„Moja córka ma 32 lata i wciąż trzyma się mojej spódnicy. Wychowałam kogoś, kto sam nie potrafi wybrać bułek na śniadanie”
„Nie mogłam uwierzyć. Ja ją niby do czegoś zmuszałam? Wciskałam jej coś na siłę? Nie wytrzymałam. Pokłóciłyśmy się. Powiedziałam jej, żeby przestała się mnie radzić, skoro jest dorosła i potrafi myśleć samodzielnie. A ona przerzuciła na mnie odpowiedzialność, jakbym to ja była reżyserką jej życia”.

- listy do redakcji
Moja córka prezentowała się świetnie. Zawsze dobrze wyglądała w granacie. Ale z drugiej strony ta malinowa koszula i grafitowa spódnica też idealnie na niej leżały.
– I co, mamo? Lepsza sukienka czy jednak bluzka?
Odpowiedziałam, że obie opcje są ładne i że powinna wybrać to, w czym sama czuje się lepiej.
Zamęczała mnie pytaniami
– Sama nie wiem... – zaczęła się wiercić. – Są podobne cenowo, ale nie mogę się zdecydować. W tej wyglądam na szczuplejszą, ale tamta ma lepszy krój... Mamo, pomóż mi!
– Weź tę koszulę – rzuciłam, bo miałam już dosyć i chciałam po prostu zakończyć zakupy.
Ucieszyła się, ruszyła do kasy i trzy minuty później wychodziłyśmy ze sklepu. W drodze do domu opowiadała o nowej pracy. Zastanawiała się, czy nie przygotować muffinek dla swojego zespołu. Chciała zrobić dobre wrażenie, ale bała się, że ktoś uzna ją za nadgorliwą.
– I co myślisz? Przynieść moje muffinki? – dopytywała, mimo że już powiedziałam, że nie znam jej kolegów z pracy i nie wiem, jak to odbiorą. – A ty byś przyniosła?
Nie widziałam w tym nic złego, więc powiedziałam, żeby zaniosła. Następnego dnia zadzwoniła zdołowana. Do późnej nocy piekła babeczki, zrobiła ich ze trzydzieści, a w pracy poszło raptem... pięć.
Czułam się niemal osaczona
– Większość unika słodyczy, jeden kolega ma jakieś problemy zdrowotne, dwie dziewczyny są na diecie bezglutenowej... – wyliczała zrezygnowana. – Wyszłam na kompletną kretynkę! Wszyscy patrzyli na mnie jak na kosmitkę z tymi muffinami. W biurze w ogóle niby nie wolno przynosić słodyczy, bo wszyscy dbają o zdrowy styl życia.
Zrobiło mi się głupio, bo to ja zasugerowałam jej ten pomysł. Ale przecież nie mogłam przewidzieć takiej reakcji. Po zakończeniu rozmowy dotarło do mnie, że mam dosyć tego ciągłego uzależniania wszystkiego od mojej opinii. Może inne matki by się cieszyły, że ich dorosłe dzieci tak często dzwonią. Ja jednak byłam tym przytłoczona. Marta analizowała ze mną każdy nawet najdrobniejszy aspekt swojego życia, zarówno prywatnego, jak i zawodowego, a nawet uczuciowego.
Byłam z nią w dwóch nieudanych relacjach. Raz podpowiadałam, jak kulturalnie zakończyć związek, a innym razem tłumaczyłam, dlaczego nie warto biegać za facetem, który ją zostawił. Nie dlatego, że chciałam nią kierować i w tym uczestniczyć. Po prostu Marta tak płakała i błagała o rozwiązanie, że dla świętego spokoju podsuwałam jej gotowe odpowiedzi.
Miałam tego już dość
Marta przeżywała muffinkową porażkę jeszcze przez kilka dni. Ciągle wracała do tematu, pytała, jak naprawić sytuację. Radziłam jej, żeby przestała się tym przejmować i po prostu była sobą. Chyba wzięła to sobie do serca, bo po jakimś czasie zadzwoniła pełna ekscytacji, że wybiera się na randkę z kolegą z pracy.
– Od dawna mi się podobał – mówiła – ale myślałam, że mnie nie zauważa. I nagle zaprosił mnie do kina! Mam zaproponować film. Myślisz, że jakiś straszny film się nada? Będę mogła się przytulić, ale co jeśli pomyśli, że jestem jakaś dziwna?
– A na co masz ochotę? – zapytałam.
Odpowiedziała, że to nieważne, bo i tak wybierze to, co ja jej podpowiem. Poczułam zmęczenie i zbliżającą się migrenę. Udałam, że coś trzeszczy w słuchawce, i zakończyłam rozmowę. Nie miałam pojęcia, skąd u niej to ciągłe oczekiwanie, że będę podejmować za nią decyzje. Wychowywałam ją sama, to fakt. Ale czy to oznacza, że ma być niesamodzielna do śmierci? Wieczorem zadzwoniła znów. Nie odebrałam. Byłam gotowa powiedzieć potem, że byłam pod prysznicem. Przysłała wiadomość: „Tomek zaprosił mnie na kolację u siebie po kinie. Mamo, co sądzisz, powinnam pójść?”.
Nie wiedziałam, jak jej pomóc
Nie chciałam wiedzieć takich rzeczy! Marta ma 32 lata. Powinna już wiedzieć, jak postępować z facetami. W jej wieku miałam za sobą rozwód, kredyty i niespełna dziesięciolatkę na utrzymaniu. Musiałam wszystko rozwiązywać sama. Bez wsparcia, bez rad. Sama zapożyczałam się na remont, sama spłacałam długi. A Marta? Wychowywała się bez ojca, ale ze mną, czyli matką i ojcem w jednym. Angielski, dobre liceum, kursy... Wszystko po to, by stała się silną i niezależną kobietą. A jednak nie pojechała do Tomka i to nie dlatego, że nie chciała. Nie pojechała, bo... nie odpowiedziałam na jej SMS. A ona nie potrafiła podjąć decyzji sama. Na szczęście cierpliwy chłopak zaprosił ją znowu, tym razem na spotkanie ze znajomymi.
– Czy to znaczy, że traktuje mnie poważnie? – pytała. – Myślisz, że jestem już jego dziewczyną? Bo pocałowaliśmy się kilka razy...
– Marta! – przerwałam. – To twoje życie. Nie znam go. Sama musisz zdecydować, co robić. I nie musisz dzielić się ze mną wszystkim, a już na pewno nie takimi szczegółami, które człowiek zwykle zostawia dla siebie.
– Mamo, bez przesady – zaśmiała się. – Ale serio, nie wiem, czy to nie za wcześnie? A co, jeśli jego ekipa mnie źle przyjmie?
Wzniosłam oczy do góry i zaklęłam w duchu. Wiedziałam, że jak nie dam jej jasnej odpowiedzi, będzie wracać do tematu w nieskończoność.
– Idź, jeśli masz ochotę. To przecież tylko towarzyskie spotkanie.
Cała się trzęsłam z emocji
Wieczorem wyciszyłam telefon. Bałam się, że będzie dzwonić z łazienki z ciągłymi bzdurnymi pytaniami. I udało się, bo odezwała się dopiero w niedzielę rano. Niestety rozpłakana.
– Dlaczego kazałaś mi tam iść?! – wybuchła. – Przyszła jego była i urządziła scenę! On ją pocieszał, a potem wyszedł za nią, a ja zostałam jak ta głupia! Zawsze przez ciebie robię z siebie pośmiewisko! Ciastka, impreza... Wszystko przez te twoje rady!
Byłam w szoku. Ja jej coś narzucałam? Kiedy?! Pokłóciłyśmy się. Powiedziałam, że niech już więcej nie oczekuje ode mnie wskazówek, skoro jest dorosłą kobietą z własnym rozumem. Obraziła się i zapowiedziała, że już nigdy niczego mi nie powie, ani o nic mnie nie zapyta. Odparłam, że bardzo dobrze. Rozłączyłyśmy się, każda wściekła. Potem cała się trzęsłam z emocji. Musiałam z kimś porozmawiać. Zadzwoniłam do Ewy, mojej starej znajomej, która studiowała psychologię. Znała Martę od małego.
– A nie sądzisz, że ona tak naprawdę próbuje uciec przed odpowiedzialnością? – spytała spokojnie. – Bo jak decyzja okazuje się błędna, może zwalić winę na ciebie.
– To możliwe – przyznałam po chwili milczenia. – Pewnie sama ją tego nauczyłam... Wiesz, gdy była mała, byłam przytłoczona pracą, obowiązkami. Wolałam wydawać polecenia, niż się z nią konsultować.
Zaczęłam przypominać sobie różne sceny z jej dzieciństwa. Na przykład, jak kiedyś wróciła ze sklepu bez pieczywa, bo nie było kajzerek. Stała wtedy w drzwiach i powiedziała, że nie wiedziała, czy ma kupić bułki maślane, czy chleb.
– Bałam się, że jak przyniosę nie to, co chciałaś, to się na mnie zezłościsz – powiedziała wtedy jedenastoletnia Marta.
I to jej zostało do dziś. Wciąż obawiała się, że podejmie niewłaściwy krok, że ktoś ją skrytykuje, źle oceni. Przerażona możliwością porażki, nie wiedziała, czego tak naprawdę chce. Wiedziała tylko, że inni mają być z niej zadowoleni. Ewa miała rację, że Marta za wszelką cenę chciała uniknąć błędu.
Zawiodłam jako matka
W pewnym momencie dotarło do mnie, że chyba zawiodłam jako matka. Wsiadłam w samochód i pojechałam do córki.
– Chciałam ci coś powiedzieć, kochanie – zaczęłam cicho. – Masz prawo do potknięć. Każdy je popełnia. Ale najważniejsze, by to były tylko twoje błędy. Nie moje, nie cudze, ale twoje. Dlatego rób to, co czujesz. A reszta się ułoży.
Po tej rozmowie Marta stała się spokojniejsza. Przestała zasypywać mnie pytaniami. O tym, że zrezygnowała z pracy, dowiedziałam się dopiero po fakcie. O nowym chłopaku też długo nic nie mówiła.
– Czekałam, aż będę pewna, że to coś poważnego – tłumaczyła się. – No i chyba się układa, bo w niedzielę jedziemy poznać jego rodziców. Mamo, tylko… w co się ubrać?
Tym razem doradziłam jej z radością. Ale całą resztę, decyzje, wybory, oceny sytuacji, będzie musiała podejmować już sama. Wiem jedno, że niezależnie od tego, co postanowi, zawsze będę przy niej. Zawsze.
Emilia, 54 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Sekretarka wydzwaniała do męża o dziwnych porach, a powód był szokujący. Wcale nie chodziło o pracę”
- „Gdy mąż przeszedł na emeryturę, moje życie się skończyło. Zrobił sobie ze mnie darmową opiekunkę i służącą”
- „Mój syn wykrzyczał mi, że mnie nienawidzi. Od tej pory nie przespałam spokojnie ani jednej nocy, bo to ja go okłamałam”