Reklama

Nie mam zwyczaju wtrącać się w cudze sprawy. Chyba że chodzi o moją Ankę. Nie poszczęściło jej się z tym ostatnim wyborem. Przystojny był, to fakt, ale wiadomo – przystojniacy to kłopoty. Od razu miałam przeczucie, że to nie jest chłop na całe życie. Że jak tylko wywietrzeje zapach perfum z jego eleganckiej koszuli, to zostanie tylko smród nieodpowiedzialności. Jak to matka – pomilczałam, podusiłam poduszkę zębami i czekałam. Aż Anka sama zobaczy, że związała się z draniem. Na szczęście chyba sam Pan Bóg podsunął jej anielskie wsparcie. Bo inaczej nie wiem, jakby z tej kabały wyszła.

Reklama

Nie spodobał mi się

– Mamo, poznaj Jacka – powiedziała Anka z taką dumą w głosie, jakby przedstawiała mi kandydata na prezydenta.

Spojrzałam na niego. Garnitur, uśmiech jak z reklamy pasty do zębów, a w oczach... pustka.

– Dzień dobry – rzucił i podał mi rękę.

– Dzień dobry – odparłam, nie ściskając jej zbyt serdecznie. – Miło, że pan do nas wpadł. Chce pan zjeść? Zrobiłam mielone, podobno całkiem dobre.

– Oj, Jacka to trzeba przekonywać – zaśmiała się Anka. – On ciągle na jakiejś diecie. Fit i bio, co nie, kochanie?

Staram się dbać o formę – odpowiedział.

– To może sałatkę? – rzuciłam słodko, a Anka dała mi ostrzegawcze spojrzenie.

Niech sobie daje. Przecież nie będę udawać, że mi się podoba chłopak, który nawet nie zapytał, jak się czuję, tylko od progu skanuje, ile mam kalorii w talerzu.

Mama się tylko droczy – powiedziała Anka z uśmiechem.

– Jasne – odpowiedział Jacek, zerkając ukradkiem w lustro zawieszone w korytarzu. – Po kim Anka odziedziczyła ten cięty język?

– Po ojcu – mruknęłam. – I dobrze, bo w tym świecie trzeba mieć ostre zęby.

Jacek się zaśmiał, choć nie wyglądał, jakby zrozumiał. Już wtedy wiedziałam, że to nie będzie mój zięć. Tylko musiałam poczekać, aż i Anka to zobaczy.

Martwiłam się o nią

Minęły może trzy miesiące. Jacek wprowadził się do Anki. Oczywiście bez żadnego „czy to dobry pomysł?”, „może najpierw się poznajmy lepiej?”. Nie. Wniósł walizki, zajął połowę szafy i tyle go widzieli.

– Mamo, on teraz więcej pracuje, dlatego się nie odzywa – tłumaczyła mi przez telefon Anka, gdy zapytałam, czemu Jacek od tygodnia nie przyjechał z nią na obiad.

– Tak. Tacy jak on zawsze dużo pracują, a efektów nie widać. Z czego on właściwie żyje?

– Mamo! Ma swoją firmę! Marketing online!

– Czyli siedzi w dresach przed laptopem i robi prezentacje o niczym?

– Oj, daj spokój – burknęła.

Córka przyszła w sobotę. Sama. I wyglądała, jakby ją przejechał walec. Włosy w kitkę, makijaż rozmazany, cienie pod oczami.

Co się stało? – spytałam bez owijania.

– Nic – usiadła przy stole. – Pokłóciliśmy się. O głupoty.

– Głupoty to są zgubione klucze. A ty masz minę, jakby cię kto wyrzucił na deszcz bez parasola.

Westchnęła. Milczała chwilę, aż w końcu wypaliła:

– Bo on uważa, że przesadzam. Że robię afery, bo się spóźnił.

– Na co się spóźnił?

– Na urodziny mojej koleżanki. Mieliśmy iść razem. Ja czekałam godzinę, on powiedział, że mu „wyskoczyło coś ważniejszego”.

– A ty się zastanawiałaś kiedyś, co dla niego w ogóle jest ważne?

Spojrzała na mnie uważnie. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, że się kruszy.

Przyłapałam go

Nie musiałam długo czekać, żeby zobaczyć Jacka w całej jego krasie. Wpadłam do Anki bez zapowiedzi. Ugotowałam zupę i chciałam jej trochę podrzucić. Intuicja mówiła mi, że coś się święci. Drzwi otworzył mi Jacek. W samych spodenkach. Nie powiem, było co oglądać – mięśnie, opalenizna – ale jak na mojego przyszłego zięcia, to zdecydowanie za dużo odsłoniętej skóry.

– Dzień dobry – powiedział, zaskoczony.

– Sądziłam, że Anka sama w domu, ale widzę, że trzymasz wartę.

– Anka... wyszła. Do sklepu – odpowiedział z irytującym uśmieszkiem.

– Aha – mruknęłam. – To ja może zostawię zupę i nie będę przeszkadzać.

Weszłam do kuchni. I już od progu widziałam. Na stole leżała jakaś damska torebka. Nie Anki. Za to różowa, błyszcząca i tandetna jak sto nieszczęść.

Masz nową koleżankę? – rzuciłam przez ramię.

– To siostry. Wpadła na chwilę – wypalił zbyt szybko.

– A gdzie się schowała? W zamrażarce?

Nie odpowiedział. Wtedy właśnie usłyszałam skrzypnięcie drzwi w sypialni. Złapałam torebkę, odwróciłam się i spojrzałam na niego tak, że aż się cofnął.

– Proszę uprzedzić tę… siostrę, żeby zabrała torebkę. I żeby więcej się tu nie pokazywała. A najlepiej, spakuj manatki, zanim wróci moja córka.

– To nie tak, jak...

Nie kończ. Szkoda mojego czasu.

Zamknęłam drzwi z hukiem.

Musiałam jej pomóc

Anka przyszła do mnie wieczorem. Wcale się nie zdziwiłam. Była blada, miała oczy jak talerze i kurtkę zapiętą aż po szyję, jakby chciała się w niej schować.

Ty coś wiesz, prawda?

– Że Jacek to palant? Wiedziałam od początku.

– Dzisiaj... Co się stało dzisiaj?

Usiadła w kuchni i spojrzała na mnie jak dziecko, które właśnie zbiło ulubioną filiżankę babci.

– Wpadłam z zupą. A z sypialni wyszła blondynka. Twój Jacek próbował mi wmówić, że to jego siostra. – parsknęłam. – Ciekawe, czy siostra też biega po mieszkaniu w koronkach.

– Boże… – Anka zasłoniła twarz rękami.

– Wiedziałaś?

– Czułam. Od jakiegoś czasu się oddalił. Chował telefon, znikał wieczorami. Mówił, że to praca. I ja... ja mu wierzyłam.

– Bo chciałaś wierzyć. Bo miałaś nadzieję, że w końcu ktoś cię pokocha. Że nie wrócisz znowu do pustego łóżka.

– Mamo, nie teraz, proszę…

– Właśnie teraz. Bo ile razy jeszcze dasz się nabić w butelkę, zanim zrozumiesz, że lepiej być samej niż z kimś, kto cię nie szanuje?

Anka milczała. Łzy kapały jej na stół.

– Mamo, ja się tak boję. Że znowu zostałam sama. Że nie dam sobie rady.

– Dasz, dziecko. A tym razem nie jesteś sama. Masz mnie.

Uśmiechnęła się słabo. Może po raz pierwszy szczerze od miesięcy.

Było mi jej żal

Na drugi dzień Anka zadzwoniła o dziewiątej rano.

– Mogę do ciebie przyjechać? Tylko na chwilę… Muszę z kimś pogadać.

– Już się wyprowadził? – zapytałam, choć dobrze wiedziałam, że jeszcze nie.

– Jeszcze nie. On mówi, że to nieporozumienie. Że to był „słaby żart” kolegi, że to nie jego dziewczyna, tylko jakaś znajoma, co wpadła przypadkiem.

– Znajoma w koronkach? No rzeczywiście, bardzo przypadkowo.

– Mówi, że mnie kocha i chce naprawić, co się stało.

Westchnęłam. Już się domyślałam, o co chodzi.

– A powiedz mi, Anka, czy on kiedykolwiek naprawił cokolwiek? Ciebie? Wasz związek? Zepsuty czajnik?

– Mamo…

– Nie. Posłuchaj mnie teraz uważnie. To, że ktoś coś mówi, to jeszcze nic nie znaczy. Gdyby cię kochał, nie chowałby telefonu i nie sprowadzał panienek pod twoją nieobecność.

– Ale ja go kocham…

– Kochasz obrazek, który sobie o nim stworzyłaś. A nie jego. Bo jego prawdziwego wczoraj zobaczyłaś. W koronkach i z debilnym uśmieszkiem. I jeśli teraz z nim zostaniesz, to będziesz sobie pluła w brodę przy każdej kłótni.

Po drugiej stronie było cicho.

– No dobrze – powiedziała w końcu Anka. – Tylko proszę… nie mów „a nie mówiłam”.

– Nie powiem – obiecałam. – Przyniosę ci sernik. Ten, co go lubisz. Bo żadne zranione serce nie powinno być głodne.

Byłam z niej dumna

Anka zamieszkała u mnie na miesiąc. Spała w swoim dawnym pokoju, tym z różową narzutą i zdjęciem konia nad łóżkiem. Codziennie rano wychodziła do pracy, wieczorami siedziała ze mną w kuchni i obierała ziemniaki.

– Wiesz, mamo, najdziwniejsze jest to, że wcale nie tęsknię – powiedziała któregoś wieczoru.

– Za nim?

– Tak. Tęskniłam za tym, co sobie o nim wyobrażałam, ale za nim... nie.

– Bo to nie był partner, tylko ładnie opakowany egoista. I tyle.

– Mhm. – Uśmiechnęła się. – A wiesz, co mnie najbardziej ruszyło?

– No?

– Jak poszłam się po rzeczy i zobaczyłam, że jego „siostra” zostawiła u mnie klapki. Różowe. Z brokatem. I on nawet tego nie zauważył. Albo nie uznał za problem.

– Klapki to teraz jego zmartwienie. Może sobie w nich chodzić po sumieniu.

Zaśmiała się. Pierwszy raz tak szczerze.

– A co dalej? – zapytałam.

– Czekam, aż się wyprowadzi na dobre. I... zapisałam się na jogę.

– Joga? Ty?

– No co? Trzeba jakoś rozciągnąć to życie po całej tej sztywności.

Podałam jej herbatę.

Jestem z ciebie dumna, wiesz?

– Wiem, mamo. Dzięki, że nie mówiłaś „a nie mówiłam”. Choć pewnie miałaś ochotę.

– Ochotę miałam. Chciałam, żebyś w końcu się obudziła.

Ostatecznie zostawiła drania.

Bożena, 72 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama