„Moja dziewczyna miała obsesję na punkcie ślubu. Uległem presji i zapłaciłem za to najwyższą cenę”
„Ogarnął mnie prawdziwy strach. Moje milczenie uznała za przyzwolenie i zabrała się za przeglądanie ogłoszeń o pracy w stolicy. Oznajmiła też swojej rodzinie, że lada moment nie będzie zmuszona dzielić małego mieszkanka ze współlokatorką”.

- Listy do redakcji
Wszystko układało się wspaniale przez okrągły rok. Miałem obok siebie wspaniałą dziewczynę, z którą chętnie chodziłem na spotkania w gronie znajomych. Wszyscy kumple mi jej zazdrościli! Marysia to przepiękna szatynka, świeżo upieczona absolwentka politechniki. Dopiero co zdobyła tytuł inżyniera i rozważała pójście na studia magisterskie.
Darzyłem ją silnym uczuciem
Po roku wszystko układało się jak w bajce. Marysia postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Doszła do wniosku, że nadszedł czas, aby pchnąć nasz związek do przodu. Kochamy się, prawie w ogóle się nie sprzeczamy, a seks jest świetny – po co więc zwlekać z podjęciem następnego kroku?
Zaczęła mi subtelnie sugerować ślub. Początkowo to były delikatne sygnały. Na początku przystawała, ilekroć mijaliśmy sklepy z biżuterią, potem ciągnęła mnie do środka, żebyśmy popatrzyli na ich asortyment… W końcu wypatrzyła wymarzony pierścionek, który przymierzała za każdym razem, a do westchnień dorzucała jeszcze bardzo wymowne spojrzenia. Nie jestem nieczuły – sprawiłem jej ten przeklęty pierścionek.
– Kochanie! – powiedziała, rzucając mi się w ramiona. – Dziękuję. Jest cudowny, skąd wiedziałeś, że to właśnie o nim marzę?
Popatrzyłem na nią ze zdumieniem. Sprawiała wrażenie, jakby poziom jej IQ gwałtownie spadł. Najwyraźniej tak to już jest z babkami, kiedy zaczyna się temat oświadczyn. Tyle że ja wcale nie poprosiłem Marysi o rękę.
Nie odpuszczała
Dałem jej ten pierścionek ot tak po prostu. Ale dla niej sam fakt, że zainwestowałem w błyskotkę z brylantem, oznaczał, że jesteśmy zaręczeni. Zaczęła snuć plany dotyczące ceremonii ślubnej.
– No to, od czego zaczynamy? Zastanówmy się, czy wolimy kameralną uroczystość, czy może bardziej wystawne przyjęcie? Podejrzewam, że tobie odpowiadałaby raczej skromna impreza, mam rację? Oj nie patrz tak na mnie – dodała z uśmiechem. – Spokojnie, nie zaciągnę cię przed ołtarz w ciągu tygodnia. Myślę o ślubie najwcześniej za rok. Masz jeszcze sporo czasu, żeby nacieszyć się kawalerskim życiem.
Próbowała mnie uspokoić, ale efekt był odwrotny do zamierzonego. Dopiero wtedy ogarnął mnie prawdziwy strach. Moje milczenie uznała za przyzwolenie i zabrała się za przeglądanie ogłoszeń o pracy w stolicy. Oznajmiła też swojej rodzinie, że lada moment nie będzie zmuszona dzielić małego mieszkanka ze współlokatorką…
Myślałem, że gdy wspomniała o wspólnym mieszkaniu, to chodziło jej o to, abyśmy razem zamieszkali u moich staruszków, czyli jej ewentualnych przyszłych teściów. Taki układ mi pasował, bo miałem u nich pełne wyżywienie i opiekę, a jednocześnie nikt nie wtrącał się za bardzo w moje sprawy, bo przecież dokładałem się do wspólnej kasy.
Sznur wokół mojej szyi się zaciskał
No ale żona to zupełnie inna bajka niż dorosły syn mieszkający z rodzicami. Ona ma swoje prawa, sporo oczekuje i wymaga…
Moja ukochana przeglądała katalogi z sukniami ślubnymi, surfowała po internetowych serwisach weselnych i zabierała mnie do knajp wprost wymarzonych na przyjęcie weselne. Wpadł jej w oko nawet jeden hotelik za miastem.
– Jeśli wpłacilibyśmy zadatek, mielibyśmy zarezerwowany termin na sierpień albo wrzesień kolejnego roku. Potem dorzucilibyśmy resztę kasy, wiedząc już dokładnie, kiedy impreza. Jak ci się widzi ten pomysł?
– Dajmy sobie jeszcze trochę czasu do namysłu, poszukajmy innych opcji – mruknąłem.
Gdzieś w środku czułem silną ochotę, żeby po prostu uciec na koniec świata. Ślub to ostatnia rzecz, na jaką miałem ochotę. Może kiedyś, w przyszłości, ale na pewno nie w tym momencie życia. Miałem ledwie dwadzieścia siedem lat. Pragnąłem jeszcze poszaleć, zanim osiądę na stałe, żeby potem niczego w życiu nie żałować.
Wszędzie widziała dzieci
I nie chodzi mi tutaj o jakieś podboje miłosne czy seksualne. Mimo wszystkich swoich przywar byłem raczej wiernym typem faceta, który trzyma się jednej partnerki.
Po co tak wcześnie wskakiwać w poważną relację? Ślub oznacza obowiązki, długoterminowe zamierzenia, branie na siebie odpowiedzialności, spłacanie rat, potomstwo. W dodatku Marysia dosłownie wszędzie ostatnio dostrzegała bobasy i kobiety w ciąży.
– Jakby się nagle zalęgły! – chichotała.
Nie widziałem w tym nic śmiesznego. Najpierw zaprowadzi mnie pod kościelny krzyż, a później jej matczyne pragnienia tak dadzą o sobie znać, że zanim się spostrzegę, zostanę ojcem…
– Niezbyt kręci mnie ta perspektywa – skarżyłem się koleżce. – Rozumiesz, o co chodzi.
– Jasne, kumam – odpowiedział.
Od ponad sześciu miesięcy jest ojcem ślicznego brzdąca. Ten mały urwis całkowicie pozbawił ich spokojnych nocy i chwil dla siebie. Odwiedziłem go, bo nie mógł wyskoczyć na piwko, ale nie rozumiałem, dlaczego mój kumpel, pomimo podkrążonych oczu, ciągle chodzi z bananem na twarzy. Totalnie oszalał na punkcie tego rodzinnego raju. Ale dał mi niezłą radę.
– Na początek może wprowadźcie się do siebie? Kto wie, może ci się to spodoba?
To był wspaniały czas
Fortuna najwyraźniej była po naszej stronie. Starzy zostali zaproszeni przez ciocię mieszkającą za granicą. Miałem całe mieszkanie dla siebie na półtora miesiąca. Rzuciłem pomysł Marysi, żeby wprowadziła się do mnie na ten czas.
– W porządku, zobaczymy czy ten układ ma rację bytu – odparła.
To był cudowny czas. Po powrocie z roboty, w domu witała mnie moja luba z ciepłym posiłkiem, promiennym uśmiechem i miłym słowem. Zupełnie nie miałem ochoty nigdzie się wybierać, super spędzało mi się czas w naszych czterech kątach. Zasiadaliśmy przed telewizorem, cieszyliśmy się dźwiękami płynącymi z głośników, gawędziliśmy godzinami i kochaliśmy się prawie każdego wieczoru. Byłem gotowy stanąć na ślubnym kobiercu nawet następnego dnia.
Tuż przed powrotem rodziców nie miałem już żadnych wątpliwości. Przyklęknąłem na jedno kolano przed moją fantastyczną wybranką, która akurat skończyła porządki w domu na przybycie przyszłych „teściów”.
– Skarbie, jesteś inteligentna, wspaniała i przepiękna. Nareszcie zrozumiałem, jaki dar od losu otrzymałem. Czy zostaniesz moją żoną?
– Nie – padła odpowiedź, która mnie zupełnie zaskoczyła.
– Słucham?
Myślałem, że się przesłyszałem
– Nie zostanę twoją żoną. Zapomnij o tym. Ale ten twój koncept, żebyśmy razem zamieszkali, był genialny. Nic dziwnego, że ciągle gnieździsz się u mamusi. Od małżonki oczekiwałbyś dokładnie tego samego, co od niej: ma dla ciebie pichcić, robić pranie, prasować ciuchy, latać po sklepach, ogarniać mieszkanie. No i nie zrzędzić. Jedyna różnica tkwi w tym, że małżonka miałaby ci dodatkowo dostarczać przyjemności w sypialni.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś? Przecież… – urwałem w pół zdania.
Miała rację, wiele razy zwracała mi uwagę na różne sprawy – wyrzucanie śmieci, wyprowadzanie psa, opuszczanie deski sedesowej, zmywanie naczyń i inne pierdoły, ale olewałem to, co do mnie mówiła. Tak samo jak kazania starej.
– Wydoroślej, a wtedy pogadamy – rzuciła, wciskając mi pierścionek z powrotem do ręki.
Było mi głupio zadzwonić do niej i powiedzieć „sorry”. Nie byłem przekonany, czy dam radę się zmienić dla kogoś, a nawet dla siebie samego. Wiedziałem, że muszę zacząć od czegoś zupełnie innego. Żeby móc dzielić z kimś życie każdego dnia, w zdrowiu i w chorobie, najpierw powinienem nauczyć się żyć w zgodzie z samym sobą.
Mateusz, 27 lat