„Moja córeczka zachorowała, a ja desperacko szukałem pieniędzy na leczenie. Zapożyczyłem się u bardzo nieciekawych ludzi”
„Dwieście tysięcy… Nasze długi wzrosły do prawie pół miliona, ale nie myślałem o tym. Podobnie jak nie liczyłem procentów naliczanych przez lichwiarza. Niestety, tacy ludzie mają doskonałą pamięć i potrafią się przypomnieć. Na przykład wysyłając dwóch mocnych młodzieńców, żeby spuścili dłużnikowi manto”.

- Mateusz, 42 lata
Myślałem, że mnie pobiją
Na podobne sceny można się napatrzyć na filmach sensacyjnych czy zobaczyć je w serialach kryminalnych. Gorzej, jeśli człowiek sam jest uczestnikiem czegoś takiego…
A ja właśnie byłem, i to nie od strony agresorów, tylko jako ofiara. Wprawdzie nie zostałem pobity na dzień dobry, ale zdawałem sobie sprawę, że wszystko jeszcze przede mną. Prowadzili mnie korytarzem wyłożonym miękkim chodnikiem, wreszcie stanęliśmy przed drzwiami obitymi skórą.
Otoczenie sprawiało, że nie zgasła jeszcze we mnie nadzieja. Gdyby chcieli mnie po prostu odstrzelić albo ciężko pobić, pojechalibyśmy do lasu albo jakichś starych hal fabrycznych.
Tak się przynajmniej pocieszałem. Lecz kiedy stanąłem przed obliczem samego Pustułki, nadzieja umarła. Patrzyły na mnie zimne oczy nałogowego złoczyńcy.
Pustułka… Pod tym pozornie niewinnym pseudonimem, raczej zabawnym niż strasznym, krył się jeden z najbardziej bezwzględnych gangsterów w całym województwie, a może nawet w całym kraju. Tak przynajmniej o nim mówiono i tak właśnie się prezentował.
Krótki, rozkazujący gest i jego ludzie puścili moje ręce. Zachwiałem się, bo trzymali mnie mocno, tak że prawie wisiałem w powietrzu, i kiedy nagle stanąłem w pełni na własnych nogach, straciłem na moment równowagę.
– Forsa – rzucił Pustułka. – Jesteś mi sporo winien, z tego, co meldował Zenek.
Kurczę, ten facet miał tyle pieniędzy, że nie wiedział nawet, ile i komu pożyczają jego pomagierzy! Zresztą lichwa stanowiła tylko część działalności jego sporej organizacji. Były wymuszenia, obrót kradzionymi samochodami, narkotyki i diabli wiedzą, co jeszcze. Mówiono tylko, że z jakichś powodów nie zajmuje się handlem żywym towarem.
– Jestem – przyznałem.
– Ile? – spytał.
Może nawet wiedział, jednak to ja miałem się przyznać. Pewnie dlatego, żebym sam sobie uświadomił skalę problemu.
– Dwieście tysięcy plus odsetki.
– Odsetki – uśmiechnął się lekko, ale jego twarz nie straciła przez to nic z surowości. – Pewnie drugie tyle tych odsetek, co?
– Nawet więcej – odparłem.
– Czyli z grubsza mamy pół miliona – zauważył. – Kiedy oddasz?
Milczałem, aż na jego znak jeden z goryli podszedł i zdzielił mnie w potylicę. Ledwie utrzymałem się na nogach.
– Ja tylko będę mógł – powiedziałem, potrząsając głową, żeby pozbyć się podwójnego widzenia. – Ale przy tych odsetkach to chyba nigdy nie nastąpi.
– Wiedziałeś, co robisz, kiedy pożyczałeś – wzruszył ramionami. – Znasz takie ruskie przysłowie, że pożycza się cudze, ale oddać trzeba swoje?
Nie znałem, jednak to szczera prawda.
– Tak – zgodziłem się. – Ale do oddania mam więcej, niż mogę spłacać. I będzie coraz więcej.
– Zgadza się – zarechotał. – Na tym polega zabawa. To kiedy oddasz?
Znów zamilkłem. Wyczułem ruch z tyłu i skuliłem się odruchowo w oczekiwaniu na cios, ale Pustułka powstrzymał podwładnego.
– Wiesz, dlaczego z tobą gadam, zamiast kazać ci połamać paluchy albo nawet któryś odciąć? – spytał nieoczekiwanie. I odpowiedział sam sobie, widząc, że nie zbieram się do mówienia. – Z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że pożyczyłeś od razu taką forsę, co nieczęsto się zdarza takim frajerom, a drugi to ten, że nie na hazard czy inne takie. Zenek coś wspominał o kłopotach w rodzinie, ale nie wiedział dokładnie, o co chodzi.
– Bo mu się nie spowiadałem – mruknąłem. – Co komu do tego?
– Powiedzmy, że jestem ciekaw – powiedział Pustułka i znów powstrzymał goryla, który chciał mnie skarcić za odpowiedź. Faktycznie, zabrzmiała rzeczywiście nieco bezczelnie, chociaż nie miałem takiej intencji.
– Mam chorą córkę – odparłem. – Dziecko mi zachorowało i potrzebowałem pieniędzy na leczenie.
Pustułka patrzył na mnie uważnie, a w jego oczach widziałem nie tylko lód, ale też pytanie, a może i lekkie niedowierzanie.
O chorobie Marysi dowiedzieliśmy się pół roku wcześniej. Okazało się, że potrzebna jest operacja w USA, a potem drogie zabiegi. Rozpacz, jaką rodzic odczuwa w podobnej sytuacji, trudno z czymś porównać. Rozpacz i determinację.
Sprzedaliśmy, co tylko możliwe, włącznie z samochodem i działką letniskową, wzięliśmy kredyty w bankach. Jakieś pieniądze zeszły też ze zbiórki internetowej od ludzi dobrej woli oraz z fundacji niosącej pomoc w takich przypadkach.
Zostało mi tylko mieszkanie
Niestety, to wszystko było za mało. Kiedy okazało się, że trzeba jeszcze co najmniej dwustu tysięcy, żeby Marysia mogła wyzdrowieć, zacząłem szukać, pytać. Tak trafiłem na Zenka. Nie zadawał zbyt wielu pytań, interesował go tylko bezpośredni majątek. Nie sprzedaliśmy mieszkania, więc mogłem uczciwie oświadczyć, że mam w nim częściowe zabezpieczenie.
Dwieście tysięcy… Nasze długi wzrosły wtedy do prawie pół miliona, ale nie myślałem o tym. Podobnie jak nie liczyłem paskarskich procentów naliczanych przez lichwiarza co tydzień.
Niestety, tacy ludzie mają doskonałą pamięć i potrafią się przypomnieć. Na przykład wysyłając dwóch mocnych młodzieńców, żeby spuścili dłużnikowi manto.
– Chore dziecko – powtórzył Pustułka. – Gościu, proszę cię, nie wciskaj mi ciemnot. Wiesz, ilu takich jak ty opowiada o chorych dzieciach? Powinienem dokładać im dodatkowy procent za głupotę.
– Kiedy to prawda! – Beznadzieja spadła na mnie czarną zasłoną. – I powiem więcej, panie Pustułka… Nie ma szans, żeby zwrócić wszystko.
Milczał przez chwilę.
– Kiedy pożyczałeś, wiedziałeś już, że nie oddasz? – to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
– Wiedziałem, że będą z tym kłopoty – przyznałem ostrożnie. – Ale w mojej sytuacji okradłbym samego diabła. Nie będę pana oszukiwał.
Roześmiał się nagle, zupełnie mnie tym zaskakując. Swoich goryli chyba też, bo znieruchomieli zupełnie i chyba przestali oddychać.
– No to wychodzi na to, że faktycznie okradłeś diabła, człowieczku – spoważniał i mówił dalej: – W dodatku przyznajesz się do tego tak otwarcie. Nie próbujesz kręcić. Trochę to dziwne.
Teraz ja milczałem przez dłuższą chwilę.
– A co mi da kłamstwo? – powiedziałem wreszcie. – I tak zrobicie ze mnie szmatę. Będziecie bić, prześladować, w końcu zabijecie. Proszę tylko, żeby nie robił pan krzywdy mojej rodzinie. Oni nic nie zawinili.
– A może przyprowadzimy tę jego chorą córkę, szefie? – zaproponował jeden z goryli. – Inaczej zaśpiewa.
Zmartwiałem i poczułem ogarniający mnie chłód. Tego obawiałem się najbardziej – że zechcą skrzywdzić moich bliskich.
– Idź zobaczyć, czy cię nie ma za drzwiami – warknął boss. – Doradca się znalazł!
Goryl nie uznał jego słów za żart czy metaforę, tylko faktycznie wyszedł. Widać było, że ludzie czują wielki respekt przed Pustułką.
– Czyli co, nie oddasz forsy? – wrócił do tematu.
– Będzie mi trudno, już mówiłem – odpowiedziałem.
Dosłownie czułem, jak zbliża się mój koniec. I oby tylko mój. A on obserwował mnie uważnie ze zmarszczonymi brwiami.
– Takiego wygibusa jeszcze tutaj nie miałem – mruknął. A potem zwrócił się do goryla: – Dobra, zabierz go do piwnicy.
Zadrżałem. Ostry wycisk czy od razu kula w łeb? – zastanawiałem się, czując miękkość w kolanach. Goryl musiał spojrzeć pytająco, bo Pustułka pokręcił głową.
– Na razie tylko go zamkniesz. Muszę coś sprawdzić, zanim postanowię, co dalej z tym frajerem zrobić.
Termin „frajer” nie wróżył mi zbyt dobrze.
Zrobię wszystko dla małej
Marysia wróciła ze Stanów razem z Edytą po trzech miesiącach od operacji. Właśnie wtedy okazało się, że na leczenie potrzeba jeszcze prawie dwustu tysięcy, jeśli wszystko ma się udać, a choroba odejść na zawsze.
A już miesiąc po pożyczce zgłosili się do mnie egzekutorzy. Złamany nos i naderwane ucho uznałem oczywiście za poważne ostrzeżenie, jednak niewiele mogłem z tym zrobić. Kredyty bankowe mogły wprawdzie chwilę zaczekać, lecz je także powinniśmy spłacać, żeby uniknąć dodatkowych kłopotów. Dlatego uiściłem bandytom drobną część należności. Potem jeszcze jedną.
I tyle. Na więcej nie wystarczyło środków. Pojawił się windykator, jako że banki upomniały się o swoje. Marysia zdrowiała, cieszyłem się z tego, ale wiedziałem, że mogę już długo nie
pożyć.
Czy pogodziłem się z losem? Niezupełnie, i aż mnie skręcało na myśl o tym, co będzie, ale uznałem, że to kwestia poświęcenia się rodzica dla dobra dziecka. Ze mną niech robią, co chcą, byle mała była zdrowa.
Dlatego ubezpieczyłem się zawczasu na sporą sumę. Jeśli mnie zabiją, rodzina będzie miała przynajmniej jakieś pieniądze na spłatę długów. Spodziewałem się, że prędzej czy później zostanę znaleziony martwy w jakimś zaułku, może w lesie, albo wyłowiony z rzeki. W każdym razie nie czekała mnie świetlana przyszłość. Byle tylko Marysia żyła, a Edyta mogła wyjść z tych przeklętych długów. Miałem nadzieję, że po mojej śmierci bandyci dadzą im spokój.
Nadzieję… A ta jest matką wiadomo kogo. Zgarnęli mnie z ulicy – tak po prostu i bez ceregieli. Zajechał niebieski van, a po chwili już w nim byłem.
Kiedy siedziałem w piwnicy obszernej willi Pustułki, zaczynało do mnie docierać, że to może wyglądać zupełnie inaczej. Co jeśli zażądają od żony spłaty całej kwoty z odsetkami? Wtedy moje ubezpieczenie nie wystarczy.
Wpadłem w czarną rozpacz i w pewnej chwili poczułem łzy spływające po policzkach. Usiadłem na twardej pryczy. Na pewno nie byłem pierwszym więźniem w tym miejscu. To nie była zwykła piwniczna komórka, tylko regularna cela. Miała nawet umywalkę, a w kącie stało wiadro na nieczystości.
Ależ wdepnąłem w bagno…
Niewiele mogłem już zrobić, więc zacząłem modlić się o cud. Po raz kolejny w niedługim czasie, bo przedtem próbowałem wymodlić zdrowie dla Marysi. Bóg mnie wtedy wysłuchał, ale czy tym razem zechce? Czy wyrwie mnie ze szponów diabła? Przecież sam Pustułka tak o sobie powiedział – diabeł.
Na palcu od wielu lat noszę dziesiątkę różańca, obok obrączki. Pogrążyłem się w modlitwie, czekając… Nie wiadomo na co. Nie wiedziałem, co chce sprawdzać szef bandytów. Stan mojego majątku? Przecież już wiedział, że wiele ode mnie nie wyciągnie.
– Ojcze nasz… – wymruczałem początek modlitwy, a potem zupełnie się w niej pogrążyłem.
Co oni mi zrobią?
Pustułka chodził przede mną w tę i z powrotem. Wodziłem za nim wzrokiem, czekając na wyrok. Nie wyglądał na poirytowanego, raczej zamyślonego. Trochę mnie to dziwiło, bo powinien się już zorientować, że nawet z mieszkania niewiele wyciśnie, skoro za dużo do niego chętnych.
– No i co mam z tobą zrobić, frajerze? – przystanął wreszcie i spojrzał mi prosto w oczy.
Nie odpowiedziałem, zresztą to było ewidentnie pytanie retoryczne.
– Dobra – westchnął, a potem wrócił na swoje miejsce za biurkiem. – Siadaj!
Któryś z goryli bez krzty delikatności podciął mi kolana twardym krzesłem.
– Sprawdziłem cię – rzekł gangster. – Naprawdę wydałeś mnóstwo forsy na leczenie dziecka. Nie kłamałeś.
Milczałem nadal. Pustułka mówił bardziej do siebie niż do mnie. Zresztą byłem już przygotowany na najgorsze. Modlitwa pomogła, jak zawsze pomaga i w sytuacjach, kiedy jest nadzieja, i w tych beznadziejnych.
– Zrobimy tak… – Pustułka znów przyjrzał mi się uważnie. – Nie każę cię teraz ani pobić, ani rozwalić. Sam mam dzieci i zrobiłbym dla nich wszystko. Nie tylko kogoś oszukał, jak ty mnie, ale nawet zamordował. Jestem w stanie to zrozumieć.
Poczułem ulgę. Zatem wyrok został odroczony, ale to, co powiedział później Pustułka, wprawiło mnie w osłupienie.
– Jesteś mi winien dwieście tysięcy. Zgadza się? Właśnie. Długu ci odpuścić nie mogę, nie jestem instytucją charytatywną, ale nie będziesz spłacać odsetek.
– Dziękuję – wymamrotałem. – Ale wie pan, że na razie…
– Zamknij się! – syknął i umilkłem. Nie należało drażnić człowieka, który okazywał mi łaskę. – Oddasz, jak będziesz mógł! – ciągnął, ku mojemu coraz większemu zdziwieniu. – Poczekam sobie, na brak forsy na razie nie narzekam.
– Jezu, dziękuję! – nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. – Obiecuję, że…
Powstrzymał mnie ostrym gestem.
– Nie dziękuj i nie obiecuj. Powiedzmy, że – jak mawiają w telewizji – urzekła mnie twoja historia. A poza tym nawet tacy, jak ja mają jakieś tam sumienie. Gdybyś przehulał tę forsę na hazard albo panienki, leżałbyś teraz na urazówce i myślał, co robić dalej, żeby nie wylądować na cmentarzu.
Zamilkł, a potem powiedział już bardziej miękkim tonem:
– Mnie kiedyś tam też ktoś pomógł, jak miałem nóż na gardle. Nie mogę tego spłacić jemu, więc niech będzie, że do ciebie to wróci.
Chciałem mu jeszcze dziękować, ale nie słuchał. Kazał mnie wyprowadzić i odwieźć do domu.
Przez całą drogę dotykałem różańca i pytałem Boga, czy to za jego sprawą otworzyło się na chwilę serce bandyty. A może ten człowiek wcale nie jest tak zatwardziały, na jakiego wygląda? Chciałbym, aby tak właśnie było.