Reklama

Gdy byłam małą dziewczynką, często słyszałam od mamy, że kobieta kobiecie wilkiem, a teściowa to już w ogóle. Wtedy się śmiałam. Mama czasem przesadzała. Z wiekiem powtarzała to coraz rzadziej, ale ostatni raz zrobiła to na dzień przed moim ślubem. Starałam się nie przywiązywać wagi do tych słów. W końcu kochałam Piotra, a jego mama wydawała się całkiem miła. Może trochę chłodna, ale uprzejma. Z pozoru. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że za kilka lat będę patrzeć na nią jak na wroga, wyśmiałabym go. Z czasem odkryłam, jak wiele racji miała moja mama. I żałuję, że nie słuchałam uważniej.

Reklama

Stałam jak wryta

Pamiętam tamtą sobotę, jakby to było wczoraj. Mieliśmy z Piotrem wpaść do jego rodziców na obiad. Mieliśmy. Ale Piotr nagle dostał telefon z pracy i musiał jechać.

Jedź sama, mama i tak się ucieszy – powiedział, całując mnie w czoło.

Pojechałam. Z bukietem kwiatów i winem. Byłam wtedy jeszcze pełna zapału, żeby budować dobre relacje. Drzwi otworzyła teściowa. Bez uśmiechu.

– A, to tylko ty – powiedziała, nawet nie patrząc na kwiaty. – Piotr nie przyjechał?

– Nie, dostał telefon z pracy, ale…

– Jasne. Praca ważniejsza niż rodzina.

Odwróciła się i ruszyła do kuchni. Stałam chwilę w przedpokoju, nie wiedząc, co robić. W końcu weszłam do kuchni.

Mogę w czymś pomóc?

– Obiad gotowy – mruknęła, wręczając mi łyżkę. – Muszę tylko zadzwonić.

Zniknęła. Zostałam sama. Starałam się nie brać tego do siebie. Może miała zły dzień. Każdy może. A otem podsłuchałam rozmowę. Z kuchni było słychać wszystko.

– No i przyjechała sama. Bez niego. – przerwała na chwilę. – Nie wiem, co on w niej widzi. Taka nijaka. Ani gotować, ani posprzątać, tylko oczy robi i myśli, że wszyscy będą ją nosić na rękach.

Zamarłam. Stałam jak wryta z tą łyżką w ręku. Gdy wróciła, udawała, że nic się nie stało. Uśmiechała się, pytała, czy mam ochotę na ciasto. A ja siedziałam przy stole i udawałam, że niczego nie słyszałam.

Czekała na mój błąd

Od tamtego obiadu już nie czułam się w jej domu swobodnie. Obserwowałam każdy jej gest, każde słowo, starając się zrozumieć, dlaczego teściowa mnie nie znosi. Któregoś dnia zaprosiła nas do siebie na kawę. Tym razem byliśmy razem. Byłam ciekawa, jak będzie się zachowywać przy Piotrze.

Zjesz serniczka? Specjalnie piekłam – zagadnęła promiennie, krojąc duży kawałek.

– Może kawałeczek… – odpowiedziałam z uśmiechem.

– E tam, jesteś taka chudziutka – zaśmiała się. – Piotruś, karm ją lepiej!

– Mamo… – Piotr powiedział cicho, a ja poczułam, że wszystko się we mnie napina.

Później, gdy on wyszedł do łazienki, zostałyśmy same przy stole. Teściowa spojrzała na mnie i powiedziała tonem, który trudno było rozszyfrować:

– Piotrek to dobry chłopak. Mądry, poukładany. Zawsze był wyjątkowy. Dużo mu poświęciłam.

– Wiem. Często to mówi.

– Mam nadzieję. Bo ja go znam na wylot. Wiem, kiedy coś jest nie tak. Gdyby coś między wami się działo… lepiej, żeby powiedział mi pierwszy.

– Przepraszam, co to miało znaczyć?

– Nic, kochanie. To tylko taka matczyna troska.

Wrócił Piotr i znów była uśmiechnięta, ciepła.

Traktowała mnie jak wroga

Kilka tygodni później wybraliśmy się z Piotrem na weekend do Kazimierza. Wypadała nasza rocznica ślubu. Zostawiliśmy telefony w domu, chcieliśmy choć przez chwilę być tylko we dwoje. Wróciliśmy w niedzielę wieczorem. Ledwo przekroczyliśmy próg, a Piotr rzucił:

Mama pewnie wariuje.

Włączył telefon. Chwilę później zadzwoniła.

– Mamo? Wszystko dobrze? – zapytał z lekkim uśmiechem.

Zamilkł. Zmarszczył brwi.

– Nie, nie. Byliśmy na wyjeździe. Rocznica. Nie, nie odbieraliśmy…

Spojrzał na mnie z konsternacją.

– Nie, mamo, nic się nie stało. Po prostu chcieliśmy pobyć offline, tylko tyle…

Rozłączył się po chwili. Westchnął.

No to mamy aferę.

– Czemu?

– Myślała, że coś się stało. Że się pokłóciliśmy. Wymyśliła cuda.

Wieczorem dostałam wiadomość od niej.

„Cieszę się, że wróciliście cali. Miej na uwadze, że mój syn to nie zabawka. I nie lubi znikania bez słowa”.

Pokazałam ją Piotrowi.

– Serio? – spytał z niedowierzaniem. – Przesadziła.

Mąż milczał przez dłuższą chwilę. Wreszcie westchnął:

– Ona taka jest. Lubi kontrolować. Ale nie martw się, pogadam z nią.

Nie pogadał. Wtedy też zasiał we mnie pierwsze ziarno niepewności.

Uśmiechnęłam się krzywo

To była wigilia. Pierwsza, którą postanowiliśmy zorganizować u siebie. Chcieliśmy spróbować swoich sił, poczuć się „gospodarzami”. Piotr był podekscytowany. Ja – zestresowana. Przez kilka dni gotowałam, piekłam, prasowałam obrusy.

– Jesteś pewna, że wszystko gra? – zapytał Piotr, nakładając karpia na półmisek.

Mam wrażenie, że o czymś zapomniałam, ale chyba… nie – odetchnęłam.

Teściowa przyjechała z mężem punktualnie. W rękach – wielka torba prezentów i… blacha sernika.

– Upiekłam, bo pomyślałam, że może twoje nie wyjdzie – powiedziała, całując mnie w policzek. – Nie masz jeszcze takiej wprawy jak ja.

Uśmiechnęłam się krzywo. Przy stole panowała napięta atmosfera. Gdy tylko Piotrek wychodził do kuchni, teściowa patrzyła na mnie surowo. W końcu, przy trzecim kawałku karpia, westchnęła teatralnie:

Kiedyś święta miały duszę. Pachniały dzieciństwem, piernikami, śmiechem. A teraz? Siedzisz i czujesz, że coś jest nie tak.

Zamarło mi serce.

Mamo, daj spokój – powiedział Piotrek cicho.

– Co? Przecież nic nie mówię – odparła niewinnie.

Po kolacji zebrała się do wyjścia pierwsza. Zamknęłam za nią drzwi z drżącą ręką. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że właśnie zapowiedziała początek wojny.

Serce waliło mi jak młot

W marcu Piotr zaczął się zmieniać. Wracał później, był nieobecny myślami. Próbowałam z nim rozmawiać, ale miał dla mnie tylko jedną wersję:

– Dużo pracy. Nowy projekt. Nie mam do tego głowy.

Czułam, że chodzi o coś więcej. Pewnego dnia zauważyłam, że pomiędzy rachunkami leży list. Nadawcą była moja teściowa. Nie było to nic nadzwyczajnego… gdyby nie to, że list był adresowany do Piotrka, ale do pracy. Widocznie musiał go odruchowo odłożyć. Nie otworzyłam go. Jednak serce waliło mi jak młot. Schowałam kopertę do kieszeni. Wieczorem, gdy wrócił, wręczyłam mu ją bez słowa. Spojrzał na nią i zbladł.

– A… to od mamy.

– Wiem. Ale… dlaczego wysyła ci listy do biura?

– Bo mówiłem jej, że nie mam czasu w domu czytać.

– To dziwne.

– Nie, to ty robisz z igły widły.

Milczałam. Trzy dni później odebrałam telefon, który wywrócił wszystko.

– Dzień dobry, dzwonię z poradni psychologicznej. Chciałam potwierdzić jutrzejsze spotkanie.

Zamurowało mnie.

– Że co?! On nic mi nie mówił!

– Nie, nie, w systemie widnieje żeńskie imię.

Prawie wypuściłam telefon z ręki. To było już więcej niż wtrącanie się. Teściowa grzebała w naszym małżeństwie.

Czułam się zażenowana

Tego wieczoru nie czekałam, aż Piotr wróci z pracy. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, wrzuciłam do torby najważniejsze dokumenty. Zadzwoniłam do mamy.

– Mamuś… mogę przyjechać na kilka dni?

– Marcelina? Co się stało?

Miałaś rację. Co do niej. Co do wszystkiego.

– Przyjeżdżaj.

Piotr wrócił późno. Zastał mnie stojącą z torbą w ręku.

– Co to ma znaczyć?

– Wiesz doskonale. Terapia, na którą zapisała nas twoja matka.

Zamarł. Oczy mu się rozszerzyły. Wiedziałam, że nie ma już nic do powiedzenia.

– Myślałem… że to pomoże. Że może coś się ruszy.

– Wiesz, co by pomogło? Gdybyś w końcu był mężczyzną. Gdybyś powiedział jej „dość”.

Milczał.

– Odchodzę. Nie pisałam się na trójkąty w małżeństwie.

Odwróciłam się i wyszłam. Gdy zamknęłam za sobą drzwi, poczułam coś dziwnego. Nie ból. Nie żal. Ulgę. Po raz pierwszy od miesięcy. Mama przywitała mnie otwartymi ramionami. Gdy usiadłam w jej kuchni, podała mi herbatę i tylko powiedziała:

– Lepiej późno niż wcale.

Pokiwałam głową.

– chciałam tylko kochać. I być kochaną, mamo.

– I jeszcze będziesz.

Wierzę jej. Bo ona nigdy się nie myli.

Marcelina, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama