Reklama

Mamo, zastanów się jeszcze, proszę cię… To już naprawdę twoja ostateczna decyzja? Przecież to ostatnia droga ojca, ostatnie pożegnanie, co powie rodzina? – popatrzyłem na nią prosząco.

Reklama

– Synku, nie zmuszaj mnie do czegoś, czego nie ma w moim sercu – mama uśmiechnęła się smutno. – Ja ojca pożegnam na swój sposób, zresztą zrobiłam to już dawno temu. I nie myślę na cmentarzu konkurować z tą panią, tylko po to, żeby ludzie nie gadali. On miał inną żonę i to ona pójdzie za jego trumną.

– Przed Bogiem tobie przysięgał, mamo, nikt go z tej przysięgi nie zwolnił. Ciebie też nie. To ty jesteś wdową po tacie – obstawałem przy swoim. – Przecież wiesz, że między nimi od lat się nie układało, tata żałował swojej decyzji, nieraz mi to mówił.

Nie podobało mi się to, że mama nie chciała uczestniczyć w pogrzebie taty, ale ona jest bardzo uparta i ambitna. Jak coś sobie raz postanowiła, trudno ją było przekonać, żeby zmieniła zdanie. I właściwie nie powinienem się jej dziwić – odejście ojca przed laty bardzo ją zraniło i upokorzyło. Wiedziałem dobrze, że ta zadra w jej sercu wciąż tkwiła.

Ja sam nie mogłem długo zrozumieć wyboru ojca

Zawsze przecież troszczył się o rodzinę, kochał mamę i mnie. Zwłaszcza o mamę dbał, bo często chorowała. Aż tu nagle, z dnia na dzień, powiedział, że w jego życiu pojawił się ktoś ważny, że się wyprowadza. Miałem czternaście lat i byłem w szoku.

Dopiero jako dorosły mężczyzna zrozumiałem, że tata najbanalniej w świecie nie przetrzymał swojego kryzysu wieku średniego. Sylwia – piękna, dużo młodsza od niego kobieta, przebojowa i pewna siebie, bez trudu zawładnęła nim bez reszty. Nie powiem, łożył na moje studia, na dom, nie zostawił nas w niedostatku, chociaż miał już nowe życie. Jednak nie był zbyt szczęśliwy, nawet ja, smarkacz jeszcze, to widziałem. Po kilku miesiącach radosnej euforii jakoś przycichł, oklapł, jakby powietrze z niego uszło. A Sylwia…No cóż, ona wiedziała, jak korzystać z życia przy ojcu, zwłaszcza z jego pieniędzy.

Zawsze zadbana, elegancka, poza tym bardzo głośna. Bywałem u nich i nieraz widziałem konsternację ojca, gdy Sylwia wybuchała głośnym, wulgarnym śmiechem. Tak bardzo do siebie nie pasowali!

Nigdy bym nie przypuszczał, że mama przeżyje ojca. Gdy Sylwia któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie z informacją o jego zawale, nie mogłem w to uwierzyć. I chociaż natychmiast wybiegłem z domu, nie zdążyłem. Zmarł kilka minut przed moim przybyciem do szpitala.

Jego żona powiedziała mi, że nie cierpiał, że od razu stracił przytomność, i już jej nie odzyskał. A potem poprosiła, żebym pomógł jej w przygotowaniach do pogrzebu.

– Bo wiesz, ja jakoś nie mam do tego głowy – poskarżyła się, patrząc na mnie żałosnym wzrokiem. – A trzeba w urzędach pozałatwiać, wybrać trumnę i inne takie… – w tym momencie się ożywiła. – Kwiatami i menu w restauracji sama się zajmę.

– Jakie menu, o czym ty mówisz? – przerwałem jej zdumiony.

– Przecież trzeba gości z pogrzebu na poczęstunek jakiś zaprosić, to chyba stypa się nazywa, no nie? – spojrzała na mnie niechętnie. – Jak ty to sobie wyobrażasz, pogrzeb bez stypy? I chciałabym, żebyś za trumną poszedł razem ze mną, pod rękę. W końcu jesteś jedynym synem Tadeusza, a ja wdową po nim…

Nie mogłem jej dalej słuchać. Nie minęła godzina od śmierci taty, a ona już obmyślała menu na stypę. I jakoś nie widziałem w jej twarzy smutku. Szczebiotała, jakby o weselu mówiła, a nie o pogrzebie męża. „Jakaż to głupia i pusta kobieta! Jak ojciec mógł z nią wytrzymać przez te wszystkie lata?” – zastanawiałem się z goryczą.

Już miałem powiedzieć, że za trumną, owszem, pójdę z wdową po tacie pod rękę, ale to na pewno nie będzie ona, tylko moja mama. Na szczęście w porę ugryzłem się w język – to nie był czas na takie sprzeczki. No a później okazało się, że mama nawet słyszeć nie chce o udziale w pogrzebie…
– Pomodlę się za jego duszę w kościele – powiedziała na koniec naszej rozmowy w wieczór przed uroczystością. – To będzie moje pożegnanie. Ale ty, synku, idź z tą kobietą, ona ma prawo – westchnęła ciężko.

Wtedy pomyślałem, że mimo zadry w sercu, moja dobra mama wciąż żywiła do ojca silniejsze uczucia. I wyglądało na to, że dawno wybaczyła mu to, co zrobił. Nadszedł dzień pogrzebu taty. Ze ściśniętym sercem wszedłem do kaplicy, zobaczyłem rozmawiającą z kimś Sylwię i znieruchomiałem, nie wierząc własnym oczom. Wszystkiego bym się po tej kobiecie spodziewał, ale nie czegoś takiego! Patrzyłem na jej krótką, niezasłaniającą kolan spódniczkę, obcisły żakiet, wielki kapelusz z woalką, szpilki…

No przecież ona ubrała się jak na przyjęcie jakieś, a nie na pogrzeb własnego męża!

Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się, pokiwała dłonią. Podszedłem bliżej, zapach jej perfum był tak intensywny, że musiałem wstrzymać na moment oddech.

– Podobają ci się kwiaty? – głową wskazała na wieńce otaczające katafalk. – Wydałam na nie fortunę, ale co tam, niech ludzie widzą, że nie jestem skąpa – uśmiechnęła się. – A restaurację wybrałam na Starówce, będzie lunch, wino i dobry koniaczek…

Zrobiło mi się bardzo przykro. Myślałem o ojcu, o jego życiu z tą kobietą, a przed oczami miałem postać mamy, drobną, skromną, z uśmiechniętą łagodnie twarzą. Jakże inne były te dwie kobiety, te dwie wdowy po moim tacie. Gdzieś w głębi duszy współczułem mu… No ale cóż, czasu cofnąć się przecież nie da, ja sam też już niczego nie mogłem zrobić. Poza tą ostatnią posługą, a potem modlitwą nad jego grobem.

Zobaczyłem mamę i już wiedziałem, co zrobić

Po mszy kondukt żałobny wyszedł z kaplicy. Sylwia chwyciła mnie pod ramię, chociaż wcale nie miałem na to ochoty. Popatrzyłem na jej niebotycznie wysokie szpilki – musiało jej być w nich strasznie niewygodnie. Nic też dziwnego, że wspierała się na mnie całym ciężarem ciała.
Poczułem jeszcze większy smutek na myśl, że to Sylwia, a nie moja mama szła ze mną. Gdy pomyślałem, że ona tam gdzieś samotnie w kościele żegna się po raz ostatni ze swoim mężem, serce mi się ściskało.

W pewnym momencie Sylwia szarpnęła mnie mocno, wsparła się na mnie drugim ramieniem, jęcząc cicho. Wyrwany ze swych niewesołych myśli, w pierwszej chwili nie zorientowałem się, co się stało.

– Cholera, ależ boli! – syknęła moja macocha. – Chyba skręciłam nogę w kostce. Maciek, zrób coś, ja nie mogę dalej iść! – podskakiwała śmiesznie na jednej nodze.

Elegancka, czarna szpilka ze złamanym obcasem leżała obok krawężnika alejki.

– Niech oni zaczekają – głową wskazała na ludzi niosących wieńce.

Popatrzyłem na jej lewą stopę. Kostka puchła w oczach, mowy nie było, aby Sylwia włożyła na nogę but.

– To trzeba czymś obwiązać, jakiś kompres położyć – stwierdziłem. – Tu lekarz by się przydał – pokręciłem głową.

