„Mój zięć w święta odstawił niezłą szopkę. Po tym, co zrobił, nie chciałam przełamać się z nim opłatkiem”
„Córka rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie, ale już było mi wszystko jedno. Gdy człowiek się stara, piecze, gotuje, dekoruje – to oczekuje odrobiny wdzięczności. A nie docinek i fochów”.

- Redakcja
Święta od zawsze były dla mnie czymś więcej niż tylko barszczem i prezentami pod choinką. To był czas, w którym odkładało się wszelkie żale, a stół wigilijny łączył nawet tych, którzy przez cały rok unikali się jak ognia. W moim domu tradycje były świętością – opłatek, sianko pod obrusem, puste miejsce dla niespodziewanego gościa – wszystko miało swoje miejsce. Przez lata dbałam o to, by dzieci i wnuki czuły magię tych dni. Nawet jeśli ktoś miał trudny charakter, to przymykałam oko. Dla dobra rodziny.
W tym roku coś we mnie się zmieniło. Może to wiek, może zmęczenie, a może po prostu zwykłe ludzkie poczucie, że są granice, których nie powinno się przekraczać. Mój zięć, człowiek do tej pory przynajmniej zachowujący pozory przyzwoitości, postanowił zrobić z naszej wigilii coś, co trudno mi było nazwać inaczej niż przedstawieniem. W dodatku żałosnym. I choć zawsze byłam tą, która godzi, uspokaja, łagodzi – tym razem nie miałam na to siły.
Czułam się niepotrzebna
Zaczęło się od spóźnienia. Moja córka z mężem i wnuczką pojawiła się półtorej godziny po czasie, jakby to był niedzielny obiad, a nie Wigilia.
– Wchodźcie, wchodźcie… – rzuciłam przez zaciśnięte zęby, otwierając drzwi. – Czekamy na was, bo przecież reszta świata się dostosuje, nie?
– Mamo, przecież dzwoniłam, że się spóźnimy – westchnęła córka, zdejmując płaszcz.
– Tak, czterdzieści minut po tym, jak mieliście być.
Zięć, jak zwykle, udawał, że rozmowa go nie dotyczy.
– No ale jesteśmy, nie? I mamy prezenty! – powiedział, wymachując torbą.
– Cudownie. Prezenty najważniejsze. Szkoda tylko, że karp już zimny.
Mała biegła już do choinki, a córka spojrzała na mnie błagalnie. Jak zawsze to ja miałam ustąpić, wygładzić napięcie, udawać, że nic się nie stało.
– Mamo, nie psujmy sobie wieczoru, proszę.
– Ja? Ja tylko pilnuję, żebyśmy wszyscy wiedzieli, co to punktualność. I szacunek dla innych – odpowiedziałam, wbijając wzrok w zięcia, który właśnie... odpalił telefon.
– Tylko sprawdzam wiadomość od kolegi. Wiesz, takiego jednego, co nie spędza świąt z teściową – rzucił z półuśmiechem.
Zrobiło się cicho. Córka zmarszczyła brwi. Ja tylko westchnęłam i odwróciłam się na pięcie.
– Dobrze. Zasiadajmy. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.
Byłam wściekła
Usiadłam na swoim miejscu przy stole, poprawiłam obrus. Zwykle to zięć inicjował dzielenie się opłatkiem. Tym razem jednak milczał. Wstałam pierwsza.
– Podzielny się opłatkiem – powiedziałam sztywno. – Nie wiem, czy po tej kolacji będziemy mieć jeszcze ochotę rozmawiać.
Córka podeszła do mnie z opłatkiem w ręku. Ucałowałyśmy się w policzek.
– Żebyś była zdrowa, mamo. I żebyś trochę odpuściła… – dodała cicho, jakby chciała mnie udobruchać.
– Żebyś w końcu zauważyła, kogo sobie do życia wzięłaś – odpowiedziałam równie szeptem.
Kolejno podeszli do mnie wszyscy – wnuczka z promiennym uśmiechem, moja druga córka z mężem. Wszyscy. Oprócz niego. Zięć nawet nie wstał od stołu. Gmerał coś w telefonie i popijał kompot z suszu.
– No nie rozczulajcie się tak, święta są od tego, żeby było wesoło. Nie, żeby się tu wszyscy zaraz popłakali – rzucił z nonszalancją.
Spojrzałam na niego.
– A ty, nie przełamiesz się opłatkiem? – zapytałam z przekąsem.
– A po co mam się przełamywać z kimś, kto mnie traktuje jak piąte koło u wozu?
– Może dlatego, że jesteś w moim domu, przy moim stole, pijesz mój kompot, a jednoczenie traktujesz mnie jak służącą?
– To może jeszcze się ukorzę i poproszę o wybaczenie, że żyję?
Córka złapała się za głowę.
– Przestańcie. Błagam. Chociaż dziś.
– Nie zaczynałam, ale nie pozwolę, żeby ktoś urządzał sobie kabaret. W Wigilię.
I wtedy zobaczyłam, że on się śmieje. Cicho, złośliwie. Jakby to wszystko było dla niego rozrywką.
Zamrugałam ze zdziwienia
Przez chwilę trwała niezręczna cisza. Nawet dzieci przestały się śmiać i patrzyły na dorosłych z niepokojem. Zięć wstał od stołu, przeciągnął się i podszedł do okna.
– No pięknie, śnieg pada. Chociaż coś dziś jest normalne.
– A wiesz, co byłoby jeszcze normalne? – wtrąciłam się lodowatym tonem. – Gdybyś nie robił z Wigilii cyrku.
– Mamo… – jęknęła córka, ale ja nie dawałam się zbyć.
– Przez cały rok jesteś niewidzialny. Ciągle „w delegacji” albo „zmęczony” i „zapracowany”. I co? Teraz nagle masz siłę, żeby błaznować?
Zięć spojrzał na mnie spod oka.
– A co, zazdrościsz mi pracy, w której się nie siedzi całymi dniami w kapciach?
– Nie – odparłam. – Bo od ciebie zawsze bije jakiś niepokój. Jakbyś coś ukrywał. A może już przestałeś?
– No proszę… Teściowa detektyw. Tylko gdzie byłaś, jak Hania miała problemy? Wtedy jakoś nie byłaś taka wszechwiedząca.
Zamrugałam. Córka wyprostowała się jak struna.
– Nie waż się mówić o mamie w ten sposób – powiedziała ostro.
– O, i w końcu głos ci się zaostrzył. Jak w domu.
– Co to ma znaczyć?! – krzyknęła.
– Może to, że wszyscy tu gracie świętoszki, a prawda was gryzie. Włącznie z tobą.
Zrobiło się cicho. Wstałam i bez słowa wyszłam do kuchni. Nie po to spędziłam trzy dni na gotowaniu, żeby teraz znosić insynuacje od człowieka, który zapomniał, co to znaczy być mężem i ojcem.
Powiedziałam jej prawdę
Stanęłam przy zlewie, próbując uspokoić oddech. Miałam ochotę wylać zięciowi na głowę cały ten barszcz, co został w garnku. Uspokój się, mówiłam do siebie w myślach. Uspokój się, bo dzieci patrzą. Tylko one były tu bez winy. Nagle drzwi do kuchni uchyliły się cicho.
– Mamo… – Córka weszła niepewnie, ze spuszczoną głową. – Możemy pogadać?
– Słucham – odpowiedziałam, nie odwracając się.
– Ja wiem, że on… że on dziś przegina. Wiem. Czy musimy to roztrząsać akurat teraz?
– A kiedy, dziecko? Po świętach, kiedy znowu go nie będzie? Albo po Nowym Roku, jak znów „będzie miał projekt” i znika na cztery dni?
– Mamo…
– Nie mów „mamo” z taką miną. Widzisz przecież, jak on się zachowuje. I nie próbuj go tłumaczyć. Bo to nie pierwszy raz.
Milczała.
– On cię nie szanuje – dodałam cicho. – Nie mnie, nie rodzinę. Ciebie.
– To nie takie proste…
– A ja to miałam łatwo, tak? Twój ojciec nas zostawił, jak miałaś trzy lata. I jakoś nikt mi nie pomagał ogarniać życia.
– On… ma teraz ciężki okres – szepnęła, ale głos jej drżał.
Odwróciłam się i spojrzałam jej w oczy.
– Nie daj się oszukiwać, dziecko. Bo za chwilę przestaniesz wiedzieć, co jest prawdą, a co bajką.
Wzięła głęboki oddech i pokiwała głową.
– Dobrze. Porozmawiam z nim. Tylko nie dziś. Dziś chcę, żeby dzieci nie płakały przez naszych dorosłych.
– Tylko dzieci są tu dziś dojrzałe – mruknęłam i wróciłam do krojenia ciasta.
Rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie
Wróciłam do salonu z ciastem na tacy. Miałam nadzieję, że atmosfera choć trochę się rozładowała. Dzieci już jadły pomarańcze i opowiadały sobie, co dostały od pod choinkę. A mój zięć? Leżał rozwalony na kanapie i ziewał.
– O, sernik! No, nareszcie coś konkretnego – rzucił z uśmiechem i bez pytania sięgnął po największy kawałek.
– Smakuje? – zapytałam, siadając spokojnie na swoim miejscu.
– Jak zawsze. Choć szczerze, moja mama robiła lepszy. Więcej rodzynek. I nie był taki suchy.
– W takim razie może na przyszłe święta pojedziecie do niej? Będziecie mieć sernik z rodzynkami i spokój – odpowiedziałam słodko.
Zajął się żuciem, nie odpowiadając. Córka rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie, ale już było mi wszystko jedno. Gdy człowiek się stara, piecze, gotuje, dekoruje – to oczekuje odrobiny wdzięczności. A nie docinek i fochów.
– Mamo, może zaśpiewajmy jakąś kolędę? – odezwała się nagle wnuczka.
– Dobry pomysł – powiedziałam, uśmiechając się do niej. – Może „Cichą noc”?
Zaczęłyśmy cicho, a wkrótce dołączyła reszta. Zięć wywrócił oczami, ale nawet on chyba poczuł, że już za bardzo się wygłupił, bo przynajmniej nie przerwał. Kiedy skończyliśmy, zapadła chwila ciszy. I wtedy powiedział coś, czego już nie mogłam zignorować:
– No, święta, święta i po świętach. Ciekawe, czy za rok też mnie zaprosisz, czy już całkiem mnie skreślisz?
Spojrzałam na niego z chłodnym spokojem.
– To zależy, czy przez ten rok nauczysz się zachowywać jak dorosły człowiek. Bo dziś nawet z opłatkiem nie chciałam do ciebie podejść. I nie żałuję.
Było mi lżej na sercu
Po moich słowach zapadła cisza. Ciężka, jakby wreszcie ktoś powiedział to, co od dawna wisiało w powietrzu. Zięć spuścił wzrok, pierwszy raz tego wieczoru bez cynicznego uśmieszku.
– No to miło. Wesołych świąt… – mruknął, odkładając talerz z niedojedzonym sernikiem.
– Wesołych dla tych, którzy wiedzą, po co tu przyszli – odpowiedziałam. – Nie po to, żeby się popisywać albo prowokować.
Córka złapała mnie za rękę pod stołem. Wiedziałam, że jest jej głupio. Widziałam po jej twarzy, że już do niej dotarło. Nie musiałam nic więcej mówić.
– Może… porozmawiamy jutro, mamo? – szepnęła. – Na spokojnie. Bez wszystkich.
– Dobrze. Tylko nie odkładaj tego znowu na „po świętach”.
Zięć wstał.
– Pójdę się przewietrzyć – rzucił i wyszedł.
Wnuczka podeszła do mnie z opłatkiem.
– Babciu, nie chcę, żebyś była smutna. To był pyszny sernik.
Uśmiechnęłam się do niej, przytuliłam.
– Dziękuję, kochanie. Dla takich jak ty warto się starać.
Reszta wieczoru minęła spokojniej. Dorośli już się nie wykłócali, dzieci zajęły się zabawkami, a ja wreszcie usiadłam i pozwoliłam sobie na oddech. Czasem trzeba powiedzieć głośno, że ma się dość. Bo święta nie są po to, by się po nich zbierać przez miesiąc. I choć nie przełamałam się z nim opłatkiem, może to właśnie był pierwszy raz, kiedy zrobiłam coś naprawdę szczerego. Dla siebie.
Helena, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przez ponad 30 lat żyłem w nieświadomości. Prawdę odkryłem przez przypadek, chociaż moi rodzice starannie ją ukrywali”
- „Kochałam zakupy bardziej niż ludzi. Wszystkie pieniądze przepuszczałam na perfumy, ciuchy i buty”
- „Wydałam na zakupy świąteczne 2 tysiące, a jeszcze nie kupiłam prezentów. W 2026 roku nie będzie co do gara włożyć”