„Moja córka spóźniła się o 1 dzień z życzeniami na Dzień Matki. Po takiej zniewadze nie wpuściłam jej do domu”
„Może faktycznie była zawalona robotą. Ale we mnie coś się kotłowało. Przez tyle lat byłam na każde zawołanie. Dzwoniłam, wspierałam, słuchałam o chłopakach, o studiach, o pracy. Czasem w środku nocy. A dziś?”.

- Redakcja
Nigdy nie lubiłam ciszy. Odkąd zostałam sama, za dużo jej w tym domu. Nawet zegar tyka za głośno. Dlatego co rano włączam radio, nie po to, żeby słuchać, tylko żeby coś mówiło. Od pięciu jestem na emeryturze. Czas płynie powoli, wciąż w tym samym rytmie: poranna kawa, śniadanie, mała krzątanina po domu, może krótki spacer, jeśli nie pada. Potem obiad, drzemka, wieczorne wiadomości i książka do poduszki. Czasem telefon od znajomej, czasem list z urzędu. Miałam nadzieję, że w Dzień Matki będzie inaczej.
Wstałam wcześniej niż zwykle. Posprzątałam stół w jadalni, położyłam biały obrus, ustawiłam na nim mój ulubiony wazon – ten z niebieskimi szkłami – i włożyłam do niego świeże tulipany. Kupiłam je wczoraj na targu, specjalnie dla niej. Na stole czeka też sernik – ten z białym serem i rodzynkami, który tak lubiła jako dziecko.
– Zosia na pewno przyjedzie – powiedziałam do siebie, układając talerze. – Zawsze przyjeżdża. Choćby na chwilkę.
O jedenastej wysłałam jej wiadomość:
„Będziesz koło dwunastej? Mam Twój ulubiony sernik”.
Nie odpowiedziała. Minęła dwunasta. Potem trzynasta. W międzyczasie nastawiłam kawę. Dwa razy podchodziłam do telefonu, by sprawdzić, czy aby nie przegapiłam sygnału. Nic. Spróbowałam zadzwonić. Cisza. Po trzecim sygnale usłyszałam automatyczną sekretarkę. Usiadłam przy stole, ręce złożyłam na kolanach. Słońce wlewało się przez okno, odbijając się od pustych filiżanek. To nie powinno tak wyglądać. O czternastej telefon zawibrował. Serce mi podskoczyło – złapałam go od razu. Wiadomość była krótka. Aż za krótka.
Było mi smutno
„Dziś nie dam rady, dużo pracy”.
Patrzyłam w ekran. Miałam nadzieję, że za chwilę pojawiła się druga wiadomość – z wyjaśnieniem, z przeprosinami, z… czymkolwiek. Ale nie pojawiła się. Zgasł ekran, a razem z nim coś we mnie przygasło. Odłożyłam telefon obok talerza z nieruszonym kawałkiem sernika. Głowa zaczęła mi pulsować w skroniach. Praca. Znowu praca. Wstałam i przez moment chodziłam bez celu po mieszkaniu, jakbym szukała czegoś do zrobienia, byle tylko nie myśleć.
– Może naprawdę ma ciężki dzień – powiedziałam półgłosem. – Może szef coś na nią zwalił… Może siedzi w tych swoich mailach po uszy…
Usiadłam w fotelu i patrzyłam na tulipany. Stały jak głupie, w wazonie, który kiedyś Zosia mi dała na imieniny. Miały być prezentem „z duszą”, bo ponoć przypominał jej wakacje w Kazimierzu. Trzymałam go na specjalne okazje. Wyciągnęłam rękę po telefon. Przesunęłam palcem po ekranie, żeby znów zobaczyć wiadomość. Nic więcej. Żadnych emotek, żadnych „kocham Cię, mamusiu”, żadnego „nadrobię”. Nie odpisałam. Nie miałam siły. Schowałam telefon do szuflady i powoli go wyłączyłam. Nie chciałam już wiedzieć, co się dzieje w świecie. Nie tego dnia.
Serce ścisnęło mi się w piersi
Z górnej półki szafy wyciągnęłam stare, niebieskie pudełko po butach. Było porysowane, lekko wygięte na rogach. Trzymałam zdjęcia. Usiadłam na podłodze. Kafle były zimne, ale nie chciałam iść na kanapę. Czułam, że muszę to zrobić tu, przy tych zdjęciach, z tym chłodem, który mi pasował do nastroju. Pierwsze zdjęcie, które wypadło, było z plaży – Zosia z bańkami mydlanymi, roześmiana. Ale ja szukałam innego. Tego jednego. I je znalazłam. Miała siedem lat. Czerwona sukienka z białym kołnierzykiem, kokarda we włosach. Stała na scenie, przed szkolnym mikrofonem, a oczy jej błyszczały jak dwie gwiazdki. Pamiętam, że zaśpiewała wtedy piosenkę. Trzymałam to zdjęcie w dłoniach jak relikwię. Serce ścisnęło mi się w piersi.
– Dlaczego teraz nie masz dla mnie czasu? – szepnęłam, jakby zdjęcie mogło mi odpowiedzieć.
Cisza. Tylko tykanie zegara z kuchni. Przesunęłam palcem po błyszczącej powierzchni zdjęcia, jakby mogło to przywrócić tamten dzień. Słyszałam jej głos w głowie. I moje łzy wzruszenia, i dumę. A teraz? Teraz siedziałam sama, ze starym pudełkiem na kolanach, a jedyna wiadomość, jaką dostałam od córki, mówiła o „dużej ilości pracy”.
Serce pękało mi z dumy
To był maj, ciepły i pachnący bzem. Szkoła podstawowa numer siedemnaście. Pamiętam ten dzień, jakby był wczoraj – Zosia chodziła wtedy do pierwszej klasy, a ja przyszłam wcześniej, żeby zająć miejsce w drugim rzędzie. Na sali panował gwar, dzieci pięknie ubrane, a panie nauczycielki krążyły między nimi jak pszczoły przy ulu. A potem nagle zrobiło się cicho – Zosia wyszła na scenę. W czerwonej sukience, z lekko przekrzywioną kokardką i mikrofonem w dłoni.
– Dla Ciebie, mamo wszystko, co mam... – zaczęła śpiewać, patrząc prosto we mnie.
I wtedy serce pękało mi z dumy, a łzy leciały ciurkiem. Obok inne matki też pociągały nosami, ale mnie się wydawało, że śpiewa tylko dla mnie. Po występie rzuciła się w moje ramiona.
– Mamo, widziałaś? Nie zapomniałam tekstu!
– Byłaś cudowna, kochanie – szeptałam, całując ją w głowę.
Potem poszłyśmy na lody, trzymając się za ręce. Zamówiła śmietankowe z kolorowymi posypkami. Usiadłyśmy na ławce przed cukiernią, a ona opowiadała, jak bardzo się bała występu, ale sobie poradziła. Słuchałam i myślałam, że nie chcę, by ten dzień się kończył. Dziś trzymałam tylko to jedno zdjęcie z tamtego popołudnia. I próbowałam przypomnieć sobie, kiedy dokładnie przestałyśmy trzymać się za ręce.
Miałam żal do córki
Stół był nadal zastawiony – dwie filiżanki, sernik, tulipany. Siedziałam przy nim sama z kubkiem zimnej już kawy. Cisza aż dźwięczała w uszach. Zegar wybił osiemnastą. Zosia była pewnie jeszcze w biurze. Albo już wracała do domu, ale zmęczona, bez siły na rozmowę. Zastanawiam się, co by było, gdybym napisała, że mnie zawiodła. Ale nie napisałam. Po co? Zrobiłoby się tylko gorzej.
– Czy naprawdę tak trudno znaleźć choć godzinę? – powiedziałam w przestrzeń.
I zaraz się skarciłam. Przecież nie wiedziałam, co się u niej dzieje. Może faktycznie była zawalona robotą. Ale we mnie coś się kotłowało. Przez tyle lat byłam na każde zawołanie. Dzwoniłam, wspierałam, słuchałam o chłopakach, o studiach, o pracy. Czasem w środku nocy. A dziś? Dziś nie usłyszałam nawet „przepraszam, mamo”. Patrzyłam na swój telefon. Wzięłam go do ręki, ale zamiast pisać, schowałam go do szuflady.
– Nie będę się narzucać – powiedziałam cicho, jakbym chciała się przekonać.
Może pora nauczyć się żyć w ciszy.
Przestałam czekać na córkę
O siódmej rano usłyszałam dzwonek do drzwi. Serce zabiło mi szybciej. Pomyślałam przez sekundę, że to może sąsiadka, listonosz… Ale kiedy otworzyłam, zobaczyłam Zosię. Stała z bukietem tulipanów – innych niż moje – i jakby trochę zmarznięta.
– Cześć, mamo… Wszystkiego najlepszego. Wiem, że wczoraj był Dzień Matki – powiedziała szybko.
Odruchowo wzięłam kwiaty. Nie zaprosiłam jej do środka. Stałyśmy w progu, między światem moim i jej.
– Przepraszam, miałam sajgon w pracy… – zaczęła tłumaczyć, ale jej głos był płaski, zmęczony. – Wpadłam na chwilę. Nie gniewasz się, prawda?
Spojrzałam na nią – starannie uczesana, makijaż, płaszcz od znanego projektanta. Pachniała perfumami.
– Nie gniewam – powiedziałam cicho. – Ale też nie czekam już.
Zosia spojrzała zaskoczona. Chciała coś powiedzieć, ale zamilkła. Może zrozumiała. Może nie. Dała mi buziaka w policzek – mechanicznego jak automat – i po chwili była już na schodach. Zamknęłam drzwi. Nie płakałam. Nie tym razem. W kuchni, obok zwiędłych już tulipanów, postawiłam te nowe. I pomyślałam, że są jak ona – piękne, chłodne, trochę obce.
Pogodziłam się z losem
Po południu wyszłam z domu bez celu. Po prostu szłam, byle iść. Minęłam park, kiosk, kościół, sklep z warzywami. Normalne życie jak co dzień. Tylko ja dziś byłam jakaś inna. Usiadłam na ławce w parku. Słońce świeciło przez liście. Zamknęłam oczy i oddychałam głęboko.
– Może to ostatni raz, kiedy tak bardzo liczyłam na kogoś – pomyślałam. – Może czas przestać.
Nie w złości. Nie w żalu. Po prostu w zgodzie z tym, co jest. Zosia jest dorosła, ma swoje życie, swoje ważne sprawy. Nie muszę być w samym jego centrum. Chyba za długo byłam „dostępna na zawołanie”. Może za bardzo się starałam. Może za mocno przywiązałam się do wyobrażenia, że matka zawsze znaczy „najważniejsza”. Wróciłam do domu i schowałam zdjęcie do szuflady. Nie wyrzuciłam – jeszcze nie. Ale nie muszę go codziennie oglądać.
Teresa, 67 lat
Czytaj także:
- „Nie chcieliśmy chrzcić dziecka, ale teściowa nie dała za wygraną. Nie sądziłam, że posunie się do czegoś tak okropnego”
- „Mąż wrósł w krzesło przed monitorem i zarasta brudem. Od spacerów z własnymi dziećmi woli wirtualną rzeczywistość”
- „Teść traktował mnie jak śmiecia i upokarzał na każdym kroku. Dla niego mąż i ojciec ma zachowywać się jak zimny macho”