„Moja matka i teściowa zagięły na siebie parol. Kością ich niezgody stał się mój syn, o którego walczą jak o puchar”
„Rozmowy zamieniły się w pojedynki. Teściowa zaczęła podkreślać, że to Michał jest ojcem, a tradycja rodzinna też coś znaczy. Mama odpowiadała, że skoro to ja rodzę, to powinnam mieć ostatnie słowo”.

- Redakcja
Z zewnątrz mogłoby się wydawać, że moje życie jest wręcz podręcznikowe – szczęśliwe małżeństwo z Michałem, stabilna praca, własne mieszkanie, no i długo wyczekiwane dziecko, nasz mały cud. Ale wystarczy tylko zajrzeć głębiej, by zobaczyć, jak bardzo ta układanka zaczęła się chwiać.
Rywalizowały ze sobą
Wszystko przez dwie kobiety, które nigdy nie potrafiły się dogadać – moją mamę i teściową. Od zawsze coś iskrzyło. Najpierw tylko ciche aluzje przy obiedzie, potem otwarte wojny o święta, wakacje, a teraz o imię dla mojego syna.
Niby drobna decyzja, a jednak uruchomiła lawinę emocji, żalów, szantaży. W ciąży byłam ja, to ja nosiłam dziecko przez dziewięć miesięcy, przeżywałam skurcze, strach, zachcianki, ale to nie ja miałam decydujący głos. Przynajmniej tak uważały one.
Michał próbował być rozjemcą, ale miał swój styl – unikać konfrontacji, cedować odpowiedzialność, najlepiej przeczekać burzę. Gdy któregoś wieczoru zasugerował:
– Może pozwólmy im się dogadać? My się usuńmy z tej decyzji.
Spojrzałam na niego i przez chwilę naprawdę nie wiedziałam, czy się śmiać, czy rzucić poduszką. Usunąć się? Ze swojego życia? Z życia mojego dziecka?
– A może od razu oddajmy im syna? Niech któraś z nich go wychowa, co? – odpowiedziałam sucho.
Nie odezwał się więcej tego wieczoru.
Nie słuchały mnie
Nie wiem, czy to zaczęło się od momentu, gdy powiedzieliśmy mamom, że spodziewamy się dziecka, czy może już wcześniej kiełkowało w ich głowach poczucie, że wnuk będzie symbolem, przedłużeniem rodzinnej chwały. Tyle że każda z nich miała inny pomysł na to, czyją chwałę należy uczcić.
Teściowa zaczęła od delikatnych sugestii. Przy obiedzie rzuciła, że dziadek Aleksander był prawdziwym mężczyzną, z zasadami. Michał kiwnął głową, a ja siedziałam przy stole i czułam, jak moje palce zaciskają się na widelcu. Z kolei moja mama wpadła któregoś dnia bez zapowiedzi i zupełnie bez związku rzuciła:
– Myślałam ostatnio o Julianie. To takie dobre imię. Twój wujek Julian był wspaniałym człowiekiem. Gdyby żył…
Spojrzałam na nią i już wiedziałam, że nie chodzi tylko o wspomnienia. Dla niej to był obowiązek – nazwać syna po bracie, który zginął tragicznie i do dziś jest w naszej rodzinie wspominany niemal z nabożeństwem.
Kłóciły się
Rozmowy zamieniły się w pojedynki. Teściowa zaczęła podkreślać, że to Michał jest ojcem, a tradycja rodzinna też coś znaczy. Mama odpowiadała, że skoro to ja rodzę, to powinnam mieć ostatnie słowo. W pewnym momencie nie rozmawiały już ze sobą – rozmawiały przeze mnie. Przychodziły z wypiekami na twarzy, wyciągały listy imion, mówiły o znaczeniach, historiach, wartościach. Teściowa posunęła się do szantażu:
– Jeśli nazwiecie go Julian, nie mam po co przychodzić. Nie chcę się czuć jak obca w tej rodzinie.
Na co moja mama, usłyszawszy o Aleksandrze, tylko westchnęła i powiedziała do mnie:
– Jeśli dasz mu na imię po rodzinie ojca, to znaczy, że nie liczysz się z moją opinią.
Michał nie widział problemu. Twierdził, że obie są trochę zaangażowane, ale to minie. Mnie nie mijało. Czułam się jak inkubator, który teraz służy jeszcze za front propagandowy.
Wszystko osiągnęło apogeum przy wspólnej kolacji. Nie wiem, czy to był głupi pomysł, by zaprosić je obie w tym samym czasie, czy po prostu naiwnie wierzyłam, że przy zupie będą milsze.
Były zawzięte
Zaczęło się od niewinnej uwagi teściowej, a potem już poszło.
– To moje pierwsze wnuczę – powiedziała teściowa.
– Moje też – odpowiedziała moja matka.
– Naprawdę? Bo jakoś nie czuję się zaproszona do tej rodziny – warknęła teściowa.
– Chcecie mnie wykluczyć? – rzuciła moja mama z wyrzutem.
– Ja tylko powiedziałam, że Aleksander byłby pięknym imieniem, a tu od razu wojna! – dodała teściowa.
– Bo ty zawsze wszystko musisz postawić na swoim! – mama podniosła głos.
Siedziałam między nimi, z brzuchem wielkości piłki i sercem bijącym za dwoje, i czułam, że jestem nieistotna, że nie mam nic do powiedzenia. Walczyły o wnuka, a ja byłam tylko dekoracją tej rywalizacji.
Którejś nocy, nie mogąc zasnąć, usiadłam w kuchni i zapisałam na kartce trzy imiona: Aleksander, Julian, Leon. Pierwsze dwa wyglądały na tej kartce jak ciosy. Trzecie było czyste, bezpieczne. Nie wiązało się z żadnym konfliktem. Nie niosło za sobą ani żądań, ani pretensji, ani wspomnień, które ktoś próbował przemycić do naszej przyszłości.
Nie chciałam konfliktu
Nazajutrz powiedziałam o tym Michałowi.
– Chciałabym, żeby nasz syn miał na imię Leon – powiedziałam, przerywając ciszę.
Zatrzymał rękę w powietrzu i spojrzał na mnie zaskoczony.
– Leon? Nie po nikim?
– Właśnie po nikim.
Nie powiedział nic przez dłuższą chwilę. W końcu kiwnął głową.
– Dobrze. Jeśli to ma nam przynieść spokój… Leon będzie w porządku.
Wieczorem Michał zadzwonił do matki. Stałam obok i słyszałam każde słowo. Powiedział spokojnie, że wybraliśmy imię: Leon. Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem tylko jedno zdanie:
– No to nie mam więcej nic do powiedzenia – i odgłos rozłączenia.
Zadzwoniłam do mamy pół godziny później. Też byłam spokojna, mówiłam wyraźnie. Powiedziałam, że to nasza decyzja. Nie Julian, ale Leon.
– Jak możesz tak po prostu przekreślić mojego brata? Wiesz, ile on dla mnie znaczył? Zdradzasz rodzinę.
Powiedziałam tylko, że to jest sprawa żywych, a nie zmarłych. Mama rozpłakała się przez telefon. Zawodziła, że nie zasłużyła na to, że poświęciła dla mnie całe życie, że teraz jestem taka sama jak mój ojciec, który kiedyś też ją zostawił z decyzjami, które były dla niej niewygodne.
Obraziły się
Leon przyszedł na świat w pochmurny wtorek o czwartej nad ranem. Trzymałam go na rękach, zmęczona, spocona, cała obolała, ale szczęśliwa jak nigdy. Michał siedział obok i patrzył na syna z takim wzruszeniem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Przez chwilę wszystko inne przestało istnieć. Nie było żadnych konfliktów, żadnych babć, żadnych rozmów o zdradzie rodziny. Byliśmy tylko my troje.
Ale kiedy mijały godziny, a telefon milczał, coraz trudniej było mi udawać, że to nie robi różnicy. Żadna z nich nie przyjechała, nie zadzwoniła, nie zapytała, jak się czuję, czy Leon zdrowy. Nawet SMS-a nie było. Cisza, która wcześniej była ulgą, teraz bolała.
– Twoja mama nie zadzwoniła? – zapytałam cicho Michała.
– Może potrzebuje czasu – odpowiedział i odwrócił wzrok.
Nie chciałam płakać, ale łzy przyszły same. Czułam się tak, jakby narodziny mojego dziecka były dla nich porażką. Jakby fakt, że nie dostały imienia, które chciały, oznaczał, że nie chcą znać całej reszty. Michał próbował mnie pocieszyć, ale w jego głosie też była rezygnacja. Oboje nie potrafiliśmy tego zrozumieć.
Oliwia, 30 lat
Czytaj także:
- „Chciałem wykraść pannę młodą z wesela kumpla. Jej reakcja na moje miłosne wyznanie była bezcenna”
- „Mój książę z bajki okazał się romantycznym utrzymankiem. Zamiast kąpać się w oceanie na Bali, tonęłam w długach”
- „Córka narobiła nam wstydu na całą Toskanię. Kocham ją, ale czasem zachowuje się jak uparta i rozpieszczona smarkula”