„Moja córka przyprowadziła narzeczonego do domu i ogłosiła nowinę. W ogóle nie byłam gotowa na takie wyznanie”
„Zrobiło mi się gorąco. Nie wiedziałam, czy bardziej przez jego ton, czy przez własne emocje. Wstałam od stołu, jakby to miało mi pomóc odzyskać równowagę”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy to się stało, że moja mała dziewczynka, która jeszcze niedawno tuliła się do mnie z płaczem po nieudanym sprawdzianie z matematyki, nagle zaczęła mówić poważnym tonem o ślubie, wspólnym mieszkaniu i... rodzinie. Niby powinnam się cieszyć – każda matka chce, żeby jej dziecko było szczęśliwe – ale tamtego wieczoru coś się we mnie złamało.
Nie chodziło o niego. Na pierwszy rzut oka miły, dobrze wychowany chłopak. Uśmiechał się ciepło, trzymał Anię za rękę z czułością i nie spuszczał z niej wzroku. Chodziło o to, co za tym stało. O pewną informację, którą Ania wypowiedziała jakby mimochodem, a która we mnie uderzyła z siłą młota. Wtedy po raz pierwszy od dawna zabrakło mi słów. A przecież zawsze miałam ich aż za dużo.
Serce zabiło mi szybciej
– Mamo, jesteś? – usłyszałam, jak otwierają się drzwi wejściowe.
– W kuchni jestem, kotleciki się smażą! – krzyknęłam, wycierając ręce w ściereczkę.
Ania weszła pierwsza, a tuż za nią – wysoki chłopak z brązowymi oczami i zaskakująco spokojnym wyrazem twarzy. Był ubrany schludnie, miał nawet koszulę, co od razu zapunktowało u mnie na plus. Ale i tak coś mnie zakuło w żołądku.
– Mamo, poznaj Kacpra. Kacper, to moja mama, Danuta.
– Dzień dobry, pani Danuto. Bardzo miło mi panią poznać – powiedział, podchodząc i wyciągając rękę.
Uścisnęłam ją nieco mechanicznie, analizując jego twarz. Nie wyglądał na cwaniaka. Tylko że to jeszcze o niczym nie świadczyło.
– Siadajcie, zaraz będzie obiad. Jesteście głodni?
– Trochę tak – przyznała Ania.
Uśmiechała się, ale widziałam, że była spięta. Jakby czegoś oczekiwała. Albo się czegoś bała. Podałam talerze, dolałam kompotu. I wtedy usiadła przy stole, spojrzała na mnie z powagą i powiedziała:
– Mamo, chcemy ci coś powiedzieć.
– Słucham – odpowiedziałam, choć już czułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej.
– Zaręczyliśmy się. W przyszłym roku chcemy wziąć ślub.
Milczałam. A Ania kontynuowała:
– I... Kacper ma syna. Z poprzedniego związku.
Talerz, który trzymałam, zsunął mi się z dłoni i wylądował na stole z głośnym stukiem.
Zrobiło mi się gorąco
– Syna? – powtórzyłam, choć doskonale zrozumiałam, co powiedziała.
Chciałam tylko zyskać na czasie. Potrzebowałam chwili, żeby móc oddychać.
– Tak – odpowiedziała cicho Ania. – Ma na imię Staś. Ma cztery latka.
– Cztery… – Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Kacpra. – To ile ty masz lat, chłopcze?
– Dwadzieścia siedem – powiedział spokojnie, jakby to był najnormalniejszy temat świata. – Z tamtą kobietą byłem bardzo krótko. Ciąża była zaskoczeniem. Uznałem ojcostwo i zajmuję się Stasiem, jak tylko mogę.
– Mamo, on jest świetnym tatą – wtrąciła Ania, od razu wchodząc w tryb obronny. – Sama zobaczysz. Staś to cudowne dziecko.
– A ty… ty się na to godzisz? – Spojrzałam na córkę z niedowierzaniem. – Będziesz macochą i będziesz dzielić się swoim mężem z inną rodziną?
– Mamo… – westchnęła ciężko. – To nie jest „inna rodzina”. Staś to jego syn.
Zrobiło mi się gorąco. Nie wiedziałam, czy bardziej przez jego ton, czy przez własne emocje. Wstałam od stołu, jakby to miało mi pomóc odzyskać równowagę.
– Potrzebuję powietrza – powiedziałam tylko i wyszłam na balkon, zostawiając ich z parującymi talerzami i niewypowiedzianym napięciem.
Skinęłam głową
Stałam na balkonie. Może dziesięć minut, może pół godziny. W końcu wróciłam do kuchni. Siedzieli cicho, talerze były już odsunięte, kotlety zniknęły, ale atmosfera nadal była ciężka.
– Przepraszam, że tak wyszłam – powiedziałam, siadając powoli. – Po prostu… nie byłam na to gotowa.
– Rozumiem – odparł Kacper. – Chcemy być wobec pani szczerzy. I wobec siebie.
– Na pewno wiesz, w co się pakujesz?
Zwróciłam się do córki, patrząc jej prosto w oczy.
– Wiem. Nie jestem dzieckiem.
– Masz dopiero dwadzieścia dwa lata! – wyrwało mi się. – A on ma dziecko, które już zawsze będzie częścią jego życia. I twojego. Nie boisz się tego?
– Boję się, ale kocham go – odpowiedziała z determinacją. – Wiem, że to nie będzie łatwe.
Spojrzałam na nią. Już nie widziałam tej małej dziewczynki, która przybiegała do mnie z podartym kolanem. Siedziała przede mną młoda kobieta, gotowa rzucić się na głęboką wodę.
– A matka tego chłopca? – zapytałam cicho. – Jest w kontakcie z wami?
– Tak – powiedział Kacper. – Mamy jasny układ. Staś jest ze mną co drugi weekend i dwa dni w tygodniu. Nie ma między nami konfliktu.
Tylko skinęłam głową.
Uśmiechnęłam się do niego
Przez kilka dni nie odzywałam się do Ani. Pisała, dzwoniła, nawet próbowała przyjechać, ale nie byłam gotowa. Każdy jej głos przypominał mi, że coś się zmieniło nieodwracalnie. Że nie mam już nad nią kontroli. A przecież przez całe życie to ja ją chroniłam. To ja wiedziałam lepiej. W końcu sama do niej zadzwoniłam.
– Możecie przyjechać? Chciałabym was zaprosić na obiad. Was – podkreśliłam.
– Kacpra i mnie?
– I… Stasia też.
Zamilkła na chwilę. Potem odpowiedziała:
– Dziękuję, mamo.
Niedziela przyszła szybciej, niż się spodziewałam. W kuchni unosił się zapach pieczeni i domowego ciasta. Było coś symbolicznego w tym gotowaniu – jakbym chciała zbudować most z warzyw, mięsa i kremu. Gdy zadzwonił dzwonek, otworzyłam drzwi. Ania stała uśmiechnięta, Kacper trochę spięty, a obok nich – chłopczyk z jasnymi włosami, trzymający pluszowego królika.
– Dzień dobry – powiedział cicho, chowając się za nogą taty.
– Dzień dobry, Stasiu – uśmiechnęłam się do niego, choć serce waliło mi jak oszalałe.
– Czy mogę... zobaczyć kotka? – spytał nieśmiało.
– Kotka? – zdziwiłam się, a Ania parsknęła śmiechem.
– Powiedziałam mu, że masz figurkę kota w kredensie. Tego porcelanowego.
– Aaa… – zaśmiałam się. – Pewnie, chodź. Pokażę ci nawet dwa.
Staś złapał mnie za palce. I w tamtej chwili poczułam, że nie mam już odwrotu. Że jestem częścią tej nowej układanki. Nawet jeśli zupełnie innej, niż sobie wymarzyłam.
Musiałam to przemyśleć
Po obiedzie Staś bawił się małym samochodzikiem na dywanie, Ania z Kacprem siedzieli na kanapie. Zajęłam fotel przy oknie, z kubkiem herbaty w dłoni, obserwując ich ukradkiem.
– Dziękujemy za zaproszenie, mamo – odezwała się Ania. – Serio, to dużo to dla mnie znaczy.
– Nie dziękuj – mruknęłam. – Po prostu musiałam to przemyśleć.
– I… co przemyślałaś? – zapytała ostrożnie, jakby każdy mój wyraz mógł zaraz wszystko popsuć.
Spojrzałam na Kacpra.
– Ty się nie boisz, że Ania się zmęczy? Że kiedyś będzie miała dość tego, że dzielisz się między nią a dziecko?
– Boję się – odpowiedział od razu. – Codziennie. Wiem, że Ania jest silna. I że nie wchodzi w to bez świadomości. Nie chcę jej niczego odbierać – chcę budować z nią coś nowego. Razem.
– Chcę, żebyś była częścią mojego życia. Tego życia, które wybieram – Ania pochyliła się w moją stronę.
Westchnęłam głęboko.
– Musiałam się pogodzić z tym, że nie mam już kontroli, a to jest najtrudniejsze.
Wtedy nagle Staś podszedł do mnie.
– Pani babciu... mogę jeszcze kawałek ciasta?
Zamarłam.
– Możesz, jeśli chcesz.
– Chcę – uśmiechnął się szeroko.
Nie powiedziałam nic więcej. Tylko przyciągnęłam go do siebie i pogłaskałam po głowie. A w sercu coś mi się rozpuściło.
Pokochałam go
Minęły dwa miesiące od tamtej niedzieli. Staś przyjeżdżał z nimi coraz częściej. Przynosił mi rysunki, które zawieszałam na lodówce, a ja zaczęłam mówić o nim „nasz mały”. Czasem łapałam się na tym, że czekam na dziecięcy śmiech bardziej niż na cokolwiek innego.
– Babciu, zrobimy znowu te naleśniki z jabłkami? – zapytał, kiedy ostatnio wszedł do kuchni i powąchał powietrze.
– A czy kiedyś ci odmówiłam? – uśmiechnęłam się.
Ania przyglądała się temu wszystkiemu ze wzruszeniem. Kiedyś wieczorem, kiedy siedziałyśmy w kuchni, powiedziała:
– Bałam się, że nigdy go nie pokochasz. Że zawsze będzie „czyimś dzieckiem”, nie twoim.
– Też się bałam – przyznałam. – Ale on... on nie daje się nie kochać. I chyba to mi uświadomiło, że w miłości nie chodzi o krew. Tylko o obecność. I ciepło.
– Cieszę się, mamo. Serio.
– Tylko... – spojrzałam na nią uważnie. – Nie spieszcie się z tym ślubem. Nie dlatego, że nie wierzę w was. Tylko dlatego, że chciałabym, żebyście mieli czas. Na siebie. Na to wszystko.
– Obiecuję. Nie chcę niczego robić pochopnie. Wiem jedno – jestem szczęśliwa.
Spojrzałam na moją córkę. Już nie moją małą dziewczynkę. Tylko kobietę. Matkę. Partnerkę. I poczułam, że nie mogłam jej dać lepszego prezentu niż… pozwolenie, żeby żyła po swojemu. A ja byłam teraz babcią Stasia. I to wcale nie bolało.
Danuta, 55 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wstyd mi, że syn poszedł do zawodówki. Marzyłam o lekarzu w rodzinie, a on wybrał śrubokręt”
- „Pojechałam z mężem na grzybobranie. Ja zbierałam prawdziwki, on szukał w lesie innych atrakcji”
- „Na emeryturze ruszyliśmy w podróż po Europie. Tego, co przeżyliśmy, nie było w żadnym przewodniku”