„Moja matka wychowała piątkę dzieci, a ja ledwo ciągnę przy trójce. Okazało się, że miała na nas swój sekretny sposób”
„Za każdym razem, gdy chciałam się przed kimś wyżalić, w myślach pojawiał się obraz mojej mamy. Była dla mnie ideałem matki i żony. Wychowywała naszą piątkę, a ani razu nie zauważyłam, by straciła panowanie nad sobą”.
Opieka nad trójką brzdąców to istny młyn. W ostatnich dniach miałam wrażenie, że sobie nie radzę. Próbowałam dać córce lekarstwo, ale moja mała księżniczka tak energicznie wymachiwała nóżkami, że wypadła mi łyżka z ręki. Skończyła cztery latka i za nic w świecie nie chciała wziąć tego paskudztwa. Kiedy na siłę usiłowałam wlać jej specyfik do buzi, jej młodsza dwuipółletnia siostra ściągnęła doniczkę z okna i zaczęła głośno płakać. Byłam zdenerwowana, przecież stałam raptem kilka kroków od niej! Niestety, nie dałam rady zająć się nimi obiema w tym samym momencie.
Nie daję już rady
Żeby dopełnić chaosu, mój najmłodszy potomek właśnie się obudził i usiłował wydostać się ze swojego wózka. Istna apokalipsa! Instynktownie przymknęłam oczy, próbując zebrać myśli i zdecydować, co dalej. Posprzątać resztki doniczki, podać Sońce syrop czy może wyciągnąć Stasia z wózka, zanim z niego wypadnie? Dylemat rozstrzygnął się sam, ponieważ Janeczka, uradowana rezultatem swojego „bum!”, już wdrapywała się na kanapę, mając na celu dorwanie się również do paproci.
– Złaź stamtąd! – wrzasnęłam. – No już, złaź!
Doskoczyłam do Janki i odciągnęłam ją od parapetu. Staś zdążył już solidnie rozbujać wózek, więc postawiłam córeczkę na podłodze i chwyciłam bobasa w ramiona. Akurat wtedy Sonia zleciała z sofy… Konrad jak co dzień wrócił do domu o siódmej wieczorem, padnięty i podminowany pracą. Odruchowo przytulił maluchy, po czym od razu pognał do kuchni, by zajrzeć do lodówki.
– Zjedz z patelni! – krzyknęłam z toalety, gdzie akurat podcierałam tyłek córce. – Przygotowałam wątróbkę!
On jednak wybrał pochłonięcie całej szynki rękoma, przegryzając ją jako zakąskę do jedynego banana, który został w kuchni.
– Banan miał być dla Staszka – westchnęłam zrezygnowana. – Ty miałeś wątróbkę. Nie mamy już szynki, to z czym rano przygotuję dzieciom kanapki?
Wcale mi nie pomagał
Konrad popatrzył na mnie zakłopotany. Nie miał złych intencji, po prostu był potwornie głodny, chyba nawet nie jadł drugiego śniadania w pracy… Miałam chęć zrobić mu karczemną awanturę. Cały dzień go nie było, a ja sama musiałam ogarnąć trójkę naszych dzieci. Nie zareagował, gdy ponownie poruszyłam temat pustej paczki po szynce i wkurzona zapytałam, czy w ogóle jest sens, żebym gotowała, skoro on i tak tego nie je.
– Daj już spokój, błagam cię – powiedział wzdychając. – Padam z nóg.
Czułam to samo, ale czekało mnie jeszcze tyle roboty – położyć maluchy do łóżek, wyprowadzić psiaka na spacer, wrzucić ciuchy do pralki, opróżnić zmywarkę i zrobić tysiąc innych babskich rzeczy, które zazwyczaj robi się wieczorami. Nie mogłam powstrzymać łez.
Kolejny poranek okazał się prawdziwym wyzwaniem. Moje dzieci kompletnie nie miały ochoty na śniadanie. Córki upierały się, że zjedzą tylko kromki z plasterkami swojej ulubionej szynki, a synek wypluwał wszystko poza swoimi ukochanymi bananami. Jakby tego było mało, starsza latorośl dorwała moją kosmetyczkę i zrobiła niezły bajzel, niszcząc sporą część zawartości. Na domiar złego młodsza dostała takiego kaszlu, że aż ją zemdliło.
Stasiek przez cały czas był spokojny, prawdopodobnie dlatego, że non stop trzymałam go w ramionach. Z tego powodu odczuwałam ból w plecach i barkach, ale gdy tylko chciałam go odłożyć, maluch zaczynał marudzić.
Moja cierpliwość się wyczerpała
Koło godziny dwunastej wyszło słońce i zrobiło się przyjemnie ciepło, więc zdecydowałam się wyjść na spacer. Staś i Janka jechali w wózku dla bliźniaków, a Sonia dreptała obok. Chociaż tuż przed wyjściem poprosiłam córki, by poszły do łazienki, nagle Sonia powiedziała, że musi zrobić siku.
– Przed chwilą byłaś przecież – zauważyłam.
– Wcale nie! – stanowczo zaprzeczyła. – Byłam w toalecie, ale jakoś nie miałam ochoty! A teraz to już muszę iść koniecznie!
W tej chwili?! Przymknęłam powieki. Ile czasu minęło od momentu, gdy wreszcie odziałam całą trójkę dzieci i opuściliśmy dom? Zdecydowałam, że najlepiej będzie, jak się załatwi gdzieś w krzakach, więc zabrałam się do rozpinania jej kurteczki, jednocześnie zerkając, czy Stasiek aby nie próbuje wydostać się z wózka.
Janka bez entuzjazmu spędzała czas, podrzucając leżący nieopodal kamyk. Ku zaskoczeniu wszystkich, kamień wylądował prosto na czubku głowy jej młodszego brata.
– Janka, uważaj! – krzyknęłam, szarpiąc Sonię za kurtkę. – Przecież mogłaś go zranić!
– Mamo, zamek się zepsuł! – Sonia potrzebowała pomocy.
Janka rzuciła się do ucieczki, Hera zaszczekała głośno, a Stasiek zaniósł się wyciem. Nagle wszystko jakby zwolniło swój bieg. Nie jestem w stanie dokładnie odtworzyć kolejności wydarzeń.
Pomogła mi obca kobieta
Jedyne, co wiem na pewno, to że w pewnej chwili nachylałam się nad Janką, potrząsając nią energicznie, podczas gdy Hera usiłowała wskoczyć na mnie przednimi łapami. Potem film mi się urwał.
– Przepraszam… – dotarł do mnie czyjś głos. – Halo, słyszy mnie pani?
Zobaczyłam kobietę w podobnym wieku co ja, ale bez szkrabów przy boku. Szykowna, nieubrudzona kleikiem, nieborykająca się na okrągło z gromadką brzdąców. Od razu poczułam do niej niechęć.
– Czego, do jasnej…?! – wrzasnęłam ordynarnie na cały regulator.
– Pani maluch o mały włos nie wyleciał z wózka – odparła kobieta, gapiąc się na mnie jak na kosmitkę. – Wzięłam go na ręce. Czy mogę jakoś pani pomóc? Dobrze się pani czuje?
Dopiero w tamtej chwili ocknęłam się z tego transu. Rozejrzałam się wokół i dostrzegłam Jankę, która była cała we łzach i trzęsła się ze strachu, naszą sunię, skuloną za spacerówką, Staszka z zakrwawioną głową oraz Sonię, wpatrującą się w to wszystko swoimi wielkimi, przerażonymi oczkami. Jej spodenki były kompletnie przemoczone…
Wybuchnęłam po prostu płaczem. Pani, której wcześniej nie znałam, zaprowadziła mnie do mieszkania. Czułam, że dotarłam do pewnej granicy. Nie chciałam się przyznać, że mam pod górkę.
Jak ona to robiła?
Za każdym razem, gdy chciałam się przed kimś wyżalić, w myślach pojawiał się obraz mojej mamy. Była dla mnie ideałem matki i żony. Wychowywała naszą piątkę, a ani razu nie zauważyłam, by straciła panowanie nad sobą.
– Nasza matka to prawdziwy fenomen – wspomniałam kiedyś w rozmowie z siostrą. – Zastanawiam się, jakim cudem ani razu nie straciła cierpliwości, nie użyła siły czy nawet nie podniosła głosu. Ja przy swoich dzieciakach czasem dostaję białej gorączki, a przecież ona wychowywała naszą piątkę! – stwierdziłam ze zdumieniem.
– Tego to ja też nie pojmuję – odparła Basia, również mając w pamięci, jaką świętą była nasza mama. – A przecież nie należeliśmy do potulnych aniołków! Przypominasz sobie, jak chłopaki wleźli na dach od cieplarni? Albo jak my zbiłyśmy te wszystkie flakoniki z perfumami?
Teraz moja mama wraz z nowym partnerem żyje w nadmorskiej miejscowości, więc spotykamy się sporadycznie. A tak bardzo bym jej potrzebowała! Zarówno ja, jak i Basia doskonale pamiętamy, jak często mama podśpiewywała pod nosem. Wydaje mi się, że znała całą polską muzykę rozrywkową na pamięć.
Była dla nas ideałem
– Nasze dzieciństwo było wspaniałe – powiedziałam do siostry z nostalgią w głosie. – Ze mnie jest beznadziejna matka. Zamiast śpiewać, ciągle krzyczę…
W dniu, gdy szarpałam się z Janką na ulicy, zadzwoniłam do Konrada, prosząc, aby wrócił z pracy wcześniej, bo kiepsko się czuję i nie dam rady zająć się dzieciakami. Przyjechał do domu pełen obaw.
– Hej, co się dzieje? Masz jakieś dolegliwości? Zastanawiam się, czy nie złapałaś jakiejś choroby od Soni – powiedział, pochylając się nade mną kiedy leżałam na sofie, jedną ręką ściskając dłoń Janki, a drugą tworząc barierę między Stasiem a ścianą.
Oboje nie wyglądali na specjalnie zadowolonych z takiego obrotu spraw, tym bardziej że od pół godziny próbowałam drżącym głosem zaśpiewać im coś na wzór mojej mamy.
– Nic mi nie dolega, ale dłużej tego nie uciągnę – zwróciłam się do mojego ukochanego. – Nie jestem taka jak moja mama… Nie mam do tego talentu! Ja sobie z tym nie poradzę…
Chciałam być jak ona
Roniłam łzy, pociągałam nosem i tuliłam do siebie coraz bardziej przestraszone maluchy, które nawet bały się zaprotestować. Po raz kolejny usiłowałam im zaśpiewać, co powodowało, że były jeszcze bardziej przerażone.
– Dzwonię do twojej mamy!
– Błagam, tylko nie to! – zalałam się już łzami na całego. – Nie zniosę tego, że dowie się o moich problemach! Zrozum, po prostu nie dam rady!
Ale jego to nie obchodziło i zadzwonił. Nie miałam pojęcia, o czym gadali, bo słyszałam tylko swój własny płacz. Dzięki niewiarygodnym wysiłkom Janka zdołała w końcu podnieść się z kanapy, a Sonia wybawiła Stasia z mojego rozpaczliwego uścisku i kołysała go w wózeczku, zerkając od czasu do czasu, czy przypadkiem nie zacznę znowu zawodzić o barwnych słoniach.
Ja natomiast po prostu leżałam i chlipałam. Mama zjawiła się po dwóch dniach. Na początek wcale nie pobiegła do dzieci, tylko do mnie. Przygotowała mi rozgrzewającą czekoladę z puszystą śmietanką, przysiadła obok, posyłając maluchy przed telewizor na bajki, i spytała, co się wydarzyło. Ponownie zalałam się łzami.
Mama uratowała sytuację
Próbowałam jej jakoś wytłumaczyć, że ledwo sobie radzę i mam wrażenie, jakbym wariowała. W końcu wychowuję zaledwie trójkę maluchów, a ona potrafiła ogarnąć piątkę dzieciaków i mimo to tryskała dobrym humorem.
– Zawsze nam coś śpiewałaś… – dodałam, ledwo hamując łzy. – Myśmy bez przerwy coś psocili, czegoś chcieliśmy, nie słuchaliśmy poleceń, a ty emanowałaś takim spokojem i podśpiewywałaś pod nosem jakieś melodie…
– Córciu… – powiedziała mama, patrząc mi prosto w oczy. – Nie śpiewałam wam. To było nucenie, żebym mogła się wyciszyć! W przeciwnym razie pozbyłabym się was po kolei i wylądowała za kratkami! Bardzo was kochałam, ale średnio dziesięć razy na dzień miałam ochotę, żeby was podusić jedno po drugim… Każda mama przez to przechodzi. Ja, moje siostry, koleżanki i kuzynki, ty i twoja siostra również. Jesteś całkowicie normalna, daję ci słowo.
Po tym wszystkim ułożyła moje dzieci do snu. Zamieniła kilka słów z Konradem, ale usłyszałam tylko strzępki rozmowy – coś o tym, żeby mnie pilnował i jakimś załamaniu. Zapewniła, że następnego dnia sytuacja się unormuje. Rzeczywiście, tak było. Sonia wkrótce znów pójdzie do przedszkola, a Konrad zaczął pomagać mi z dziećmi, kiedy wracał z pracy. A ja? Opanowałam cały repertuar Edyty Górniak. Najzabawniejsze jest to, że kiedy zaczynam podśpiewywać, moje maluchy nagle robią się nadzwyczaj spokojne. Dzięki, mamo, naprawdę mi pomogłaś!
Aleksandra, 33 lata