„Moja mama wszystkich podrywa, nawet mojego narzeczonego. Nie będzie jej na ślubie, skoro nie umie się powstrzymać”
„Zawsze miałam z mamą trudną relację. Była barwna, głośna, uwielbiała być w centrum uwagi – nawet jeśli oznaczało to przekraczanie granic. Gdy byłam młodsza, uważałam to za ekscentryczność, coś, co mnie męczy, ale nie rani. Dopiero gdy w moim życiu pojawił się Adam, zaczęłam dostrzegać, że jej zachowania nie są tylko irytujące – są niebezpieczne”.

- Redakcja
Nie spodziewałam się, że własna matka może konkurować ze mną o względy mojego narzeczonego. Kiedy stanęłam przed decyzją, czy zaprosić ją na ślub, nie wahałam się ani chwili. Tego dnia chciałam czuć się bezpieczna. I kochana.
„To tylko żarty”
Z początku to wyglądało zupełnie niewinnie. Mama śmiała się głośniej niż zwykle, kiedy Adam opowiadał jeden ze swoich żartów, a potem przez kilka minut chichotała, nawet gdy już nikt inny się nie śmiał. Niby nic. Przecież miała prawo dobrze się bawić. Ale potem zaczęła go dotykać – lekko, niby przypadkiem, niby w geście sympatii. Klepała go w ramię, kiedy coś powiedział, poprawiała mu kołnierzyk, kiedy „niby źle leżał”.
– Ależ ty jesteś przystojny – rzuciła któregoś wieczoru, siedząc obok niego na kanapie. – Gdybym była młodsza...
Spojrzałam na Adama. Uśmiechnął się nerwowo, po czym szybko zmienił temat. Ja udawałam, że nie słyszałam, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież to tylko żart, prawda? Mama zawsze lubiła flirtować – z sąsiadem, z kurierem, nawet z moimi kolegami ze studiów. Ale wtedy to mnie nie bolało.
– Przesadzasz – mówiła mi później, kiedy w końcu próbowałam z nią porozmawiać. – Po prostu go lubię. Nie mogę sobie pożartować? Od razu podrywam?
Znałam ten ton. Robiła z mojej złości mój problem. Ja byłam przewrażliwiona, ja nie miałam dystansu. Ale z każdym spotkaniem było gorzej. Zaczęłam obserwować ich interakcje z coraz większym niepokojem. I z poczuciem, że coś wymyka mi się spod kontroli.
Niemile widziana
Nie planowałam zapraszać mamy na każde spotkanie. Ale ona zawsze jakoś się zjawiała. Nagle dzwoniła, że jest „akurat w okolicy”, że „wpadnie tylko na chwilę”, a potem siedziała do późna, zachwycona naszym „nowoczesnym wnętrzem” i... Adamem.
– Masz szczęście, kochanie – mówiła do mnie z uśmiechem, ale patrzyła prosto na niego. – Tacy faceci to skarb. I do tego jaki kulturalny.
Adam był uprzejmy, jak zawsze. Dolewał jej herbaty. Śmiał się z jej żartów, ale widziałam, że zaczyna go to krępować. Zaczynał unikać kontaktu wzrokowego z nią, siadał dalej, kiedy tylko mógł. I mimo to, nie potrafił być ostry, bo przecież to była moja matka.
– Nie chcę robić problemu – powiedział mi któregoś wieczoru, kiedy w końcu zapytałam, co o tym myśli. – Ale... czuję się dziwnie. Ona chyba nie zna granic.
Przytaknęłam. Też to czułam. Mama miała swój urok – potrafiła zawładnąć przestrzenią, sprawić, że wszyscy czuli się przy niej jak w teatrze. Ale to był mój dom, mój związek. I nie miałam ochoty grać w jej sztuce.
Zaczęłam szukać wymówek. Że jesteśmy zmęczeni. Że mamy gości. Że wyjeżdżamy. Ale mama miała radar na kłamstwa. I zjawiała się mimo wszystko.
– No nie mów, że przeszkadzam – rzucała z udawanym zdziwieniem. – Przecież jestem twoją matką.
Rumieńce i uciekające spojrzenia
Kiedy ogłosiliśmy zaręczyny, mama niemal się popłakała. Ale nie ze wzruszenia – z ekscytacji. Krzyczała głośniej niż ja, uściskała Adama dłużej niż mnie i już przy pierwszym toaście nazwała go „swoim przyszłym zięciem, który mógłby być jej równolatkiem, haha”. Wszyscy się śmiali. Ja nie.
Tamtego wieczoru uderzyło mnie coś jeszcze – sposób, w jaki na niego patrzyła. Z taką intensywnością, jakby próbowała go rozebrać wzrokiem. Adam, choć próbował zachować klasę, czerwienił się, uciekał spojrzeniem, ale ona nie odpuszczała. Co chwilę go dotykała – ręka na ramieniu, na kolanie, raz nawet... przeciągnięcie palcem po jego karku. Zamarłam. Serio? Przecież wszyscy to widzieli.
– Widziałeś, jak się do niego przystawia? – zapytałam moją przyjaciółkę dzień później, podczas kawy. – Albo tylko ja zwariowałam?
– Nie, nie zwariowałaś – powiedziała bez wahania. – To było chore. Ja bym na twoim miejscu... no nie wiem. Zrobiła awanturę.
Ale ja nie zrobiłam. Wciąż wierzyłam, że może przesadzam. Że ona po prostu taka jest. Że nieświadomie przekracza granice, że robi to z braku taktu, nie z wyrachowania. Tylko dlaczego jej spojrzenia były tak... świadome?
Zaczęłam trzymać Adama blisko siebie. W jego ramionach czułam ulgę, ale też niepokój. Coraz częściej zadawałam sobie pytanie, którego wcześniej nie chciałam nawet wypowiedzieć na głos: czy ona naprawdę chciałaby mi go odbić?
Teraz nie miałam złudzeń
To był wieczór, którego długo nie zapomnę. Szykowaliśmy z Adamem listę gości na ślub. Śmialiśmy się, wspominając wpadki naszych znajomych z innych wesel, kiedy nagle zadzwoniła mama. Odruchowo odebrałam.
– Wpadnę na chwilę, musze wam coś dać – powiedziała. – Nic wielkiego. Będę za dziesięć minut.
Nie czekała na zgodę. Przyszła w czerwonej, obcisłej sukience i z torbą pełną domowego ciasta, jakby była jedynym gościem, który potrafi wprowadzić życie do tego domu. Adam otworzył jej drzwi. Ja zostałam w kuchni, słyszałam ich śmiech. Kiedy weszłam do salonu, zobaczyłam, jak siedzą na kanapie, blisko siebie. Za blisko. Jej ręka spoczywała na jego udzie.
– Mamo! – krzyknęłam. – Co ty robisz?
Odsunęła się z teatralnym gestem, jakby ją poparzyło.
– Przesadzasz – odparła. – Siedzimy i rozmawiamy. Nie mogę nawet z nim posiedzieć?
Adam stał jak wryty. Patrzył na mnie z mieszaniną wstydu i żalu.
– To ja może już pójdę – rzucił w końcu. – Nie chcę wchodzić między was.
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że jeśli teraz nie postawię granicy, stracę nie tylko spokój, ale i szacunek do samej siebie.
– Mamo, nie wiem, co próbujesz osiągnąć – powiedziałam spokojnie. – Ale to się kończy. Przestań przychodzić bez zapowiedzi. Przestań go dotykać. I przestań udawać, że to tylko zabawa.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Jakby to ja zrobiła coś niewłaściwego.
Wysyłać jej zaproszenie czy nie?
Ostatnie tygodnie przed ślubem były pełne napięcia. Adam unikał tematu mamy. Ja też. Udawaliśmy, że tamtej sceny nie było, choć oboje nosiliśmy ją pod skórą. Coraz trudniej było mi zachować uśmiech, kiedy ktoś wspominał o „cudownej mamie panny młodej”.
Nie wiedziałam, co robić. Wysyłać jej zaproszenie czy nie? Serce mówiło jedno, rozsądek drugie. W końcu usiadłam z kartką i listą gości. Patrzyłam na jej imię i nie potrafiłam podjąć decyzji. Wtedy Adam położył mi rękę na ramieniu.
– To twoja decyzja – powiedział cicho. – Ale jakkolwiek ją podejmiesz, będę przy tobie.
Przez moment walczyłam ze sobą. Ale przypomniałam sobie tamtą noc, jej dłoń na jego udzie, spojrzenie, jakim go obdarzyła. Nie mogłam pozwolić, by tego dnia, mojego dnia, znów coś przejęła.
Zostawiłam jej imię na liście, ale nie włożyłam koperty do torby z zaproszeniami. Położyłam ją osobno. Patrzyłam na nią kilka dni, aż w końcu... podarłam. Delikatnie, powoli. Każde przecięcie papieru przynosiło mi ulgę.
Kiedy mama zadzwoniła z pytaniem o datę ślubu, odpowiedziałam spokojnie:
– Nie będzie cię na nim.
– Jak to?! – wrzasnęła. – Chcesz mnie ukarać?! Za co?!
– Za brak szacunku – odpowiedziałam. – Dla mnie, dla Adama, dla granic.
Rozłączyła się. Potem jeszcze próbowała się kontaktować, groziła, płakała, błagała. Ale ja już wiedziałam jedno – nie chcę jej przy sobie w tym dniu. I nie, to nie była zemsta. To była ochrona.
Tak trzeba było
Ślub odbył się w ciepłą, wrześniową sobotę. Nie było mamy. Nie było też niepokoju, nerwowych spojrzeń, obawy, że coś znów wymknie się spod kontroli. Byłam tylko ja i Adam. Wspólne przysięgi, śmiech naszych przyjaciół, wzruszenie mojej cioci, która zastąpiła mi matkę na chwilę. I cisza. Taka, która nie bolała. Taka, która dawała przestrzeń na radość.
Przez cały dzień nie sprawdzałam telefonu. Dopiero wieczorem zobaczyłam dziesięć nieodebranych połączeń. Kilka wiadomości. Wszystkie od mamy. Długie, emocjonalne, pełne pretensji i żalu. Ale ja już nie czułam obowiązku, żeby je czytać.
To była najtrudniejsza decyzja, jaką podjęłam. Ale nie żałowałam jej ani przez chwilę. Po raz pierwszy poczułam, że mam prawo postawić granicę. Że nie muszę tłumaczyć się z potrzeby bezpieczeństwa. Że miłość do matki nie oznacza zgody na to, by wchodziła w moje życie bez zaproszenia – dosłownie i w przenośni.
Nie wiem, czy kiedyś się pogodzimy. Może. Może nie. Ale jeśli tak, to tylko na moich warunkach.
Adam nie zapytał mnie więcej o nią. Ale widziałam w jego oczach coś, czego potrzebowałam bardziej niż czegokolwiek – spokój. Wiarę, że wybiorę nas. Że potrafię być lojalna wobec siebie.
A ja patrząc na niego, wiedziałam, że choć nie zaprosiłam na ślub kobiety, która mnie urodziła, to zaczynam życie z mężczyzną, który mnie wybrał. I którego wybrałam ja.
Zofia, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Własny mąż i dzieci działają mi na nerwy. Gdybym mogła cofnąć czas, nie urodziłabym tych niewdzięcznych smarkaczy”
- „Moje małżeństwo trwało 6 dni. Filmik z wesela uświadomił mi, że przy ołtarzu popełniłam największy błąd życia”
- „Teściowa jest zła, że robię karierę zamiast siedzieć w domu. Jej zdaniem żona powinna gotować rosołki i biegać z mopem”