Reklama

Być blisko, wspierać, przywoływać wspomnienia. Tym miałam się zająć dla mamy, która była już bardzo chora. Ale jak się za to zabrać? Myślałam i wymyśliłam. Zjazd krewnych! Aha... Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Niektórzy się buntowali. Trudno się mówi, niech żałują!

Reklama

Dla mamy nie było nadziei

Byłam świadoma tego, że nie jest dobrze, ale rozmowa z lekarką prowadzącą pozbawiła mnie resztek złudzeń. Pani doktor, denerwująco spokojnym głosem, poinformowała mnie, że zmiany są nieodwracalne i nie należy mieć większych nadziei na trwałą poprawę zdrowia mamy.

– Proszę mnie dobrze zrozumieć – ciągnęła tym profesjonalnym, pozbawionym emocji tonem. – Stan będzie się pogarszał. Stopniowo, nie od razu, ale coraz częściej będą się zdarzały okresy dezorientacji, amnezji. I muszę uprzedzić, że może się to wiązać z czasową agresją lub przeciwnie – apatią. Przykro mi, medycyna jest bezradna w przypadku postępującej demencji.

Rozłożyła bezradnie ręce.

– Czy w takiej sytuacji można coś jeszcze dla mamy zrobić? Jakieś zajęcia, rehabilitacja? – wpatrywałam się w lekarkę z natężeniem, wzrokiem żebrząc o jakąś radę, wskazówkę, pocieszenie.

– Oczywiście, chociaż akurat rehabilitacja raczej nie pomoże, zajęcia też nie – uśmiechnęła się, a ja chciałam w tym uśmiechu widzieć współczucie, a nie zawodową, wyuczoną empatię. – Proszę po prostu być przy niej, jak najwięcej z nią rozmawiać, wspominać dobre chwile. Stymulowanie pamięci jest bardzo pomocne. I o ile to możliwe, niczego jej nie odmawiajcie…

Zrobiła przerwę, aby pozwolić mi na przyswojenie informacji.

– Naprawdę, niewiele już może jej zaszkodzić. Rzecz jasna, trzeba zważać na jej zdrowie fizyczne i komfort psychiczny – przestrzegła. – W jej obecnym stanie niewskazana jest żadna trwała zmiana środowiska. Pobyt w szpitalu mógłby pogłębić niepokój i przyspieszyć niepożądane objawy. Nowe miejsce, nowe twarze…

– Rozumiem, będziemy uważać. Staramy się nie dopuszczać do niej postronnych osób, a najbliższa rodzina jest w pełni zaszczepiona. Robimy, co możemy, żeby minimalizować ryzyko… – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Bardzo dobrze – pochwaliła. – Proszę też zadbać o siebie, musi być pani silna. Czy wypisać pani receptę na jakieś środki wspomagające? Bo nie ukrywam, czekają panią trudne chwile…

Niemo skinęłam głową na znak, że nie odmówię farmakologicznego wsparcia. Już teraz czułam, że jestem u kresu, a co dopiero będzie później…

Musiałam mieć plan

Po wyjściu z gabinetu przysiadłam w pierwszej napotkanej kawiarni, aby uspokoić emocje i zastanowić się, co dalej. Chciałam też nieco się rozgrzać, bo do chłodu, który mnie zmroził po usłyszeniu diagnozy, dołączył ziąb aury. Zamówiłam herbatę z imbirem, miodem i cytryną oraz jakieś ciastko. Rozejrzałam się po lokalu. Dzięki herbacie i sporej dawce słodyczy przestałam wreszcie dygotać. Mogłam konstruktywnie zastanowić się nad tym, co w najbliższej przyszłości powinnam zrobić.

Wyjęłam z torebki długopis, sięgnęłam po serwetkę i notowałam kolejne pomysły. Jeden z nich szczególnie przypadł mi do gustu, ale jego realizacja wymagała szerokiego współdziałania. Więc zacznę go wdrażać jeszcze dziś. Po powrocie do domu zadzwoniłam do brata. Wprawdzie na co dzień żyjemy jak pies z kotem, ale jednoczymy się, jeśli sprawa tyczy mamy.

– Hej, brat, mam sprawę – zaczęłam, gdy tylko odebrał połączenie.

– Ale wiesz, że twoje sprawy średnio mnie obchodzą? – odparł w swoim stylu.

– Wiem. Chodzi o mamę. – powiedziałam spokojnie.

– A co z nią? – ton Wieśka natychmiast spoważniał.

Pokrótce streściłam mu rozmowę z lekarką, a potem przedstawiłam mu swoją propozycję.

– Pomyślałam, że z okazji osiemdziesiątych urodzin mamy moglibyśmy zorganizować zjazd rodzinny. To mogą być jej ostatnie świadome urodziny… Niedawno mi się skarżyła, że niektórych krewnych od wieków nie widziała, i pewnie już nie zobaczy…

– Zjazd? Gdzie? Przecież sama przed chwilą mówiłaś, że mamie może zaszkodzić zmiana środowiska – naskoczył na mnie.

– Myślałam o tym pensjonacie, który prowadzą Frankowie. Franek to nasz kuzyn, siostrzeniec mamy. Bywała tam wielokrotnie, nie jest to dla niej nowe miejsce. A i warunki mają, żeby przyjąć większą liczbę osób. Zrzucimy się, a część kosztów pobytu i wyżywienia może goście wezmą na siebie, tak w ramach prezentu dla mamy? Co sądzisz? – przedstawiłam mu swoją propozycję.

– Można rozważyć… – chwila ciszy. – Od czego zaczniemy?

Poczułam przypływ nadziei, że się uda, i ciepło koło serca, że brat, choć zazwyczaj mało wylewny i wspierający, zaakceptował pomysł.

– Najpierw musimy się upewnić, czy Frankowie mają wolne miejsca. Jak wstępnie zaklepiemy termin, to poinformujemy rodzinę o zjeździe i jego warunkach. Trzeba będzie wszystkich obdzwonić…

– Wiesz, siostra, rzadko to mówię, ale nieźle to obmyśliłaś. To wieczorkiem zadzwonię do Franka, a ty zrób listę ewentualnych gości. Myślę, że najlepszym terminem będą zimowe ferie. W tym czasie łatwiej będzie wolny weekend zorganizować. No to czekaj na mój telefon, powiem, co ustaliłem. Nara.

– Narka – odpowiedziałam odruchowo, myślami będąc już gdzie indziej.

Zaczęłam wszystko organizować

Po ogarnięciu domowych obowiązków usiadłam z notesem, w którym miałam zanotowane adresy i telefony dalszej rodziny. Z większością utrzymywałam jedynie sporadyczne kontakty, wysyłając im kartki świąteczne, czasem spotykaliśmy się na pogrzebach i ślubach. Teraz zastanawiałam się, czyja obecność sprawi mamie przyjemność, a kogo lepiej nie będzie nie zapraszać na uroczystość.

Po zastanowieniu zdecydowałam, iż poza młodszym rodzeństwem mamy oraz i ich dziećmi powinniśmy zaprosić też jej stryjeczną siostrę z rodziną. Była rówieśnicą mamy, może dlatego przylgnęły do siebie bardziej niż do rodzonych sióstr i braci. Tak, Tosia musi przyjechać. Do dziś do siebie dzwonią i potrafią przegadać kilka godzin, wspominając. Cóż, obie lepiej pamiętają przeszłość niż teraźniejszość.

Kiedyś byłam bliska paniki, nie mogąc dodzwonić się do matki. Wybierałam jej numer kilka razy dziennie i ciągle było zajęte. Przeraziłam się, że może mama źle się poczuła, chciała zadzwonić po pomoc, ale nie zdążyła. Ogarnięta grozą, z wizją leżącej na podłodze, nieprzytomnej mamy, pojechałam do mieszkania rodzicielki. I zastałam ją siedzącą w fotelu, z ożywieniem rozprawiającą przez telefon. Ten widok przyprawił mnie o ulgę i rozdrażnienie.

– Mamo, na Boga, od trzech godzin próbuję się dodzwonić! Denerwuję się… Ile można gadać? – robiłam jej wyrzuty.

– Z Tosią? Bardzo długo! Mieszka za daleko, żebyśmy mogły często się odwiedzać, a plotkować to my lubimy… – roześmiała się.

Wieczorem zadzwonił Wiesiek z wiadomością, że ustalił z Frankami termin, wstępny kosztorys i że możemy działać.

– Tylko musimy się sprężać, bo czas ucieka – dodał na koniec.

Kiedy większość spraw dopięliśmy, powiadomieni uczestnicy wpłacili „wpisowe”, potwierdzając tym samym swój udział w imprezie, mogliśmy zająć się problemem dyslokacji.

– Mamę zabiorę ja – oświadczył Wiesiek. – Mam wygodniejsze auto, poza tym wy musicie jeszcze ciotkę Helenę z mężem zabrać, więc byłoby za ciasno.

– To może wy weźmiecie Helenkę z Władkiem, a my mamę? – odbiłam piłeczkę, bo młodsza siostra mamy była osobą dość męczącą.

– Wykluczone! Pożarłem się kiedyś z wujem i do tej pory stosunki między nami są napięte. Przecież wiesz, jakie on ma poglądy – mrugnął porozumiewawczo. – Wolę z mamą. Tylko spakuj ją i zadbaj o jej wygląd, to twoja broszka…

– Zawsze potrafiłeś się urządzić – wytknęłam mu.

Chciałam, żeby to była niespodzianka

Chciałam utrzymać imprezę w tajemnicy przed mamą, dlatego nic jej nie mówiłam o naszych planach. Pod pozorem, że włosy wymagają lekkiego odświeżenia i przycięcia, zamówiłam mamie domową wizytę fryzjerki. W czasie, kiedy pani Iza wyczarowywała na głowie mamy nową koafiurę, ja wymknęłam się do drugiego pokoju, aby zabrać z maminej szafy elegancką sukienkę, czółenka i potrzebne drobiazgi. Spakowany neseser wyniosłam do samochodu.

Tak jak ustaliliśmy z bratem, my z mężem zabraliśmy wujostwo. Mąż zapakował ich torbę do bagażnika i ruszyliśmy. Wbrew wcześniejszym obawom, podróż upłynęła nam bardzo przyjemnie. Ciocia, cała podekscytowana spotkaniem, opowiadała szereg rodzinnych historii. Niektóre z nich, głównie z kategorii szalonych i zabawnych, których bohaterką była moja matka, słyszałam po raz pierwszy. No, proszę, wydało się, że nie zawsze była taka rozsądna i stateczna.

Rozbawieni podjechaliśmy pod pensjonat Franków. Wzruszeni gospodarze serdecznie powitali nas na ganku.

– Miałaś znakomity pomysł – pochwaliła mnie Agata, druga żona Franka. – Nareszcie poznam całą rodzinę. No, jej najlepszą część – mrugnęła do mnie. – Do tej pory się nie składało. Bierzcie i chodźcie, pokażę wam wasze pokoje – zarządziła.

Podeszłam do otwartego bagażnika, z którego wujostwo właśnie wyciągało swoją walizeczkę. Pochyliłam się i zmartwiałam. Poza włożonym tam wcześniej neseserem mamy i kołem zapasowym nie było tam niczego innego.

– A gdzie nasz bagaż? – zapytałam męża, który właśnie wdał się w dyskusję z Frankiem o jakimś minionym meczu.

– Ja mam wiedzieć? Ty pakowałaś – powiedział zdenerwowany.

– Ja pakowałam, owszem, ale ty miałeś zanieść do samochodu. Przecież zostawiłam walizkę przy drzwiach do kuchni… – tłumaczyłam mu, ale już wiedziałam co się stało.

– Nie byłem rano w kuchni. Takie larum podniosłaś, że się spóźnimy… – popatrzył na mnie z pretensją. – Zadzwoń do dzieci, może jeszcze nie wyjechały, to zabiorą.

Nic z tego. Córka z zięciem już byli w drodze. Posmutniałam. Moja specjalnie przygotowana na wieczór kreacja znajdowała się osiemdziesiąt kilometrów stąd. Ba, nie miałam nawet kosmetyczki. Przyjdzie mi wystąpić na uroczystości w dżinsach i swetrze.

– Nie martw się – Agata bezbłędnie wyczuła mój nastrój. – Jednorazowe szczoteczki i podstawowe kosmetyki są we wszystkich pokojach, a resztę ci pożyczę. Chodź, wypijemy kawę i zanim reszta przyjedzie, przejrzymy moją szafę. Coś się na pewno znajdzie.

Pokrzepiona jej życzliwością, dałam się zaprowadzić do wnętrza domu. Choć musiałam się zadowolić tylko elegancką bluzką, bo reszta była na mnie za duża, humor mi się poprawił. W końcu to nie moja impreza, a mamy, to ona ma na niej błyszczeć.

Koło popołudnia dotarli już wszyscy, łącznie z mającą najdalej ciocią Tosią, operatywną starszą panią, która namówiła zaprzyjaźnionego taksówkarza, by ją przywiózł. Mama na jej widok rozpromieniła się jak gwiazda. Gdy chlipiąc, padły sobie w objęcia, większej nagrody za trudy przygotowań, nie potrzebowałam.

Reklama

Zjazd udał się doskonale. Oprócz odnowienia nadwątlonych więzi rodzinnych zjazd przyniósł też inne pozytywy. Zaczęłam się lepiej dogadywać z bratem, a mama jakby odmłodniała, by nie rzec, ozdrowiała. Teraz przy każdej mojej wizycie wyciąga albumy, porównuje zdjęcia, przypomina sobie liczne fakty z dzieciństwa, a ostatnio zażądała, abyśmy zawieźli ją kiedyś do Tosi. Tak ożywionej nie widziałam jej już od dawna. Oby ten stan utrzymał się jak najdłużej…

Reklama
Reklama
Reklama