Reklama

Gdybyś zapytała mnie rok temu, jaka jestem, pewnie bez zawahania powiedziałabym: samodzielna. Mam stałą pracę w agencji reklamowej, wynajęłam mieszkanie, odkładam na emeryturę. Nie dzwonię do mamy, żeby zapytać, jak zrobić rosół. A jednak... wszystko się posypało, gdy kupiłam mieszkanie. To był dzień, który miał być początkiem czegoś nowego. Własne cztery kąty. Kredyt we frankach, wkład własny – wszystko już prawie dopięte na ostatni guzik. Prawie. Brakowało mi wtedy 40 tysięcy, a bank nie chciał ruszyć z procedurą bez całości. Byłam już na skraju załamania, gdy zadzwoniłam do mamy.

Reklama

– Natalka, kochanie, przecież ja ci dam te pieniądze. Jesteś moją córką, a nie jakąś obcą osobą – powiedziała z tą swoją miękką troską, która kiedyś koiła każdy mój ból.

Podziękowałam jej tysiąc razy. Spłakałam się jak dziecko. Mama, jak zawsze, była niezawodna. Ale teraz, zaledwie rok później, każde nasze spotkanie kończy się tak samo. Aluzją do pieniędzy. Przypomnienie o „zaległości”. Czasem powiedziane żartem, czasem z ironią, ale zawsze tak, żeby mi przypomnieć, że coś jestem jej winna.

– Może nie zamawiaj tej pizzy, bo przecież jeszcze masz ten dług wobec mamy – rzuciła ostatnio moja ciotka podczas obiadu. Patrzyłam wtedy na nią z niedowierzaniem. Skąd ona w ogóle o tym wiedziała?

Ostatnia rozmowa z mamą przez telefon też nie należała do przyjemnych:

– Mamo, cześć, wszystko u mnie dobrze. A u ciebie?

– Dobrze, dobrze. Tylko tak się zastanawiam... Czy planujesz może jakąś wpłatę w tym miesiącu?

– Wpłatę?

– No, wiesz... za mieszkanie. Pamiętasz przecież, prawda?

Cisza po tym była gęsta jak smoła. Już wiedziałam, że to nie była darowizna. Że z dnia na dzień stałam się dla niej kimś w rodzaju klientki w banku matki. I że ten dług będzie teraz cieniem ciągnącym się za mną przez długie lata.

To miała być pomoc na start

Wpadłam do mamy w sobotę po południu, z dwoma croissantami i kawą z mojej ulubionej piekarni.

– Mam dla ciebie niespodziankę! – zawołałam z progu, próbując utrzymać pogodny ton.

– Niespodzianki są miłe, ale chyba nie bardziej niż niespodziewany przelew – rzuciła, nawet nie patrząc mi w oczy.

Zmarszczyłam brwi. Usiadłam przy stole, ale ciśnienie już mi skoczyło. To nie był pierwszy raz, gdy temat pieniędzy wypływał, zanim zdążyłam zdjąć płaszcz.

– Mamo... To miała być pomoc. Tak mówiłaś. Że chcesz mi pomóc wystartować – powiedziałam ostrożnie, ale już czułam, jak wzbiera we mnie wściekłość.

– Nie bądź dziecinna, Natalia. Pomoc to pomoc, a pożyczka to pożyczka. Wiesz, ile kosztuje życie? Ile ja z tatą odkładaliśmy?

– To nie była pożyczka, to był prezent. Sama tak mówiłaś!

– Wtedy myślałam, że jesteś rozsądna. Ale skoro stać cię na latte i pieczywo z piekarni za dychę, to chyba stać cię też na spłatę długu. Z odsetkami, dodam.

– Odsetkami?! – wstałam gwałtownie, aż krzesło zaskrzypiało. – Serio? Chcesz mnie rozliczać jak obcą osobę?

– A kto powiedział, że bliskim wszystko się należy za darmo?

Stałam przy stole, drżąc. To nie była zwykła wymiana zdań. To było coś więcej – jakby nasza relacja zawsze miała warunki zapisane drobnym druczkiem. Bez mojej wiedzy. Trzasnęłam drzwiami, wychodząc, a w głowie dudniła mi jedna myśl: Może ja całe życie byłam dla niej tylko inwestycją?

Pieniądze to jej sposób na kontrolę

Zadzwoniłam do ojca zaraz po powrocie od mamy. Długo się wahałam, ale potrzebowałam kogoś, kto spojrzy na to z boku.

– Cześć, tato... Możemy pogadać?

– Zawsze. Co się stało?

Nie owijałam w bawełnę. Opowiedziałam wszystko – od „prezentu”, przez cięte uwagi, aż po ostatnią kłótnię. Przez chwilę był tylko szum w słuchawce.

– Wiesz, Natalka... Twoja mama zawsze tak miała. Pieniądze to jej sposób na... kontrolę – powiedział w końcu.

– To znaczy?

– Zawsze była taka. Nawet jak byliśmy razem. Pomoc była zawsze warunkowa. Coś za coś. Drobne gesty, które potem stawały się kartą przetargową. Kiedy się rozstawaliśmy, mówiła, że „włożyła we mnie dziesięć lat i nic z tego nie ma”.

– To chore – szepnęłam.

– Taka jest – odpowiedział spokojnie. – I ty jej teraz już nie zmienisz. Pytanie tylko, ile ty jesteś w stanie jeszcze znieść?

Zamilkłam. Wiedziałam, że ma rację. I choć ojciec nigdy nie był idealny – po rozwodzie był bardziej tłem niż wsparciem – to w tej chwili brzmiał jak jedyny rozsądny głos.

Zastanów się, czy ta relacja ci służy – dodał. – Czasem lepiej z kimś zerwać kontakt, nawet jeśli to rodzic.

Zaczęłam się zastanawiać, ile w moim dzieciństwie było podobnych „prezentów”. Czy każde nowe buty, każda opłata za korepetycje, każdy wyjazd – miały w sobie coś, co ja potem miałam jej jakoś zwrócić? Czy moja mama kiedykolwiek dawała mi coś naprawdę bezinteresownie? I po raz pierwszy przez głowę przeszła mi myśl, która była jak cios: A co, jeśli ja wcale nie chcę jej spłacać? Ani pieniędzy, ani winy, ani wdzięczności?

Poczułam, że jej nienawidzę

Mama wpadła bez zapowiedzi. Stałam w kuchni w dresie, z kubkiem niedopitej kawy, kiedy usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Zapomniałam, że wciąż ma zapasowy komplet.

– Nie zamykasz drzwi? To niezbyt bezpieczne – rzuciła na powitanie, rozpinając płaszcz.

– Mamo, mogłabyś chociaż zadzwonić?

– Czasem warto zaskoczyć kogoś, żeby zobaczyć, jak naprawdę żyje – mruknęła, rzucając torbę na fotel.

Zacisnęłam zęby. Przez chwilę milczałyśmy, ja mieszając w garnku, ona krążąc po mieszkaniu jak inspektorka sanepidu.

– Widzę, że nie głodujesz. Nowa patelnia? – zapytała z przekąsem.

– Promocja była. I wiesz co? To moje mieszkanie. Moje rzeczy. Moje decyzje.

– A może twoje pieniądze? – odparła natychmiast. – Raczej pożyczone, więc nie twoje.

Odwróciłam się. Przestałam udawać, że mogę to ignorować.

– Naprawdę musisz o tym wspominać przy każdej okazji? Przecież wiesz, że oddam ci, to kiedy tylko będę mogła.

– Z tym podejściem? Kupujesz patelnie, chodzisz po kawiarniach, a dług rośnie. Wiesz, że są odsetki za zwłokę?

– Odsetki?! – wyrwało mi się. – Ty się słyszysz?! Jesteś moją matką, a zachowujesz się jak lichwiarka z komedii o chciwej teściowej!

– To nie ja błagam o pieniądze, a potem zgrywam pokrzywdzoną. Chciałaś mieszkanie, to teraz naucz się za nie płacić!

Machnęła ręką i ruszyła do drzwi. Po drodze jeszcze dodała:

– Może gdybyś miała męża, nie musiałabyś żebrać u matki!

Zamarłam. Już nie wiedziałam, czy bardziej mnie zabolała sama uszczypliwość, czy to, że w ogóle to powiedziała. A potem usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Czułam, że za chwilę wybuchnę. I pierwszy raz w życiu zrozumiałam, że jej nienawidzę.

Chciałam się odciąć

– Nie wiem już, czy ona mnie w ogóle kocha – powiedziałam Magdzie, kiedy siedziałyśmy na jej kanapie, a ja nerwowo gniotłam rękawy bluzy. – Jak można tak traktować własne dziecko?

– Natalia... może właśnie tak wygląda miłość twojej mamy. Warunkowa – odparła cicho, ale bez owijania w bawełnę.

Spojrzałam na nią. Nie było w tym litości, tylko brutalna prawda.

– Całe dzieciństwo słyszałam: „dostaniesz lalkę, jak będziesz grzeczna”, „pojadę z tobą na wycieczkę, jak posprzątasz pokój”, „zasłużysz, jeśli się postarasz”. Ale ja wtedy nie widziałam w tym nic złego. Chciałam być dobrą córką. Zasługiwać.

To nie była miłość. To był szantaż – Magda spojrzała na mnie z troską. – A teraz jesteś dorosła i próbujesz dalej płacić, żeby sobie kupić jej uczucie.

Te słowa uderzyły mnie w żołądek. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Coś pękło.

– Nie chcę już płacić. Mam dość. Naprawdę dość – wyszeptałam. – I wiesz co? Boję się, że jeśli jej powiem „nie”, to przestanie mnie kochać. Ale może... ona nigdy mnie nie kochała bez „jeśli”.

Magda chwyciła mnie za rękę.

– Masz prawo przestać grać w tę grę. Masz prawo się odciąć. To nie twoja wina, że ona nie umie inaczej.

– Myślisz, że jakbym jej napisała list... i powiedziała, że jeśli nie przestanie żądać pieniędzy, to zerwę kontakt?

– Myślę, że to może być pierwszy raz, kiedy to ty postawisz warunki.

I tak właśnie postanowiłam. Że to ja zdecyduję, jak ta relacja ma teraz wyglądać. Że nie będę dłużej dzieckiem, które musi zasłużyć na dobre słowo.

Nie czułam się już winna

Postanowiłam powiedzieć jej wszystko w twarz. Spotkałyśmy się w jej kuchni. Znowu ta sama herbata, ten sam obrus. Tylko ja już byłam zupełnie inna.

– Mamo, musimy porozmawiać. I to nie będzie miła rozmowa – zaczęłam, zanim zdążyła zapytać o moje życie.

Spojrzała na mnie spod brwi. Już wiedziała, że to nie będzie rozmowa o pogodzie.

– Od teraz... nie chcę żadnych rozmów o pieniądzach. Ani o odsetkach, ani o „pomocy”, ani o tym, co ci się „należy”. Albo będziemy rodziną, albo jesteśmy kontrahentkami. Ale nie będziesz jednocześnie matką i moją windykatorką.

– To jakiś szantaż? – zapytała zimno.

– Nie. To moja granica.

Chciała coś powiedzieć, ale uniosłam rękę.

– Jeśli jeszcze raz wspomnisz o tym długu, urwę kontakt. I tym razem naprawdę. Zero telefonów, zero odwiedzin, zero świąt. Wybieraj.

Spojrzała na mnie, jakby zobaczyła kogoś zupełnie obcego. Potem sięgnęła po filiżankę, napiła się herbaty i powiedziała tylko:

– Dorośnij, Natalia.

Wyszłam bez słowa. Wiedziałam, że nie oddałam jej pieniędzy. Wiedziałam, że pewnie nadal ma ten swój zakichany dokument. Ale pierwszy raz w życiu nie czułam się winna. Mijały dni. Żadnego telefonu. Żadnego „jak się czujesz?”. Cisza. Po raz pierwszy z jej strony. A ja? Czułam się pusta. I wolna. Jakby ktoś po latach zdjął ze mnie ciężki, obcy cisnący strój, który nosiłam, myśląc, że to moja skóra.

Natalia, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama