„Moja matka to rycząca 40-tka, ale zachowuje się jak małolata. Nie wybaczę jej, że położyła swoje łapy na moim chłopaku”
„Ma czterdzieści cztery lata, wygląda na trzydzieści, ubiera się jak dwudziestolatka i mówi, że życie trzeba brać garściami. Zazwyczaj jest głośna, zalotna i no cóż, lubi flirtować. Z każdym. Nawet z moim chłopakiem. Chociaż wtedy mówi, że to tylko żarty. Tego, co się stało, nigdy jej nie wybaczę”.

- Redakcja
Nie wiem, jak to ugryźć. Mieszkam w wielkim mieście, studiuję, dorabiam w kawiarni i... mieszkam z własną matką. Tak, wiem, brzmi to trochę jak żart. Ale to nie jest sytuacja z wyboru, tylko z konieczności. Po rozwodzie rodziców wszystko się posypało – mieszkanie po ojcu zostało sprzedane, a ja wróciłam do niej. Do Iwony. Mojej mamy.
Kiedyś mówiłam do niej „mamusiu”, potem „mamo”, a teraz? Teraz najczęściej po prostu „Iwona”, zwłaszcza w kłótniach. Iwona ma swoje zasady. Swój styl. I potrzebę, by zawsze być tą, na którą wszyscy patrzą. Ma czterdzieści cztery lata, wygląda na trzydzieści, ubiera się jak dwudziestolatka i mówi, że życie trzeba brać garściami. Zazwyczaj jest głośna, zalotna i... no cóż, lubi flirtować. Z każdym. Nawet z moim chłopakiem. Chociaż wtedy mówi, że to tylko żarty. „Przecież nie jesteś zazdrosna, kochanie?” – rzuca, z uśmiechem jak z reklamy wybielacza.
Michała poznałam na uczelni. Starszy ode mnie o trzy lata, grafik, z ciemnymi oczami i uśmiechem, który rozbrajał. Byliśmy razem od ponad dwóch lat, a od roku na poważnie. On, co weekend przyjeżdżał do mnie. No i mamy, bo mieszkałyśmy razem. Trzeba było się nią zresztą opiekować, jak mówiła. Albo raczej... pilnować, żeby nie zrobiła nic głupiego. Albo czegoś, co znowu by mnie zabolało.
Związek z Michałem nie był idealny. Jak to bywa – raz cudownie, raz okropnie. Potrafił być czuły, kochany, ale czasem wycofany, chłodny, jakby był zupełnie gdzie indziej. Zdarzały się ciche dni, nieprzespane noce, dziwne spojrzenia. Miałam przeczucie, że coś się psuje między nami, że coś nieuchronie nadchodzi, ale... nie chciałam tego widzieć. Nie chciałam wiedzieć. Wolałam myśleć, że to tylko ja. Może jestem zbyt zazdrosna? Może zbyt emocjonalna? A może... zbyt przywiązana do tego, co było, i ślepa na to, co jest? Ale tamtego wieczoru wszystko zaczęło pękać. Nie wiedziałam jeszcze, że wszystko, co znam, rozsypie się w ułamku sekundy.
W kłótni mleko się rozlało
– Serio? Znowu jesteś później i nawet nie raczysz napisać jednej wiadomości? – zaczęłam spokojnie, choć wewnątrz już się gotowało.
Michał rzucił torbę na krzesło i westchnął z przesadą.
– Pracuję. Wiesz, jak wyglądają moje terminy. To nie przedszkole.
– Nie chodzi o pracę, Michał. Chodzi o to, że mnie olewasz. O to, że znikasz i pojawiasz się, kiedy ci pasuje.
– Boże, znowu to samo... – jęknął i przetarł twarz dłonią. – Nie mam siły na te twoje sceny.
– Sceny? Serio? Może gdybyś raz na jakiś czas powiedział, co się z tobą dzieje, nie musiałabym się domyślać, czy wrócisz do domu, czy nie.
– Może jakbyś nie była wiecznie spięta i nie węszyła problemu tam, gdzie go nie ma, to...
– A może jakbyś nie spędzał tyle czasu pisząc wiadomości pod stołem, kiedy siedzimy razem, to nie miałabym wątpliwości!
Cisza. Michał patrzył na mnie z kamienną twarzą. Przez sekundę myślałam, że coś powie. Ale wtedy wybuchł. Dosłownie.
– Wiesz co?! Mam dość tego twojego wiecznego czepiania się! Przynajmniej z twoją matką było wszystko jasne!
Wszystko we mnie zamarło.
– Co powiedziałeś? – wyszeptałam.
Michał struchlał. Jego oczy rozszerzyły się na sekundę. Jakby dopiero zrozumiał, co wypłynęło z jego ust.
– Kornelia... to nie tak, ja... – zaczął, ale głos mu się załamał.
Zrobiło mi się zimno. Fizycznie zimno. Serce waliło mi jak młotem, a w głowie rozbrzmiewała tylko jedna fraza. „Z twoją matką było wszystko jasne.” Nie musiałam dopytywać. Już wiedziałam, że coś się wydarzyło. Coś, czego wolałabym nigdy nie usłyszeć.
Jej oczy mówiły wszystko
– Co to miało znaczyć? – wysyczałam przez zaciśnięte zęby, siedząc przy kuchennym stole w mieszkaniu mamy. Ręce mi drżały, kubek z herbatą nawet nie zdążył wystygnąć, bo nie potrafiłam go utrzymać.
Iwona stanęła w drzwiach, nonszalancka, z włosami niedbale upiętymi i lekko rozmazanym makijażem. W jednej dłoni trzymała kieliszek z winem, w drugiej telefon.
– Co znowu, Kornelio?
– Michał powiedział coś... Coś, co... – urwałam. Czułam, że jak powiem to na głos, to stanie się bardziej prawdziwe niż bym chciała. – Co łączyło cię z Michałem?
– Co? – Iwona zaśmiała się krótko, jakby ktoś opowiedział jej kiepski dowcip. – Kornelia, kochanie, ty chyba oszalałaś!
– Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. „Z twoją matką było wszystko jasne”. To jego słowa. I co? Może sobie pogadaliście o paznokciach, co? – prychnęłam, a głos mi zadrżał. – Powiedz mi prawdę. Co się między wami wydarzyło?
Iwona odstawiła kieliszek. Jej spojrzenie spoważniało. Już nie było w niej tej kokietki, którą znałam od dziecka.
– Nic. Absolutnie nic. Jesteś śmieszna. Naprawdę wierzysz, że Michał, twój chłopak, mógłby... że ja...?
– Tak – przerwałam jej. – Wierzę, że mogłabyś.
Zacisnęła usta. Patrzyłyśmy na siebie przez długą chwilę. Czułam, że jeśli teraz się zawaham, już nigdy się nie dowiem. Ale ona tylko wzruszyła ramionami i wyszła z kuchni. Tylko że coś w jej oczach... to coś mi powiedziało, że to nie koniec. Że kłamstwo, które właśnie padło, to dopiero czubek góry lodowej, tego, co próbowała ukryć.
Mój świat legł w gruzach
Była środa wieczór. Deszcz bębnił o parapet, a ja wróciłam wcześniej z uczelni. W mieszkaniu panowała cisza. Zbyt idealna jak na to miejsce. Zdjęłam buty, rzuciłam torbę na kanapę i od razu poczułam to dziwne napięcie. Jakby powietrze było gęstsze niż zwykle. Z kuchni dobiegały głosy. Zatrzymałam się przy uchylonych drzwiach. Wiedziałam, że podsłuchiwanie to najgorsza opcja. Ale wtedy usłyszałam jego głos. Michała. Cichy, zduszony.
– Nie powinnaś była nic, do cholery, mówić, Iwona. To był tylko jeden raz. I to był błąd.
Zamarłam. Serce mi zamarło.
– Michał, ja nic nie powiedziałam. To ty się wysypałeś – odpowiedziała matka. – Ja już dawno o tym zapomniałam.
– Ja nie potrafię – jego głos załamał się. – Kiedy ją widzę, czuję się jak ostatni śmieć.
Wtedy otworzyłam drzwi. Nie mogłam już dłużej słuchać tego w milczeniu.
– Więc to prawda?! – powiedziałam. Stałam w progu, mokra od deszczu, z włosami przyklejonymi do twarzy. – To naprawdę się stało...
Ona spojrzała na mnie, jakby zobaczyła ducha. Michał cofnął się o krok, jakbym miała go uderzyć.
– Kornelia... – zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Milcz. Chcę usłyszeć to od niej.
Iwona uniosła brodę, a w jej oczach był gniew, jakby to ona była ofiarą.
– To był jeden raz. Nie planowaliśmy tego. Byłaś z nim wtedy w koszmarnej relacji. Nie chciałaś go. A ja... ja po prostu byłam.
– Tylko „byłaś”? – warknęłam. – Jak mebel? Jak zabawka? Jak coś, co się po prostu odstawia na obok?
Michał odwrócił wzrok. Iwona wzruszyła ramionami.
– Jesteś dorosła, Kornelia. Ludzie robią rzeczy, których potem żałują. Zawsze masz wybór. Teraz też.
Ale ja nie miałam żadnego wyboru. Wszystko właśnie legło w gruzach.
To był podobno tylko jeden raz
– Siadaj. – Iwona wskazała fotel, ale nie ruszyłam się z miejsca.
– Mów – powiedziałam tylko.
Ona westchnęła i sięgnęła po papierosa. Nie zapaliła go, tylko obracała między palcami.
– Pamiętasz, jak zerwałaś z nim na dwa tygodnie, w zeszłym roku? Mówiłaś, że masz go dość, że cię dusi. Że nie potrafisz z nim rozmawiać.
Nie odpowiedziałam. Pamiętałam.
– Michał wtedy przyszedł tu. Był pijany. Siedział w kuchni, mówił, że nie ma gdzie iść. Że jesteś zimna, że już dawno przestaliście być blisko. Że nie wie, co robić. – Iwona spojrzała na mnie z ukosa. – A ja... po prostu byłam.
– Przestań to mówić! – warknęłam.
– Było mi smutno. Byłam sama. On też. Piliśmy. I... stało się. Rano wyszedł bez słowa.
Zacisnęłam powieki, ale obrazy same napływały do głowy. On. Ona. W mojej kuchni. Na tej samej kanapie, na której jeszcze tydzień wcześniej zasypiałam w jego ramionach.
– I to wszystko? Jeden raz? – zapytałam, czując, jak łzy pieką mnie w gardło.
Iwona wzruszyła ramionami.
– Dla mnie – tak. Ale on chyba nie przestał o tym myśleć.
Nie mogłam tego słuchać. Wybiegłam z mieszkania, jakbym uciekała z płonącego domu. Szłam przed siebie bez celu, pod parasolem nocy. Krople deszczu mieszały się na mojej twarzy ze łzami. Przechodnie znikali mi z pola widzenia. Nie czułam nóg. Nie czułam siebie. Zatrzymałam się dopiero przy wiadukcie kolejowym, tam gdzie zawsze siadałam jako dziecko, gdy coś było nie tak. Siedziałam tam teraz, dorosła, ze złamanym sercem i wywróconym życiem. Nagle poczułam, że jestem naprawdę sama.
Nagle zrozumiałam, że to już koniec
Spotkaliśmy się w parku. Michał przyszedł pierwszy, siedział na tej naszej starej ławce pod klonem. Niby wszystko było jak dawniej – on z kurtką przewieszoną przez kolano, ja ze splecionymi dłońmi w kieszeni. Ale nie było jak dawniej. I już nigdy nie będzie.
– Dzięki, że przyszłaś – zaczął cicho.
Usiadłam obok, ale z dala. Jakby między nami siedział ktoś jeszcze. Ktoś, kto na zawsze będzie mi przypominał, że coś pękło.
– Powiedz mi tylko jedno – powiedziałam. – Dlaczego to zrobiłeś?
Milczał przez chwilę, patrzył w ziemię.
– Bo czułem się samotny. Ty mnie odpychałaś, zamykałaś się. Wchodziłaś do łazienki z książką, spałaś tyłem. Nie było cię, Kornelia. A ona... była.
Zacisnęłam zęby.
– Czyli zdradziłeś mnie, bo nie miałam siły cię tulić po całym dniu pracy i nauki?
– Nie o to chodzi...
– To powiedz, o co!
Spojrzał na mnie. Oczy miał zmęczone. Stary Michał – ten, którego kochałam – patrzyłby na mnie z czułością. Ten Michał wyglądał jak ktoś zupełnie obcy.
– Czułem się żałosny. Zepchnięty na margines. I ona mi to pozwoliła poczuć. Że nie jestem nikim. Że ktoś mnie chce.
– A ja? – zapytałam szeptem. – Co ze mną?
Michał przełknął ślinę.
– Ty zawsze byłaś silniejsza ode mnie. I wiesz, chyba to mnie przerosło.
Przez chwilę tylko siedzieliśmy. Nagle zrozumiałam, że to koniec. Nie było już o czym mówić. Tylko pustka, gorzka, ciężka i lepka jak błoto.
Wstałam.
– Do widzenia...
Nie zatrzymał mnie. Nawet nie spojrzał. Może i dobrze. Wszystko, co miało jakikolwiek znaczenie, już dawno się skończyło.
Nie chciałam już tego fałszu
Spakowałam się w trzy godziny. Wyniosłam się z mieszkania matki sprawnie i w szybkim tempie. Wynajęłam mały pokój na drugim końcu miasta. Bez wspomnień. Bez znajomych zapachów. Bez ludzi, którzy mnie zawiedli. Nie rozmawiam z Iwoną. Michał próbował napisać, raz zadzwonił – nie odebrałam. Już nie mam siły być tą, która dźwiga cudze winy na własnych barkach. Chciałam się odciąć. Nie mogłam tego dłużej znosić. Czasem patrzę w lustro i nie wiem, kim jestem. Ale wiem jedno: nie jestem już tą dziewczyną, która ufała bezgranicznie. Straciłam dużo. Ale zyskałam coś więcej – spokój. Ciszę. Siebie. Zdrada boli. Lojalność jest wyborem. A samotność… czasem jest lepsza niż fałszywa bliskość.
Kornelia, 24 lata
Czytaj także:
- „Na pielgrzymce do Francji odżyłam i spotkałam drugą miłość. Starszy siwy pan miał ciepłe spojrzenie i ochotę na amory”
- „Na moim weselu w cieście z rabarbarem znaleźliśmy skarb. Mężulek miał brudny sekrecik, o którym zapomniał mi wspomnieć”
- „Myślałam, że przez aplikację upolowałam księcia, a to zwykły prostak. Zamiast wielkich bicepsów, miał ogromne ego”