Reklama

Zawsze sądziłam, że kiedy człowiek przekroczy trzydziestkę, to w końcu staje się wolny. Że kończą się wieczne pytania o to, czy się ciepło ubrałam, dlaczego tak późno wróciłam i kto był „tym chłopakiem z aplikacji randkowej”. Naiwnie myślałam, że mama zrozumie, że już jestem dorosła. Nie zrozumiała.

Mam własne mieszkanie, samochód, etat w firmie reklamowej i, o zgrozo, własne zdanie. Mimo to każdego dnia czułam się jak bohaterka taniej komedii. Jestem dorosła i samodzielna, ale mama dzwoni trzy razy dziennie, żeby zapytać, co zjadłam na obiad i dlaczego „znów tak kaszlnęłam przez telefon”. I o ile kiedyś myślałam, że to miłość, teraz... teraz widzę to trochę inaczej.

Wiedziałam, że to nie koniec

– Po co ci ta nowa kanapa? Stara jeszcze całkiem dobra była – westchnęła mama, stojąc w moim salonie z dłońmi splecionymi jak do modlitwy.

– Bo była niewygodna i... bo mam ochotę mieć ładne rzeczy? – odpowiedziałam, układając nowe poduszki.

– Ładne rzeczy to nie wszystko. Trzeba myśleć przyszłościowo. A ty wciąż żyjesz chwilą – pokiwała głową z dezaprobatą, jakbym właśnie kupiła jacht za oszczędności życia.

Westchnęłam. Wiedziałam, że to nie koniec. Mama robiła tak zawsze: najpierw krytyka, potem „dobre rady”, a na końcu ukradkowe oględziny mieszkania, jakby szukała ukrytej bomby.

Kiedy ostatnio byłaś u dentysty? – zapytała znienacka.

– Serio, mamo? – odwróciłam się do niej, trzymając filiżankę. – Naprawdę w tej chwili to cię interesuje?

– A co, nie można zapytać? Matka się troszczy – rzuciła urażonym tonem.

– Matka się troszczy, ale ty się kontrolujesz. I to od trzydziestu lat – parsknęłam, zbyt zmęczona, żeby się hamować.

Zrobiła minę, jakby chciała powiedzieć: „ja tylko pytam, a ty się unosisz, czyli coś ukrywasz”. Usiadła ciężko na nowej kanapie.

– Wiesz, że ja bym nigdy nic złego nie chciała... – zaczęła zbolałym tonem.

– Ale cały czas zakładasz, że robię coś głupiego. Albo nie tak jak powinnam. I że trzeba mnie pilnować – powiedziałam cicho.

– Bo to się właśnie tak zaczyna! Od drobnych decyzji bez konsultacji.

I wtedy to do mnie dotarło. Ona naprawdę wierzyła, że powinnam z nią konsultować... życie.

Była wścibska

Nie musiałam długo czekać, by mama znów wzięła sprawy w swoje ręce. Tym razem poszło o Filipa.

To ten nowy chłopak? Ten z tymi... włosami? – zapytała niby mimochodem, podsuwając mi miseczkę z sałatką jarzynową.

– Tak, ten z włosami. Na głowie, jak większość ludzi – odpowiedziałam sucho.

A czym on się właściwie zajmuje?

– Jest fotografem. Ma własne studio – rzuciłam, siadając do stołu.

Mama zmarszczyła nos.

– Ale to tak na poważnie? Przecież to taka... niestabilna branża. A jak mu się interes nie powiedzie? Utrzyma cię potem?

– Mamo! Nie szukam sponsora. Mam pracę, mieszkanie, samochód. Nie jestem nastolatką – parsknęłam.

– No nie wiem. Jakbyś była bardziej rozsądna, to może byś się związała z kimś poważniejszym.

– Poważniejszym, czyli z kim? Z księgowym?

– No proszę cię, nie bądź ordynarna – fuknęła, jakby mnie to mogło zawstydzić.

– A ty nie bądź wścibska – odcięłam się, czując, że znów przebija tę cienką granicę.

Chcę dla ciebie dobrze.

– Ale to nie działa, mamo. To nie jest troska. To jest kontrola. Ty chcesz wiedzieć wszystko, żeby mieć wpływ. A ja już mam swoje życie.

Zapadła cisza. Tylko widelec stukał o porcelanowy talerz.

Ja cię po prostu kocham – powiedziała po chwili cicho.

Nie odpowiedziałam. Wiem, że kochała. Jednak coraz częściej miałam wrażenie, że to miłość z instrukcją obsługi.

Nie mogłam tego znieść

– Dlaczego ty nie odbierasz telefonu przez pół dnia? – usłyszałam w słuchawce, zanim jeszcze powiedziałam „halo”.

– Bo byłam w pracy. Wiesz, ludzie czasem pracują – rzuciłam.

– Ale ja się naprawdę martwiłam. Myślałam, że coś się stało. Już miałam dzwonić do twojej sąsiadki!

– Do sąsiadki?! – aż podniosłam głos. – Mamo, błagam cię, nie rób z siebie komitetu bezpieczeństwa!

– No ale co miałam zrobić? Ty nigdy się tak nie zachowujesz!

– Mam trzydzieści lat, nie piętnaście! Nie muszę meldować się co dwie godziny! – starałam się mówić spokojnie, ale ręce mi drżały.

– Nie musisz, ale mogłabyś. Z troski. Żeby matka nie umierała ze strachu – odparła z pretensją w głosie.

Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu.

– Mamo... ja się tak nie daję żyć. Każdy telefon to kontrola, każda rozmowa to przesłuchanie. Nie rozumiesz, jak to na mnie działa?

– Ale co ja takiego robię? Dzwonię, pytam. Kocham cię, to pytam! – jej głos zaczął drżeć.

– A ja się duszę. Naprawdę. Czuję, że nawet oddech muszę ci tłumaczyć – powiedziałam z bólem.

Po drugiej stronie zapadła cisza. A potem...

– Może powinnam się w ogóle nie interesować? Zająć się sobą? O, to by było najlepiej! – już była na granicy płaczu.

– Nie, mamo. Po prostu... zaufaj mi. Że umiem sobie poradzić. Nawet jeśli czasem coś zrobię po swojemu.

Bo chyba na tym polega miłość. Żeby pozwolić drugiemu żyć. A nie bać się, że jak odpuścisz, to zniknie.

Zaniemówiłam

Zaczęłam robić rzeczy w tajemnicy. Z Filipem pojechaliśmy na weekend do Wrocławia – mama dowiedziała się dopiero po fakcie.

– Byłaś poza miastem i nic nie powiedziałaś?! – warknęła do słuchawki dzień później. – Co by było, jakby się coś stało?

– Ale się nie stało, prawda? Wróciłam cała i zdrowa – odparłam chłodno.

– To nie jest żaden argument. Nawet jak wszystko dobrze się kończy, to nie znaczy, że dobrze się zaczęło!

– Mamo, to był wyjazd na dwa dni. Nie wojna. Nie muszę mieć przepustki – próbowałam nie krzyczeć.

– No dobrze, skoro nie chcesz, żebym się martwiła, to się nie będę. Przestanę dzwonić, przestanę pytać. Będziesz miała spokój! – oburzyła się.

– Nie o to chodzi, żebyś się obrażała. Chodzi o to, żebyś mi zaufała – tłumaczyłam.

– Nie, ty nie chcesz zaufania. Ty chcesz świętego spokoju i matki, która ci się nie wtrąca, nawet jak jedziesz z jakimś chłopem nie wiadomo gdzie!

– Filip ma imię. I jest dorosły. Tak jak ja – odpowiedziałam z rezygnacją.

– Zresztą... może faktycznie już cię nie obchodzę. Może wolisz jego rodzinę, skoro tam ci tak dobrze! – rzuciła dramatycznie.

Zaniemówiłam. To był ten jej numer. Zawsze, kiedy traciła kontrolę, grała kartą: „już mnie nie kochasz”. Jednak teraz... teraz coś we mnie pękło.

– Mamo, ja cię kocham. Tylko już nie mogę żyć pod twoim nadzorem. Już nie.

Powiedziałam jej prawdę

Tydzień później mama zjawiła się u mnie bez zapowiedzi. Stała w progu z torbą zakupów i miną cierpiętnicy.

– Pomyślałam, że nic nie mówisz, to może nie masz, kiedy pójść po chleb – rzuciła, wchodząc do kuchni jak do siebie.

– Mamo, nie możesz przychodzić bez zapowiedzi – powiedziałam, nawet nie patrząc na torbę.

– No przepraszam bardzo! Następnym razem może się zapiszę w kalendarz? – uniosła brwi.

– Może tak – odpowiedziałam spokojnie. – Bo to jest mój dom. I ja decyduję, kto do niego wchodzi.

Zamarła. I przez chwilę miałam nadzieję, że coś do niej dotarło.

– Dobrze. Skoro już mnie nie chcesz, to idę – odparła cicho, teatralnie stawiając torbę na blacie.

– Mamo... nie chodzi o to, że cię nie chcę. Tylko są pewne granice. A ty je stale przekraczasz.

– Bo chcę ci pomóc! A ty wszystko traktujesz jak atak!

– Bo ty nie pomagasz. Ty zarządzasz. Decydujesz, co jem, z kim się spotykam, gdzie wyjeżdżam. To nie jest troska. To jest kontrola – wyrzuciłam z siebie.

Usiadła ciężko przy stole.

– A może... może po prostu nie umiem inaczej? – szepnęła. – Boję się, że jak odpuszczę, to cię stracę.

Spojrzałam na nią. Pierwszy raz bez maski obrażonej królowej matki. Wyglądała... zwyczajnie. Ludzko.

– Nie stracisz mnie, jeśli mi zaufasz. Jednak jeśli będziesz dalej robić to, co robisz... to naprawdę się odsunę.

Kiwnęła głową. Nic nie odpowiedziała. Pierwszy raz od dawna miałam wrażenie, że coś się w niej poruszyło.

Postawiłam granicę

Od tamtego dnia minęło kilka miesięcy. Nie, mama się nie zmieniła się w idealną rodzicielkę, ale nauczyła się mówić, „czy mogę przyjść?” zamiast „zaraz będę”. A ja nauczyłam się stawiać granice, bez poczucia winy. I to był największy przełom. Kilka dni temu siedziałyśmy u mnie na balkonie, piłyśmy kawę i rozmawiałyśmy o niczym. Nagle powiedziała:

– Wiesz, jak byłaś mała, to zawsze się bałam, że jak tylko przestanę patrzeć, to ci się coś stanie. To we mnie zostało.

– Wiem, mamo, ale ja już nie jestem mała – uśmiechnęłam się delikatnie.

– Czasem mam wrażenie, że ty już mnie nie potrzebujesz – powiedziała cicho, patrząc w przestrzeń.

– Potrzebuję. Ale nie jako cenzora. Tylko jako mamę. Taką, do której mogę zadzwonić, bo chcę. Nie dlatego, że się boję, że znów się obrazisz.

Spojrzała na mnie. I po raz pierwszy nie miałam w oczach oburzenia, tylko... smutek. I zrozumienie.

Postaram się. Nie obiecuję, że zawsze mi wyjdzie, ale... postaram się – powiedziała.

To wystarczyło. Nie potrzebowałam deklaracji ani idealnej matki. Wystarczyło, że zaczęła próbować. I że pierwszy raz naprawdę mnie usłyszała. Bo matki nie muszą być idealne. Wystarczy, że uczą się kochać... dorosłą córkę.

Jowita, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama