Reklama

Kiedy Paweł poprosił mnie o rękę podczas majowego weekendu w domku nad jeziorem, myślałam, że pęknę z radości. Wzięłam jego twarz w dłonie i zanim zdążyłam odpowiedzieć, już płakałam. Ze szczęścia. Pamiętam, jak śmiał się, mówiąc, że to nie jest zbyt klarowna odpowiedź, ale potem sam miał łzy w oczach. Oczywiście, że powiedziałam „tak”. Przez całe życie marzyłam o ślubie – tym jednym dniu, który będzie należał tylko do mnie.

Reklama

Zaczęliśmy planować wszystko niemal od razu. Najpierw data. Potem sala. Suknia. Lista gości. Miałam zeszyt pełen notatek, wycinków, inspiracji. Wszystko musiało być idealne. Paweł nie był zbyt zaangażowany w wybór kwiatów czy kolor serwetek, ale zawsze powtarzał, że „cokolwiek wybiorę, będzie pięknie”.

– Nasi rodzice muszą się w końcu poznać – powiedział któregoś wieczoru. – I tak się już sporo dzieje, niech mamy coś miłego z tego.

Spotkania rodzin udały się nad wyraz dobrze. I stały się, ku mojemu zdziwieniu, częstsze niż się spodziewałam. Początkowo myślałam, że to naturalne – w końcu mieliśmy zostać jedną rodziną. Ale po kilku wspólnych obiadach coś zaczęło mnie uwierać. Moja mama, Halina, i Marek – ojciec Pawła – śmiali się z tych samych żartów, dopijali razem wino, wymieniali esemesy z żarcikami, które niby miały być o niczym. Mama zawsze była stanowcza, opanowana. Ale przy Marku… zachowywała się inaczej. Lżej. I chyba młodziej.

– Twoja mama i mój tata dobrze się dogadują – powiedział Paweł, opierając się o framugę łazienki, kiedy smarowałam twarz kremem.

– Mhm… – mruknęłam. – Aż za dobrze.

– Może to nie tak źle. Może dzięki temu wesele będzie mniej stresujące. Będziemy mieć jedną, szczęśliwą rodzinę – uśmiechnął się.

Ale ja już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak. I to nie były tylko moje paranoje.

Wpadłam na intymną kolację

Wróciłam wcześniej z pracy, bo szef odwołał zebranie, a ja nie miałam już nic do zrobienia. Zamiast wracać prosto do domu, pomyślałam, że wpadnę do mamy na herbatę. Mieszkała tylko trzy przystanki ode mnie, wciąż w tym samym mieszkaniu, w którym dorastałam. Kiedy otworzyła mi drzwi, zamarłam. Była w eleganckiej, kremowej bluzce i wyraźnie się speszyła. Zza niej dochodziły odgłosy śmiechu i brzęk talerzy.

– A ty tu co? – zapytała z lekkim zaskoczeniem i dziwnie nieuprzejmie.

– Myślałam, że wpadnę na herbatę. Przeszkadzam?

– Trochę… znaczy nie. Ale mam gościa – odpowiedziała, a jej spojrzenie było pełne zakłopotania.

Zajrzałam do środka i od razu go zobaczyłam. Marek siedział przy stole z winem i dwoma talerzami pełnymi jedzenia. Wyglądało to na kolację. Nie rodzinną, nie przypadkową. Intymną.

– Co tu robi Marek? – zapytałam, nie kryjąc zdziwienia.

– Przyszedł na kolację. Mamy dobry kontakt, to chyba nic złego, prawda?

– To znaczy, spotykacie się tak... często?

– Aniu, nie rób z igły widły. Marek to tylko znajomy. Mamy wspólne tematy, dogadujemy się. Czasem dobrze jest posiedzieć z kimś przy kolacji, bez żadnych podtekstów.

Zamknęłam oczy i westchnęłam. Mama nie należała do tych osób, które łatwo przyłapać na czymkolwiek, ale teraz wyglądała na zmieszaną. Weszłam do kuchni, Marek podniósł się z krzesła.

– Cześć, Aniu. Nie wiedziałem, że wpadniesz – uśmiechnął się, jakby nic się nie stało.

– Widzę. No nic, nie będę wam przeszkadzać. – Uśmiechnęłam się sztucznie. – Zajrzę jutro.

Wyszłam szybciej, niż przyszłam. W drodze do domu zadzwoniłam do Pawła.

– Nasi starzy ostatnio często się widują, wiesz coś? – zapytałam bez owijania.

– W sumie nie wiem. Mój tata mówił, że rozmawiają czasem przez telefon. Ale nie sądziłem, że tak często. A coś się stało?

– Byłam u mamy. Marek był u niej na kolacji. We dwoje.

– I co z tego? Może po prostu się lubią. Po rozwodzie twoja mama też może mieć znajomych, nie?

– Wiem, ale to trochę dziwne, nie uważasz?

– Kochanie, nie wszystko musi od razu oznaczać romans. Może po prostu chcieli porozmawiać. Nie panikuj.

Po tej rozmowie poczułam się jeszcze gorzej. Nie mogłam tego wyjaśnić, ale coś we mnie zaczęło się ściskać. Coś się zmieniało, a ja nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo.

Moja mama wychodzi za mąż

Była sobota rano. Siedziałam w piżamie przy stole, piłam kawę i przeglądałam katalogi z sukniami ślubnymi. Mama zadzwoniła, że chce wpaść na chwilę. Nic nadzwyczajnego, zwykle tak bywało. Myślałam, że przyjdzie porozmawiać o liście gości, albo że znów skomentuje kolory kwiatów, jak to robiła ostatnio. Wpuściłam ją do mieszkania i już od progu poczułam, że coś jest nie tak. Miała na sobie nową sukienkę i usta muśnięte pomadką, co robiła rzadko, chyba że szykowała się na spotkanie.

– Możemy usiąść? – zapytała, rozglądając się po pokoju, jakby pierwszy raz w nim była.

– Jasne. Co się stało?

– Chciałam ci coś powiedzieć. Nie wiem, jak zareagujesz... ale uznałam, że musisz dowiedzie się ode mnie.

Usiadła na kanapie, poprawiła sukienkę i spojrzała na mnie. Już wtedy czułam w brzuchu ten znajomy ciężar, który zapowiadał coś niedobrego.

Wychodzę za Marka.

Przez chwilę nie zrozumiałam, co powiedziała.

– Za... Marka? Tego Marka?

– Tak. Ojca Pawła. Oświadczył mi się kilka dni temu. Przyjęłam je. Aniu, ja wiem, że to może być dla ciebie zaskoczenie, ale...

– Mamo, to nie jest zaskoczenie. To jest jakiś żart! Ty wychodzisz za mąż za ojca mojego narzeczonego?! – zerwałam się z krzesła.

– Kochanie, ja nie chciałam, żeby tak to wyszło. Ale to się po prostu stało. Zbliżyliśmy się do siebie. To nie było planowane.

– Ty... – próbowałam zebrać myśli – ty naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? Przed moim ślubem? Ty naprawdę nie widzisz, że zabierasz mi wszystko?

– Aniu, przecież to nie o ciebie chodzi. Ja też mam prawo do szczęścia. Miłość nie wybiera. A Marek jest dobrym człowiekiem. Czuję się przy nim...

– Nie mów mi, jak się przy nim czujesz! – przerwałam jej. – To miał być mój czas, mój dzień. A ty postanowiłaś się z nim hajtnąć i wszystko mi odebrać.

– Przesadzasz.

– Nie, ty nie rozumiesz. Ty się wepchnęłaś w mój ślub, w moją nową rodzinę, w moje życie!

Mama milczała. Jej twarz stężała. Wiedziałam, że nie zrezygnuje. Ona nigdy nie rezygnowała.

Po jej wyjściu zadzwoniłam do Pawła. Odebrał od razu.

– Paweł, nasi starzy... znaczy, twój ojciec i moja matka... oni się chcą pobrać.

– Wiem – powiedział po chwili ciszy.

– Wiesz?

– Mój ojciec mi powiedział. Wczoraj.

– I nic mi nie powiedziałeś? – głos mi zadrżał.

– Nie wiedziałem, jak. Wiedziałem, że cię to zaboli. Ale to się naprawdę stało, Aniu. I chyba nie możemy tego zatrzymać.

– To miał być mój ślub – wyszeptałam. – A teraz co? Mamy być jedną rodziną? My i nasi rodzice w tym samym domu weselnym?

– Nie musimy robić nic razem. Możemy to oddzielić. Ale jeśli oni się kochają...

– Przestań – przerwałam mu. – Po prostu przestań.

Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że nie jestem już pewna, czy chcę za niego wyjść.

To była zdrada w świetle dnia

Zadzwonił Paweł. Miał dziwny ton w głosie, zbyt łagodny, jakby próbował mi coś sprzedać.

– Widziałaś już zaproszenie? – zapytał.

– Jakie zaproszenie?

– Na ślub… twojej mamy i mojego taty. Przysłali je dzisiaj.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Bez pytania, bez rozmowy, bez żadnej próby zrozumienia, po prostu... zaprosili mnie na swoje wesele.

Oni chyba sobie żartują – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.

Piętnaście minut później byłam już pod drzwiami mamy. Otworzyła uśmiechnięta, ale kiedy zobaczyła moją minę, uśmiech natychmiast zniknął z jej twarzy.

– Ty mnie naprawdę zapraszasz na to coś? Na ślub z ojcem mojego narzeczonego? – rzuciłam zaproszenie na stół.

– Aniu, chciałam, żebyś uczestniczyła w tym wydarzeniu i sama chciałam ci wręczyć to zaproszenie. Ale skoro już wiesz...

– Jak mogłaś? – przerwałam jej. – To miał być mój czas. Moja rodzina. Mój ślub. Ty wszystko zawłaszczyłaś.

– Nie sądziłam, że aż tak cię to zaboli – powiedziała cicho.

– Nie chcę cię nawet widzieć na moim ślubie.

Mama patrzyła na mnie bez słowa, ale już wiedziałam, że tym razem nie ustąpię.

To był jakiś koszmar

Został tydzień do naszego ślubu. Mama i Marek byli już po swoim. Ciche przyjęcie, tylko dla najbliższych. Nie zaprosili mnie w końcu. I dobrze. Sama im wcześniej powiedziałam, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Moje wesele miało być inne. Miało być radosne, pełne bliskości. Tymczasem przeszłam przez ostatnie tygodnie z kamieniem w sercu. Skreśliłam mamę z listy gości, usunęłam Marka. Z Pawłem coraz trudniej nam się rozmawiało. Nie kłóciliśmy się, ale cisza między nami bywała gęsta.

– Może powinniśmy to przełożyć – zaproponował pewnego wieczoru. – Chyba oboje nie jesteśmy na to gotowi.

– Nie – odpowiedziałam po chwili. – To i tak wszystko, co mi zostało. Nie chcę już nic przekładać.

– Ale jeśli to ma cię bolać...

To już i tak boli – przerwałam mu.

Dwa dni później spotkałam się z Kają, moją przyjaciółką. Próbowała mnie podnieść na duchu.

– To wciąż może być twój dzień, jeśli im na to nie pozwolisz – powiedziała, trzymając mnie za rękę.

– Ale to już nigdy nie będzie moje życie – odpowiedziałam bez siły.

Stałam się gościnią we własnej opowieści.

Nie wiem, czy jej wybaczę

Siedziałam przy biurku i patrzyłam na pustą kartkę. W końcu zaczęłam pisać. Nie z myślą, że kiedykolwiek to wyślę. Po prostu musiałam wyrzucić z siebie to, czego nie dało się powiedzieć.

„Mamo, nie wiem, kim teraz jesteś. Na pewno nie tą kobietą, którą znałam przez całe życie. Może zawsze byłaś twarda i uparta, ale byłaś też moją opoką. A potem postanowiłaś zająć miejsce, które nie było... moje. Ukradłaś mi uwagę, ślub, relacje. Przestałaś być matką. Stałaś się kobietą, która robi to, co chce, nie patrząc, kogo po drodze rani.

Nie wiem, czy kiedykolwiek ci wybaczę. Ale wiem, że dziś nie potrafię ci nawet spojrzec w oczy. Nie chcę. Może kiedyś się odnajdziemy. Może kiedyś zrozumiesz. Ale dzisiaj jesteś dla mnie obcą kobietą, która zabrała mi wszystko.”

Podpisałam się, złożyłam list i schowałam do szuflady.

Kilka dni przed ślubem spotkałam Marka przypadkiem w sklepie. Podszedł do mnie z niepewnym uśmiechem.

– Aniu... chciałem przeprosić. Wiem, że to było dla ciebie bardzo trudne.

– Nie musisz. Nie jestem już dzieckiem, żebyś musiał mnie uspokajać.

– Nie chciałem cię zranić. My... po prostu się zakochaliśmy.

– Tak. Wiem. Ale nie wszystko, co się czuje, powinno się od razu spełniać – odpowiedziałam i odeszłam bez pożegnania.

Anna, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama