Reklama

Zawsze myślałam, że z Gosią mamy wyjątkową więź. Od maleńkości była moją ukochaną córeczką – wrażliwą, otwartą, wygadaną. Siadała mi na kolanach, przytulała się i opowiadała wszystko: co kto powiedział w szkole, co zjadła Zosia na śniadanie, a nawet, o czym śniła. Mówiła, że jestem jej najlepszą przyjaciółką. Wtedy pękałam z dumy. A teraz mam wrażenie, że żyjemy obok siebie. Gosia zamyka się w pokoju, siedzi z nosem w zeszytach albo telefonie. Unika rozmów. Albo raczej – unika mnie. A ja wariuję, bo nie wiem dlaczego. Co się zmieniło? Czy coś się stało? Próbuję zagadać, podejść, zapytać, ale kończy się wzruszeniem ramion albo... przewróceniem oczami.

Reklama

To chyba najgorsze – to poczucie, że tracisz dziecko, że gdzieś po drodze wymknęło ci się z rąk. Że już nie jesteś potrzebna. Że teraz jesteś tylko od gotowania, prania i dopytywania. A ona... żyje jakby obok. Jakby jej sekrety, sprawy, życie – przestały mnie dotyczyć. A może to ja przesadzam? Może to normalne? W końcu ma 16 lat. Może taka kolej rzeczy. Tylko... dlaczego boli mnie to aż tak bardzo?

Wyobrażałam sobie najgorsze

– Mogę cię o coś zapytać? – zagadnęłam przy obiedzie, sięgając po miskę z ziemniakami.

– Znowu? – westchnęła, nawet na mnie nie patrząc. – Słucham.

Co robisz z kieszonkowym? – zapytałam ostrożnie, ale ton głosu nie brzmiał tak łagodnie, jak chciałam. – Zbierasz, ale... na co? Od miesięcy nie kupiłaś sobie niczego.

To chyba moja sprawa, nie? – odpowiedziała, odkładając widelec.

– Twoja... – powtórzyłam, zduszając złość. – Ale jestem twoją matką. Martwię się. Chcę wiedzieć, co się dzieje.

– Bo zawsze musi wyjść na twoje, prawda? – rzuciła chłodno Gosia, patrząc mi prosto w oczy.

– Nie, po prostu... – próbowałam się bronić, ale głos mi się łamał. – Ostatnio jesteś zamknięta. Nie wiem, co się dzieje, a jak nie wiem, to wyobrażam sobie najgorsze.

– Bo łatwiej ci snuć scenariusze niż zaufać! – krzyknęła i wstała od stołu. – Zostaw mnie w spokoju!

– Ej, dziewczyny... – odezwał się Marek, z ustami pełnymi rosołu. – Może Gosia zbiera na motor. Widziałem ostatnio, że przeglądała jakieś strony.

Bardzo śmieszne – prychnęłam. – Motor? W tym wieku?

– No właśnie – mruknęła Gosia i wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Marek spojrzał na mnie z mieszaniną współczucia i rezygnacji.

– Może niepotrzebnie się martwisz?

Ale czułam inaczej. Coś się działo. Coś, czego nie rozumiałam. I to nie był motor.

Zatkało mnie

Gosia była w szkole. Czułam dziwny ucisk w żołądku, który nie dawał mi spokoju od tygodni. W końcu weszłam do jej pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się – wszystko, jak zawsze, uporządkowane do przesady. Biurko czyściutkie, łóżko pościelone, książki poukładane alfabetycznie. Otworzyłam pierwszą szufladę – długopisy, kartki, zakreślacze. Druga – zeszyty, notatki, pod spodem... koperta. Wyciągnęłam ją i rozchyliłam ostrożnie. W środku – pieniądze. Dużo pieniędzy. I jeszcze więcej w kolejnych kopertach. Obok, na samym dnie, kartki zapisane coś drobnym pismem. Przewróciłam jeszcze jedną – ulotka: „Zostań potencjalnym dawcą szpiku – możesz uratować życie”. Zatkało mnie. Siedziałam na podłodze z tym wszystkim na kolanach, jakby to były jakieś obce przedmioty. Nie rozumiałam. Pomaga komuś? Bierze udział w czymś poważnym? Dlaczego mi nic nie powiedziała? Zatrzasnęłam szufladę i w pośpiechu opuściłam pokój. Dosłownie sekundę później usłyszałam klucz w zamku.

– Cześć – rzuciła Gosia zza drzwi. – Wróciłam wcześniej, pani od matmy nie przyszła.

Zamarłam w przedpokoju. Wiedziała.

Dlaczego grzebałaś w moich rzeczach?! – wrzasnęła.

– Ja tylko... ja się martwię!

– Nie jesteś detektywem. Jesteś matką. I zawiodłaś – powiedziała zimno i wyszła.

Czułam się jak idiotka

Nie spałam całą noc. Marek próbował mnie pocieszyć, ale jego słowa wpadały mi jednym uchem, a drugim wylatywały. Miałam przed oczami Gosię – złą, zamkniętą, obcą. A przecież ja tylko... chciałam wiedzieć. Chciałam ją ochronić. Następnego dnia, stojąc przy kuchennym oknie, zobaczyłam, jak Gosia wychodzi z domu. Szła szybko, z telefonem w dłoni, plecak zsunął jej się na jedno ramię. Zaraz dołączyła do niej Zosia. Szły razem w stronę parku. I coś we mnie pękło. Wsunęłam kurtkę, złapałam torebkę i... poszłam za nimi.

Czułam się jak idiotka. Dorosła kobieta, matka, skradająca się za córką jak jakiś amator śledczy. Ale nie umiałam inaczej. Gdy usiadły na ławce przy oczku wodnym, schowałam się za rosnącymi nieopodal krzakami. Śmieszne? Pewnie. Ale wtedy nie było mi do śmiechu.

– Jeszcze trochę, Zosia. Potrzebuję czterysta złotych. Jak się uda, zapiszę się na testy – usłyszałam Gosię.

– To już niedługo. Jesteś pewna? – Zosia była cicha, ostrożna.

– Tak. Jeśli się okaże, że pasuję... mogę uratować komuś życie.

Zamarłam. Nogi się pode mną ugięły. Wracałam do domu w milczeniu, z emocjami tak silnymi, że aż drżały mi ręce. Kiedy Gosia wieczorem weszła do mieszkania, czekałam przy stole.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam, próbując opanować drżący głos.

– Nie – przerwała mi stanowczo.

Jej oczy były spokojne, a ja poczułam, że nie tylko straciłam kontrolę. Straciłam zaufanie mojej córki.

Poniosłam porażkę

Siedzieliśmy we trójkę przy stole – ja, Marek i Gosia. To była jej decyzja. Powiedziała, że chce porozmawiać. Oficjalnie. Otwarcie. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale i tak byłam nieprzygotowana.

Chciałam to zrobić sama – zaczęła spokojnie. – Bez waszego zamieszania, paniki, domysłów. Ale się nie udało.

Spojrzała na mnie z tym samym spojrzeniem co wczoraj. Twardym. Dorosłym.

– Działam w fundacji szukającej dawców szpiku. Pomagam przy organizacji kampanii. Widziałam dzieci, które czekają. Niektóre... znikają z listy, bo nikt się nie zgłosił. Chcę oddać szpik. Zrobić testy. Ale trzeba mieć osiemnaście lat... – przerwała. – Albo zgodę rodziców. I pieniądze.

Zacisnęłam dłonie na kolanach.

– Dlatego zbierałaś? – szepnęłam. – Dlatego nic nie mówiłaś?

– Bo znałam waszą reakcję – powiedziała cicho. – Bałam się, że uznacie, że to nieodpowiedzialne. Albo, że się przestraszycie. A to moja decyzja. Moje ciało. Moje sumienie.

Marek wytarł oczy rękawem.

Jesteśmy z ciebie dumni – powiedział, łamiącym się głosem. – Nawet jeśli nie rozumiemy wszystkiego. Jesteśmy.

Nie mogłam się odezwać. Co miałam powiedzieć? Przepraszam, że ci nie ufałam? Że włamałam się do twojej prywatności? Że cię śledziłam?

– Nie chciałam robić z tego wielkiej sprawy – dokończyła Gosia. – Ale nie pozwoliliście mi zachować tej jednej rzeczy dla siebie.

Wstała i wyszła do pokoju. A my zostaliśmy – z ciężarem w sercach i poczuciem porażki. I z podziwem, który bolał bardziej niż wszystko inne.

Nie potrafiłam wykrztusić słowa

Wieczorem, kiedy Gosia zamknęła się w swoim pokoju, siedzieliśmy z Markiem w salonie. Światło z lampki rzucało ciepły cień na ściany.

Kiedy przestaliśmy jej ufać? – zapytałam cicho, patrząc w pustkę.

Marek westchnął.

– Nie wiem. Ale wiem, że dziś mnie zawstydziła – odpowiedział i pokręcił głową z lekkim uśmiechem. – I chyba o to chodzi. Żeby dzieci w końcu nas zawstydzały. Bo to znaczy, że nas przerosły.

Nie odpowiedziałam. Coś we mnie pękło. Następnego dnia po śniadaniu Gosia zapytała, czy pojedziemy z nią do fundacji. Wymieniła szybkie spojrzenie z Markiem. Zgodziłam się, mimo że coś we mnie się kurczyło. Wiedziałam, że to będzie moment, w którym nie ja będę prowadzić ją za rękę, tylko ona – nas. W fundacji córka była skupiona, poważna, konkretna. Rozmawiała z wolontariuszami, zadawała pytania. W pewnym momencie Gosia spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się lekko, niemal niezauważalnie. Tylko skinęłam głową. Nie potrafiłam wykrztusić słowa. Ale może to wystarczyło. Po wszystkim wyszliśmy na zewnątrz. Szliśmy obok siebie – trzy osoby, które muszą nauczyć się być rodziną na nowo.

Anna, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama