Reklama

Co roku, gdy zbliża się ten przeklęty weekend z mazurkami i jajkami, moje ciśnienie rośnie proporcjonalnie do ilości pisanek. Mój mąż ma wtedy zwyczaj „znikania” – a to samochód trzeba umyć, a to piwnicę sprzątnąć. A ja mam do czynienia z dwoma kobietami, które są tak różne, jakby pochodziły z różnych planet, ale łączy je jedno. Żadna nie zamierza oddać drugiej Wielkanocy.

Reklama

Moja mama uważa, że Wielkanoc to nie czas na „udziwnienia” i że święta bez jej sernika i żurku z białą kiełbasą to nie święta, tylko jakieś nędzne śniadanko. Teściowa z kolei hołduje zasadzie „nowocześnie i z klasą”. Na stole musi być sałatka z awokado i łososiem. W zeszłym roku, w przypływie jakiejś głupiej nadziei, postanowiliśmy zaprosić obie panie na wspólne śniadanie. Nie wiedziałam wtedy, że jedno jajko może być zapalnikiem dla rodzinnej wojny, której nikt nie zapomni…

Zamurowało mnie

– U nas w domu zawsze jajka kroiło się wzdłuż – oznajmiła teściowa, sięgając po nóż ceramiczny, jakby miała zaraz przeprowadzić operację na otwartym sercu.

– A u cywilizowanych ludzi w poprzek – odparowała moja mama, uśmiechając się do niej słodko. – Wtedy lepiej się je układa na półmisku, nie trzeba robić z nich wieży Babel.

Zamurowało mnie. Stałam między nimi z miską pełną wielkanocnej sałatki, nie wiedząc, jak się zachować w takiej sytuacji.

A kto daje majonez do sałatki?! – parsknęła teściowa. – Przecież smakuje jak krem do twarzy!

Wzięłam głęboki oddech, próbując nie upuścić miski.

– Może skupimy się na świętowaniu?

– A może twój mąż by coś w końcu powiedział, skoro to jego matka?! – warknęła moja mama.

– Albo przynajmniej schował tę szkaradną miskę po sałatce. To nie IKEA, tylko święta – dodała teściowa z pogardą.

Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że Wielkanoc dopiero się zaczęła, a już miałam ochotę uciec i nigdy nie wracać.

Byłam w kropce

– Michał, możesz tu na chwilę przyjść?! – krzyknęłam z kuchni, bo miałam już dość.

– Zaraz, tylko coś znajdę w piwnicy – rzucił, po czym zgrzytnęły drzwi i… cisza.

Typowe. U nas w domu piwnica to nie tyle schowek na przetwory, ile schron przed odpowiedzialnością. W kuchni sytuacja zrobiła się gorąca.

– Co to jest? – teściowa spojrzała z obrzydzeniem na garnek z żurkiem.

– Barszcz biały, na zakwasie, nie z torebki – odpowiedziała mama z dumą. – U nas w rodzinie tak się robi od pokoleń.

– No to te pokolenia miały wyjątkowo zły gust – mruknęła teściowa, sięgając po chochlę.

– Nie dotykaj! Jeszcze nie doprawiłam!

– Doprawiłaś, doprawiłaś… aż za bardzo.

Przenosiłam półmiski do jadalni, gdy obie teściowe, w jednej chwili, sięgnęły po półmisek z jajkami.

– Przesunę, żeby ładniej wyglądało – zaczęła teściowa.

Ładniej to będzie z natką! – parsknęła moja mama.

I wtedy się zaczęło. Ręce matek wylądowały na tym samym półmisku, a jajka na podłodze.

Zapadła cisza.

– No pięknie – wyszeptałam, patrząc na chaos. – To dopiero jajka z niespodzianką.

Nikt mnie nie słuchał

– Może byś wreszcie nauczyła swoją córkę, jak się prowadzi dom – teściowa odłożyła widelec z teatralnym westchnieniem. – Bo takiego bałaganu to nawet u studentów nie widziałam.

– Mówisz o sobie, prawda? – moja mama zmrużyła oczy. – Bo twojemu Michałkowi wciąż trzeba prać skarpetki.

– Nie wszyscy wychowują córki, które tylko narzekają i stękają. Michał to przynajmniej nie siedzi cały dzień z telefonem w ręku jak ta twoja księżniczka!

Zamarłam z widelcem nad talerzem.

– Przepraszam bardzo – wtrąciłam, ale nikt mnie nie słuchał.

– Twój syn to maminsynek bez kręgosłupa moralnego! – mama wstała gwałtownie.

– A twoja córka to rozpieszczona i pretensjonalna smarkula, która nie umie zagotować wody na herbatę!

Chciałam wstać i coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Dzieci zaczęły płakać. Miałam ochotę dołączyć. Mama wstała od stołu.

– Wiesz co? Ty naprawdę jesteś nienormalna. Chora z zazdrości i frustracji.

Teściowa już szykowała się do riposty, ale wtedy do kuchni wśliznął się Michał. Spojrzał na nas, na brudny stół… i powiedział tylko:

– Przyniosłem… pasztet.

Ale świąteczna atmosfera była już nie do uratowania.

Musiałam zareagować

Dzieci łkały, Michał stał jak kołek z tym swoim pasztetem, jakby miał nadzieję, że to wszystko jakoś się „rozpłynie”. I wtedy coś we mnie pękło.

– Mam dosyć! – wstałam z hukiem. – Dość tej waszej wojny na jajka, barszcz i serniki! To nie są święta. To cyrk. Z wami w rolach klaunów.

Obie spojrzały na mnie z niedowierzaniem. Michał opadł na krzesło.

– Nie muszę robić rzeczy tak jak ty. Nie jestem twoją kopią – zwróciłam się do mamy, a potem spojrzałam w stronę teściowej – Naprawdę myślisz, że jak pokroisz jajko wzdłuż, to będziesz lepszą babcią? Lepszą matką?

Nie podnoś głosu… – zaczęła teściowa.

– A właśnie że będę! Bo nikt mnie nie słucha, dopóki się nie wrzasnę! – warknęłam i odwróciłam się do męża. – Ile jeszcze razy zejdziesz do tej przeklętej piwnicy, zanim w końcu zareagujesz?

Zapanowała cisza. Spojrzałam na wszystkich. Czułam ulgę, bo wreszcie powiedziałam to, co siedziało we mnie od lat.

To były nasze ostatnie wspólne święta. Przynajmniej w tym składzie.

I wyszłam.

Nikt o mnie nie pomyślał

Tydzień po tamtej Wielkanocy odebrałam telefon od mamy.

– Może wpadniesz na kawę? – ton miała słodki, jakby przez telefon podawała mi sernik.

Poszłam. Nie, żeby się pogodzić. Raczej... sprawdzić, co u niej słychać.

Twoja teściowa powinna przemyśleć swoje zachowanie – rzuciła, ledwo zdążyłam usiąść. – Poza tym, kto normalny ubiera żakiet z poliestru na śniadanie świąteczne?

Westchnęłam ciężko i zaczęłam zbierać się do wyjścia, ale wtedy usłyszałam coś, co mnie zatrzymało.

– Dobrze, że się odezwałaś. Nie miałam pojęcia, że tak się czujesz. Może rzeczywiście za bardzo chciałam… żebyś była jak ja. A ty jesteś sobą. I dobrze ci z tym.

Dwa dni później zadzwoniła teściowa.

–Musimy porozmawiać. Tylko my dwie.

Spotkałyśmy się w kawiarni, w której pachniało wanilią.

Wiesz, że ja tylko chciałam dobrze, prawda? – zaczęła. – Nie mam córki, ty jesteś najbliżej.

– I dlatego mnie poprawiasz przy każdej okazji?

– Bo... się martwię. I może też trochę zazdroszczę twojej mamie. Chciałam, żebyś stała się moją córką, nie tylko synową a córką. Jak widać, nie wyszło...

Spojrzałam na nią uważnie. I nagle zrozumiałam, że te dwie kobiety są do siebie bardziej podobne, niż którakolwiek by przyznała.

– Ale żadna z was nie pomyślała, że ja też coś czuję. Żadna z was nie wzięła pod uwagę, że ja też mam prawo głosu.

Wróciłam do domu, zastanawiając się, czy da się jeszcze z nimi usiąść do jednego stołu? I czy w ogóle warto?

Postawiłam na swoim

Od tamtej Wielkanocy minęło kilka tygodni. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, zrozumiałam, że już nigdy więcej nie pozwolę, by ktokolwiek robił ze mnie pole bitwy. Nikt nie może mi narzucać swoich wizji i nie moją rolą jest zadowalanie wszystkich dookoła.

– W przyszłe święta każdy robi, co chce. Ja z dziećmi wyjeżdżam do domku w górach. Michał, jeśli chcesz, jedź z nami. Albo siedź w piwnicy. Twoja decyzja.

Mama najpierw się oburzyła, a potem… zadzwoniła i spytała, czy może przyjechać w drugi dzień świąt. Bez sernika. Bez marudzenia.

Teresa napisała SMS-a:

„Masz rację. Jajka to nie powód, żeby się pozabijać. Gdybyś chciała kiedyś pogadać – jestem. I już nie mam nic do twoich sałatek”.

Nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale nie jestem już tą Agnieszką, która zawsze „wszystkich rozumie” i „stara się, żeby było dobrze”. Czasem powinno być po prostu… spokojnie. Nawet jeśli nie idealnie. Nawet jeśli nie razem. Bo święta to nie miejsce przy stole. To spokój w środku. I chyba pierwszy raz od lat – naprawdę go poczułam.

Agnieszka, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama