Reklama

Kto dzwonił? – zapytał Jacek, gdy zamyślona odkładałam telefon.

Reklama

– Ciotka… Wiesz która, mówiłam ci chyba kiedyś o niej. Lukrecja… To starsza siostra mojego ojca… dużo starsza… Jakoś mi zniknęła z horyzontu i pamięci.

– Czego chciała?

Zawahałam się. Spojrzałam na zegar. Rozmowa z ciotką trwała przeszło godzinę. Jacek świetnie mnie znał, więc nie naciskał, tylko po prostu nalał mi kieliszek wina. Wypiłam łyk. Pomogło.

Cioci się przypomniało

– To trochę dziwne. Zadzwoniła z życzeniami urodzinowymi.

Zobacz także

– Z życzeniami? To chyba będzie pierwszy raz, odkąd… cię znam?

– No. Ale ja nie jestem lepsza, więc nie ma się co czepiać. A cioci chyba nagle się przypomniało nie tylko o moim istnieniu, ale w ogóle o moich urodzinach, po tych trzydziestu latach z hakiem. Może weszła w taki etap swojego życia, że lepiej kojarzy fakty sprzed lat niż to, co zjadła dziś na śniadanie. Tak bywa w tym wieku.

– I co? Składała ci życzenia hurtem, za te wszystkie pominięte lata też? Strasznie długo to trwało, nawet jak powtórzę „sto lat” sześćdziesiąt razy, to zużyję góra dwie minuty – dowcipkował. – O czym rozmawiałyście przez resztę czasu?

– Żebym to ja wiedziała… – westchnęłam. – Na początku w miarę składnie się wyrażała, ale potem… Rany, sama nie wiem… Miałam wrażenie, że miesza jej się w głowie. Albo już jej się pomieszało i teraz próbuje mnie wciągać w swoje szaleństwo. Trudno to streścić...

– Spróbuj, może unikniesz trwałego wariactwa. Po prostu mi opowiedz.

Nie skomentowałam. Siedziałam i myślałam o ciotce, w zasadzie nieobecnej w moim życiu. Niezamężna, bezdzietna i niezależna, jędzowata stara panna, podobno miała ciekawą pracę, głównie za granicą, i to w czasach, gdy ludzie o wyjazdach mogli głównie fantazjować.

Gdy przeszła na emeryturę, nie zmieniła swoich przyzwyczajeń. Pozostała niezależna, samodzielna, no i złośliwa, więc może lepiej, że funkcjonowała z dala od rodziny. Nie brakowało mi jej, ona też nie szukała ze mną kontaktu – rozmawiałyśmy może kilka razy w życiu, a widziałyśmy się ze cztery.

Coś mi tu nie pasowało

W pewnym momencie zorientowałam się, że wszystkie moje mięśnie są napięte, jak w chwili zagrożenia, twarde jak skała. Przecież to była zwykła rozmowa… Tylko czy na pewno? Największe wrażenie zrobił na mnie głos, który usłyszałam w słuchawce, cichy, słaby, niepewny, zupełnie niepasujący do energicznej Lukrecji. Stary po prostu. Biorąc pod uwagę jej wiek, miała prawo do słabego głosu i niestety do sieczki w głowie też. Dodatkowo mnie to przygnębiło.

Jacek wciąż patrzył na mnie uważnie i wyczekująco.

– W zasadzie nie wiem, co mam ci powiedzieć – wzruszyłam ramionami. – Prócz tego, że konfrontacja z rzeczywistością nie wygląda tutaj dobrze. Najpierw, przy życzeniach, wydawała się konkretna, utyskująca zołza jak zwykle, chociaż nadgryziona zębem czasu. Powiedziała, że nie życzy mi takiego wieku, jakiego ona dożyła, bo doskonale wie, jak człowieka to męczy i lepiej, żeby już sobie odszedł.

– Oczywiście grzecznie jej podziękowałaś – mruknął Jacek z miną wskazującą, że raczej ciotki Lukrecji nie polubi.

– Mówiła, że teraz ma wygodnie, bo jakaś kobieta robi jej zakupy, z MOPS–u czy skądś, a do lekarza ciotka wozi się taksówką, jak jakaś wielka pani. Ale co kilka zdań powtarzała ciągle, że jej ciężko, że ma już dosyć, że nie chce jej się żyć. Cholera, zawsze była marudna, ale nie jękliwa. Słuchanie tego… – skrzywiłam się. – Próbowałam ją jakoś nieporadnie pocieszyć, ale ona wpadła w jeszcze bardziej żałosne tony, że to na nic, że to już koniec i że bardzo żałuje, jak to wszystko się ułożyło.

– Niby co?

– No kontakty między nami. Znaczy ich brak. Że tyle lat się nie widziałyśmy i rzadko rozmawiamy, a czasu już nie ma. I ona by chciała, żebym z nią zamieszkała.

– Co takiego?! – momentalnie zdenerwował się Jacek. – Chyba nie masz zamiaru robić za opiekunkę takiej zołzy?

Naprawdę wystraszył się, że dam się wziąć na litość i poświęcę się dla niedołężnej ciotki, porzucając jego i nasze gniazdko.

– Spokojnie, nie sądzę, żeby o to jej chodziło – odparłam, choć istotnie zrobiło mi się żal staruszki i czułam małe wyrzuty sumienia, że tak całkiem o niej zapomniałam. – W kółko tylko powtarzała, że wszystko na marne, że ma dość życia i że ściany mają uszy. I że ktoś ją obserwuje.

Jacek zrobił wielkie oczy.

– Tak, dokładnie tak powiedziała. Podsłuchują ją i na dokładkę chcą jej śmierci, bo mają chrapkę na dom.

– Ale kto niby ją podsłuchuje?

– Mój wujek, dokładniej stryj, i jego flama. To znaczy brat cioci i mojego ojca.

– Ach, to jest też do kompletu pazerny wujcio? Jeszcze ktoś? – zdumiał się przesadnie Jacek. – A flama to stryjenka?

– Wuj nie ma żony. Mieszka w Niemczech i raczej nie zamierza tu wracać.

– A rzeczony dom należy do kogo?

– Do ciotki i pazernego wujcia.

– Tylko?

– Wyłącznie. Mój ojciec zrzekł się spadku i nie chciał mieć z nim ani rodzeństwem nic wspólnego. Nie pytaj – trudne relacje i zaszłości rodzinne. Ciotka mieszka sama. I naprawdę mam wrażenie, że pomieszało jej się w głowie, może od tej samotności, bo cały dzień mówi wyłącznie do psa. A przez tę durną pandemię to już całkiem kontakt z ludźmi straciła, głowę daję, że z tą babką z MOPS–u też niewiele rozmawiała, bo się bała zarazić.

Jacek wolno pokiwał głową.

– Czyli mamy zdziwaczałą staruszkę. Która nie narzeka, że nie daje sobie rady z chałupą, że musi dźwigać węgiel i takie tam… Za to oskarża brata, współwłaściciela domu, że chce ów dom przejąć i pozbyć się jej, swojej siostry. Coś jeszcze?

– A mało ci? Nie musi niczego dźwigać, bo ogrzewa gazem. Może dlatego ma czas i wymyśla te straszne historie. W jednej chwili mówi do rzeczy, a w drugiej od rzeczy. Na moje oko czy raczej ucho, jest w kiepskim stanie psychicznym, chyba naprawdę się boi. Szeptem mówiła, że jej telefon jest na podsłuchu. Podsłuchują ją ponoć wujek i jego kochanica. Że on tu jest, ale nie chce się ujawnić, że próbują otruć jej psa, że świecą jej w okna, że kradną jedzenie… Wymieniła zamki, ale znowu jej klucze ukradli i dorobili swoje, bo dalej wchodzą. No, paranoja jakaś.

Teraz Jacek się zamyślił.

– Widzisz, Magda... Ludzie mają na sumieniu naprawdę podłe rzeczy, sama wiesz lepiej niż ktokolwiek.

– Niby tak, ale ona zamyka drzwi na łańcuch. Trzeba by go sforsować. A wujek jest w mocno podeszłym wieku, schorowany. Nie sądzę, by się nadawał do akcji dywersyjnych. Podobno ta kochanka zabrała wujkowi samochód i dokumenty. Jak ciotka była w szpitalu, to wujek razem z kochanicą pilnowali domu i podobno ona, ta flama, opędzlowała chatę z biżuterii i rodzinnych pamiątek. A jak ci mało, mówiła jeszcze, że głoduje. Wcześniej niby dogadała się ze znajomą pielęgniarką, która zgodziła się z nią zamieszkać, ale ta miała wypadek w drodze z Włoch. Trochę dużo tego, za dużo jak na mój gust. Moim zdaniem coś jej się roi w chorej głowie. Podejrzliwość jest typowa dla demencji. Głoduje, bo zapomina zjeść. Po oknach świecą światła samochodów.

Mówiłam dalej o tym, co doniosła mi auterntycznie przestraszona ciotka.

Ciotka zwrociła się do mnie, jak do policjantki

– Podobno iks razy na policję dzwoniła, ale ją lekceważą i nic nie zamierzają robić. Więc zwraca się do mnie jak do ostatniej deski ratunku. No a ja już nie wiem, co mam myśleć, pogubiłam się…

Jacek milczał, zamyślony.

– Hm… Konfabuluje czy nie, to niedobrze, że twoja ciotka ma takie problemy.

– Na razie nie wiem, czy ma jakiekolwiek. Kontaktuje na tyle, by wiedzieć, czym się zajmuję. Dlatego zadzwoniła. Nie jak do bratanicy, a jak do znajomej policjantki. Powinnam ją chronić i wziąć jej sprawę. A najszybciej ją rozwiążę, jak u niej zamieszkam. No nic. Spróbuję zadzwonić do wuja, dowiem się, gdzie jest, a potem do MOPS–u, bo może za małe zakupy jej robią. A potem… nie wiem. Może pogadam z dzielnicowym, może z lekarzem, choć wątpię, by bez nakazu sądu coś mi powiedział.

– Powinnaś do niej pojechać – poradził Jacek. – Przez telefon możesz co najwyżej zamówić pizzę.

Po krótkim namyśle przyznałam mu rację. Takich problemów nie można rozwiązywać na odległość, a moje nikłe relacje z ciotką nie zwalniały mnie z rodzinnego i służbowego obowiązku.

Ciocia była blada i wystraszona

Dlatego dwa dni później stanęliśmy we dwójkę przed jej domem. Wuj nadal był u siebie, w Niemczech, gdzie odwiedzała go pewna młoda kobieta, ale flamą ani kochanicą by jej nie nazwała. Próbowałam namówić do przyjazdu również ojca, ale stwierdził, że jego siostra zawsze miała skłonności do histerii.
Obawiałam się spotkania z ciocią, tego, co u niej zastanę i co dalej się wydarzy. Nie chciałam być opiekunką kobiety, którą tak naprawdę ledwo znałam. Nieważne, że łączyły nas więzy krwi. Niestety, przeczuwałam, że tak to się może skończyć, przynajmniej póki nie znajdę dla niej profesjonalnej opieki.

Furtka była otwarta, na dźwięk dzwonka przy drzwiach głośnym szczekaniem odpowiedział pies. Ciocia się nas nie spodziewała, bo celowo nie uprzedziłam jej o naszym przyjeździe. Chciałam zobaczyć, jak zareaguje.

W końcu usłyszeliśmy szuranie kapci, a gdy drzwi się uchyliły na tyle, na ile pozwalał łańcuch, ze szpary wyjrzała blada, woskowa twarz, z której wyzierały przestraszone oczy.

– Dzień dobry, ciociu. To ja, Magda. Dzwoniłaś do mnie, pamiętasz? Przyjechałam razem z mężem, wpuścisz nas?

Spanikowany wyraz podkrążonych oczu wolno łagodniał. Po chwili ciotka zdjęła łańcuch i uchyliła drzwi szerzej.

– Wchodźcie, wchodźcie – odezwała się skrzekliwie. – Tylko szybko, bo jeszcze was zobaczą! A Loli się nie bójcie – czarny psiak merdał ogonem i łasił się jak szalony.

Wygląd Lukrecji nieprzyjemnie mnie zaskoczył. Zupełnie nie przypominała siebie sprzed lat. Wychudzona i słaba, być może właśnie z niedożywienia, ledwo stała na nogach. Chwyciłam ją pod rękę i poprowadziłam do najbliższego krzesła. Nawet nie próbowała się opierać. Przynajmniej część jej opowieści okazała się prawdziwa.

Tylko skąd to niedojadanie? Przed przyjazdem udało mi się dodzwonić do MOPS–u. Wypytałam o zakupy dla cioci. Zapewniali, że dostarczają je dwa razy w tygodniu. Więc dlaczego?

– Nie sprawimy ci kłopotu, ciociu, przywieźliśmy ze sobą obiad.

Z emocji nie od razu to poczułam, ale długo nie dało się ignorować panującego w domu smrodu. Cuchnęło brudem i odchodami. Rozejrzałam się i zauważyłam kilka psich kup. No, to cudnie…

– Ciociu, może wypuścimy Lolę na podwórko? Pobiega sobie, przewietrzy się…

Staruszka aż się wzdrygnęła i spojrzała na mnie z przerażeniem.

– Nie! Oni chcą ją skrzywdzić!

W milczeniu wymieniliśmy z Jackiem porozumiewawcze spojrzenia.

– Ciociu, Jacek wyprowadzi Lolę na smyczy, zgadzasz się?

Wolno, z oporami, ale wyraziła zgodę.

Oni tu są!

– Rozpakuję jedzenie i włożę do lodówki. Potem porozmawiamy, dobrze, ciociu?

Wiele lat temu byłam w tym domu. Przyjechałam na wakacje do babci. Lukrecja prowadziła wówczas fascynujące życie gdzieś daleko w świecie. Układ pomieszczeń się nie zmienił, podobnie jak stare, przedwojenne meble po babci. Jedynie lodówka i piec aż świeciły nowością na tle pozostałych gratów.

Otworzyłam chłodziarkę i mnie zemdliło. W środku na talerzu leżała psia kupa. Szybko zamknęłam drzwiczki, udając, że niczego nie zauważyłam.
Zamierzałam nakarmić ciotkę, no ale nie w takich warunkach.

– Mam tam, w lodówce, pasztet, dobry nawet. Może zjecie sobie na podwieczorek? – zaskrzeczała ciocia, najwyraźniej nieświadoma zawartości lodówki.

– Może później, nie jesteśmy głodni. Najpierw chciałabym, ciociu, żeby obejrzał cię lekarz. Najlepiej w szpitalu.

Rzuciła mi spłoszone spojrzenie.

– Ona jest zła i podła, ta złodziejka. A on jej się daje wodzić za nos! Okłamał mnie, że spalili mu samochód. To ona go ukradła. Nie. Nie mogę iść do szpitala, bo zabierze mi dom. Wszystko przeszukała. Ukradła biżuterię, złoto, naszyjnik po mamie, teraz zabierze dom i otruje psa! – Ciocia rozpłakała się żałośnie. – Co noc świecą w okna… Widziałam ich… Wczoraj, jak chodzili po ogrodzie. Wcale… wcale się nie boją! Pokazują się specjalnie! – szlochała.

– Ale kto chodzi?

– Ona z nim.

– Z wujkiem?

Skinęła głową.

– Ciociu, ale wuja nie ma w Polsce, sprawdziłam to, naprawdę go nie ma.

– Nie, nie, nie – ciocia pokręciła głową. – Widziałam, jak wczoraj wieczorem się skradali. Niczego się nie boją! Dzwoniłam na policję, ale mi nie wierzą! A oni mnie straszą, czekają, aż umrę, aż wystraszą mnie na śmierć! Wczoraj zasnęłam w fotelu, śniła mi się mama, taka młoda, mówiła do mnie, że już czas. Ale poprosiłam ją, żeby poczekała, że jeszcze nie, bo co stanie się Lolą? Kto o nią zadba? Ona ma tylko mnie. A oni wchodzą do naszego domu, zabierają jedzenie, to nie są ludzie… Mam dziewięćdziesiąt lat, jestem taka zmęczona, ale dla Loli muszę żyć!

Mało się nie rozryczałam. Jakie to smutne… Jeśli każdy człowiek u schyłku życia tak kurczowo się go trzyma i tak żałośnie przy tym wygląda, to dziękuję za starość.

Wezwałam pogotowie. Ciocia nie protestowała. Łebski lekarz obiecał jej, że jak tylko ją zbadają, wróci do domu, do swojej suczki. Zabrali Lukrecję i… zrobił się późny wieczór. Siedzieliśmy z Jackiem w pokoju po ciemku, dopijając resztki podróżnej herbaty z termosu.

– Wiesz co? W czajniku odkryłam siki. Myślisz, że to schizofrenia?

Jacek zakrztusił się herbatą. Informację o tym, co odkryłam w lodówce, zachowałam już dla siebie.

– Demencja, schizofrenia, Alzheimer? Nie mam pojęcia, nie jestem specjalistą, ale co za różnica. Wiem, że za każdym razem oznacza to poważne kłopoty.
W sumie miał rację. Prędzej czy później może się to kiepsko skończyć.

Siedzieliśmy w czymś na kształt salonu, drzwi do korytarza były szeroko otwarte, nie chciało nam się zapalać światła, więc po prostu siedzieliśmy po ciemku. Na dłuższą chwilę zapadła między nami cisza.

Milczeliśmy, a ja rozmyślałam nad bytem i niebytem, marnością i sensem życia. Ciocia miała to względne szczęście, że choroba przydarzyła jej się w bardzo późnym wieku. Zdążyła swoje przeżyć w pełni świadomie, teraz więc…

A kuku!

Nie dokończyłam myśli. Drgnęłam, gdy coś zaskrzypiało w korytarzu. Pies spał zwinięty w kłębek na dywanie obok nas. Pomyślałam, że to może jakaś naprężona deska właśnie się odprężyła, kiedy zaskrzypiało drugi raz, głośniej. Chwyciłam Jacka mocno za rękę.

– Czy ty z racji zawodu nie powinnaś być odważna? – wyszeptał.

Ścisnęłam go jeszcze mocniej, gdy hałas znów się powtórzył. Teraz można go było zlokalizować. Dobiegał z piwnicy, do której wiodły niskie drzwiczki pod schodami.

Schodziło się do niej stromymi stopniami, babcia dawniej trzymała w niej węgiel i słoiki. Ale co tam było teraz…? Szczury? Nie, szczury są inteligentne, ale nie aż tak, by naciskać klamki. Niczym zahipnotyzowana fujarką kobra, patrzyłam, jak powoli otwierają się drzwi i wysuwa się z mroku jakaś skulona postać.

Wyprostowała się. Zamiast twarzy miała światło – domyśliłam się, że to czołówka. O dziwo, nie zostaliśmy zauważeni. Światło szybko się po nas prześlizgnęło i powędrowało do kuchni.

Wstałam z fotela, Jacek zrobił to samo. Skradałam się, Jacek za mną, ale nie musieliśmy się wysilać – hałasy dobiegające z kuchni zagłuszały nasze kroki.
Stanęłam na progu i obserwowałam, co się dzieje. Okazało się, że tajemniczy gość otworzył lodówkę. Najwyraźniej w świecie spodziewał się paskudnej zawartości, bo zarechotał mściwie.

W mojej głowie mimo ciemności mocno się rozjaśniło. Gestem pokazałam Jackowi, co ma zrobić. Sama podkradłam się jeszcze bliżej do tajemniczego gościa.

– A kuku! – zawołałam głośno.

Jacek w tym samym momencie zapalił światło. Zobaczyliśmy człowieka.

Miałam przed sobą postać, którą dotąd uważałam za fikcyjną, istniejącą wyłącznie w chorym umyśle cioci. „Młoda” kobieta, ponoć flama stryja, miała około pięćdziesiątki, blond loki i mocny makijaż. W dłoniach trzymała portfel, który przed sekundą wyjęła z szafki. Wydawała się zszokowana tym, że została przyłapana.

W pierwszej chwili wykonała gest, jakby chciała odłożyć portfel, ale powstrzymała się. Trzeba babie oddać, że miała nerwy jak ze stali, szybko się otrząsnęła.

– Mam prawo przebywać w rodzinnym domu mojego męża – stwierdziła zimno. – Przyszłam odwiedzić szwagierkę.

– Żeby pogrzebać jej w portfelu? A ten mąż uczestniczył w swoim ślubie?

Nie odpowiedziała. Spojrzała na mnie tak wściekłym wzrokiem, że mógłby zabić jakieś mniejsze zwierzę.

Nie aresztowałam jej, tylko przypilnowałam do przyjazdu kolegów z miejscowej komendy. Śledztwo ujawniło wiele ciekawych faktów. Ciocia nie zwariowała ani nie tworzyła nowych światów.

Dwa lata ją tak dreczyli

Rzeczywiście, z ukradzionymi dokumentami i z podstawionym narzeczonym zostało zawarte małżeństwo między żmijowatą kobietą a moim stryjem, który nie miał bladego pojęcia, że się ożenił.

Pomagier blondyny okazał się wielce pomocny i śpiewał jak w chórze, byle się wybielić i zrzucić z siebie winę.

Wchodzili do domu ciotki w nocy, gdy już spała, psa faszerowali środkami nasennymi, więc im nie przeszkadzał, kradli co cenniejsze rzeczy, jedzenie też. Obrzydliwe niespodzianki w postaci kup to też było ich dzieło.

Jak się zakradali? W bardzo prosty sposób. Pan „chórzysta” pomagał swego czasu zdemontować u ciotki piec, gdy zamieniała ogrzewanie na gazowe. I doskonale wiedział, że do piwnicy można wejść przez klapę z boku domu, którą zsypywało się węgiel. Klapa zamykana była na kłódkę, założył więc swoją. Lukrecja nie miała o niczym pojęcia, bo z niej już nie korzystała.

Zmieniła zamki, zamykała się na łańcuch, ale nie wpadła na to, że złodzieje wchodzą przez piwnicę. Dwa lata ją tak dręczyli. Ostatnio ich akcje przybrały na sile, bo ciocia uparcie trwała przy życiu i zdrowych zmysłach, a wujek przeciwnie, coraz gorzej się czuł. Gdyby umarł przed ciocią, żonka nic by nie odziedziczyła.

O ironio, troskliwa blondyna faktycznie go odwiedzała, zawarłszy z nim najpierw znajomość na jakimś portalu. Tyle że nie powiedziała mu o ślubie. W związku z lipnym małżeństwem odbędzie się kolejne dochodzenie, bo wyraźnie ktoś coś zaniedbał albo celowo zadziałał.

– Co teraz będzie z ciocią? – zapytał Jacek. – Mimo wszystko nie może sama mieszkać. Jest coraz starsza.

– I nie zamierza. Poprosiła mnie o znalezienie jakiegoś dobrego domu opieki. Doszła już do siebie, czyli całkiem wróciła do typowej jędzowatości. Powiedziała, że teraz wreszcie zrobi to, czego dotąd nie zrobiła. Znajdzie sobie chłopaka.

– A Lola?

Reklama

– Obiecałam, że zamieszka z nami…

Reklama
Reklama
Reklama