Reklama

– Co się dzieje? Wyglądasz tak, jakbyś dziś zasnął nad stertą brudnych ubrań – zagadnęłam, widząc go w progu. Na twarzy widać było zmęczenie, a włosy miał, delikatnie mówiąc, w artystycznym nieładzie.

Reklama

Dzisiaj rocznica – wycedził cicho.

– Wiem… mi też łzy cisną się do oczu… – odparłam, uśmiechając się łagodnie, by odebrać od jego płaszcz i wrzucić go na wieszak w przedpokoju. – Minęło już tyle lat… Może czas znaleźć kogoś, kto wniesie trochę światła do twojego życia?

– Mamo, znowu te twoje gadki...

Przez lata próbowałam go przekonać. Przecież mąż mojej zmarłej córki nie zasługuje na samotność. Mój zięć, choć ma już pięćdziesiątkę na karku, z nikim nie związał się na stałe. Rozmawiał z kilkoma kobietami, lecz żadna go nie chciała na dłużej. Zupełnie nie rozumiem dlaczego, to przecież wrażliwy, rozsądny, taki potulny człowiek.

Piękna miłość im się przydarzyła

Moja córka Joanna nie miała łatwego początku. Była piękna i inteligentna, ale zakochała się w jakimś łachudrze, co to był bez pracy, bez ambicji, za to z butelką zawsze pod ręką. Mówiłam jej o tym, ale ślepa miłość wzięła górę. W końcu związała się z nim na stałe, a kłótnie, awantury, ciągłe odchodzenie i wracanie do siebie były na porządku dziennym. A potem urodziła mu dwie córeczki. Milenę i Martę, moje ukochane, piękne, najwspanialsze wnuczki.

I nagle tamten padalec zniknął. Zapadł się pod ziemię. Po latach napięć opuścił rodzinę. Wnuczki miały wtedy niespełna siedem lat a córka jakieś 27. Rok po rozwodzie rzuciłam się, by pomagać im codziennie. Ale było ciężko, nie ma co kryć. Po jakimś czasie okazało się, że zmarł. I nic dziwnego, przy takim trybie życia, to była tylko kwestia czasu… Nie powinnam może tak mówić, ale lepiej im było bez niego. Moja Asia wytrzymała w samotności przez 2 lata. Przyjechała do mnie z dziewczynkami. Była wypruta z energii, zamknięta, zdezorientowana i niby uwolniona od duchów przeszłości, ale zdruzgotana emocjonalnie. Takiej jej nie znałam. Potrzebowała ojca dla dzieci i wspierającego mężczyzny w domu. I w życiu.

I wtedy jak na zawołanie pojawił się… Michał. Pracował jako motorniczy. Pomógł Joannie, gdy kanarzy za nie skasowane bilety chcieli wypisać jej karę. Rozpłakała się, bo nigdy groszem nie śmierdziała, mówiąc wprost. A on wspaniałomyślnie poradził kanarom darować kobiecie, która wracała z dziećmi. To był jakiś odruch serca, który przerodził się potem w coś więcej. W zaufanie i miłość. Umówili się na kawę czy na, już nie pamiętam, w podziękowaniu za uratowanie i tak jakoś poszło.

Ale los był dla nich okrutny

W miesiąc po tej scenie pojawiła się iskra. Dziewczynki, o dziwo, pokochały go od razu. A Asia, choć wyczerpana, odnalazła dawny uśmiech. Po 6 miesiącach wspólnego życia wzięli mieszkanie na wynajem. Dziewczynki odzyskały radość, a w nią jakby wstąpiło nowe życie. Wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze do szczęśliwego życia… Niestety u Asi zaczęły się problemy zdrowotne. Poważne. Jeszcze dzisiaj nie mogę o tym mówić… Lekarze nie dawali nadziei. Nie minęło kilka tygodni, może parę miesięcy i… zostali sami. Michał z dziewczynkami.

Zanim to się stało, on jej zaproponował ślub. Wiedział już o wszystkim, a mimo to chciał się z nią związać węzłem małżeńskim. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Zaproponował małżeństwo, by zapewnić dzieciom opiekę, by je zaadoptować i być ich tatą dzień w dzień. Wiem, że zrobił to dla niej, by Asia mogła odejść spokojnie. Ślub odbył się jeszcze w szpitalu, proces adopcji ruszył od razu. I zdążyli przed jej śmiercią.

– Mamo, weźmiemy ślub – powiedział mi pewnego wieczoru.

Dziewczynki spały, córka jeszcze wtedy nie wróciła ze szpitala, a my po prostu rozmawialiśmy.

– Oświadczyłeś jej się? – zapytałam.

– Raczej poczyniliśmy pewne ustalenia.

– Wspólnie?

– Mieliśmy na względzie dobro dzieci.

– Co masz na myśli?

– Chcę, by zostały przy mnie i przy tobie rzecz jasna. Będziemy je wychowywać razem.

– Myślałam, że ja przejmę opiekę.

– I tak zamieszkają u ciebie, bo ja za dużo pracuję, ale Joanna chciała, żebym wystąpił o adopcję. Będzie łatwiej, gdy będziemy małżeństwem. Dziewczynki kochają mnie jak prawdziwego tatę, a sama nie poradzisz sobie z nimi.

– Ale ledwie od pół roku z nimi jesteś?

To nie ma znaczenia.

– Nic nie mam przeciwko, po prostu nie sądziłam, że tak się będziesz chciał zaangażować w ich wychowanie.

– To najlepsze rozwiązanie.

– Naprawdę?

Już postanowiłem.

Miałam wtedy wiele znaków zapytanie. Nie chciało mi się wierzyć, że ktoś może tak szybko nawiązać relację z dziećmi, które zna zaledwie rok. Obawiałam się, czy to odpowiednie, czy nie kryją się za tym jakieś inne motywy. Czy nie zabierze moich dziewczynek ode mnie? Siedemnaście lat później… Wnuczki dorosły, były silne, czasem się buntowały i wdawały w konflikty typowe dla nastolatek. A on był dla nich prawdziwym tatą, jak z obrazka. Zarabiał co prawda niewiele, ale pomagałam. Odnowił mieszkanie, które odziedziczył po wuju i wychował dziewczynki sam. Z oddaniem, bez oczekiwań, z miłością.

Ciepły facet do kochania

Już nieraz chciałam napisać takie ogłoszenie matrymonialne: „Fantastyczny, dobry, ciepły facet do kochania”. Wierzę, że jeszcze znajdzie kobietę, która go doceni, tak jak ja go cenię. Nie powinien być sam.

– Wiosłuj pomidorówkę – mówiłam któregoś wieczora, widząc go zmęczonego.

– Jem… – mruknął, nieco niepewnie.

– Trzymasz tylko łyżkę, przecież widzę! – nie dawałam się zbyć.

– Masz rację … – uśmiechnął się słabo, ale z tym swoim ciepłem w oczach.

On wyjątkowo zasługuje na kogoś, kto podniesie go, gdy upada, zrozumie na co dzień i zatroszczy się o niego.

– Dziewczynki gdzie dzisiaj?

– Milena poszła do kina, potem idzie do narzeczonego, Marta pojechała w delegację do stolicy.

– Biedaku, a ciebie samego zostawiły…

– Nie taki biedny, bo z babcią.

– Z babiną starowinką. Mówiłam, że potrzebujesz kobiety!

– Mamo, błagam, nie zaczynaj znowu…

Trzymam ciągle jeszcze kciuki, by trafił na mądrą i dobrą osobę. Żeby jeszcze miał czas na szczęśliwe życie. Codziennie o to się modlę, patrząc, jak niechętnie je moją zupę i ociera ukradkiem łzy. Widzę, jak wyciąga telefon, patrzy chwilę i uśmiecha się. Pokazuje mi wiadomość od Marty z podróży pociągiem: „Jestem bezpieczna w przedziale. Zadzwonię, jak dojadę. Kochany tatko, nie martw się. Buziaczki dla Ciebie i babci!” I takie chwile właśnie sprawiają, że życie ma sens.

Maria, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama