Reklama

Przeżyłam życie, myśląc, że każdy dostaje dokładnie to, na co zasłużył. Tak mówiła zawsze moja babcia, to powtarzała mi mama. Każdy czyn ma swoje konsekwencje, każde wypowiedziane słowo, a nawet myśl krążąca w głowie. Ktoś to wszystko obserwuje z góry, spisuje w wielkiej księdze i przyznaje punkty.

Reklama

Za dobre uczynki dostaje się nagrody, za złe – wiadomo. W zasadzie niemal wszystko jest już odgórnie ustalone, więc niewiele można z tym zrobić. Dlatego niektórym wiedzie się w życiu lepiej, a innym gorzej, chociaż pozornie mieli w życiu taki sam start. Ja spodziewałam się samych dobrych rzeczy, przecież zawsze byłam taka miła dla wszystkich, uczynna, pomocna… Po prostu idealna! Więc dlaczego nic mi w życiu nie wychodziło?

Zbliżałam się powoli do czterdziestki, a wciąż nie miałam absolutnie nic. Nie poszłam na studia, bo nie mieliśmy pieniędzy. Zresztą, moja mama wtedy chorowała i miałam inne rzeczy na głowie. Mama na szczęście czuje się teraz znacznie lepiej… A w każdym razie ma dość siły, żeby narzekać, dlaczego nie znajdę sobie lepszej pracy, dlaczego jeszcze nie mam męża i że na pewno lada moment rozbiję się tym starym rzęchem, którym jestem zmuszona dojeżdżać do roboty w sąsiednim miasteczku. Pracuję jako sekretarka w biurowcu przy fabryce. To nic wielkiego i sama się czasami wstydzę, że nie osiągnęłam nic więcej, ale co ja poradzę? Nie mam pojęcia, jak się przebić w świecie bez dobrego wykształcenia, znajomości, doświadczenia… No i urody. Uroda jest ważna. Ważniejsza, niż mogłoby się wydawać, o czym niejednokrotnie się przekonałam.

Aldona jest ładna… I jej w życiu wiedzie się doskonale!

Znamy się jeszcze ze szkoły, Aldona nie była jakoś specjalnie mądra, przynajmniej ja tego nigdy nie zauważyłam, a jednak poszła na studia. Jej matka obleciała całe miasto, żeby się pochwalić, że jej córunia będzie panią psycholog.

– Kłamie – stwierdziła moja mama. – Już by ją na psychologię wzięli! Prędzej mi tu kaktus wyrośnie! – postukała się w rękę.

Też byłam pewna, że koleżanka się przechwala, ale gdy nadszedł październik, ona wyjechała, a ja zostałam w domu.

– Poczekaj, poczekaj, zaraz przekonają się, co z niej za jedna, i ją wyrzucą – prorokowała moja mama. – Co komu pisane… Pamiętaj!

Tajemniczy „on” był nowym narzeczonym Aldony

Minęły jednak trzy lata, zanim Aldona rzeczywiście wróciła do rodziców. Do tego z brzuchem.

– To teraz wszystko jasne – oceniła moja mama. – Wiadomo, jakim cudem tyle wytrzymała na uniwersytecie. Jakiemuś profesorowi wlazła do łóżka! Niech ma za swoje, cwianiareczka!

Wszyscy plotkowali o Aldonie. I dobrze, bo sobie na to zasłużyła. Miała świat podbijać, a zamiast tego dała sobie zrobić dzieciaka. Ale się śmiałam! Czuła się lepsza ode mnie i jak skończyła?

„Dobrze jej tak”, myślałam. „Żeby jeszcze się urodziło brzydkie albo zezowate”.

Córeczka Aldony okazała się jednak śliczna jak z obrazka, ona sama też jakby jeszcze wypiękniała. Wszyscy mówili, że jest najładniejsza w powiecie. A co gorsza, wcale nie rzuciła studiów. Gdy trochę ochłonęła, wróciła na zajęcia i zdobyła tytuł magistra.

– Zdobyła czy nie zdobyła… Tego się nigdy nie dowiemy – narzekała moja mama. – Pewnie kupiła, jak wszyscy. Nie ma już uczciwych ludzi na świecie… On jej pewnie kupił, on za papierek zapłacił!

Tajemniczy “on” był nowym narzeczonym Aldony. I miał pieniądze. Ludzie mówili, że jest tak bogaty, że mógłby sobie kupić całe miasto. Jakim cudem chciał tego kocmołucha z bezpańskim dzieckiem? To pozostawało dla mnie zagadką.

– Widzisz, mamo – żaliłam się czasem. – Takie to mają szczęście… A co ze mną?

– Ty zawsze byłaś dobre dziecko – kiwała głową matka. – Aldona jeszcze dostanie za swoje. Musiała chyba jakiś urok na niego rzucić, że ją chciał. Wspomnisz moje słowa, to jakaś wiedźma jest.

Czarownice nie powinny jednak mieć tak udanego życia jak Aldona. Mąż kupił jej piękny dom, nowiutki samochód i wynajął gabinet, żeby mogła rozpocząć praktykę jako pani psycholog. Jeździli na drogie, zagraniczne wakacje, w weekendy wybierali się do restauracji w mieście… No i urodziła im się jeszcze dwójka zdrowych, ślicznych dzieci. Tymczasem ja nadal mieszkałam z mamą, tkwiłam w pracy bez perspektyw i w życiu miałam tylko jednego chłopca… Dawno temu, kiedy zaczęłam pracę w tej fabryce.

– Bo nie ma nikogo odpowiedniego dla ciebie – pocieszała mnie mama. – Kto długo czeka, dostaje najlepsze kąski. Nie zadowoliłabyś się przecież byle kim, prawda?

– Nie, mamo. Nie chcę pierwszego lepszego.

– Oczywiście, że nie – zgodziła się ze mną mama. – Poza tym nie zostawiłabyś starej matki samej. Jesteś dobrą dziewczyną.

– Jestem, mamuś.

I tak mijały kolejne lata i nic się nie zmieniało. Aldona kwitła, ja marniałam. Uważałam, że to niesprawiedliwe. Nie tak miało być.

– Nie tylko niesprawiedliwe, tutaj musiała zajść jakaś pomyłka – powiedziała pewnego wieczoru moja mama. – To ty powinnaś być szczęśliwa, nie ona. Ale ona jakoś to zrobiła… rzuciła jakiś urok, coś pozmieniała. Ja ci to mówię, ona jest wiedźmą! Na szczęście wszystko jeszcze da się naprawić.

– O czym ty mówisz, mamuś?

Mama poprawiła się w wielkim fotelu przed telewizorem. Rzadko wstawała, więc telewizor i telefon stały się jedynymi instrumentami umożliwiającymi jej kontakt ze światem. Spojrzała na mnie bystro.

– Urok da się odczynić – rzuciła.

– Znam odpowiednią osobę, nie takie rzeczy już robiła. Mądra Zocha…

– Szalona Zocha? – zgadywałam, bo domyśliłam się, o kogo chodzi.

– Tak o niej gadają złe języki! – oburzyła się moja matka. – Ale ona wie, ona wszystko wie. Już z nią rozmawiałam. Powiedziała mi, że szczęście, które było ci pisane, zostało zabrane. Teraz trzeba je odzyskać.

Czy wierzyłam w to, co plotła moja mama? Trochę tak, a trochę nie. W końcu to nie mógł być przypadek, że Aldonie wiodło się tak dobrze, a mnie wcale. Jednak to gadanie o czarach i urokach to było dla mnie za wiele. Ale mama się uparła i postawiła na swoim.

Mądra Zocha wzięła kilka sznurków i zaczęła je splatać

Dwa dni później, grubo po zmroku, odwiedziła nas Mądra Zocha. Była już wiekowa, nosiła też stare, zniszczone ubrania i miała w oczach coś takiego… Może rzeczywiście oznaczało to bliski kontakt z nieznanymi mocami? Przyniosła ze sobą jakieś szmaciane woreczki, kolorowe sznurki i zioła. Mama kazała mi wszędzie zapalić białe świece i nie przeszkadzać.

– Dawno już o tym mówiłam – prawiła Mądra Zocha do mojej mamy. – Twoja dziewczyna została skrzywdzona. Winni muszą ponieść karę.

– Umiesz tak zrobić? – zainteresowała się mama.

– Ja wszystko potrafię.

Mądra Zocha wzięła kilka sznurków i zaczęła jej ze sobą splatać, cały czas przy tym mamrotała. Nie rozpoznawałam słów, czułam tylko dziwne ciarki na plecach. Później zaczęła palić zioła w metalowej miseczce… Od tego zapachu szybko zrobiło mi się niedobrze.

Nadal nie bardzo w to wszystko wierzyłam. Minął dzień, dwa – i nic w moim życiu się nie zmieniło. Ale już tydzień później usłyszałam na ryneczku straszne wieści. Mąż Aldony miał wypadek, tir staranował jego samochód. Facet ledwo uszedł z życiem! Lekarze nie dawali mu wielkich szans.

– A widzisz?! – triumfowała mama. – Ale to jeszcze za mało. Mądra Zocha przewidziała, że nie będzie tak łatwo, dlatego dała mi to – mama wyjęła z kieszeni szlafroka i podała mi ręcznie uszyty woreczek, który potwornie śmierdział jakimś zielskiem. – Musisz iść do szpitala i wsunąć mu to pod poduszkę. To ich nauczy.

Byłam absolutnie przerażona.

– Mamo, co ty mówisz? Przecież mnie tam nie wpuszczą.

– Znasz Aldonę ze szkoły. Znajdziesz ją w szpitalu, pocieszysz, powiesz, że przyszłaś ją wspierać. A w sprzyjającym momencie… Bach, wślizgniesz się do pokoju i gotowe. Nasze życie wróci na właściwe tory.

Czynisz zło, dostajesz zło. Czas przerwać błędne koło…

Miałam pewne opory, ale mamcia nie przyjmowała odmowy. Nigdy. Następnego dnia musiałam wziąć urlop w pracy, iść do szpitala i liczyć na szczęście. Poszło mi zaskakująco łatwo, tu chyba faktycznie działały jakieś czary. Znalazłam zapłakaną Aldonę w skrzydle szpitala, gdzie znajdował się oddział intensywnej opieki medycznej. Chociaż nie rozmawiałyśmy od wieków, przytuliła mnie i podziękowała za pamięć. Cały czas łkała. Jej mężowi się pogorszyło, zabrali go na jakiś zabieg. Nie bardzo słuchałam, skupiłam się na szmacianym woreczku, który niemal palił mnie poprzez kieszeń kurtki.

– Cieszę się, że cię widzę, naprawdę – zapewniała Aldona. – Kiedyś się przyjaźniłyśmy, nie wiem, co się później stało…

– Tragedie zbliżają ludzi – rzuciłam, żeby jakoś usprawiedliwić moją obecność w szpitalu. – Chciałam się przekonać na własne oczy, że wszystko w porządku, czy on…

– Pomówmy o czymś innym, dobrze? – Aldona nerwowym ruchem wycierała łzy. – Chcę czymś zająć myśli. Opowiedz mi coś o sobie. Jak twoja mama? Nadal daje ci w kość?

– Moja mama wcale nie… – chciałam zaprotestować i natychmiast urwałam.

– Pamiętam, że to trudna kobieta. Jaka szkoda, że nie pozwoliła ci wyjechać na studia. Mówiła kiedyś mojej mamie, że nigdzie cię nie puści, bo nie po to ma się dzieci, żeby ruszały w świat, i kto jej poda szklankę wody na starość. Zawsze próbowała cię izolować, pamiętasz? Nie pozwalała ci do mnie przychodzić ani jeździć na szkolne wycieczki. Gdy mieliśmy gdzieś jechać, zawsze nagle chorowała… Ciekawe, prawda?

Czułam, że zaczyna boleć mnie głowa. Zawsze byłam tylko ja i mama. Razem przeciwko całemu światu. Bo świat był zły. Aldona wcale nie była moją przyjaciółką, Aldona chciała mnie oszukać. Była dla mnie miła tylko dlatego, żeby spisywać ode mnie lekcje. Tak mówiła mi mama jeszcze w szkole. Nigdy nie miałam wielu przyjaciółek… W zasadzie żadnych. Mama mówiła, że na mnie nie zasługują. Mój jedyny w życiu chłopak, którego odważyłam się zaprosić do domu, powiedział, że moja mama jest toksyczna. Jakoś niedługo później przestało się między nami układać. Mama znowu poczuła się gorzej, nie miałam czasu się z nim umawiać… I się rozsypało.

Nagle dostrzegłam tutaj pewien wzór

Każdy dostaje to, co mu pisane. Los odpłaca nam tym, co sami z siebie dajemy. A moja mama nie nosiła w sobie nic dobrego. Była w niej tylko złość, zazdrość, zawiść. Każdy był zły, każdy niedobry, każdy chciał nas skrzywdzić. Miałyśmy tylko siebie nawzajem. To nie była prawda. Ona sama od wszystkich się odcięła, pociągając mnie za sobą.

– Szczerze mówiąc, czasami się zastanawiałam, czy nie powinnaś namówić mamy na badania. Gdy jeszcze wychodziła z domu i spotkałyśmy się na ulicy, mówiła coś o czarach i klątwie… Takie omamy są niebezpieczne. W tym wieku mogą być objawem wczesnej demencji. Ale przy odpowiednim leczeniu postęp choroby da się zatrzymać.

Nadal ściskałam w kieszeni przeklęty woreczek, gdy patrzyłam na Aldonę. Jej mąż walczył o życie, a ona martwiła się o mnie. O dawną przyjaciółkę ze szkoły, która czasami udawała, że jej nie zna. Która źle jej życzyła. Która tu i teraz przyszła wyłącznie po to, żeby rzucić urok na jej męża. Poczułam się strasznie. Poczułam się tak, jakby do tej pory więziła mnie jakaś potworna siła, ale w końcu zobaczyłam światło.

Czynisz zło, dostajesz zło. Najwyższy czas przerwać błędne koło.

Uściskałam Aldonę, szczerze życząc jej wszystkiego najlepszego. Gdy wyszłam ze szpitala, wyrzuciłam przeklęty woreczek do pierwszego śmietnika, na jaki natrafiłam. Później wróciłam do domu i zaczęłam się pakować. Mamie powiedziałam, że muszę na jakiś czas wyjechać, że tak będzie bezpieczniej, gdyby ktoś coś podejrzewał w związku z wypadkiem męża Aldony. Uznała, że to rozsądne. Tak naprawdę nie zamierzałam wracać. Miałam trochę oszczędności, o których mama nie wiedziała. Gratulowałam sobie teraz sprytu. Gdy się pakowałam, wśród swoich rzeczy znajdowałam podejrzane plecionki, szmaciane woreczki… Teraz wiedziałam czemu miały służyć. Wszystkie wyrzuciłam.

Właśnie minęło pięć lat, odkąd wyprowadziłam się z domu. Mieszkam w większym mieście, znalazłam tam lepszą pracę, a w weekendy uczęszczam na studia zaoczne. Udzielam się też w różnych wolontariatach, pomagam w kuchni dla bezdomnych i w świetlicy środowiskowej. W ramach praktyk pedagogicznych, bo takie właśnie studia wybrałam. Mam wiele zła do odpokutowania – swojego i mojej mamy – więc daję z siebie tyle, ile mogę, żeby spłacić ten potworny dług. Na zbiórce charytatywnej na potrzeby schroniska dla zwierząt poznałam Mateusza. Też jest trochę zagubiony w życiu, po przejściach, więc dobrze się rozumiemy. Może coś z tego będzie, a może nie… Aldona, która jednak nie została wdową, szczerze nam kibicuje. Rozmawiamy teraz bardzo często, w sumie świetny z niej psycholog, taki nienachalny.

Reklama

Wierzę, że teraz będzie dobrze. W końcu każdy dostaje, co mu pisane.

Reklama
Reklama
Reklama