Reklama

Zofia, moja mama, po śmierci taty zamieszkała z nami. Miał to być tymczasowy układ. „Pomogę wam przy dziecku” – mówiła. Nie sądziłam, że ta pomoc będzie wyglądała tak, że ja wychowuję, a ona wszystko podważa. Codziennie. Najpierw słowami: „Za moich czasów to dzieci jadły, co chciały i jakoś przeżyły”. A potem – działaniem. Dając Antosiowi słodycze, których nie mógł jeść przez próchnicę. Ukrywała się z tym, kłamała mi w oczy, robiła z siebie ofiarę. I wiem, że nie chodziło o żadną czekoladkę. Chodziło o władzę, o rację. O to, żeby mi pokazać, że w tym domu to ona wciąż rządzi. Nawet moim dzieckiem.

Kłótnia o słodycze i... kontrolę

– Antoś, a co ty tam masz? – zapytałam, widząc jak mój czterolatek wpycha coś szybko do buzi i podskakuje na kanapie. Podeszłam bliżej, a wtedy on – jakby złapany na gorącym uczynku – spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami i powiedział z pełną buzią:

Babcia dała mi batonika, ale tylko troszkę, mamo, obiecuję...

Batonik. Ten sam, który wycofaliśmy z jego diety po ostatniej wizycie u dentysty. Przez próchnicę miał już dwa zęby do leczenia, a ja tydzień temu niemal błagałam mamę, żeby tego nie robiła. Weszłam do kuchni. Mama stała przy blacie, jakby nigdy nic. Na talerzyku – pocięty na kawałki batonik, jakby dla niepoznaki.

– Mamo, prosiłam cię, żebyś nie dawała mu słodyczy – powiedziałam spokojnie, choć w środku gotowałam się już od pierwszej sekundy.

Daj spokój – mruknęła z przekąsem, nawet nie patrząc na mnie. – Jeden batonik to nic. To już nawet babcia nie może dziecku niczego dać?

– To nie jest fanaberia! On ma problemy z zębami! A ty mu dajesz czekoladę jakby nigdy nic?!

– Bo to tylko dziecko, Karolina! Trochę radości mu nie zaszkodzi. Robisz z siebie jakąś świętą matkę.

– Masz mnie za idiotkę? Myślisz, że nie widzę, że robisz wszystko na złość?

Odwróciła się do mnie powoli, z chłodnym uśmiechem na ustach.

– Gdybyś nie była taka spięta, może Antoś nie uciekałby do mnie po czułość – rzuciła lodowato.

Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Pamiętam za to, jak Antoś zniknął w swoim pokoju, a ja zostałam z matką i gorzką świadomością, że ta walka nie toczy się o cukierki, tylko o kontrolę nad moim dzieckiem.

Mama mnie nie szanuje

– Ona mnie nie szanuje, Michał – powiedziałam cicho, kiedy zamknęły się drzwi do pokoju Antosia. – Robi wszystko, żeby podważyć to, jak go wychowuję.

Siedziałam na brzegu łóżka. W rękach trzymałam kubek z zimną herbatą. Michał podszedł i usiadł obok. Widział, że jestem roztrzęsiona.

– Może po prostu chce dobrze? – zapytał ostrożnie. – Chce, żeby Antoś ją lubił. Żeby był szczęśliwy.

– Szczęśliwy? Cukrem i kłamstwem? – prychnęłam. – Nie rozumiesz, że to nie chodzi o jeden batonik? Ona mówi mu jedno, ja drugie. W jego oczach to babcia jest tą fajną, a mama – czepialską zołzą. I wiesz co najgorsze? Ona wie, co robi. Robi to celowo.

Michał milczał. Jak zwykle. Kiedy chodziło o jego mamę – potrafił postawić granice. Ale z moją... wolał nie wchodzić między nas. Wkurzało mnie to. Bolało.

– Czuję się jak... jakby ktoś codziennie rozmontowywał to, co z takim trudem buduję – dodałam i nagle poczułam łzy pod powiekami. – Antoś nie rozumie, kto tu kłamie. On tylko widzi, że mama zabrania, a babcia daje. Więc zaczyna wierzyć, że to babcia ma rację.

Michał westchnął i wziął mnie za rękę.

– Kochanie... Ja wiem, że jest ciężko. Ale to twoja mama. Może... potrzebuje szczerej rozmowy?

– Ona nie chce rozmowy. Ona chce decydować, bo uważa, że wie wszystko lepiej niż ja.

Zapadła cisza. Siedzieliśmy tak, bez słów. Ja – rozdarta między wściekłością a bezradnością. Michał – jakby czekał, aż sama znajdę rozwiązanie. A w mojej głowie po raz pierwszy pojawiła się myśl: czy nie lepiej byłoby, gdyby mama... wyprowadziła się jak najdalej od nas?

Musiałam działać, zanim stracę dziecko

To miała być zwykła niedziela. Antoś budził nas wcześnie, jak zwykle. Zrobiliśmy naleśniki, potem poszliśmy na spacer. Matka została w domu – powiedziała, że boli ją głowa. Nie przeszkadzało mi to. Cisza była ulgą.

Gdy wróciliśmy, Antoś poszedł się bawić, a Michał zajął się praniem. Weszłam do kuchni. I wtedy to usłyszałam. Głos matki, z pokoju obok. Rozmawiała przez telefon. Nie wiedziała, że stoję na korytarzu.

– Ta moja córka to już całkiem zwariowała. Dziecko ma cztery lata, a ona robi z niego jakiegoś robota na diecie. A ja jej pokażę. Nie będzie wszystko po jej myśli. Choć raz to ja zdecyduję, co wolno Antosiowi.

Zamarłam.

– Zresztą... ona od zawsze musi mieć rację. Tylko że zapomniała, kto ją wychował. Myśli, że wie lepiej ode mnie, jak być matką? Jeszcze zobaczymy, kto będzie miał ostatnie słowo...

Stałam jak wmurowana. Czułam, jak pieką mnie policzki. Jakbym właśnie dostała w twarz. Ona nie tylko mnie nie rozumiała – ona mnie sabotowała. Z premedytacją. Dla zasady. Weszłam do pokoju.

– Właśnie usłyszałam, co mówiłaś – powiedziałam spokojnie, choć głos mi drżał. – I teraz już wiem. Nie chodziło ci o Antosia. Chciałaś tylko udowodnić, że masz nade mną władzę.

Zofia poderwała się z fotela, ściskając telefon w dłoni.

– Karolina... To nie tak...

– Właśnie tak – przerwałam jej. – I wiesz co? Wystarczy. Mam dość.

Odwróciłam się i wyszłam. W głowie już układałam sobie plan. Z tej gry musiałam wyjść – zanim stracę nie tylko autorytet, ale i własne dziecko.

Ostateczna decyzja

Śniadanie było gotowe. Antoś bawił się u sąsiadów, Michał pojechał na zakupy. W kuchni zostałyśmy tylko we dwie. Usiadłam naprzeciwko niej i spojrzałam jej prosto w oczy. W rękach ściskałam kubek z kawą, jakby miał mi dodać odwagi.

– Mamo, musimy porozmawiać.

Zofia milczała. Widziałam, że wie, co nadchodzi.

– Albo zaczniesz mnie szanować jako matkę Antosia, albo musisz się wyprowadzić – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

Chcesz wyrzucić własną matkę? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?

– Nie chcę cię wyrzucać. Ale nie mogę pozwolić, żebyś dalej mnie niszczyła. Ty nie pomagasz mi z Antosiem. Ty walczysz ze mną o władzę.

Zamilkła. W jej oczach pojawiło się coś, czego dawno nie widziałam – cień żalu. Albo strachu.

– Nie mogę patrzeć, jak popełniasz moje błędy – powiedziała po chwili.

Zamarłam.

– Ale to moje błędy – odpowiedziałam spokojnie. – Moje dziecko. Mój dom. Twoja rola skończyła się wtedy, kiedy przestałaś mnie wspierać.

Mama nie powiedziała nic. Siedziała sztywno, jakby nagle zabrakło jej słów. Przez chwilę było tylko słychać tykanie zegara i kapanie z kranu. Wstałam.

– Przemyśl to. Decyzja należy do ciebie.

Zostawiłam ją przy stole. Wiedziałam, że nic już nie będzie jak dawniej. Ale po raz pierwszy od dawna czułam, że znów odzyskuję swoje życie.

Zniknęła z naszego domu

Kilka dni później wróciłam z Antosiem z przedszkola i zastałam ją w przedpokoju. Walizka stała przy drzwiach. Obok – torba z jej książkami i pudełko z lekami.

– Podjęłaś decyzję – powiedziałam cicho.

Skinęła głową.

– Może masz rację. Może muszę się nauczyć, że jesteś dorosła – odparła zmęczonym głosem. – A ja... nie jestem już potrzebna tak, jak myślałam.

Podeszłam bliżej, ale nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie czułam ulgi, nie czułam zwycięstwa. Tylko pustkę.

– I że to ja jestem matką Antosia – dodałam w końcu.

Spojrzała na mnie, długo. A potem lekko kiwnęła głową. To wystarczyło.

– Babciu, a ty wrócisz? – zapytał nagle Antoś, który wszedł do korytarza i zobaczył walizkę.

Mama przykucnęła, przytuliła go mocno.

– Tak, kochanie. Będę przychodzić. Ale teraz babcia będzie mieszkać gdzie indziej.

W jej głosie było coś, czego nie słyszałam od dawna – miękkość. Może żal. Może spóźnione zrozumienie. Otworzyłam drzwi. Odprowadziłam ją wzrokiem, aż zniknęła za zakrętem. Antoś złapał mnie za rękę.

– Mamusiu, a teraz będzie spokojniej?

– Tak, skarbie – szepnęłam. – Teraz będzie inaczej. Lepiej.

Wróciłam do kuchni i usiadłam w ciszy. I choć serce ściskało mi się z bólu, wiedziałam jedno: zrobiłam to, co musiałam. Dla Antosia. Dla siebie. Może kiedyś – i dla niej.

Karolina, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama