„Mój zmarły mąż dotrzymał słowa. Nie zostawił mnie samej na tym świecie i cały czas mi pomaga, choć w niebanalny sposób”
„– Ty nie umrzesz – łzy leciały mi po policzkach. – Pewnie, że nie – dotknął palcem mojej twarzy. – Nie płacz, bo i ja zacznę. Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo mam plan awaryjny na wypadek, gdyby pierwszy nie wypalił. Jeżeli coś pójdzie nie tak, wypatruj znaków. Stanę na głowie, żeby się z tobą skontaktować”.
- Iwona, 47 lat
Nie martw się, Iwonka, nie zostawię cię samej – Tadeusz do końca wierzył, że wyzdrowieje. – Nie zaznałbym spokoju na tamtym świecie – żartował dzień przed operacją.
Wierzyłam mu, jak nikomu innemu. Był silny, nauczyłam się na nim polegać do tego stopnia, że kiedy lekarze wykryli u niego raka mózgu, pod moimi stopami otworzyła się przepaść. Nienawidziłam się za to, że w takiej chwili myślę o sobie, zamiast skupić się na chorobie męża, ale jedno łączyło się z drugim. Nie umiałam bez niego żyć.
Za Tadeusza wyszłam zaraz po maturze. Urodziłam córkę i zostałam w domu, żeby ją wychowywać. Kiedy Monika podrosła, Tadeusz wypchnął mnie na kurs księgowości, pokonując mój opór, który wynikał ze strachu przed nowym wyzwaniem.
– Poradzisz sobie śpiewająco, zaufaj mi – powiedział, a ja mu uwierzyłam. Miał coś takiego w sobie, że nie sposób było mu się przeciwstawić. Ludzie go słuchali, chociaż nie dbał o to specjalnie. Ja też całkowicie oddałam mu stery, żyjąc wygodnie u jego boku. Tadeusz podejmował decyzje, dbał o bezpieczeństwo, myślał za nas dwoje.
To był dla nas cios
I nagle ta diagnoza. Nie mogłam się z nią pogodzić. Dlaczego spotkało to akurat Tadeusza, najlepszego męża i ojca pod słońcem? Lekarze podjęli się operacji, jednakże od początku nie ukrywali przed nami, że jest obarczona ogromnym ryzykiem.
Zobacz także
– Wolę umrzeć na stole, niż czekać, aż to świństwo zajmie cały mózg – Tadeusz postanowił stawić czoła chorobie i nie dał się od decyzji o operacji odwieść, chociaż błagałam, żeby jeszcze raz wszystko przemyślał. – Chodź do mnie, kochanie, usiądź – pociągnął mnie na szpitalne łóżko. – Wszystko będzie dobrze, głowa do góry, jeszcze będziemy się z tego śmiać – pocieszał mnie, chociaż to ja powinnam robić wszystko, by nie myślał o czekającej go operacji.
Nie pocieszało mnie to ani trochę i wiedziałam, że ten optymizm męża jest na wyrost.
– Martwię się, jak dasz sobie radę sama – wypalił niespodziewanie, jakby wcześniej nie twierdził, że zaraz wyzdrowieje. – Rozpuściłem cię trochę, wiesz? Musisz mi wybaczyć, to było takie przyjemne. Mieliśmy szczęście, że mogliśmy być razem, prawda? Zawsze uważałem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Uwielbiałem się opiekować tobą i Moniką, jesteście dla mnie najważniejsze. Nie zdawałem sobie sprawy, że zbyt mocno uzależniłaś się ode mnie, to moja wina, egoistycznie założyłem, że zawsze będę na miejscu, by was chronić.
– Będziesz! – mocno ścisnęłam jego dłoń.
– Taki miałem plan – uśmiechnął się blado. – Ale gdyby nie wypalił… Wiesz, tak leżę i myślę – jak tam jest? Czy można nadal towarzyszyć bliskim i ich chronić…
– Ty nie umrzesz – łzy leciały mi po policzkach i spadały na jego rękę, którą trzymałam jak ostatnią deskę ratunku.
– Pewnie, że nie – dotknął palcem mojej twarzy. – Nie płacz, bo i ja zacznę. Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo mam plan awaryjny na wypadek, gdyby pierwszy nie wypalił. Jeżeli coś pójdzie nie tak, wypatruj znaków. Stanę na głowie, żeby się z tobą skontaktować, chociaż teraz nie wiem, w jaki sposób. Tak czy inaczej postaram się wrócić do ciebie, ale nie oczekuj zbyt wiele, bo to może nie być takie proste. Mówią, że z tamtej strony się nie wraca, ale myślę, że to zależy od motywacji, a ja ją mam i to dużą.
Przykro było tego słuchać
Przerwał na chwilę, walcząc ze łzami napływającymi mu do oczu. Po kilku minutach się uspokoił i podjął wątek.
– Muszę się zająć żoną i córką, bo to moja wina, że nie potrafią o siebie zadbać – teraz nie mówił do mnie, patrzył w przestrzeń widocznego przez drzwi szpitalnego korytarza.
– Tadeusz, proszę cię, nie myśl teraz o mnie, to nieważne – załkałam.
Czekaj na mnie, ja na pewno wrócę – wciąż brzmiało mi to w uszach
– Mylisz się, kochanie, to jest najważniejsze – poprawił łagodnie. – A poza tym obiecywałem, że cię nie opuszczę, prawda? „Aż do śmierci”? To czysta asekuracja, odpowiedzialny człowiek, a za takiego się uważam, nie rezygnuje z byle powodu. Śmierć nie jest usprawiedliwieniem. Poza tym, wolę do was wrócić, niż pałętać się po niebieskich łąkach. A gdybym sam nie mógł, ech, to po prostu kogoś ci podeślę – naraz przybrał żartobliwy ton, jednak wiedziałam, że mówi bardzo poważnie. Mojego męża nic nie mogło powstrzymać, gdy sobie coś zaplanował.
Wtedy ostatni raz widziałam go takiego, jakim był. Po operacji nie udało mi się już z nim porozmawiać, gdyż Tadeusz nie odzyskał przytomności. Całe trzy doby walczył o życie, wspomagany wszystkim, czym dysponowała medycyna, ale nie udało się. Odszedł cicho i bez strachu, bo w nieświadomości. Zostałyśmy z Moniką same.
Wypatrywałam znaków
Żeby nie oszaleć z rozpaczy, uczepiłam się myśli, że Tadeusz naprawdę dotrzyma słowa. Wypatrywałam znaków. Nikomu nie mówiłam o tej obsesji, nawet córce. Monika miała trzynaście lat, ciężko zniosła odejście taty i nie powinna jeszcze martwić się o moje zdrowie psychiczne. Obietnica Tadeusza trzymała mnie przy życiu, była światełkiem obiecująco migoczącym na końcu długiego i mrocznego korytarza.
– Czekaj na mnie, kochanie, ja na pewno wrócę – wciąż brzmiało mi w uszach.
Trzeciego dnia po pogrzebie zajrzał do nas kot. Nie było w tym nic dziwnego, mieszkałyśmy na parterze i jeśli tylko okna były otwarte, mruczek sąsiada chętnie nas odwiedzał, dopominając się plasterka szynki. Ten jednak był obcy i nieufny. Jedno ucho zwisało w strzępach, zmierzwione futro nie ukrywało niewielkiej rany na szyi.
– Musiał stoczyć zajadłą walkę z rywalem – pomyślałam, stawiając na parapecie miseczkę z wodą. Kot popatrzył pogardliwie i wmaszerował do mieszkania.
– Czyj jesteś? – spytałam go.
W odpowiedzi wskoczył na ulubiony fotel Tadeusza i usiadł w nim wyprostowany. Patrzył prosto na mnie, na chwilę nawet nie mrużąc zielonych oczu. Znak! Wreszcie go dostałam.
– Tadeusz? Wróciłeś! – chciałam przypaść do fotela, ale kot prychnął ostrzegawczo, obnażając długie, ostre kły.
Mój kochany tak by się nie zachował, pomyślałam zawiedziona. Ale zaraz, chwileczkę! Przecież Tadeusz powiedział, że jeżeli nie będzie mógł przyjść do mnie sam, to przyśle kogoś innego.
– A zatem jesteś posłańcem… – domyśliłam się w końcu.
Zadowolony z mojej domyślności kot zaczął od niechcenia lizać łapkę.
Przychodził, kiedy chciał
Monika była zachwycona. Zaczęła lepiej sypiać, odkąd kocur zwijał się koło niej, mrucząc kołysanki. Późnym wieczorem, upewniwszy się, że dziecko mocno śpi, posłaniec przychodził do mnie. Siadał na komodzie i poddawał mnie wnikliwej obserwacji.
– Jakoś sobie radzę – starałam się go przekonać, ale miał nieprzenikniony wyraz pyszczka.
Chyba nie do końca mi wierzył. Miał rację, nadrabiałam miną, ale zastanawiałam się gorączkowo, co dalej. Pieniądze się kończyły, a klientów, których obsługiwało moje jednoosobowe biuro księgowe, nie przybywało. Dopóki żył Tadeusz, nie martwiłam się o finanse, teraz postanowiłam wziąć szybką pożyczkę na przeczekanie.
Przedstawiciel parabanku wyglądał elegancko i profesjonalnie. Był tak miły, że przyjechał do domu, wyjął gotówkę i rozłożył na stole dwa egzemplarze umowy. Kot pojawił się znikąd, musiał chwilę wcześniej wejść przez okno. Z sykiem skoczył na stół, odbił się jak od trampoliny i zaatakował. Wszelkie próby odizolowania rozsierdzonego futrzaka kończyły się fiaskiem, był o wiele szybszy niż ja. Miły pan krzyczał, ja też, a kocisko bojowo miauczało. Po dłuższej chwili, przedstawicielowi banku udało się zmylić przeciwnika i wyskoczyć za drzwi, co głęboko usatysfakcjonowało kota.
– Właśnie pozbawiłeś mnie pieniędzy na utrzymanie – powiadomiłam go.
Prychnął z pogardą.
– Nie powinnam pożyczać? – zrozumiałam. – To za co mam żyć?
Był jak anioł stróż
Kot wskoczył na stół i trącił łapką telefon.
– Do kogo mam zadzwonić? – zapytałam, a w odpowiedzi rozległa się piosenka „I will always love you”, którą mąż ustawił mi jako dzwonek. Ktoś do mnie telefonował.
– Jak sobie radzisz? Wiem, że to za wcześnie, ale może trochę pracy pomogło by ci oderwać myśli od żałoby? – dzwoniła kuzynka męża, by powiedzieć, że poleciła moje biuro znajomemu.
W ten sposób zyskałam poważnego i co najważniejsze, solidnego klienta. Za nim pojawili się następni. Pracy miałam aż nadto. Widmo niedostatku oddaliło się, by nigdy już nie wrócić.
– Daję sobie radę. Z pomocą twojego wysłannika uczę się, jak bez ciebie żyć – opowiadałam szeptem, stojąc nad grobem męża. – Wszystko jest dobrze. Tylko… – kucnęłam koło płyty z piaskowca – strasznie za tobą tęsknię. To się nigdy nie zmieni, obojętnie, ilu posłańców byś nie przysłał. Żaden nie zastąpi mi ciebie.