„Córka zostawiła miłego faceta dla mruka. Nie trawiłam tego chłopaka, pomimo, że był ojcem mojego wnuka”
„Moje wyobrażenia malowały ponury obraz – moja ukochana córunia wycieńczona, ledwo stojąca na nogach, biegająca pomiędzy płaczącym niemowlakiem a babcią. Tyle czasu poświęciłam na jej kształcenie i wychowywanie, a teraz miałaby się stać gospodynią domową, opiekunką i służką? Nie na to liczyłam”.
Od dawna myślałam, że dowcipy o teściowych kryją w sobie ziarno prawdy. Szczególnie za młodu, gdy w tych anegdotach dostrzegałam przerysowany portret mojej własnej teściowej. To była kobieta, która zawsze miała rację, nikt jej o zdanie nie prosił, a i tak je wygłaszała, udzielając przy tym cennych wskazówek, a swoich synów postrzegała jako prawdziwy skarb dla ich żon. Chichotałam więc z tych dowcipów, w których gderliwa, nieznośna teściowa obrywała za swoje winy, a równocześnie przysięgałam sobie w duchu, że ja w przyszłości taka nie będę.
Chciałam być dobrą teściową
Z Olgą, moją synową, od początku układało mi się bezproblemowo. To taktowna i raczej zamknięta w sobie osoba, z którą podczas sporadycznych rodzinnych spotkań poruszamy jedynie ogólnikowe tematy. Wraz z moim synem i dwiema córeczkami żyją w znacznej odległości ode mnie, na przeciwległym krańcu kraju, dlatego w zasadzie nie ma możliwości, by dochodziło między nami do nieporozumień.
Pewnego razu uświadomiłam sobie nawet, że tak naprawdę niewiele wiem o Oldze, gdyż widziałyśmy się zaledwie kilka razy. Z tego powodu z łatwością przychodzi mi dbanie o dobre stosunki z synową i bycie dla niej wzorową teściową. Nie ingeruję w ich sprawy, powstrzymuję się od jakichkolwiek uwag, a synowi wielokrotnie mówiłam, że może mówić o sporym szczęściu, mając u swojego boku taką partnerkę.
Z facetami mojej córki zawsze potrafiłam znaleźć wspólny język i czułam, że także oni mnie szanują. Serio, miałam się czym pochwalić. Spokojnie mogłabym stworzyć poradnik o tym, jak zostać uwielbianą mamą partnera swojego dziecka.
– Nie rób przedwczesnych planów, zanim nie nastąpią fakty – studziła mój entuzjazm Regina, sąsiadka i bliska kumpela, kiedy rozprawiałam o dobrym kontakcie z facetem Marty. – A właściwie dopóki nie dowiesz się, jaką suknię wybierze twoja córcia. Na tę chwilę jeszcze przed ołtarzem nie stawała, więc dla niego teściową nie jesteś.
– Ale stanie – nie zraziłam się jej niedowierzaniem. – Konrad to naprawdę fajny gość, bezpośredni, przyjacielski, a do tego ma poukładane w głowie. Spotykają się blisko cztery lata, dlatego sądzę, że raczej mam podstawy, by liczyć na zostanie jego teściową.
– Cóż, czas pokaże – skomentowała Regina.
Nie trawiłam tego chłopaka
Najwyraźniej jej słowa okazały się prorocze, gdyż kilka tygodni później Konrad wraz z Martą nie pojawili się na przyjęciu z okazji moich urodzin. Córka usprawiedliwiała go wtedy nawałem obowiązków zawodowych. Dopiero na krótko przed świętami Bożego Narodzenia, gdy starałam się dowiedzieć, co ucieszyłoby mojego przyszłego zięcia, wyznała, że nie są już razem.
Byłam kompletnie zaskoczona i nie miałam pojęcia, jakich słów użyć, by ją pocieszyć. Próbowałam ją jakoś wspierać, chociaż szczerze mówiąc, Marta wcale nie sprawiała wrażenia, jakby to zerwanie jakoś mocno nią wstrząsnęło. Odnosiłam wręcz dziwne wrażenie, że to na mnie ta cała sytuacja zrobiła większe wrażenie niż na niej. Kręciło mi się po głowie: „Jezus Maria, przecież byli ze sobą całe cztery lata! Niejedno małżeństwo kończy się szybciej”. Byłam totalnie załamana i w duchu zastanawiałam się, gdzie moja córka zdoła poznać kolejnego równie porządnego faceta.
Aneta dosyć sprawnie uporała się z tym zadaniem. Jej nowy sympatia nazywał się Darek i… od razu poczułam do niego niechęć.
– No ale co ci w nim przeszkadza? – dociekała Regina, kiedy wzdychając i kręcąc głową, relacjonowałam o świeżym uczuciu mojej pociechy.
– Oprócz tego, że jest kurdupel i nieurodziwy? – zakpiłam bez litości. – To na dodatek jest po prostu nieprzyjemny w kontaktach z ludźmi. Trochę taki opryskliwy, w ogóle się nie śmieje. Prawie w ogóle się nie odzywa. Jak go nie pociągniesz za język, to sam z siebie ledwo burknie. Nie trafił mi do gustu, no nie jestem w stanie się przełamać!
– A dałaś mu szansę? – Regina uniosła brwi z powątpiewaniem. – Bo mam wrażenie, że po prostu masz uprzedzenia.
Coś mi się przypomniało
Odruchowo pokręciłam głową, ale nagle coś zaświtało mi w pamięci. Przypomniałam sobie zdarzenie, które miało miejsce prawie cztery dekady temu. Moja teściowa, po wypiciu paru kieliszków własnoręcznie zrobionej nalewki, bez ogródek wyznała mi prosto w twarz:
– Wiesz co? Ja cię tak naprawdę w ogóle nie darzę sympatią!
Obraz tych matowych, błękitnych oczu wciąż tkwi w mojej pamięci. Wzrok zamglony przez trunek i wypowiedziane frazy, których nigdy nie odwołała. Tak naprawdę nie miałam pewności, czy w ogóle je zapamiętała. Ale płynęły prosto z serca – co do tego nie miałam żadnych obiekcji.
Pomimo tego wszystkiego zdecydowałam, że poczekam cierpliwie na Darka, nie dając poznać po sobie, jakie mam o nim zdanie. W taki oto sposób to sobie wyobrażałam: że Marta związała się z nim przejściowo, a wkrótce nabierze rozumu i pewnego dnia znów będę miała doskonałego kandydata na zięcia.
Co to za głupi pomysł!
– Mamusiu, spodziewam się dziecka – przekazała mi moja pociecha po kwartale. – Ja i Darek bierzemy ślub.
Musiałam się nieźle natrudzić, żeby ugryźć się w język i nie powiedzieć, że ślub to nie jedyne wyjście po wpadce. Grałam podekscytowaną, choć w środku czułam się rozbita na kawałki. Nigdy nie pałałam sympatią do tego chłopaka. Moim zdaniem był zadufany w sobie i miał trudny charakter. Prywatnie określałam go jako ponuraka i gbura. Ale cóż, nie moje życie, nie moja sprawa – nie miałam nic do gadania w tej kwestii.
Młoda para postanowiła, że sakramentalne „tak” powiedzą sobie dopiero, gdy dziecko pojawi się na świecie. Marta marzyła o tym, by stanąć przed ołtarzem już bez ciążowego brzuszka. Tymczasem skupili swoje wysiłki na poszukiwaniu własnego lokum i zabiegach o pożyczkę z banku.
– Pomogę wam finansowo, ile tylko będę mogła – zadeklarowałam, zwracając się do mojej córki. – Skoro oboje macie pracę i uzbieracie fundusze na wkład własny, to chyba uda się wam kupić trzypokojowe gniazdko, co?
– No wiesz… raczej skłaniamy się ku domowi – wyznała. – Wiadomo, do pracy będziemy mieć kawałek, ale ceny domów pod miastem i mieszkań w centrum są zbliżone. A Darek… – z trudem złapała oddech – opiekuje się swoją babunią, która ma już prawie 90 lat. To ona go wychowała. Chyba ci to kiedyś wspominałam, że jego rodzice odeszli już dawno temu. Babcia do tej pory jako tako sobie radziła, ale coraz bardziej traci siły i nie ma nikogo, kto by się nią zajął… Planujemy zakup domu, żeby babcia zamieszkała razem z nami – oznajmiła.
– Słucham?! – nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. – On chyba oszalał! Lada moment pojawi się dziecko, a on co? Pójdzie do roboty, a ty zostaniesz sama z noworodkiem i starą babcią na głowie?!
Przeraziłam się nie na żarty. Od razu przyszły mi do głowy czarne scenariusze – moja córcia ledwo zipie, jest wykończona, biega od drącego się bobasa do niedołężnej staruszki. A ta pewnie nawet ubrać ani nakarmić się sama nie potrafi, o myciu i przewijaniu nie wspominając, co za koszmar!
