„Moja babcia całe życie mnie pomijała, a faworyzowała kuzyna. Naiwnie myślała, że jej pomoże na starość”
„Mijały lata i babcia Zofia zaczęła się starzeć naprawdę, nie tylko fizycznie. Miała te same sukienki, tę samą fryzurę, ale coś w jej głosie było jakby słabsze. Była jakby bledsza, bardziej przezroczysta. Mateusz przychodził coraz rzadziej. Praca, dziewczyna, własne życie. Przestał odbierać telefony, coraz częściej odwoływał u niej swoje wizyty”.

- Redakcja
Z dzieciństwa pamiętam szczegóły, które dziś wydają się nieistotne. Zapach zupy ogórkowej unoszący się w ciasnej kuchni, stare radio z gałką stojące przy oknie, które zawsze trzeszczało i ciche stukotanie pantofli babci Zofii po podłodze. Niedzielne obiady były rutyną. Zjeżdżaliśmy się wszyscy – rodzice, kuzyni, ciotki i wujowie. Dorośli rozmawiali przy stole, dzieci biegały po pokojach, a ja… ja zawsze patrzyłam na komodę. Na niej stały drewniane kolorowe ramki. Dużo ramek. I zawsze z tymi samymi zdjęciami. Na każdym był Mateusz – babci wnuk, syn cioci Iwony. Zdjęcie z chrztu, zdjęcie z pierwszego dnia szkoły, zdjęcie z piaskownicy, gdzie uśmiechał się z czapką przekrzywioną na bok. Wszystkie zadbane, wypolerowane, ustawione równiutko.
Na początku myślałam, że to przypadek. Że może ktoś zapomniał, może miejsce się skończyło. Miałam przecież zdjęcia, w ładnych sukienkach, albo laurki, które przynosiłam z przedszkola. Czasem nawert przynosiłam babci własne fotografie.
– Babciu, a może to w ramkę? – pytałam. Kiwała głową, uśmiechała się. Ale zdjęcie zawsze ginęło na dnie szuflady.
Z czasem nauczyłam się nie pytać. Ale przestawałam też wierzyć, że coś się zmieni. Mateusz zawsze był głównym bohaterem opowieści, przykładem, powodem do dumy. Gdy dostał czwórkę – to była wina nauczycieli. Gdy ja przynosiłam piątki – słyszałam tylko: „No, tak powinno być”. Moich zdjęć na komodzie nie przybywało. I tak sobie rosłam – obok, w cieniu, poza ramką.
Babcia Zofia miała swój świat
Z czasem zauważyłam, że to nie chodziło tylko o zdjęcia. Babcia Zofia miała swój świat – świat, w którym istniał tylko Mateusz. Gdy ktoś pytał ją o wnuki, mówiła:
– Mój Mateuszek gra na pianinie, ma niesamowite ucho.
Kuzynka Klaudia, która przez pięć lat chodziła do szkoły muzycznej, słysząc to, tylko przygryzała wargę. Ja nie rozumiałam.
– Ale przecież Klaudia też ma dyplom – próbowałam raz sie wtrącić.
– Tak, ale Mateusz to wyjątkowy chłopiec – odparła babcia krótko. – Zawsze miał w sobie to coś.
Kiedy nadchodziły jej urodziny, wysyłałam kartki, nagrywałam wiadomości głosowe, kupiłam jej kiedyś piękną książkę o ogrodach. Zawsze dziękowała tym samym zdaniem:
– Dziękuję, dziecko. Ale z was wszystkich tylko Mateusz o mnie najbardziej pamięta.
Pewnego razu przy rodzinnym stole opowiadała kolejny raz, jak Mateusz jako dziecko śmiesznie wymawiał „mygła” zamiast „mgła”.
– A pamiętasz, jak Daniel nauczył się czytać już w przedszkolu? – rzuciła Klaudia, odważnie.
– W dzisiejszych czasach to żadna sztuka – machnęła ręką babcia. – Wszystkie dzieci teraz przecież z telefonami.
Daniel siedział wtedy obok mnie. Szeptem powiedział:
– Babcia nie wie, że istniejemy.
Zamilkłam. Miałam zaledwie dzisięć lat.
Kiedyś słyszałam też jak babcia opowiadała znajomej przez telefon:
– Mateusz był ze mną na spacerze. Jaki on kulturalny. Tylko on z wnuków często mnie odwiedza.
Spojrzałam na mamę i szepnęłam:
– Przecież byłam u babci Zosi kilka razy w tym tygodniu.
Mama uniosła brwi, wzruszyła ramionami.
– Daj spokój. Wiesz, jaka jest babcia. Żyje w swoim świecie.
I wtedy zrozumiałam. Wymazywanie to nie zapominanie. To po prostu wybór. Może babcia nie robiła tego umyślnie, może tak mówiła tylko z przyzwyczajenia, może to wiązało się z jakimiś trudnymi przeżyciami z młodości... Nie wiem, ale wiem, że małe dzieci nie powinny być nigdy pomijane przez dziadków. Bo taka zadra zostaje w sercu na całe życie.
Bycie pominiętym boli
Mateusz dorastał przekonany o własnej wyjątkowości. To babcia Zofia utwierdzała go w tym przeświadczeniu. Rodzice byli obecni, ale nie przejmowali się zbytnio jego wychowaniem. To babcia płaciła za jego korepetycje, to ona wybierała mu drogie ubrania i zabierała na zagraniczne wycieczki.
– On jest przyszłością tej rodziny – powtarzała z dumą. – Wiem, że daleko zajdzie.
– A my to co, przeszłość? – mruknął raz Daniel, siedząc ze mną przy schodach podczas kolejnego rodzinnego spotkania.
W liceum Mateusz prawie przestał nas zauważać. Siedział przy stole z telefonem, nie witał się z nami. Gdy Klaudia podchodziła do niego i chciała się przywitać, ledwie skinął głową. Zero kontaktu.
– On już nawet nie mówi nam „cześć” – szeptała do mnie Klaudia.
– Może nie wie, że tu jesteśmy – stwierdzałam gorzko.
Babcia nadal nikogo z nas nie widziała i nadal opowiadała tylko o Mateuszu wszystkim dookoła:
– W liceum mój kochany wnusio ma same rozszerzenia. Interesuje się historią, tak jak mój świętej pamięci mąż!
Gdy próbowałam wspomnieć, że Daniel właśnie wygrał konkurs z fizyki, babcia przerwała mi jednym zdaniem:
– Ale fizyka to dla inżynierów. Mateusz to humanista. Inni mogą się uczyć, ale on... on ma dar.
Słowo „dar” padło wiele razy w moim dzieciństwie. Nigdy w moim kierunku. Wtedy zaczęłam rozumieć, że bycie pominiętym po prostu boli. Bo jesteś – a nikt cię nie zauważa.
Nigdy nas nie wybrała
Z czasem spotykaliśmy się coraz rzadziej. Życie zaczęło nas rozdzielać – studia, praca, związki. Ja wyjechałam na studia psychologiczne do innego miasta, Klaudia przeprowadziła się za granicę, Daniel założył rodzinę. Tylko Mateusz został w mieście, przynajmniej na początku. Wystarczało to jednak, by pozostał w ramkach.
– Zobacz, Marcelinko – powiedziała babcia, kiedy odwiedziłam ją po dłuższej przerwie – to zdjęcie Mateusza z dyplomem. Sama wywołałam. A tu z pieskiem. Piękne, prawda?
– A ty masz jakieś zdjęcia z wnuczętami? – zapytałam. Nie wiedziałam, czemu to powiedziałam. Może miałam nadzieję, że usłyszę coś innego niż zwykle.
– Wiesz... nie mam gdzie już stawiać. A Mateusz przynosi najpiękniejsze – odpowiedziała, z uśmiechem, jakby mówiła coś uprzejmego.
Podziękowałam za herbatę i wyszłam dość szybko. Kiedy opowiedziałam o tym Klaudii przez telefon, tylko prychnęła.
– Ja już się nie złoszczę. Ona miała już swoją szansę. I z niej nie skorzystała, niestety.
Daniel był bardziej dosadny. Spotkaliśmy się przypadkiem, przy okazji świąt u rodziców.
– Wiesz, co ostatnio powiedziała mi babcia? Że Mateusz to „jedyny, który coś osiągnie”.
– A ty co odpowiedziałeś?
– Nic. Tylko się zaśmiałem. Bo moim zdaniem jedyne co on osiągnie, to samotność.
Zdjęcia na komodzie się zmieniały. Pojawiały się nowe kadry – Mateusz na wakacjach, Mateusz z nowym samochodem. Tylko ramki wciąż te same. Drewniane, proste. Jakby zaprojektowane wyłącznie dla jednej twarzy.
Nie chciała umierać przy pustej ramce
Mijały lata i babcia Zofia zaczęła się starzeć naprawdę, nie tylko fizycznie. Miała te same sukienki, tę samą fryzurę, ale coś w jej głosie było jakby słabsze. Była jakby bledsza, bardziej przezroczysta. Mateusz przychodził coraz rzadziej. Praca, dziewczyna, własne życie. Przestał odbierać telefony, coraz częściej odwoływał u niej swoje wizyty.
Pewnego dnia babcia zadzwoniła do mnie.
– Marcelino? Tyle cię nie było. Może wpadniesz do mnie na herbatkę?
Zaskoczyło mnie to. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz mnie zaprosiła. Miałam ochotę powiedzieć „nie”, ale coś mnie powstrzymało.
– Zobaczę – odpowiedziałam.
Kilka dni później zadzwoniła do Klaudii. Ta wysłała mi screena wiadomości: „Tęsknię za tobą Klaudusiu. Chciałabym porozmawiać.” Bez podpisu, ale to było od niej, od babci Zosi.
– Odpowiesz? – zapytałam.
– Nie wiem – odparła.
Zaczęła wydzwaniać też do Daniela.
– Słyszałem głos, ale jakby nie jej. Taki... pusty. – relacjonował nam później.
Pytała go podobno również dlaczego nikt jej nie odwiedza.
– Wiem, że macie swoje życie. Ale nie ma już dla mnie miejsca w waszych sercach?
Odwiedziłam ją krótko po tych jej rozpaczliwych telefonach. Na komodzie zdjęcia w ramkach wciąż stały. Ale kurz zbierał się na nich grubą warstwą. Przyglądając się jak zwykle zauważyłam coś, co mnie zdziwiło – stała tam stara ramka, jeszcze z mojego dzieciństwa, zrobiona chyba przeze mnie z makaronu. A w środku zdjęcie całej rodziny, sprzed wielu lat.
Może babcia chciała coś naprawić? A może tylko nie chciała umierać przy pustej ramce?
Nie próbowała się tłumaczyć
Odwiedziłam kolejny raz babcię latem. Zadzwoniła do mnie znowu znienacka.
– Marcelino, może wpadniesz na kawałek ciasta?
Zawahałam się. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, dodała:
– Chciałabym porozmawiać. Tak po prostu. Jak z wnuczką.
Przyszłam kilka dni później. Mieszkanie wyglądało tak samo jak zawsze. Radio na parapecie, zasłony w kwiaty, komoda. Ramki wciąż stały na miejscu, ale kurz był przeraźliwie wyraźny. Niektóre zdjęcia wyblakły. Tylko Mateusz – z dyplomem, z psem, w nowej marynarce – wciąż patrzył z ramek z tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole.
– Napijesz się malinowej? – zapytała.
– Może być.
Zalała herbatę, postawiła filiżanki. Patrzyłam, jak dłoń lekko jej drży.
– Pamiętasz, jak przynosiłaś mi laurki? – zapytała po chwili ciszy.
– Pamiętam – odpowiedziałam.
– I jak zrobiłaś tę ramkę z makaronu? Mam ją do dziś.
– Wiem. Ale długo jej nie wystawiałaś.
Zamilkła. Wzięła łyczek herbaty.
– Zawsze myślałam, że jeszcze zdążę... jakoś wszystko uporządkować. Ale czasem człowiek nie wie, jak zacząć.
Chciałam powiedzieć, że mogła zacząć wcześniej. Że miała wiele lat, wiele okazji. Ale tylko skinęłam głową.
– Mateusz... nie bywa tu już – powiedziała nagle. – Ma swoje życie. A ja... chyba przegapiłam całą resztę.
Spojrzałam na nią. W jej oczach była pustka. Nie dramat, nie rozpacz – tylko świadomość, że niczego nie można już cofnąć. Nie szukała wybaczenia. Nie próbowała się tłumaczyć. I może właśnie to bolało najbardziej – że przez tyle lat nie zdążyła nas nawet porządnie przeprosić. Po prostu nas nie zauważała.
Mamy tylko siebie i to dużo
Opuściłam mieszkanie babci późnym popołudniem. Powietrze było gęste, a słońce leniwie chyliło się ku zachodowi. Szłam powoli przez znajome podwórko, które od dzieciństwa niewiele się zmieniło. Tylko ja byłam inna. Nie byłam już tą dziewczynką z laurką w ręce i cichą nadzieją, że ktoś w końcu postawi ją w ramce. Babcia nie przeprosiła. Nie powiedziała też, że żałuje. Ale widziałam, że coś się w niej zmieniło. Może nie zrozumiała w pełni, co zrobiła. Może zrozumiała, że niczego już nie da się nadrobić.
W domu spojrzałam na swoje biurko. Stały tam zdjęcia – z Klaudią, z Danielem, z naszym wspólnym dzieciństwem, pełnym cichych ukłonów, nieodwzajemnionych starań i wycofanych uśmiechów. Mieliśmy tylko siebie. To całkiem sporo. Zrozumiałam, że historia o babci Zofii to nie historia o złej kobiecie. To opowieść o tym, co się dzieje, gdy wybiera się jednego, ignorując resztę. Gdy przez lata powtarza się jedno imię, zapominając o pozostałych. Ramki mogą trzymać zdjęcia, ale nie relacje. A te, raz wykluczone, niełatwo naprawić. Nie wiem czy te rany z dzieciństwa kiedyś się zabliźnią. Ale wiem jedno: nie będę już nigdy się starać zasługiwać na należne mi miejsce.
Marcelina, 25 lat
Czytaj także:
- „Rodzice chcieli mnie wydać za 40-letniego organistę. Na samą myśl było mi niedobrze, mogłam zrobić tylko jedną rzecz”
- „Sąsiad za miskę ryżu oddał mi swoje serce. Już nie musiałam żebrać o niczyją uwagę”
- „Minione święta Wielkanocne to była jazda bez trzymanki. Talerze latały, a nie było jeszcze mowy o wyborach i polityce”