„Moja 9-latka nie ogląda bajek i nie zajmuje się bzdetami. Chcę, żeby coś osiągnęła, a nie zmarnowała swój potencjał”
„Dorastałem w bloku, w mieszkaniu, gdzie lodówka częściej była pusta niż pełna, a ambicje kończyły się na zdaniu matury. Mnie nikt nie powiedział, że mogę chcieć czegoś więcej. Nikt nie wpadł na pomysł, że mam talent. A teraz, kiedy patrzyłem na Lenę, wiedziałem, że zrobię wszystko, żeby dać jej lepszy start”.

- Redakcja
Dzień u nas zaczynał się wcześnie. 6:30. Budzik dzwonił nieubłaganie, a ja z miejsca wstawałem, gotowa. Kawa mocna, bez mleka, bez cukru. Chwilę później budziłem Lenę. Delikatnie, bez krzyku. Kładłem jej dłoń na ramieniu, szeptałem:
– Czas wstać, słoneczko. Mamy ważny dzień.
Każdy dzień był ważny. Każdy dzień był krokiem do celu. Zanim skończyła śniadanie, jej plan był już na stole. O 7:45 wychodziłliśmy z domu, angielski z panią Marzeną od 8:15, potem szkoła, potem balet. Po balecie chwila odpoczynku i kolacja. Później lekcje – nadzorowane. A potem audiobook z klasyką literatury i sen. Zero bajek, zero rozpraszaczy.
To nie było z mojej strony przymuszanie. Ja po prostu wiedziałem, jak działa świat. W moim dzieciństwie nikt mnie nie popchnął do przodu. Dorastałem w bloku, w mieszkaniu, gdzie lodówka częściej była pusta niż pełna, a ambicje kończyły się na zdaniu matury. Mnie nikt nie powiedział, że mogę czegoś chcieć więcej. Nikt nie wpadł na pomysł, że mam talent. A teraz, kiedy patrzyłem na Lenę – mądrą, spokojną, chłonną wiedzy – wiedziałem, że zrobię wszystko, żeby dać jej lepszy start.
To był mój sposób na miłość. Plan. Twardy, logiczny, kompletny.
Ona... ona się uśmiechała. Rzadko się skarżyła. Ale czasem, wieczorem, kiedy siedziała z książką na kolanach, a ja coś jeszcze pracowałem na komputerze, łapałem ją na tym dziwnym milczeniu. Jakby uśmiech był, ale nie sięgał oczu. Przy śniadaniu jak zwykle zadawałem pytania.
– Jak ci poszło z tym nowym słówkiem po angielsku, co miałaś zapamiętać?
– „Understandable” – odpowiedziała bez wahania.
– I co znaczy?
– Zrozumiały.
– Świetnie. A piruet już ci wychodzi?
– Tak... chyba tak – powiedziała, patrząc na płatki.
– Pani Iwona coś mówiła?
– Powiedziała, że coraz lepiej. – Uśmiech bez zębów. Bez przekonania.
Zawahałem się. Na sekundę. Ale nie okazałem tego. Wziąłem łyk kawy i skinąłem głową.
– No to działamy dalej. Dzisiaj po balecie masz jeszcze pół godziny na powtórkę z matematyki. Dasz radę?
– Tak, tato – odpowiedziała cicho.
Nie zauważyłem wtedy, jak coś pękło. Coś małego. Może nie u niej. Może we mnie.
Nie mogłem się pozbierać
Spóźniłem się. To zdanie dudniło mi w głowie jak sygnał alarmowy, kiedy zatrzymywałem samochód pod budynkiem szkoły tańca. Szybki rzut oka na zegarek – siedemnasta czterdzieści dwa. Dwie godziny spóźnienia. Chwyciłem torbę z siedzenia pasażera, zamknąłem drzwi i wbiegłem po schodach, czując narastający niepokój. W drzwiach minęła mnie jedna z mam, spojrzała na mnie ze zdziwieniem, może z litością. Nie miałem czasu się zastanawiać. Lena siedziała na korytarzu. Nogi miała skrzyżowane, plecak leżał obok, a w dłoniach trzymała szkicownik. Rysowała coś z takim spokojem, jakby świat się zatrzymał. Obok niej siedziała pani Iwona. Kiedy mnie zobaczyła, wstała, uśmiechnęła się lekko.
– Czekała spokojnie. Naprawdę spokojnie – powiedziała cicho.
Podszedłem do Leny, a serce biło mi jak oszalałe. Uklęknąłem, próbując złapać jej wzrok.
– Przepraszam, kochanie. Dzień mi się rozjechał, miałem telekonferencję i... kompletnie się pogubiłem.
– Nic się nie stało, tato – odparła spokojnie, nie spuszczając wzroku ze szkicu. – Było super. Siedziałam na schodach i rysowałam. Mogę tak częściej?
Zamarłem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Moje myśli, zazwyczaj precyzyjne, uporządkowane, teraz rozlewały się bezładnie. Słowa nie chciały wyjść z gardła. Z trudem się uśmiechnąłem, ale miałem wrażenie, że ona i tak nie szukała odpowiedzi. Wstała, schowała zeszyt do plecaka i ruszyła w stronę drzwi, jakby to była najzwyklejsza końcówka dnia.
Zjeżdżaliśmy windą w ciszy. W samochodzie próbowałem coś powiedzieć, zapytać, opowiedzieć, ale nic nie pasowało. Ona patrzyła przez szybę. Nie była zła. Nie miała pretensji. Tylko ten jej spokój... On mnie zaniepokoił najbardziej. Po powrocie do domu odłożyła plecak, umyła ręce, zjadła kolację, odrobiła lekcje. Wszystko jak zawsze, ale ja nie mogłem się pozbierać. W moim świecie nie było miejsca na takie nieplanowane dwie godziny. Na brak kontroli. A mimo to ona – po raz pierwszy – wyglądała na naprawdę zadowoloną.
Nie wiedziałem, co robić
Nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, analizując każdą chwilę z dzisiejszego popołudnia. Siedziała tam dwie godziny. Sama. Bez skargi, bez telefonu, bez łez. I powiedziała, że to był najlepszy moment tygodnia. To zdanie nie dawało mi spokoju. Następnego dnia po pracy pojechałem do Klaudii. Nie widzieliśmy się od jakiegoś czasu. Nasze rozmowy ograniczały się zazwyczaj do wiadomości tekstowych – informacje o Lenie, przypomnienia o zmianach w grafiku, ustalenia co do weekendów. Teraz potrzebowałem rozmowy twarzą w twarz, choć sam nie wiedziałem, czego oczekuję. Kiedy otworzyła drzwi, spojrzała na mnie zdziwiona.
– Coś się stało? – zapytała, wciąż trzymając rękę na klamce.
– Musimy pogadać – odpowiedziałem i wszedłem bez zaproszenia.
Usiedliśmy w kuchni. Klaudia nalała mi herbaty, sama tylko usiadła, opierając się o blat.
– Lena wczoraj dwie godziny czekała na mnie w szkole tańca. Zapomniałem, Klaudia. Kompletnie. – Powiedziałem to, patrząc w kubek, jakbym tam miał znaleźć ulgę.
– Nic jej się nie stało, prawda? – spytała ostrożnie.
– Nie. Była spokojna. Uśmiechnięta. I powiedziała, że to był najlepszy moment jej tygodnia.
Klaudia uniosła brwi, po czym spojrzała przez okno.
– Może czasem powinna być po prostu dzieckiem? – rzuciła bez emocji.
– Nie rozumiesz – odpowiedziałem szybko. – Chcę, żeby miała więcej niż ja. Nie mogę pozwolić, żeby zmarnowała swój potencjał.
– Albo żeby żyła twoim życiem, zamiast swoim – powiedziała cicho. – Zastanów się, Marcin. Nie uczysz jej życia. Uczysz ją zadań.
Zamilkłem. Miałem ochotę odpowiedzieć, obronić się, ale nie potrafiłem. Bo w gruncie rzeczy... coś w jej słowach mnie zabolało. Nie dlatego, że były niesprawiedliwe. Wręcz przeciwnie. Bolały, bo były niepokojąco trafne. Wróciłem do domu późnym wieczorem. Lena już spała. Zajrzałem do jej pokoju. Leżała skulona pod kołdrą, z ramionami przyciśniętymi do ciała, jakby się czegoś bała. Albo jakby trzymała się sama przed sobą. Stałem chwilę w drzwiach. Nie miałem pojęcia, co z tym zrobić.
W nocy nie spałem
Od tamtej rozmowy z Klaudią zacząłem patrzeć na Lenę inaczej. Próbowałem chociaż przez chwilę przestać być dyrektorem jej życia. Po prostu patrzyłem. Słuchałem, jak stąpa po mieszkaniu, jak zamyka drzwi od łazienki, jak czyta cicho pod nosem. Zorientowałem się, że nie pamiętam, kiedy ostatnio się śmiała tak naprawdę, z brzucha, bez kontroli. Nie było też już tych porannych opowieści o wymyślonych światach, które jeszcze rok temu snuła przy śniadaniu. Nie mówiła o marzeniach. Robiła, co trzeba.
W czwartek podszedłem po nią na balet. Chciałem być wcześniej. Usiadłem na ławce, czekając, aż zajęcia się skończą. Dziewczynki wychodziły z sali po kolei, rozgadane, zmęczone, czerwone na policzkach. Lena szła na końcu. Twarz miała bladoszarą, a spojrzenie jakieś nieobecne. Usiadła obok mnie i bez słowa zaczęła sznurować buty. Po chwili podeszła pani Iwona. Przysiadła się z drugiej strony, spojrzała na Lenę, a potem na mnie.
– Ma pan wyjątkowo zdolną córkę – zaczęła łagodnie. – Ale wie pan... ona się nie śmieje. Nawet, jak tańczy najlepiej z grupy. Jakby to robiła dla kogoś innego.
Nie odpowiedziałem. Po raz kolejny tego tygodnia brakło mi słów. Zresztą nie trzeba było odpowiadać. Wszystko już zostało powiedziane. W nocy nie spałem. Leżałem w ciemności, wsłuchując się w dźwięki mieszkania. Około drugiej usłyszałem szmer. Głos. Cichy, urywany.
– Nie dzisiaj… nie chcę karate…
Podszedłem do drzwi jej pokoju. Nie zamknęła ich całkiem. Leżała na boku, z zaciśniętymi pięściami, mamrotała przez sen. Przykucnąłem obok. Nie obudziłem jej. Położyłem tylko dłoń na jej kocu. Tak, jak kiedyś, kiedy jeszcze wierzyła, że trzymam potwory z daleka. Rano, zanim zdążyła się ubrać, usiedliśmy przy stole. Jeszcze w piżamach, z herbatą, która parowała z kubków.
– Lenko… – powiedziałem cicho. – Czy ty jesteś szczęśliwa?
Nie odpowiedziała od razu. Patrzyła na łyżeczkę, jakby od niej zależało wszystko, co może powiedzieć. Milczała długo.
– Nie wiem – powiedziała w końcu. – Chciałabym mieć czas, żeby się pobawić. Albo żeby nie robić nic. Ale nie chcę cię zawieść.
Poczułem się tak, jakby ktoś wyjął mi z ręki wszystkie mapy i zostawił w miejscu, którego nie znam. Moja córka, dziewięcioletnia dziewczynka, mówiła jak dorosła. Jak ktoś, kto już zrezygnował z pytania „czy chcę?”, a został tylko z „czy wypada?”. Zrozumiałem, że nie zawiodłem jej. Zawiodłem siebie jako ojca.
Czas nauczyć się iść obok
Następnego dnia odwołałem większość zajęć. Zostawiłem tylko szkołę. Wszystko inne – angielski, karate, zajęcia z matematyki – wykreśliłem z kalendarza. Miałem wrażenie, że walczę ze sobą. Z własnym głosem w głowie, który powtarzał, że to błąd, że marnuję jej czas, że jeden dzień bez planu to dzień stracony. Ale tym razem go nie posłuchałem.
Odebrałem Lenę wcześniej. Zdziwiła się, kiedy mnie zobaczyła, jeszcze bardziej, kiedy powiedziałem, że nie idziemy na karate. Nie zapytała dlaczego. Szła obok mnie cicho, z plecakiem obijającym jej się o nogi. W domu zrobiliśmy naleśniki. Pozwoliłem jej samodzielnie rozbić jajka, chociaż połowa skorup wpadła do miski. Śmiała się, kiedy mąka rozsypała się po blacie. Usiadła na blacie kuchennym i mieszała ciasto z takim skupieniem, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Po obiedzie zapytałem, co chce robić. Wzruszyła ramionami.
– Mogę sobie porysować?
– Możesz. A może chcesz pograć w coś razem?
Kiwnęła głową. Wyciągnęliśmy z szafy stare gry planszowe, które od miesięcy leżały nieużywane. Zagraliśmy w chińczyka, potem w warcaby. Przy trzeciej partii zaczęła się śmiać. Autentycznie. Tak głośno, że aż spojrzałem na nią zdziwiony. Wieczorem przyniosła mi rysunek. Ja i ona. Siedzimy razem na ławce. Nie było książek, nie było plecaków. Było tylko niebo, drzewa i my.
– To był najlepszy dzień w tym miesiącu – powiedziała, podając mi kartkę.
Wziąłem ją do ręki, po czym spojrzałem na nią.
– Mam nadzieję, że nie ostatni.
Nie odpowiedziała. Przytuliła się do mnie i tak już zostaliśmy. W nocy nie mogłem zasnąć, ale tym razem nie z powodu napięcia. Patrzyłem na kartkę, którą zostawiła mi na stoliku nocnym. I po raz pierwszy od wielu lat pomyślałem, że może warto przestać prowadzić. Może czas nauczyć się iść obok.
Marcin, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pojechałam nad morze ze znajomymi i z nudów odbiłam przyjaciółce męża. Za chwilę słabości zapłaciłam wysoką cenę”
- „Mieliśmy lecieć do słonecznej Grecji, a spędziliśmy urlop na wsi. Owoce morza w tawernie zastąpiły placki ziemniaczane”
- „Po 40 latach ciułania w końcu kupiliśmy dom. Miał być naszym azylem, ale dzieci panoszyły się w nim jak u siebie”