Marta sprawiała wrażenie, jakby nie była do końca przekonana co do tej koncepcji. Odniosłam wyraźne wrażenie, że bardziej odpowiadałoby jej nabycie mieszkania w porządnej okolicy, z łatwym dostępem do miejsc opieki nad dziećmi, po prostu wiodąc miejskie życie, tak jak robiła to od zawsze. Perspektywa przeprowadzki na obrzeża, stania w długich kolejkach samochodów, kłopotów z wizytą u doktora… Wydawało mi się, że jej również to nie przypadło do gustu.
Wezmę sprawy w swoje ręce
Przez tę sytuację moja niechęć do Darka jeszcze bardziej wzrosła. Poza tym, że nigdy nie był zbyt miły, to teraz chciał zrobić z Magdy darmową pomoc do opieki nad swoją babcią i uziemić ją na wsi! Zupełnie mi się to nie podobało, dlatego zdecydowałam się z nim pogadać. Parę dni układałam sobie w głowie, co mu powiem. Chciałam mu wytłumaczyć, że nie po to tyle lat wkładałam serce w wychowanie i kształcenie Magdy, żeby teraz stała się gospodynią domową, pielęgniarką i służącą u niego w domu.
Udałam się do mieszkania, które wynajmowali, zdecydowana stanąć z nimi twarzą w twarz. Przycisnęłam przycisk dzwonka, ale okazało się, że jest zepsuty. Zastukałam w drzwi, lecz nikt nie odpowiedział, dlatego nacisnęłam klamkę. Ku mojemu zaskoczeniu, drzwi ustąpiły. Z głębi domu dochodził podniesiony ton Darka. Byłam już gotowa pędzić z pomocą mojej córce, będąc pewna, że on na nią wrzeszczy, gdy dotarła do mnie treść jego wypowiedzi.
– Wiesz, ja patrzę szerzej niż tylko na babcię. Za jakiś czas ona odejdzie, ale twoja matka może wymagać całodobowej opieki. Zastanawiałaś się nad tym, jak sobie z tym poradzimy?
Zamarłam w bezruchu, zaskoczona jej słowami.
– No wiesz, są przeróżne opcje... poza tym mama trzyma się znakomicie... – dobiegł mnie głos Marty.
– Wiesz, za jakąś dekadę czy nawet szybciej, na pewno nie da rady już sama funkcjonować – powiedział Darek, cedząc słowa powoli i dobitnie, niczym nauczyciel objaśniający prostą rzecz uczniowi. – Koniecznie potrzebujemy w naszym domu kąta, gdzie będzie mogła z nami zamieszkać. Nie ma innego wyjścia, słonko. Matka to zawsze matka, niczego innego nie biorę pod uwagę. Za nic w świecie nie pozwoliłbym, aby twoja mamcia trafiła do jakiegoś ośrodka. I dlatego tak mi zależy na większym domu...
No i wiecie co? Tak jakby mi przeszła ochota na tę „ważną pogawędkę” z kandydatem na zięcia. Cichaczem się wycofałam, zamykając drzwi za sobą. A potem to już dobijałam się do nich tak wytrwale, że w końcu mnie usłyszeli i wpuścili do środka.
Zmieniłam o nim zdanie
Już prawie dwanaście miesięcy upłynęło od tamtych wydarzeń. Moje spojrzenie na zięcia uległo zmianie. Wciąż sprawia wrażenie mało rozmownego i stroniącego od towarzystwa, ale zrozumiałam, że po prostu jest introwertykiem. Obecność innych ludzi wprawia go w zakłopotanie, ale to nie oznacza, że jest zarozumiały.
Zaczęłam dostrzegać w nim dobre strony – to, jak troszczy się o najbliższych, czyli swoją babcię, Martę i malutkiego Adasia. Zauważyłam, że jest rozsądnym, odpowiedzialnym i zdolnym do poświęceń człowiekiem. Mimo że nie przepada za dużymi imprezami, pojawił się na moich imieninach i próbował być sympatyczny dla wszystkich gości.
Te słowa na zawsze utkwiły mi w pamięci, mimo że dosłyszałam je zupełnie przypadkiem. Darek stwierdził, że nie wyobraża sobie, by ktoś inny mógł się mną zająć, gdy będę starsza. Takich zapewnień nie usłyszałam od własnych dzieci – ani od syna, ani od córki. Padły one z ust człowieka, któremu ledwo powstrzymałam się, by powiedzieć prosto w oczy: „Nie przepadam za tobą”.
Anna, 62 lata