Reklama

Lubiła tak się bawić

Lena łasowała w kuchni jak zwykle, gdy brałam się za pieczenie czegoś słodkiego. Wylizywała właśnie miskę po kremie waniliowym, gdy zadzwonił telefon. Córka zerwała się na równe nogi, porzuciła nie do końca wyczyszczone naczynie i pognała do pokoju z krzykiem:

Reklama

– Ciocia dzwoni!

Miała w sobie tyle energii, że trudno było za nią nadążyć! Korzystając z nieobecności małej, powrzucałam do zlewozmywaka naczynia, a potem poszłam zajrzeć, co córa u siebie robi. Siedziała na łóżku w pozycji, która w minutę uczyniłaby ze mnie kalekę na resztę życia, do ucha miała przytknięty stary smartfon męża i prowadziła ożywiony dialog z wyimaginowanym rozmówcą.

– Tak, wiem o tym – przytakiwała zaaferowana.

Gdybym nie wiedziała, że komórka, którą Lena trzyma w ręku, to szmelc bez baterii, byłabym pewna, że rzeczywiście z kimś rozmawia. Odznaczała się niesamowitą inwencją, nie potrzebowała wymyślnych zabawek, by stworzyć nieistniejącą rzeczywistość i znakomicie się w niej odnaleźć. Zostawiłam ją zatem w tym wyimaginowanym świecie i wróciłam do kuchni, by pozmywać.

Na kolejny dzwonek zwróciłam uwagę dwa dni później. Usłyszałam ten sam sygnał, co poprzednio.

– Mamusiu, mamusiu! – Lena przybiegła ze swojego pokoju, trzymając przy uchu zdezelowany telefon. – Ciocia Mila pyta, czy masz czarną sukienkę. Mówi, że niebawem ci się przyda.

To nie było zabawne. Ktokolwiek rozmawiał z moim dzieckiem, pytając o żałobny strój, przegiął na maksa. Wyrwałam Lenie telefon, zbliżyłam go do twarzy i krzyknęłam:

– Zawiadamiam policję, ty cholerny idioto. To już podchodzi pod coś więcej niż zwykłe nękanie!

Telefon milczał. Spojrzałam na ciemny wyświetlacz i poczułam się jak kompletna idiotka. Córka miała chyba podobne odczucia, bo wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi ze zdumienia oczami i wymownie milczała. Musiałam jednak mieć stuprocentową pewność. Otworzyłam tylną klapkę w komórce i zajrzałam. Baterii nie było. Nagle poczułam się potwornie zmęczona. Klapnęłam ciężko na fotel i wymamrotałam coś na kształt usprawiedliwienia:

– Mamusia miała dziś męczący dzień.

Rzeczywiście, byłam padnięta i miałam nadzieję, że, skoro już usiadłam, to trochę odpocznę. Po prostu zapadnę się w miękkości i pozwolę sobie na tępe wpatrywanie w sufit. Tak z pół godzinki by starczyło.

Lena jednak nie odchodziła, słyszałam, jak tuż za moimi plecami z niecierpliwością przestępuje z nogi na nogę. Spojrzałam na nią z błaganiem w oczach, a ona wyciągnęła rękę.

– Telefon – powiedziała.

– Co?

– Oddaj mi komórkę – zażądała.

Właśnie, ta przeklęta komórka, którą kurczowo ściskałam w ręku. Miałam ochotę cisnąć nią o ścianę, tylko czy to byłoby racjonalne postępowanie? Przecież dopiero co się upewniłam, że z urządzenia pozostała już tylko obudowa. Nie było możliwości, aby ktokolwiek mógł się dodzwonić do Leny!

To przestawało być śmieszne

Pozostawała kwestia głupiego żartu z czarną sukienką. Mnie natychmiast przywodził na myśl żałobny strój, ale dziecko wcale nie musiało mieć takich skojarzeń. Z cichym westchnieniem oddałam córce telefon.

– Powiedz tylko mamusi – spytałam, by wyczerpać temat. – Powiedz mi, kim jest ciocia Mila?

– To ty nie wiesz? – spytała zdziwiona – To siostra babci.

– Babcia nie ma siostry – postanowiłam utrzeć nosa małej mądrali. – Zresztą, gdyby nawet miała, musiałabyś ją chyba nazywać jakoś inaczej.

– A jak? – Lena niełatwo przechodziła do defensywy.

– Nie wiem dokładnie – wpadłam we własne sidła, ale próbowałam walczyć. – Może stryjeczna albo cioteczna babcia?

Córka pokiwała głową z powątpiewaniem. Wzięła swój czarodziejski telefon i poszła do siebie, a ja odetchnęłam z ulgą. Ta rozmowa zaczynała mnie przerastać. Mała stanowczo robiła się zbyt wyszczekana i chyba pierwszy raz żałowałam, że odziedziczyła tak dużo moich genów. Gdyby się wdała w tatę, byłaby dużo prostsza w obsłudze. Choć bujną wyobraźnię dostała chyba z jego puli. Mama się uśmieje, kiedy jej opowiem, że Lena odnalazła jej zaginioną siostrę.

– Jak, powiadasz, miała na imię ta ciocia? – spytała mama, kiedy relacjonowałam jej przygodę z telefonem.

– Mila – odpowiedziałam. – I podobno nie jest ciocią, tylko twoją siostrą.

Postanowiłam porozmawiać z mamą o tajemniczej nieznajomej. Nie widziałam jeszcze, by kolory na twarzy zmieniały się tak szybko. Mama zrobiła się nagle blada jak ściana, a jej wargi nabrały sinego odcienia. Chwyciłam ją za rękę, nerwowo dopytując o samopoczucie i w panice usiłowałam sobie przypomnieć numer na pogotowie. Mama zamknęła na moment oczy, a kiedy je otworzyła, samotna łza spłynęła po jej policzku.

– Kto wam powiedział o Emilce? – spytała wreszcie drżącym głosem.

Wzruszyłam bezradnie ramionami, dając do zrozumienia, że w ogóle nie mam pojęcia, o czym mówi.

– To moja starsza siostra, która zmarła na zapalenie płuc jeszcze przed moim urodzeniem. Miała sześć lat, tyle co Lena. Cmentarz, na którym ją pochowano, już nie istnieje. Znałam Milę tylko z opowieści mamy i z dwóch zdjęć, które w końcu przepadły podczas ciągłych przeprowadzek. Nigdy nie lubiłam wracać do wspomnień z dzieciństwa, zresztą niewiele pamiętam z tamtych czasów, więc nikt, z wyjątkiem twojego, świętej pamięci ojca, nie wiedział o Emilce.

Nie mogłam tego pojąć

Ciarki przeszły mi po plecach. Czy to znaczy, że moja córka kontaktuje się z zaświatami za pośrednictwem zepsutego telefonu? Nie mogłam uwierzyć. Miałam nieodparte pragnienie, by pojechać natychmiast do domu, zabrać Lenie ten makabryczny rekwizyt i wyrzucić go do rzeki, żeby nigdy go już nie odnalazła.

– No coś ty! – mama była pragmatyczna do bólu. – Przecież to jakiś złom! Jeżeli Lenka rzeczywiście komunikuje się ze zmarłymi, nie potrzebuje do tego żadnych telefonów, równie dobrze może to zrobić przez słuchawkę prysznicową – stwierdziła. – Przyjedźcie jutro do mnie we dwie, chciałabym z nią porozmawiać – powiedziała zamyślona. – I proszę cię, Roma, nie panikuj i nie zachowuj się irracjonalnie – przestraszysz tylko dziecko – napomniała mnie, gdy zbierałam się już, żeby wrócić do siebie.

Jasne, łatwo jej powiedzieć „nie panikuj”. To nie ona ma w domu medium. Kiedy wróciłam wieczorem do domu, Lena okładała się poduszkami z Grześkiem, który obiecał położyć ją wcześniej do łóżka. Z czułością przyglądałam się ich zabawie, stojąc w drzwiach.
Moja mała córeczka wyglądała jak normalne rozbrykane dziecko. Czy to możliwe, by komunikowała się z inną rzeczywistością? Postanowiłam nie wtajemniczać męża w historię z telefonem, przynajmniej na razie. Nie byłam pewna, jak by się zachował, a zależało mi, byśmy nie przestraszyli Leny.

Nazajutrz zaproponowałam córce, by towarzyszyła mi w odwiedzinach u babci. Chętnie się zgodziła, bo tam zawsze traktowano ją jak królewnę i mogła liczyć na więcej słodkości niż w domu.

– Daj nam chwilę, Romciu – poprosiła mama, stawiając przed Leną talerzyk z ciastem jagodowym. – Mogłabyś wyjść do sklepu po chleb i śmietanę, bo zapomniałam rano kupić.

Poszłam, ale nie byłam pewna, czy rzeczywiście zabrakło jej pieczywa, czy to był tylko pretekst, bym zostawiła je same. Miałam już zadzwonić i spytać, ale uznałam, że nic się nie stanie, jak wrócę z zakupami. Najwyżej weźmiemy je ze sobą.

– Wydaje mi się – powiedziała mama, kiedy wróciłam – że Lena prowadziła wyimaginowaną rozmowę ze swoją koleżanką z przedszkola, która ma na imię Milena. Oczywiście, nie rozmawiały naprawdę przez ten telefon, to przecież niemożliwe. Dzwonek musiał dobiegać od sąsiadów albo ja wiem, może z ulicy? Czysty przypadek. Nie martwiłabym się na twoim miejscu, chociaż myślę, że powinnaś trochę zwolnić, moje dziecko. Ostatnio za dużo wzięłaś sobie na głowę.

– A czarna sukienka, o którą Lena pytała? – upierałam się przy swoim.

– To po prostu czarna sukienka, nic więcej. Nie dopatruj się wszędzie znaków od losu, on jest ślepy i robi, co chce. Weź urlop i jedźcie poleniuchować przez kilka dni. Należy się wam wszystkim trochę odpoczynku.

Stało się to, co mówiła

Mama miała trochę racji, przynajmniej, jeżeli chodziło o mnie. Czułam się ostatnio bardzo zmęczona i już w poniedziałek tęskniłam za sobotą. Może to nie byłby zły pomysł, wziąć parę dni wolnego i wyrwać się na łono natury?

– Jestem za – powiedział mąż, gdy podzieliłam się z nim tym pomysłem. – Jeżeli dadzą ci dwa dni wolnego, możemy wystartować w ten piątek i odwiedzić mojego brata. Ciągle narzeka, że go omijamy, więc zwalimy mu się na chatę. Pojezierze Drawskie jest nawet lepsze niż przereklamowane Mazury.

No proszę, a ja myślałam, że będę go musiała miesiąc urabiać! W pracy zgodzili się na trzy dni urlopu, co razem z weekendem dawało prawie tydzień laby. Normalnie żyć nie umierać! Zajęłam się organizowaniem garderoby odpowiedniej na taki wyjazd i zupełnie zapomniałam o jakiejś głupiej, czarnej sukience. A szkoda, bo mama zmarła w czwartek w nocy. Zawiodło serce, które do tej pory nie sprawiało jej kłopotów.

W piątek w południe znalazła ją sąsiadka, z którą codziennie ćwiczyły aerobik i to ona powiadomiła nas telefonicznie akurat, gdy dojeżdżaliśmy do Czaplinka. Pogrzeb odbył się w niedzielę, nie było szans, bym zdążyła kupić coś odpowiedniego, czarną sukienkę pożyczyłam więc od przyjaciółki i tylko ta żałobna barwa obrazowała smutek, który odczuwałam.

Nie mogłam płakać, po prostu nie docierało do mnie, w czym tak naprawdę biorę udział. Dopiero na cmentarzu, tuż przed spuszczeniem trumny do grobu, gdzieś za mną odezwał się sygnał telefonu, identyczny, jaki słyszałam u nas w domu. Aż podskoczyłam z wrażenia. Pełna najgorszych przeczuć, odwróciłam się, by zlokalizować dźwięk. Jeden z gości stojących wokół grobu, uśmiechnął się przepraszająco, oddalając się na bok z dzwoniącym aparatem.

Telefoniczny sygnał zwolnił we mnie mechanizm, blokujący dotąd dopływ łez do oczu. Najpierw poczułam pojedynczą kroplę, spływającą po policzku, a potem łzy polały się obfitym strumieniem, jakby pękła tama, która wstrzymywała je do tej pory. Płakałam i płakałam, a one przynosiły mi ulgę. Zabierały smutek, strach, niepewność i żal, pozostawiając tylko zmęczenie.

Niewiele pamiętam z kolejnych dni i dziś wydaje mi się, że po prostu je przepłakałam. Potem życie powoli zaczęło wracać do normalności, choć trochę czasu musiało upłynąć, by świat, w którym nie istniała już moja mama, stał się znów do przyjęcia. Cały czas myślałam o niesamowitym telefonie z zaświatów. Czy mama odebrała wiadomość od swojej siostry? Czy spodziewała się śmierci, a jeżeli tak, dlaczego mnie nie uprzedziła, tylko wymyśliła na chybcika jakąś koleżankę Leny, by mnie uspokoić? Przecież można było coś zrobić, jakieś badania, leki, cokolwiek!

– Czy przyjaźnisz się w przedszkolu z koleżanką o imieniu Milena? – spytałam w końcu Lenę.

– Nie, ona się brzydko zachowuje, opluła mnie kiedyś, a nawet kopnęła – odpowiedziała córka, nie odrywając się od rysowania.

Cała ta historia nie trzymała się kupy i właśnie wracałyśmy do punktu wyjścia, czyli cholernego telefonu, jakiejś upiornej skrzynki kontaktowej do przekazywania złych wieści z zaświatów. Musiałam jak najszybciej zniszczyć to ustrojstwo. Niestety, telefon przepadł.
Przekopałam cały dziecięcy pokój, całe mieszkanie i nic, kamień w wodę. Spytałam w końcu Lenę, czy nie pokazałaby mi jeszcze raz swojej komórki, ale wzruszyła tylko ramionami.

– Tatuś pozwala mi teraz używać swojej. Jest dużo fajniejsza.

Potrzebowałam tej wiadomości

Odetchnęłam z ulgą i byłam już gotowa zapomnieć o tej dziwnej historii, gdy któregoś wieczora, jakieś pół roku po śmierci mamy, z przedpokoju znowu dobiegł mnie znajomy dźwięk.

– Halo – usłyszałam głos córki.

Tylko nie to, pomyślałam, a nogi zrobiły mi się miękkie jak z waty. Zmusiłam się, by wstać. Lena stała w przedpokoju z moim telefonem w ręce i przysłuchiwała się komuś bardzo uważnie.

– Kto ci pozwolił odbierać mój telefon?– naskoczyłam na małą. – Z kim rozmawiasz? – podniosłam głos.

– Z babcią – poinformowała córka, bynajmniej nie odkładając komórki.

W dwóch skokach przebyłam dzielący nas dystans, wyrwałam córce telefon i przyłożyłam do ucha.

– Mama? – spytałam bez tchu. – Jesteś tam, mamo? – krzyknęłam.

Nie słyszałam żadnego dźwięku. Spojrzałam na wyświetlacz, nie był aktywny. Oparłam czoło o chłodne lustro i przymknęłam oczy.

– Córeczko, naprawdę rozmawiałaś z babcią? – spytałam cicho.

– Tak – odpowiedziała krótko Lena.

– I co ci powiedziała?

– Żebyś nie oddawała moich sukienek, bo jeszcze się przydadzą.

Reklama

Poczułam, jak oczy wypełniają mi się łzami, a krtań ściska wzruszenie. Nie czułam strachu czy niepokoju związanego z tym zajściem. Mało tego, byłam pewna, że Lena faktycznie rozmawiała z babcią, a gdy tydzień później nie dostałam okresu, wiedziałam, że jestem w ciąży. Ba, znałam nawet płeć dziecka. Przecież, gdyby to miał być chłopak, mama nie kazałaby zostawiać sukienek.

Reklama
Reklama
Reklama