„Mama zbliża się do 70-tki i jest coraz bardziej zgorzkniała. Wszystkim rozpowiada, że traktujemy ją jak marionetkę”
„Postanowiłam urządzić mamie huczne urodziny. Szczególnie, że stuknęła jej siedemdziesiątka! Co roku zbieramy się u niej na obiedzie, który ona przygotowuje. Tym razem miało być inaczej. Obiad w restauracji z całą rodziną, a potem wyjście do teatru. Ale ona myśli tylko o sobie. Byłam wściekła, że zlekceważyła moje starania”.
- Julia, 50 lat
– Ja bym jej powiedział wcześniej – mruknął mój mąż, Karol, kiedy zdradziłam mu pomysł o obiedzie i teatrze.
– No co ty. W niespodziance cały urok!
Karol pokręcił tylko głową. On jest nudnym, pedantycznym pesymistą. Zawsze od wszystkich oczekiwał najgorszego. Gdyby nie to, że przynajmniej miał poczucie humoru i był najczulszym z mężczyzn, chyba bym z nim nie wytrzymała tych 25 lat.
Ciekawe, że moja młodsza siostra, Gośka, też zaczęła marudzić.
– Julka, to chyba nie najlepszy pomysł. Wiesz, że mama nie lubi, gdy się zaburza jej plan dnia. Trzeba powiedzieć wcześniej. Spytać, czy w ogóle chce.
Zobacz także
– Nie rozumiesz. Właśnie o to chodzi, żeby nie mówić. Całe jej życie jest tak strasznie nudne i uporządkowane. Miesiącami nie wychodzi z domu. Jak ją spytasz, to powie, że nie chce. Ale kiedy wszystko będzie zorganizowane, pójdzie i będzie zadowolona.
– Mam nadzieję, że masz rację – odparła i wzruszyła ramionami.
Wiedziałam, że na tym skończy się jej pomoc. Moja trzydziestoletnia młodsza siostra wciąż była jak niebieski ptak, który szuka kwiatu z odpowiednio słodkim nektarem. Przestałam już liczyć jej absztyfikantów, a mama po trzecim powiedziała, że pozna kolejnego, ale dopiero kiedy Gośka będzie z nim dłużej niż trzy miesiące. Bo mylą jej się imiona.
Na szczęście mój młodszy brat, Romek, który pracuje we Wrocławiu, od razu załapał, o co mi chodzi.
– Julka, to świetny pomysł! – zawołał przez telefon. – Mama na pewno będzie zachwycona. Wreszcie wyjdzie z domu, pójdzie do ludzi, no i teatr… Chyba nie była w teatrze ze dwadzieścia lat. Tylko wybierz coś fajnego i lekkiego. Żeby było dużo śmiechu.
– Jasne, Dzidka pomoże coś wybrać.
Dzidka to nasza przyszywana siostra, dwa lata starsza ode mnie. Rodzice nigdy jej prawnie nie adoptowali, ale wzięli ją na wychowanie, gdy miała trzy lata. Gdy podrosłam, opowiedzieli mi tę historię.
Starała się żyć normalnie
Pewnego dnia mama i tata poszli ze mną do lekarza. Miałam roczek i trzeba było zrobić mi „przegląd techniczny”, jak mawiał tata, inżynier. W przychodni, w poczekalni była także jakaś kobieta z dziewczynką. Mała dziwnie chodziła, powłóczyła nogą, jedna jej ręka była w lekkim przykurczu. Dziecięce porażenie mózgowe. Poza tym była urocza i zmyślna. Od razu zainteresowała się mną, rocznym bobasem. A ja od razu ją polubiłam, twierdzili rodzice.
Kobieta okazała się opiekunką z domu dziecka. Kiedy bowiem Dzidka przyszła na świat i okazało się, że nie jest zdrowa, rodzice zostawili ją w szpitalu. Niestety, nie podpisali dokumentów zrzeczenia się praw. Pewnie spędziłaby więc w domu dziecka całe dzieciństwo, gdyby tamtego dnia nie spotkała mojej mamy. Gdy ta patrzyła na Dzidkę, poczuła, że jeśli czegoś nie zrobi, to dziecko będzie miało smutne życie. Że ono potrzebuje kogoś bliskiego.
Akurat moja mama to rozumiała. Sama od 18. roku życia nie mogła chodzić. Wypadek samochodowy. Ale rzadko używała wózka inwalidzkiego. Nogi włożone w szyny, laska lub kula i – zdobywamy świat! Skończyła studia, pracowała, urodziła trójkę dzieci, wychowała czwórkę (bo rodzice wzięli Dzidkę jako rodzina zastępcza) porządnie i w miłości. Nie znam cudowniejszej matki.
A los jej nie oszczędzał. Organizm z upływem lat słabł, chodzenie sprawiało jej coraz większą trudność. Mimo to starała się żyć w miarę normalnie. Gotowała obiady, interesowała się światem, uczyła się i opiekowała nami. Zawsze mogliśmy przyjść do niej po radę. Kochaliśmy ją bardzo i kiedy osiem lat temu zmarł tata, wspieraliśmy ją z całych sił. Nie rozumiała tego. Ona taka schorowana – wciąż żyła. On, pełen energii – nagle padł ofiarą raka. Pół roku minęło od diagnozy do ostatnich słów, jakie powiedział nam, nim odszedł:
– Opiekujcie się mamą. Ma tylko was.
Nie musiał tego mówić. To przyjęcie urodzinowe, i ten teatr były dla mnie sposobem powiedzenia mamie, że ją kochamy i będziemy z nią zawsze. Od chwili kiedy wpadłam na ten pomysł, czułam się pełna jakiejś niesamowitej, ożywczej energii. Nie mogłam się doczekać, aż ujrzę uśmiech na twarzy mamy, bo ostatnio uśmiechała się coraz rzadziej. Coraz częściej widzieliśmy w niej oznaki goryczy, która wnikała w duszę jak złodziej, jak piąta kolumna wroga, który atakuje najbardziej żywotne miejsca. Chciałam to przerwać. Chciałam, by mama poczuła się szczęśliwa…
W najgorszych scenariuszach nie przewidywałam, że powie „nie”. I że się na mnie obrazi. Ale tak właśnie się stało…
Coś poszło niezgodnie z moim planem…
Wszystko było przygotowane. Dzidka wybrała zabawną sztukę w teatrze, dogadaliśmy się z dyrekcją, gdzie będzie stał wózek mamy. Znalazłam odpowiednią restaurację, uzgodniłam menu, wpłaciłam zaliczkę. Miała być cała rodzina – w sumie piętnaście osób. Każdy przygotował jakiś drobny upominek. Mieliśmy się spotkać u mamy w dzień jej urodzin – akurat wypadały w niedzielę, idealnie – i stamtąd wszyscy pójść na obiad, a potem do teatru. W sobotę zadzwoniła do mnie Gośka.
– Julka, mama właśnie bije górę schabowych na jutrzejszy obiad.
– Powiedz jej, żeby przestała – rozkazałam.
– To spyta, dlaczego. Przyjeżdżaj. Ty nawarzyłaś tego piwa.
Jasne. Najlepiej zrzucić wszystko na kogoś.
– Mówiłem, że nie będzie tak, jak to sobie wyobraziłaś – powiedział Karol.
Za późno. Przyjechałam do mamy, zdjęłam w przedpokoju płaszcz i weszłam do kuchni. Mama stała przy blacie, opierając się o niego ciężko łokciem lewej ręki i biła kotlety prawą. Po skrzywieniu warg widziałam, że ją boli. Podeszłam i pocałowałam ją w policzek.
– Mamo, zamroź kotlety, nie będą potrzebne.
– Bo co? Bo ty zrobisz obiad i przywieziesz? Jakbyś miała za mało roboty. Poza tym to są moje urodziny.
– Nie, bo jutro wszyscy idziemy na obiad do restauracji. Wszyscy. 15 osób. Dlatego nie musisz nic robić.
Mama zastygła z tłuczkiem uniesionym do góry i popatrzyła na mnie.
– Jaka restauracja?
– Bardzo fajna – zaczęłam trajkotać o tym, jakie dobre będą potrawy, jak wszyscy się cieszą, i że nie musi się męczyć, i wreszcie wszyscy będą siedzieć przy stole naprzeciwko siebie, a nie jak tutaj, na kanapie, trzymając talerze na kolanach.
U mamy w domu nie było wiele mebli ze względu na jej trudności z chodzeniem – musiała mieć puste przestrzenie, by poruszać się o kulach lub na wózku. Trajkotałam, opowiadałam, aż wreszcie mama walnęła tłuczkiem w deskę tak mocno i głośno, że zamilkłam w pół słowa.
– Nigdzie nie idę – odłożyła tłuczek, wzięła kulę i ciężko przeszła kilka kroków do swojego fotela, w którym spędza większość dnia.
Gośka popatrzyła na mnie z taką miną, że niemal usłyszałam jej myśli: „A nie mówiłam?”. Wykrzywiłam się do niej, i usiadłam na kanapie obok mamy, która włączyła pilotem telewizor i udawała, że słucha.
– Po obiedzie idziemy wszyscy do teatru na komedię… – zaczęłam.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo nie jestem meblem, który się przestawia, gdzie i kiedy się chce. Mam swoją wolę. Nigdzie nie pójdę.
Osłupiałam.
A potem z Gośką zaczęłyśmy ją przekonywać. Zadzwoniłyśmy po wsparcie. Dzidka przyjechała pół godziny później. Jednak w żaden sposób nie byliśmy w stanie jej przekonać, że nikt nie chciał jej obrazić.
W ciągu kolejnej godziny wszyscy – włącznie z Romkiem, który właśnie przyjechał z Wrocławia – próbowaliśmy ją namówić, by jednak się ugięła. Przepraszałam ją, tłumaczyłam, że to miała być niespodzianka… Nic nie działało. Uważała, że traktujemy ją jak dziecko.
– To, że jestem kaleką, nie oznacza, że możecie mną dysponować, jak chcecie. Decydować za mnie, gdzie i kiedy mam iść… Nie jestem meblem – powtórzyła.
Nie potrafiłam zrozumieć, co ona czuje…
Nie mogłam tego słuchać. Byłam wściekła. To ja wszystko zorganizowałam, wyszukałam, opłaciłam… A ona ma to gdzieś!
– Jaki mebel, na miłość boską! – krzyknęłam wreszcie. – Przecież my to wszystko dla ciebie! Z miłości! A ty masz wszystko w nosie. Patrzysz tylko na siebie! Nigdy się nie dostosujesz, choć tyle razy mi powtarzałaś, że dla rodziny trzeba zrezygnować z własnego interesu?
Wykrzyczałam swoje, po czym wyszłam z domu, trzaskając drzwiami.
– Przestań się nakręcać – powiedział w domu Karol, kiedy chodziłam od okna do drzwi, płacząc i wyrzekając na mamę. – Mówiłem, że niespodzianki to nie dla niej. Jest chora, wciąż ją boli, co nie wpływa dobrze na jej nastrój. I nie lubi zmieniać planów. Kupiła mięso, wymyśliła, co zrobi, nastawiła się psychicznie, a ty jej mówisz, że to wszystko ma wyrzucić do kosza, bo sobie wymyśliłaś, że zabierzesz ją do restauracji… I ona musi się podporządkować, jak dziecko.
– Zrobiłam to, żeby ją uhonorować!
– Zgoda, ale czy uhonorowałabyś ją mniej, gdybyś ją o tym uprzedziła odpowiednio wcześniej? Spytała, czy sprawi jej to przyjemność?
– Chciałam zrobić jej niespodziankę… – zaszlochałam.
Karol przytulił mnie do siebie mocno.
– Czasem trzeba popatrzeć na wszystko nie tylko z własnego punktu widzenia. Bo robisz to dla niej czy dla siebie?
Nie było łatwo mi to zrozumieć. Czułam się odrzucona, niezrozumiana. Miałam wrażenie, że mama mnie zlekceważyła. Jakby mi dała w twarz. Całą noc nie spałam, w głowie kłębiły mi się myśli. I to jedno zdanie mojego męża: „Robisz to dla niej czy dla siebie?”.
Wcześnie rano wstałam i pojechałam do mamy. Otworzyłam drzwi swoim kluczem. Była w sypialni. Ale jeszcze nie wstała. Kiedy stanęłam w progu, spojrzała na mnie – miała oczy opuchnięte od łez. Rany boskie!
– Chciałam, żebyś się uśmiechała – powiedziałam. – Żebyś była szczęśliwa. Myślałam, że ta niespodzianka cię ucieszy.
Przez chwilę milczała.
– Nawet nie wiesz, jakie to jest trudne, nie być całkowicie sprawną. Niby powinnam się była przyzwyczaić przez te 50 lat, że mam ograniczenia. W końcu żyłam normalnie. Studiowałam, pracowałam, wychowałam dzieci… Ale jestem coraz bardziej… zależna. Boję się, córeczko, że w końcu nie będę miała siły targać tego mojego bezwładnego ciała. Ale… skoro tracę kontrolę nad ciałem, to chociaż chcę mieć władzę nad moim życiem, nad tym, co robię każdego dnia.
– Przepraszam – wyszeptałam. – Już nigdy…
Uniosła rękę i potrząsnęła głową.
– Nie, to ja przepraszam. Wiem, że miałaś dobre intencje. Przecież cię znam. Ja po prostu walcząc o kontrolę, nie zauważam, że przekraczam granicę.
Usiadłam na łóżku i objęłam mamę.
– Jeśli chcesz, to pomogę ci przygotować ten obiad – powiedziałam.
Prychnęła i przytuliła mnie mocniej.
– Zwariowałaś? Nie dość, że straciłabyś zaliczkę, to jeszcze będzie tyle zmywania. No i wieki nie byłam w teatrze. Doskonały pomysł, córeczko. Dziękuję.
No i znów się popłakałam – tylko teraz ten płacz nie był jak kwaśny deszcz wypalający dziury w sercu, lecz jak letnia bryza, zapowiadająca cudowny dzień.