– No ale skąd na cmentarzu lekarz – parsknęła ze złością i natychmiast skrzywiła się z bólu. – Niech oni zaczekają, dlaczego tak pędzą, ja nie mogę iść przecież! Maciek, zróbże coś wreszcie.

– Sam nie wiem – popatrzyłem bezradnie na przechodzących dalej ludzi z konduktu. – Nie dasz rady iść, ale z pogrzebem nie można przecież czekać. No wiesz, ksiądz, terminy i w ogóle.

Nikt się nie zorientował, że z wdową po tacie coś się stało, rodzina, przyjaciele ojca, znajomi, podobnie jak dwaj księża i młodzież z kwiatami szli dalej.

Ja też musiałem pójść. Usadowiłem więc wciąż krzywiącą się z bólu Sylwię na ławeczce przy jakimś grobie.

– Nie mogę tu z tobą zostać – powiedziałem stanowczo. – Po pogrzebie zawiozę cię na pogotowie, ale teraz muszę iść, ksiądz nie będzie czekał – popatrzyłem na matkę Sylwii, która jako jedyna zatrzymała się razem z nami. – Niech się pani nią zajmie, ja muszę iść. To pogrzeb mojego ojca.

– No co ty, Maciek, nie zostawiaj mnie tutaj samej! – rozpłakała się Sylwia, ale ja jej już nie słuchałem.

Pobiegłem za ludźmi, chciałem dogonić czoło konduktu, najbliższą rodzinę taty, zanim dojdą do grobowca. Gdy stanąłem obok braci ojca, ksiądz już zaczynał swoją mowę. Westchnąłem i sam nie wiem dlaczego, odwróciłem w bok głowę, jakby ściągnęło mnie czyjeś spojrzenie.
I wtedy zobaczyłem mamę. Stała dość daleko od nas wszystkich, pod kępą krzewów przy ogrodzeniu cmentarza, jakby chciała ukryć się przed wzrokiem żałobników. Ubrana w skromny, czarny płaszcz, na głowie miała szal. Nawet się nie zastanawiałem – jednym szybkim susem stanąłem przed księdzem.

Oczekiwałem niechęci, gestów potępienia…

– Proszę chwilę zaczekać, dosłownie minutę – szepnąłem do niego. – To dla mnie i dla… – spojrzałem na trumnę. – I dla taty bardzo ważne! – powiedziałem i nie słuchając pomruków jego sprzeciwu, ruszyłem szybkim krokiem w stronę kępy.

Chwilę później objąłem ramionami mamę, uścisnąłem ją mocno.

– Chodźmy, mamo, nie tutaj jest twoje miejsce – pociągnąłem ją za rękę. – Ksiądz za chwilę zacznie się modlić.

– Nie mogłam się powstrzymać, musiałam tu przyjść, do Tadzia – popatrzyła na mnie ze łzami w oczach. – Ale ja nie mogę, tam przecież jest jego żona.

– Możesz, mamo, a nawet musisz – odparłem stanowczo, prowadząc ją w stronę kwatery. – Sylwia skręciła nogę zaraz po wyjściu z kaplicy, widać los tak chciał. Chodźmy już – ponagliłem mamę.

Stanęliśmy przy trumnie taty, zaraz obok księdza. Mama ze schyloną głową, drżała na całym ciele, ale już nie płakała. Spojrzałem wyzywająco w twarze braci ojca, bliższej rodziny, chcąc przeciwstawić się ich ewentualnemu zdumieniu czy może nawet niechęci. Ale oni, o dziwo, patrzyli na mnie i na mamę życzliwie, ze smutkiem. Bracia taty skinęli głowami z szacunkiem, jakby w ten sposób w pełni aprobowali jej obecność w tym miejscu.

Reklama

Po modlitwie serdecznie ściskali dłonie mamy, składając kondolencje, kobiety z rodziny obejmowały ją, całowały, ocierając przy tym swoje łzy i mamy też… Czas jakby się zatrzymał, ona była wciąż żoną taty, wdową po nim, ona przyjmowała słowa żalu i smutku, a także pociechy. Nie wiem, czy to sprawił dobry los, czy sam Bóg. To nie było ważne w tej chwili. Było sprawiedliwe. Bo to my, ja i mama byliśmy wciąż najbliższymi Tadeusza, i tutaj było miejsce nas obojga, przy jego grobie.

Reklama
Reklama
Reklama