Reklama

Była niedziela, trwała msza święta. Kościół nie był ogrzewany przez awarię systemu grzewczego, więc z ust parafian wydobywały się obłoczki pary. Wszyscy grzecznie tkwili w ławkach, a podczas wstawania niektórzy próbowali się rozgrzać małymi podskokami. Ksiądz również cierpiał z powodu chłodu i starał się jak najszybciej prowadzić nabożeństwo. Gdy przyszedł czas na ogłoszenia, przeleciał przez nie ekspresowo, ale moja mama i tak wyłapała wzmiankę o pierwszych zapowiedziach Danki i Marcina. Momentalnie znieruchomiała, głośno wciągnęła powietrze i spojrzała w moim kierunku. Nie chciałam nawet patrzeć na jej przerażoną twarz. Sama czułam, że zbliża się coś bardzo niedobrego.

Reklama

O niczym nam nie powiedział

– Co ty najlepszego zrobiłeś?! – wrzeszczała na Marcina, kiedy znajdowaliśmy się w domu. – Akurat ona? Będziesz się zajmował cudzym dzieckiem? I to jeszcze synem tego Z.?! – ostatnie wyrazy wypowiedziała z odrazą.

Marcin stał ze ściśniętymi dłońmi, a na jego obliczu widać było napięte muskuły. Gotował się ze złości i gdyby zamiast matki stał przed nim ojciec, pewnie już by oberwał. Ale ona doskonale wiedziała, że syn nigdy jej nie uderzy.

– To nie żaden bachor z nieprawego łoża. Przecież wiesz dobrze, że Danka straciła męża. Kochamy się wzajemnie. A w ogóle to ty jesteś wszystkiemu winna! – wydarł się. – Biorę z nią ślub i koniec! – rzucił, kierując się do wyjścia, zanim całkiem straci panowanie nad sobą.

– Nie waż się do niej iść, bo nie będziesz miał po co wracać! – wrzasnęła wściekła matka.

– Przestań, mamo... – westchnęłam ciężko. – Oni się naprawdę kochają, oboje są pełnoletni, a Marcin jest już po trzydziestce. Nie możesz mu tego zakazywać.

Spojrzała na mnie lodowatym wzrokiem i syknęła:

– Więc ty również stajesz po ich stronie? Myślałam, że pojmujesz sytuację.

– Szczerze mówiąc, kompletnie nie wiem, o co ci chodzi...

Mama wykrzywiła twarz w dziwnym grymasie, coś pomiędzy smutkiem a cierpieniem. Zacisnęła usta i opuściła kuchnię. Za moment dotarł do nas odgłos jej ciężkich kroków, gdy wspinała się po schodach.

Wszystko to przez zazdrość

Słońce tego zimowego, niedzielnego południa przenikało przez szybę, rozświetlając pokój lodowatym blaskiem. Siedziałam sama, przytłoczona przeczuciem zbliżającego się nieszczęścia. Wszystko przez moją mamę, która ostatnio zachowywała się jak wariatka. Może nie na tyle, żeby wylądować w szpitalu psychiatrycznym, ale i tak stanowiła realne zagrożenie. Szczególnie dla jednej osoby – naszej sąsiadki, mamy Danki, znanej jako pani Z. W mojej głowie ta absurdalna opowieść układała się powoli, z przypadkowo zasłyszanych fragmentów rozmów, strzępów wspomnień matki i awantur między dwiema sąsiadkami, które potrafiły się pokłócić o najmniejszy drobiazg. Wszystko zaczęło się od tego, że moja mama nie mogła znieść myśli, że ktoś mógłby być lepszy od niej. To właśnie ta zazdrość rozpętała konflikt, który nabrał jeszcze większej mocy, gdy pani Grażyna poczuła się głęboko dotknięta i zapałała żądzą odwetu.

Wszystko zaczęło się na jednej z dyskotek. Na osiedlu, gdzie mieszkali pracownicy techniczni, sąsiadowały ze sobą dwie rodziny. Ich córki – Maria i Grażyna – przyjaźniły się, tak jak ich rodzice. Podczas zabawy Marysia zauważyła ucznia z innej placówki. Przez połowę wieczoru nie spuszczała z niego wzroku, prosząc w duchu anioły o pomoc w zwróceniu jego uwagi. W końcu chłopak rzeczywiście się zbliżył, ale to Grażynkę poprosił do tańca. Koleżanka, nie wiedząc nic o uczuciach Marii, przyjęła zaproszenie. Po dekadzie stanęła z nim na ślubnym kobiercu. Do dziś nie ma świadomości, że jej przyjaciółka szaleńczo i bezgranicznie kocha Darka.

Przez tę zazdrość robiła rzeczy, w które ciężko uwierzyć. Jednym z takich pomysłów był pośpieszny ślub. Związała się z pierwszym facetem, który się napatoczył – moim i Marcina ojcem. Nie czuła do niego nic, ale świetnie odgrywała rolę zakochanej po uszy kobiety. Możliwe, że robiła to na pokaz, żeby nikt nie domyślił się jej prawdziwych uczuć do Darka. A może po prostu chciała zrobić na złość Grażynie? Pewnie nawet ona sama nie potrafi tego wyjaśnić. Małżeństwo z Kazikiem nie sprawiło jednak, że przestała kochać Darka. Parę lat później, na przyjęciu u państwa Z., mama przeholowała z alkoholem i straciła kontrolę. W garażu próbowała poderwać Darka, który sam był już mocno wstawiony i nie stawiał oporu. W takiej sytuacji nakryła ich Grażyna.

Tego wydarzenia przyjaciółka jej nie wybaczyła. Nawet kiedy zarzuciła jej kradzież swojego chłopaka. To był początek długiego konfliktu, który bawił i intrygował mieszkańców okolicznych bloków. Mama latami starała się zaszczepić w nas wrogość do ludzi mieszkających obok, jednak ojciec – mocno dotknięty faktem, że został wykorzystany w tej grze – przestał się angażować i uciekł w świat prasy codziennej. My także mieliśmy swoje sprawy na głowie. W rezultacie mama sama pogrążała się w szaleństwie.

Nawet z czasem jej nie minęło

Po ślubie Danki jej rodzice zmienili miejsce zamieszkania i przeprowadzili się gdzie indziej. Można było przypuszczać, że złość Marii przygaśnie do czasu, aż znów pojawi się ktoś, kogo będzie mogła nie lubić. Jednak tak się nie stało. Teraz to Danka stała się celem jej niechęci. Nawet kiedy spotkała ją straszna tragedia – straciła męża po zaledwie dwóch latach małżeństwa – matka nie zmiękła ani trochę. Robiła co mogła, żeby uprzykrzyć życie młodej kobiecie. Wszystko ją denerwowało – zarówno szczekające psy, jak i bawiące się w ogródku dzieci. Za każdym razem wysyłała wtedy Marcina, żeby zrobił z tym porządek (co oczywiście skończyło się groźbami pod jego adresem).

Miała manię, która kompletnie rujnowała jej życie. Najgorsze było to, że dobrze wiedziała, że cokolwiek zrobi, sytuacja i tak się nie zmieni. Choć jej złość nie prowadziła do niczego dobrego, wciąż się w niej pogrążała. Właśnie dlatego byłam przekonana, że mama straciła zmysły. Ludzie, którzy postradali rozum, nie potrafią myśleć logicznie. Kierują się nagłymi porywami i często mają w głowie chore fantazje. Mówiąc wprost – przebywanie w ich towarzystwie niosło ze sobą spore ryzyko.

Tej nocy sen nie chciał do mnie przyjść. Leżałam, kręcąc się niespokojnie i myśląc o wieczornej rozmowie z mężem. Brakowało mi go ogromnie. Zatrudnił się w holenderskiej firmie projektowej, gdzie płacili na tyle dobrze, że po dwóch latach mieliśmy wystarczająco pieniędzy na budowę własnego domu niedaleko Wrocławia – tam planowaliśmy zamieszkać. Udało mi się w końcu przysnąć grubo po północy, ale obudziłam się jeszcze przed wschodem słońca. W pokoju było ciężkie powietrze. Wygrzebałam się z łóżka i ruszyłam do okna wpuścić trochę chłodu. To właśnie wtedy ją dostrzegłam – mama przechodziła właśnie przez bramkę. Świecące cyfry na budziku wskazywały godzinę piątą. W poniedziałek. Zastanawiałam się, gdzie mogła iść o tak wczesnej porze.

Pospiesznie narzuciłam na siebie ciuchy i ruszyłam za nią. Zmierzała w stronę kościoła... Czyżby planowała poranne modlitwy? Ale nie – minęła kościół i weszła w boczną ulicę prowadzącą wprost na cmentarną bramę. Może chciała się zwierzyć tacie? Zasnął na zawsze parę lat temu, tak cicho, że mama zauważyła to dopiero w południe, gdy zabrakło drew w kominku. Próbowałam odepchnąć te myśli. Teraz, gdy jestem dorosła, coraz mocniej dostrzegam, jak wiele rzeczy zrobiłam nie tak w relacji z ojcem. Żal ściska serce, że nie stworzyłam z nim bliższej więzi. Był jakby przytłoczony maminą naturą, przez co my wszyscy przestawaliśmy go dostrzegać.

Czego mogła tam szukać?

Kiedy weszłyśmy na główną ścieżkę, mama nie poszła w prawą stronę, jak zwykle, tylko skręciła w lewo. Ruszyła w kierunku starej części przykościelnego cmentarza, gdzie znajdowały się zabytkowe pomniki z minionych wieków. Na moment straciłam ją z widoku, gdy mijała zakręt. Wokół panowała kompletna cisza – docierał do mnie jedynie odgłos własnego oddechu i chrzęst zamarzniętej ziemi pod moimi stopami. Po chwili, gdy również skręciłam, zobaczyłam przy cmentarnym murze z cegieł charakterystyczny bordowy kolor maminego płaszcza.

Zrobiłam jeszcze parę kroków i schowałam się za starym, zniszczonym grobem z marmuru, który pamiętał poprzednie stulecie. Ostrożnie wysunęłam głowę. Z daleka dobiegały słowa mamy, ale były zbyt niewyraźne, żeby je zrozumieć. Zobaczyłam, jak się pochyla, później przyklęka na ziemi i robi znak krzyża, po czym odwraca się i odchodzi. Okrążyłam pomnik nagrobny, żeby przypadkiem mnie nie zauważyła. Kiedy zniknęła za rogiem głównej ścieżki, ruszyłam w stronę zaniedbanego grobu. Na szczycie grobu wznosiła się wykonana z granitu postać zakonnicy. Miała pochyloną głowę schowaną pod zakonnym kapturem i dzierżyła w dłoniach lampę na oliwę. Czas zrobił swoje – imię pochowanej osoby, które kiedyś wyryto w kamieniu, zostało już całkowicie zatarte przez dekady działania deszczu i wiatru. Przetrwała jedynie informacja o dacie zgonu – styczeń 1863 rok.

Kiedy byłam mała, usłyszałam opowieść o tym grobie. Wszystko wydarzyło się w czasie powstania styczniowego, gdy grupa maruderów napadła na pobliski klasztor. Nie tylko ukradli zapasy żywności, lecz także znęcali się nad zakonnicami. Szczególnie okrutnie potraktowali przełożoną klasztoru. Próbowała bronić swoich sióstr, za co bandyci odebrali jej życie. Według miejscowego podania umierająca przeorysza złożyła niezwykłą przysięgę. Trzymana przez jedną z mniszek przyrzekła, że jej duch będzie pomagał w zemście każdej kobiecie, której ktoś wyrządził krzywdę.

Nagle powiało chłodem, a podmuch wiatru rozproszył kłęby dymu z kadzidełka. Zawirował on, tworząc cieniutką mgiełkę, która następnie przybrała formę wirującego słupa. Ta osobliwa formacja przemieszczała się pomiędzy nagrobkami, kierując się ku pobliskim blokom. W mojej głowie od razu pojawiło się skojarzenie – wyglądała zupełnie jak sylwetka zakonnicy, która podąża śladem mamy, chcąc wypełnić jej ostatnią wolę. Wstałam i lekko zaniepokojona skierowałam kroki do domu. Szczerze mówiąc, szłam cała roztrzęsiona – każdy szelest przykuwał moją uwagę, wzrok nerwowo przeskakiwał z grobu na grób, a całe ciało miałam sztywne z napięcia. Mój umysł płatał mi figle – gdy tylko zobaczyłam poruszający się na ziemi listek, wydawało mi się, że to koścista ręka wyłania się spod ziemi... No tak, zdecydowanie za często oglądam filmy o żywych trupach, przeszło mi przez myśl.

Pędziłam w kierunku naszego domu, zastanawiając się, jak porozmawiać z mamą. Wiedziałam, że jej nadmierna fiksacja może skończyć się tragicznie. Musimy coś z tym zrobić, zanim będzie za późno. Wpadając na naszą ulicę, dostrzegłam, że mama nie kieruje się do naszego ogrodzenia, tylko wchodzi przez bramkę państwa Z. Poczułam niepokój. Szkoda, że zapomniałam telefonu – mogłabym teraz skontaktować się ze swoim bratem.

– Mamo! – krzyknęłam, lecz podmuch wiatru zagłuszył mój głos.

Nie potrafię tego wytłumaczyć

Wtedy zobaczyłam, a przynajmniej tak mi się wydawało, tę dziwną, przypominającą zakonnicę postać z mgły, która podążała tuż za mamą. Zaczęłam biec szybciej, choć sport nigdy nie był moją mocną stroną. Najpierw przeskoczyłam przez furtkę, potem okrążyłam budynek, kierując się do tarasowych drzwi, którymi weszła mama, ale ona już zdążyła znaleźć się w domu.

– Marcin! – próbowałam zawołać po wbiegnięciu do środka, jednak z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Po tym sprincie brakowało mi tchu, więc tylko ciężko dyszałam.

Z trudem wspinałam się po schodach, gdy nagle zamarłam w bezruchu. Na górze zobaczyłam mglistą sylwetkę zakonnicy, która zagradzała mi przejście. Poczułam kompletny paraliż, a moje nogi zrobiły się jak z waty. Osunęłam się na pierwszy stopień.

W tej samej chwili dobiegł mnie wrzask Danki, a zaraz potem głos Marcina:

– Mamo!

Następnie usłyszałam głuchy łoskot ciała padającego na ziemię. Zjawa zniknęła, a ja odzyskałam władzę w nogach. Prawie pełzając, pognałam na górę do sypialni. Zobaczyłam przerażoną Dankę, która siedziała skulona na łóżku. Obok niej mój brat, ubrany tylko w majtki, klęczał przy ciele naszej mamy, która leżała twarzą do podłogi. Spojrzał w moją stronę i wyszeptał:

– Jest żywa.

– Powiedz, co się wydarzyło?!

– Kurczę, sam nie wiem dokładnie. Usłyszałem krzyk Danki i się ocknąłem. W tym momencie mama akurat się osuwała na ziemię – mówił roztrzęsionym głosem.

Musieliśmy zadzwonić po karetkę, bo mama była nieprzytomna i nie reagowała. Dopiero wieczorem, gdy wróciliśmy ze szpitala i rozsiedliśmy się razem w kuchni z kubkami kawy, Danka zaczęła mówić.

– Miałam sen o zakonnicy. Była w białym habicie i nosiła taki duży kapelusz z rogami po bokach. Zapytała mnie o uczucia do ojca dziecka, które się we mnie rozwija. Odpowiedziałam jej, że go kocham i czuję się przy nim szczęśliwa. Kiwnęła tylko głową i ostrzegła: „Będę twoim opiekunem, maleńka. Otwórz oczy i wołaj". Kiedy się wybudziłam, zobaczyłam nad sobą stojącą Marię. Jak tylko wydałam z siebie krzyk, dostrzegłam dziwne zjawisko – jakby biała mgiełka na moment otoczyła sylwetkę waszej matki. Zaraz potem wasza mama się przewróciła.

Reklama

Agata, 25 lat

Reklama
Reklama
Reklama