałam przy oknie, patrząc, jak zapalają się światła w sąsiednich mieszkaniach. Tam żyli ludzie. Tam coś się działo. A u mnie? Zimą zeszłego roku moja córka, Ania, zadzwoniła z propozycją.
– Mamo, może byś się do nas przeprowadziła? Zosia za tobą tęskni, a ja w pracy po uszy. Będzie mi łatwiej, no i... może tobie też?
Zgodziłam się bez wahania. Potrzebowałam jakiegoś celu. Jakiegokolwiek sensu. I miałam nadzieję, że może, choć trochę, poczuję się znów potrzebna. Wprowadziłam się do nich na początku stycznia. Mały, ale przytulny dom na obrzeżach miasta. Marek – zięć – przywitał mnie uściskiem, który trwał odrobinę zbyt długo, by był tylko formalnością. Ale wtedy nie zwróciłam na to uwagi. Byłam zbyt zmęczona.
Zosia przywitała mnie okrzykiem radości, od razu złapała mnie za rękę i pociągnęła do swojego pokoju. Anna z ulgą objęła mnie ramieniem. Przez pierwsze tygodnie funkcjonowałam jak dobrze naoliwiony zegarek – sprzątałam, gotowałam, zajmowałam się Zosią. Znów miałam grafik, znów rano było „muszę”, a nie tylko „mogę”. Czułam wdzięczność, że mogę tu być. Ale nie mogłam się pozbyć wrażenia, że mój czas jako kobiety... bezpowrotnie minął. Aż pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, wszystko się zmieniło. Wszystko zaczęło się od jednego gestu. Jednego spojrzenia.
Marek dał mi powód do uśmiechu
– Pani Elżbieto, cudownie pachnie. Co to za czary? – Marek wszedł do kuchni z uśmiechem i oparł się o framugę drzwi.
– Kluski leniwe. Zjadłbyś? – spojrzałam na niego przez ramię, mieszając masę w misce.
– Zjadłbym wszystko, co wyjdzie spod pani rączek – zażartował i podszedł bliżej. – Mogę pomóc?
Podałam mu deskę i nóż, a on zaczął kroić truskawki do sosu. Nasze ręce musnęły się, gdy podawałam mu talerz. Odskoczyłam lekko, udając, że nic nie czuję, ale czułam. Czułam więcej, niż powinnam.
– Ania mówiła, że tylko pani potrafi zrobić te kluski tak, że Zosia zjada do końca – rzucił cicho, jakby to było coś więcej niż komplement. – Jak za dawnych czasów. Smak dzieciństwa.
Zamieszałam ciasto zbyt gwałtownie, prawie rozlewając mleko. Uśmiechnęłam się, jakby to była tylko zwykła rozmowa.
– Staram się. Dobrze, że ktoś jeszcze to docenia – mruknęłam.
– Ja doceniam. Bardziej, niż myślisz – odparł nagle, ściszając głos. Spojrzał na mnie przeciągle, głęboko. I właśnie wtedy pierwszy raz od lat poczułam… że jestem zauważona. Nie jako matka Ani. Nie jako babcia Zosi. Ale jak... kobieta z krwi i kości.
Odwróciłam się szybko, udając, że coś sprawdzam na kuchence. Serce łomotało mi jak szalone. To tylko moja wyobraźnia? Przecież to niemożliwe. Przecież to... Marek. Ale tego wieczoru, leżąc w pokoju gościnnym, nie mogłam zasnąć. Wspomnienie jego dłoni, jego ciepłego spojrzenia... Wróciły. I nie chciały odejść.
Granice zaczęły się zacierać
Dom ucichł. Zosia dawno spała, Anna schowała się w sypialni z laptopem. Ja zwinęłam się na kanapie z książką, choć nic nie czytałam. Strona po stronie przelatywała przez moje oczy, ale nic nie zostawało w głowie. Myśli błądziły gdzie indziej.
– Jeszcze nie śpisz? – usłyszałam jego głos.
Marek stanął w progu salonu z kubkiem herbaty. Wstałam odruchowo, chcąc się wymknąć, ale zatrzymał mnie jednym zdaniem:
– Zostań na chwilę. Pogadajmy.
Usiadłam niepewnie na fotelu, a on tuż obok, jakby świat był całkiem normalny, a my – dwoje zupełnie zwyczajnych ludzi. Tylko że tak nie było.
– Ciężko ci tu? – spytał nagle. – Nie masz własnej przestrzeni, jesteś z nami dzień w dzień...
– Nie, Marek. Cieszę się, że mogę pomóc. Po prostu... czasem czuję się tak, jakbym żyła cudzym życiem – powiedziałam cicho.
Pokiwał głową. Milczał chwilę, a potem odłożył kubek i ujął moją dłoń. Tak po prostu. Jakbyśmy robili to codziennie. Spojrzałam na nasze splecione palce, potem na niego.
– Ja też czasem czuję się samotny. Nawet mając to wszystko wokół – powiedział szeptem.
Nie umiałam odpowiedzieć. Cisza zrobiła się zbyt ciężka. Wstałam.
– Dobranoc – szepnęłam, wyciągając dłoń z jego uścisku. Ale gdy przechodziłam obok, położył mi ją na ramieniu. Czułam ten dotyk przez szlafrok. I całą noc.
Nie zasnęłam. W myślach raz po raz wracało to spojrzenie. Jego ciepła, dotyk dłoni. Czy to się właśnie zaczęło?
Złamałam wszystkie zasady
Tego dnia Ania musiała jechać do biura. Zosia była już w przedszkolu. Dom należał tylko do nas dwojga.
– Zostajesz dziś? – zapytałam, widząc, że Marek nie wychodzi jak zwykle.
– Praca zdalna. Mam tylko dwa spotkania, potem luz. Może zjemy razem obiad?
Przytaknęłam. Uciekłam do kuchni, ale dłonie drżały mi, kiedy obierałam ziemniaki. Wiedziałam, że dziś nie będziemy już dłużej udawać. Bo ja też już nie udawałam, że nic nie czuję. Że mnie nie ciągnie. Że mnie nie obezwładnia. W porze obiadu siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole, milczący. Jedliśmy w ciszy, każde skupione na własnym talerzu i... sobie nawzajem. A potem Marek wstał, podszedł i po prostu zabrał mi widelec z dłoni.
– Ela...
Nie zdążyłam nic powiedzieć. Pochylił się i mnie pocałował. Mocno. Gwałtownie. Usta miał gorące, zdecydowane. Chciałam go odepchnąć, przysięgam, ale moje ręce zamiast tego zacisnęły się na jego karku. To trwało może minutę. Może wieczność. Potem oderwał się od mnie, oddychając ciężko. Patrzył mi w oczy, a ja nie umiałam wydusić słowa.
– Przepraszam – wyszeptał. – Ale nie żałuję.
Wróciłam do pokoju gościnnego i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie plecami, z ręką na ustach. Wieczorem nie jadłam kolacji. W nocy nie zmrużyłam oka. Nie jestem z tych, które zdradzają. Zawsze miałam zasady. Ale teraz, tej jednej rzeczy... tej jednej osoby... chciałam więcej.
Czułam, że znów żyję
Najpierw były tylko drobiazgi. Zaczęło się romantycznie. Od dotyku dłoni, który trwał o sekundę za długo. Od ukradkowego spojrzenia przez kuchenny blat. Od uśmiechu, który nie miał powodu – i właśnie dlatego palił skórę. Potem Marek przyszedł wieczorem, kiedy Ania już spała. Siedziałam w fotelu z herbatą i udawałam, że czytam.
– Mogę? – zapytał cicho.
Przytaknęłam. Usiadł na dywanie, obok moich stóp. Oparł się plecami o fotel. Poczułam jego ciepło. I zapach – znajomy, domowy. Zbyt bliski.
– Chciałbym, żeby to nie było takie trudne – mruknął po chwili.
– A co z Anią? – spytałam bez siły. – Co z waszym małżeństwem?
Milczał.
– Marek, ja mam 58 lat. Ty... jesteś młodszy ode mnie o ponad dwadzieścia. Mam być... czym? Przystankiem? Zachcianką?
– Jesteś jedyną osobą, przy której oddycham – odpowiedział.
Wstałam. Wiedziałam, że powinnam to przerwać. Ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego wciągnęłam go do łazienki, zamknęłam drzwi na zasuwkę. I tam, przy pralkach, zimnych kafelkach i ciszy pełnej ryzyka... wydarzyło się to, czego od dawna się bałam. Był delikatny. Czuły. Nie spieszył się. Jakby próbował coś naprawić. Potem staliśmy obok siebie, półnadzy, z milczeniem między nami.
– Nie chcę z tego rezygnować – powiedział. – Jeszcze nie teraz.
– A ja nie potrafię przestać – odpowiedziałam. Szeptem.
Od tamtej nocy wszystko stało się inne. Szukaliśmy siebie w najmniejszych lukach dnia – w drodze po zakupy, w zamkniętym na klucz garażu, czasem tylko w dotyku dłoni przy kuchennym blacie. Czułam, że znów żyję. Choć byłam pewna, że to wszystko... nas zniszczy.
Prawda wisiała w powietrzu
– Mamo... – Ania stanęła w drzwiach kuchni, trzymając w ręku kubek z kawą, której chyba nawet nie zamierzała wypić. – Czy coś się dzieje między tobą a Markiem?
Zamarłam. Stałam przy zlewie z talerzem w dłoni, który niemal upuściłam. Odwróciłam się powoli, z wymuszonym uśmiechem.
– Co...? Skąd ten pomysł?
– Patrzę – powiedziała. – Po prostu patrzę. Widzę, jak na ciebie patrzy. Jak ty na niego. Nie jestem ślepa.
Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. Ania nie odpuszczała.
– Mamo, jeśli coś się dzieje, powiedz mi to. Muszę wiedzieć, czy jestem w domu z matką... czy z rywalką.
Opuściłam głowę. W głowie miałam pustkę. Zaczęłam zaprzeczać, mechanicznie, bez przekonania.
– Oczywiście, że nie. Aniu... Marek to twój mąż. Ja... nawet nie wiem, co ci powiedzieć...
– To ciekawe, bo patrząc ci w oczy, czuję, że właśnie wiesz bardzo dobrze – rzuciła chłodno. – Dziwne, że to ja muszę wam przypominać, kim dla siebie jesteście.
Wyszła. Nie podniosłam wzroku. Marek przez kolejne dni zachowywał się jak duch. Żadnych gestów. Żadnych słów. Unikał mnie wzrokiem, jakby tamtej nocy, tamtych nocy – nie było. Jakby nas nie było. Wieczorem spojrzałam na telefon. Cisza. Żadnej wiadomości. Żadnego „dobranoc”, „przepraszam”, „tęsknię”. Ania mówiła mniej, ale była zimniejsza z dnia na dzień. Odsuwała się ode mnie. I wiedziałam, że wie. Może nie wszystko, ale wystarczająco. Zaczęłam chodzić po domu jak cień. Zosia wyciągała do mnie rączki, ale nawet jej nie potrafiłam przytulić bez guli w gardle. Zostawałam tylko ja – i moja wina.
Córka nie chciała mnie znać
Siedziałyśmy naprzeciwko siebie. Ja – z oczami opuchniętymi od płaczu. Ona – z twarzą, która nie należała już do mojej Ani. Patrzyła na mnie tak, jak patrzy się na kogoś, kogo się kiedyś znało, ale dziś nie chce się znać wcale.
– Powiedz mi tylko jedno – powiedziała w końcu. – Czy go kochałaś?
Nie odpowiedziałam od razu. Każda możliwa odpowiedź była jak strzał w kolano. Ale skłamać nie mogłam.
– Tak – wyszeptałam. – Ale to nie była miłość, o jaką warto walczyć.
Zamknęła oczy, jakby coś w niej pękło.
– A ja przez tyle lat myślałam, że ty jesteś silna. Że po tacie już nie potrzebujesz nikogo.
– Nie potrzebowałam. Ale nagle ktoś sprawił, że poczułam, że wciąż jestem kobietą.
– Nie byłaś – przerwała chłodno. – Byłaś moją matką. I mnie zawiodłaś.
Spakowałam się jeszcze tego samego dnia. Zosia przytuliła się do mnie bez słowa. Na pożegnanie dałam jej złoty pierścionek – ten, który nosiłam całe życie.
Elżbieta, 58 lat
Czytaj także:
- „Kazał mi płacić za wszystko po połowie, choć on zarabia 7 tysięcy, a ja tylko 2,5. To nie równość, to zwykłe chamstwo”
- „Po imprezie obudziłem się obok ślicznej kobiety. Wszystko byłoby dobrze, gdyby to nie była matka mojego kumpla”
- „Mój teść od lat się we mnie podkochiwał i robił aluzje. Nie sądziłam jednak, że jednym zdaniem zrujnuje nasze wesele”