Reklama

W sumie nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, kiedy po raz pierwszy powiedziała mi, że nie ma z czego opłacić gazu i „czy mogłabym jej pożyczyć dwie stówy, ale tylko na tydzień”? Pamiętam, że miałam wtedy dwadzieścia jeden lat i ledwo co zaczynałam pierwszą poważną pracę. Powiedziała, że to na rachunki, że sytuacja wyjątkowa – więc bez wahania przelałam. Od tamtej pory minęło pięć lat. Mam 26 lat, mieszkam sama w kawalerce wynajętej na peryferiach miasta i staram się jakoś ogarnąć dorosłe życie. Praca – osiem godzin dziennie w biurze, czasem zostaję dłużej. Wieczorami wracam padnięta i marzę tylko o tym, żeby zjeść coś na szybko, obejrzeć serial i nie myśleć o niczym. No i żeby mama nie zadzwoniła.

Reklama

Ale dzwoni. Zawsze w środku miesiąca, zawsze z jakąś nową historią. A to, że trzeba dopłacić za wodę, bo zaskoczyło ją rozliczenie, a to, że lodówka padła, a przecież „nie może jeść tylko konserw”. Przysięga, że to ostatni raz. I że odda, jak tylko dostanie zwrot podatku. Albo emeryturę. Albo coś tam jeszcze. Tyle że tego „oddawania” nigdy nie widzę. Kiedyś myślałam, że pomaganie matce to coś oczywistego. W końcu mnie wychowała, sama, bez ojca. A teraz... nie wiem. Zaczynam czuć się jak bankomat. A lojalność? Ona powinna działać w obie strony, prawda?

Zagotowało się we mnie

– Oddasz mi może w tym miesiącu te czterysta złotych z maja? – zapytałam, starając się mówić spokojnie, choć w środku aż mnie gotowało.

– Znowu zaczynasz? – usłyszałam w słuchawce jej westchnienie. – Ledwo wiążę koniec z końcem. Rachunki mnie zjadły, prąd podrożał, gaz to samo... I woda! Jakbym w basenie mieszkała, a nie w kawalerce.

Mówiłaś, że oddasz, jak tylko dostaniesz zwrot z urzędu...

– A i owszem, ale okazało się, że dostałam mniej, niż liczyłam. Poza tym... mogłabyś mieć trochę więcej serca. Matka cię prosi, a ty liczysz każdą złotówkę.

Zamilkłam. Bo jak się odpowiada na takie coś?

– Mówię tylko, że sama nie mam kokosów, a teraz wszystko drożeje... – zaczęłam spokojnie.

– Nie szkodzi – mama przerwała mi w połowie zdania. – Poradzę sobie jakoś. Jak zwykle.

Rozłączyła się. Dwa dni później, przewijając bezmyślnie media społecznościowe, zamarłam. Zdjęcie. Mama w nowej fryzurze, paznokcie żelowe, pod spodem podpis: „Zasłużony relaks!”. A potem selfie z centrum handlowego – w ręku nowa torebka. Zagotowało się we mnie. Siadłam do zeszytu, który trzymałam na dnie szuflady. Zapisałam kolejną kwotę. Do tej pory tylko zaznaczałam. Teraz dopisałam też daty. Maj – 400. Kwiecień – 300. Marzec – 200. I nagle mnie tknęło – nie mam pojęcia, ile naprawdę dałam mamie pieniędzy przez te wszystkie lata.

Nabrałam podejrzeń

– Cześć – powiedziałam, gdy tylko siostra odebrała. – Masz chwilę? Muszę o coś zapytać.

– Hej! Jasne, co tam?

Mama pożycza od ciebie pieniądze?

– Hmm… czasem. Czemu pytasz?

– Bo ode mnie też pożycza. I jakoś często. Ostatnio mówiła, że nie ma na rachunki, a dwa dni później wrzuciła zdjęcie nowej torebki. Markowej.

– A co, myślisz, że kłamie?

– Nie wiem już, co myśleć. Po prostu zaczęłam to spisywać. Ile, kiedy. I... trochę się tego uzbierało.

– O kurczę – westchnęła siostra. – Myślisz, że robi nas w konia?

– Nie chcę tego tak nazywać, ale... Nie zarabiamy jak prezeski banków. Nie inwestuję w siebie, bo „mama potrzebuje”. A ona żyje jakby nigdy nic.

– Też czasem wysyłam jej pieniądze. Zawsze mówi, że to na leki albo na opłaty. No bo… jak mam odmówić?

– No właśnie – przyznałam cicho.

Po rozmowie siedziałam przez chwilę w ciszy. Wpatrywałam się w kartkę z notatkami. I nagle przypomniało mi się, jak kiedyś, jako dzieci, zbierałyśmy pieniądze do słoika „na wakacje z mamą”. A ona w ostatniej chwili powiedziała, że nie może jechać, bo „musi coś zapłacić”. Już wtedy coś było nie tak. Tylko wtedy jeszcze tego nie widziałyśmy.

Nie wytrzymałam

To miało być zwykłe wyjście na zakupy. Weszłam po schodach i już miałam skręcić do drogerii, gdy ich zobaczyłam. Mama była ubrana w czerwony płaszcz, uśmiechnięta, na obcasach. A obok niej – facet. Wysoki, w kurtce za kilka stówek, śmiał się z nią głośno. Trzymał jej zakupy. Duże, markowe torby. Schowałam się za filarem. Serce mi waliło. Mama wyglądała inaczej. Szczęśliwa, zadowolona. Nie wytrzymałam. Poczekałam, aż podejdą bliżej i wyszłam im naprzeciw.

Co za zbieg okoliczności – powiedziała z tym swoim słodkim głosem, który zawsze brzmiał, jakby nic się nie stało. – To jest Darek, poznajcie się.

Mężczyzna podał mi rękę. Sztywno ją uścisnęłam.

– Zakupy? – spytałam chłodno.

– A, tam… drobiazgi. Miałam kupony rabatowe – rzuciła.

– Tak? Bo ja myślę, że ktoś tu mnie robi w balona. Pożyczasz ode mnie pieniądze. Ciągle. I mówisz, że nie masz na jedzenie. A tu proszę.

– Nie zaczynaj. Nie masz pojęcia, jak wygląda moje życie. Po prostu nie rozumiesz. Widzisz tylko pieniądze.

– Może dlatego, że to moje pieniądze – wysyczałam.

– Wiesz co? – odparła zimno. – Skoro masz ze mną tylko rachunek do wyrównania, to nie mam ci nic więcej do powiedzenia.

I odwróciła się na pięcie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć

Dwa dni po naszej kłótni mama zapukała do drzwi. Stała w progu, bez makijażu, z miną spuszczoną w dół. Pierwszy raz od dawna wyglądała na zmieszaną.

– Mogę wejść? – zapytała cicho.

Odsunęłam się, nic nie mówiąc. Usiadła na kanapie i chwilę milczała.

– To nie tak, jak myślisz – zaczęła w końcu. – Ten Darek... Znamy się już od dwóch lat. Nie chciałam ci mówić, bo wiedziałam, co pomyślisz.

Usiadłam naprzeciwko niej, skrzyżowałam ramiona.

– A co miałabym pomyśleć?

– Że się zabawiłam, że olewam was... A ja po prostu... chciałam jeszcze poczuć, że jestem kobietą. Że ktoś na mnie patrzy z czułością, że nie jestem tylko matką na utrzymaniu córek. – Głos jej zadrżał. – I może rzeczywiście przesadziłam. Ale... Nie mam dużej emerytury, a wszystko takie drogie. A chciałam... żyć trochę. No to prosiłam was. Wasze pieniądze dawały mi namiastkę normalności.

Zamilkła. Nie wiedziałam, co powiedzieć.

I dlatego oszukiwałaś? – spytałam w końcu. – Bo nie umiałaś powiedzieć: „chcę się ładnie ubrać, pójść do fryzjera, kupić sobie torebkę”?

– Może... może bałam się, że odmówisz. Że powiesz, że to niepotrzebne. Że przestaniesz mnie lubić.

– Ja cię kocham, mamo – powiedziałam wolno. – Coraz częściej czuję się po prostu wykorzystana.

Spojrzała na mnie z bólem. Chyba dopiero wtedy coś do niej dotarło.

Miałam moralnego kaca

Zaraz po wyjściu mamy zadzwoniłam do siostry.

– Pogadała ze mną – zaczęłam bez przywitania. – Przyszła, zrobiła skruszoną minę, opowiedziała o Darku i o tym, jak chciała „żyć trochę lepiej”.

– I co? Uwierzysz jej?

– Nie wiem – przyznałam. – Może tak. Może częściowo. Wiesz, co czuję? Złość.

Anka westchnęła.

– Też tak mam. Raz przeleję jej pieniądze i mam kaca moralnego, że jej nie powiedziałam, że widzę, co robi. A drugi raz – nie przeleję i mam kaca, że jej nie pomogłam.

– Dość – powiedziałam. – Trzeba coś zmienić. Ja muszę coś zmienić.

Wieczorem, usiadłam przy komputerze. Pisałam długo, powoli. Bez oskarżeń, bez krzyku. Napisałam, że ją kocham, że zawsze chcę jej dobra, ale nie jestem bankiem. Że potrzebuję jasnych zasad, szczerości. Że nie chcę więcej pożyczek bez zwrotu, nie chcę widzieć zdjęć z nowych torebek dzień po tym, jak przelewam jej ostatnie pieniądze przed wypłatą. Napisałam, że to koniec pożyczania. Kliknęłam „wyślij”. Siedziałam w ciszy jeszcze dłuższą chwilę. Czułam się... dziwnie. Jakby mi coś zdjęto z ramion. Nie wszystko, ale coś ciężkiego. I jakby coś się skończyło.

Julia, 26 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama